

Chrześcijaństwo, kultura, sztuka i świat – dalsze lekcje z pandemii
Kontynuacja:

Współczesne rozwinięte społeczeństwa odeszły od rozumienia polityki jako procesu, w ramach którego zgadzamy się na formę wspólnego bycia razem opartego na wspólnym poczuciu dobra – pisze prof. Piotr CZAUDERNA
„Piękno znika z naszego świata, ponieważ żyjemy tak, jakby nie miało ono znaczenia. […] Piękno jest wartością ostateczną – czymś, do czego dążymy dla niego samego. Piękno należy zatem porównać do prawdy i dobroci, ostatecznych wartości, które usprawiedliwiają nasze racjonalne skłonności”.
Roger Scruton
.Niezwykle przenikliwy francuski dyplomata i teoretyk polityki, żyjący w XIX wieku, Alexis de Tocqueville był przekonany, że demokracja nie przetrwa utraty wiary chrześcijańskiej. Napisał on: „Jeśli naród demokratyczny utraci religię, to wtedy padnie ofiarą nadmiernego indywidualizmu, materializmu, demokratycznego despotyzmu i bez wątpienia przygotuje swych obywateli do niewolnictwa”. Z kolei inny wybitny pisarz i myśliciel Fiodor Dostojewski napisał w swoim Dzienniku pisarza w roku 1871: „Zachód utracił Chrystusa i dlatego umiera, tylko dlatego”.
Mamy obecnie do czynienia z procesem dziejowym, który polega na konflikcie dwóch krańcowo różnych wizji świata i dwóch systemów wartości, którym wizja ta powinna być podporządkowana, a może raczej braku takiego systemu w jednym z tych dwóch przypadków. Dostrzegł to już św. Jan Paweł II, ostrzegając przed naporem cywilizacji śmierci – czterdzieści lat temu w czasie wizyty w USA powiedział: „Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a anty-Kościołem, Ewangelią a jej zaprzeczeniem”. Z kolei w książce Wiara i seks napisał: „Współczesny kryzys cywilizacyjny stanowi zderzenie dwóch kultur, które w całkowicie odmienny sposób patrzą i wartościują ludzkie życie i jego cele. Zderzenie dwóch cywilizacji wyraża się w konflikcie pomiędzy personalizmem i indywidualizmem, pomiędzy cywilizacją życia i cywilizacją śmierci. (…) Indywidualizm pozostaje egocentryczny i egoistyczny. (…) Etos personalizmu jest altruistyczny. W jego zasięgu osoba nie tylko zdolna jest stawać się darem dla drugich, ale co więcej – znajduje w tym radość”.
Nie jest to konflikt nowy, choć z pewnością bardzo przybrał na sile. Prof. Dariusz Gawin w swoim niedawnym wywiadzie dla portalu Fronda omówił poglądy wielkiego angielskiego poety i laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury Thomasa Stearnsa Eliota na temat współczesnej kultury. I choć Eliot zmarł dość dawno, bo w roku 1965, to jego poglądy tylko zyskały na aktualności. Poeta uważał, że spójność i ciągłość kultury zachodniej są zagrożone. Co więcej, całkowicie obcy był mu dominujący dziś w kręgach intelektualnych pogląd, że z racji posiadania systemów symbolicznych wszystkie kultury są sobie równe. Tymczasem Eliot zakładał istnienie wyraźnego porządku kultury wyrastającego z religii. Sądził, że jeżeli porządek świata ma źródła w transcendencji i religii, to przechodzi on ze sfery kultury wysokiej do sfery ludzkich zachowań i codziennego obyczaju. Jednak tak rozumiany system kultury europejskiej zaczynał się w czasach Eliota załamywać. Erozji ulegała wiara, co prowadziło do podważenia spójności całej europejskiej kultury. Poeta widział, że kultura zaczęła się rozpadać na kulturę wysoką, przynależną elitom, oraz na kulturę popularną, czyli masową. Sądził także, że jeżeli Europa przestanie być chrześcijańska, to będzie skazana na rychłą zagładę nie tylko jako kultura, ale także jako cywilizacja. Był przekonany, że kultura, która traci pamięć o swoich religijnych fundamentach, nie jest zdolna do trwania w wymiarze dziejowym, ponieważ ludzie, którzy są zanurzeni w kulturze pozbawionej świadomości swojego trwania i swoich korzeni historycznych, zamykają się w teraźniejszości. Wskutek tego horyzont ich doświadczenia jest bardzo ograniczony, co jest bezpośrednio związane z korzystaniem z prostych i monotonnych rozrywek. Koresponduje to z opinią amerykańskiego dziennikarza Roda Drehera, który napisał w swej głośnej książce Opcja Benedykta, iż cywilizacja, w której nikt nie ma żadnego poczucia obowiązku wobec przeszłości ani wobec przyszłości, ani wobec siebie nawzajem, ani wobec czegoś wyższego, poza samozadowoleniem, jest cywilizacją niebezpiecznie wątłą.
Współczesna kultura zachodnia spogląda na wszystko, co nas otacza, na każdy obiekt stworzony, jak na osobny byt. Nic nie jest ze sobą powiązane, wszystkie aspekty naszej kultury ciągle się zmieniają, brakuje nam zakotwiczenia. Brakuje nam stabilizacji. Rodzi się w sposób naturalny pytanie, czy tak skonstruowana cywilizacja może przetrwać.
Z pewnością żyjemy w świecie, który wyrzucił Boga poza swój nawias. Wiara w racjonalność i ludzka pycha mają go zastąpić. Towarzyszą jej nieskrywana pogarda i poczucie wyższości w stosunku do osób wierzących. Tymczasem maleńki koronawirus, powstały w sposób naturalny czy też (co byłoby jeszcze gorsze) będący wynikiem ludzkich eksperymentów, brutalnie obnażył bezzasadność naszych roszczeń do kontroli nad światem. Współczesne czasy wyjątkowo sprzyjają zwróceniu się człowieka ku dobrom doczesnym i pogoni za tym, by raczej mieć niż być, jak to pięknie ujął niemiecki filozof Erich Fromm. Dominuje nieokiełznana żądza samorealizacji i wybujały indywidualizm oraz chęć autokreacji wciąż od nowa. Zanegowano istnienie elementów, zdawałaby się niezbywalnych, takich jak ludzka płeć czy biologiczna i psychologiczna odmienność pomiędzy kobietą a mężczyzną, zastępując je płynnymi konstruktami kulturowymi, które mogą być dowolnie zmieniane, nawet w przebiegu pojedynczego ludzkiego życia.
Na co dzień widzimy, że człowiek, a już zwłaszcza jego moralność nie korespondują z nowymi technologiami i wyzwaniami, jakimi one skutkują, oraz ze stosunkami społecznymi powstałymi w wyniku ich działania. Człowiek przestał bowiem nadążać za własnym dziełem, jak przeczuł to proroczo wybitny austriacki filozof Martin Buber. Żyjąc w poczuciu własnej samowystarczalności, człowiek zagłuszył w sobie świadomość wielkiej tajemnicy życia, rezygnując z kluczowych egzystencjalnych pytań. Nie zastanawia się na co dzień nad swoją nietrwałością i przemijalnością. Dominują za to indywidualizm i chęć samorealizacji za wszelką cenę, na ogół bez oglądania się na innych. Zagubione zostało poczucie podstawowych ról społecznych. Mamy do czynienia z kryzysem ojcostwa i z kryzysem instytucji rodziny.
Współczesny człowiek wciąż niejako wymyśla siebie na nowo, stawiając sobie coraz to nowe zadania i cele, żyjąc na ruchomych piaskach, bez trwałego fundamentu wiary i spajających jego istnienie wartości. Człowieka definiuje nie to, kim jest, bo przecież stało się to całkowicie płynne, lecz raczej to, co posiada. W ten sposób dostaliśmy się niejako pod władzę rzeczy czy tzw. gadżetów.
Niemal nikt już nie naprawia ubrań, butów, pralek, lodówek czy telewizorów. A otaczające nas przedmioty zatraciły swój duchowy wymiar, nie odzwierciedlają już umiejętności rąk, które je poprzez mozolną pracę stworzyły, ani cząstki duszy artystów i rzemieślników, która się w nich znalazła. Pozbawiono je elementu piękna na rzecz czystej użyteczności i priorytetu zysku. Stały się ponadto wyznacznikiem statusu społecznego ich użytkowników. Co gorsza, współczesna kultura i sztuka straciły swe pierwotne powiązanie z pięknem i duchowymi wartościami. Zastąpiła je nieustanna pogoń za nowością wynikająca z chęci zadziwienia publiczności i krytyki.
Nowe ma być z gruntu lepsze od starego. Ale co tu jeszcze nowego można wymyślić, skoro niemal wszystko już było, włącznie z zapuszkowanymi ekskrementami artysty Piera Manzoniego czy pisuarem jako dziełem sztuki Marcela Duchampa, nazwanym przez niego „Fontanną”. Pozostaje więc tylko nieustanna pogoń za szokowaniem publiczności i krytyków oraz coraz większą dekonstrukcją starych odwiecznych motywów i tematów; stąd pewnie wynika popularność instalacji i kolaży.
Nikt już nie wie, co jest sztuką ani czemu ma ona służyć lub co przekazywać i co po niej zostanie. Jest tylko tu i teraz, hic et nunc. A przecież sztuka, podobnie jak religia, zawsze odpowiadała na najgłębsze ludzkie potrzeby. Jak pięknie napisał niedawno zmarły brytyjski filozof Roger Scruton: „Sztuka ma zdolność odkupienia życia, znajdując piękno nawet w najgorszych aspektach rzeczy. Piękno ma znaczenie i nie jest to tylko kwestia subiektywna, ale uniwersalna potrzeba ludzi. Jeśli zignorujemy tę potrzebę, znajdziemy się na duchowej pustyni”. Tymczasem próbujemy zagłuszyć egzystencjalny lęk i pozbyć się poczucia obcowania ze śmiercią, zapominając, że jest ona nieodłącznym elementem ludzkiego życia.
W naszych kościołach nie spotyka się już trumien w czasie liturgii pogrzebowych, ludzie rodzą się i umierają w szpitalach; rzadko kiedy odchodzą w otoczeniu bliskich, mając czas na przygotowanie się do śmierci. Wezwanie suplikacji „od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie” zostało zastąpione przez pragnienie nagłej i bezbolesnej śmierci.
Zmieniamy powoli albo raczej coraz szybciej znaczenia słów i pojęć. Miłosierdzie nie oznacza już długotrwałego zajmowania się kimś w chorobie, ale jest zastępowane przez akt eutanazji. Zaczynamy zrównywać świat ludzi ze światem przyrody i zwierząt. Nasze życie stało się wygodne jak nigdy dotąd; tylko jakoś ból, cierpienie, choroba i pragnienie nieśmiertelności pozostają jak zawsze poza naszym zasięgiem, o czym przypomniał czas pandemii. Bułgarski filozof polityki Iwan Krastew we wstępie do swojej najnowszej książki Czy jutro jest już dziś? Jak pandemia zmienia Europę przypomniał epidemię grypy hiszpanki szalejącej w latach 1918–1920. Wskutek niej zmarło pomiędzy 50 a 100 milionów ludzi, czyli więcej niż w obu wojnach światowych łącznie. Gdybyśmy jednak kogokolwiek zapytali o największą tragedię XX wieku, prawdopodobnie nikt by tej epidemii nie wskazał. Znalazło to swoje dobitne odzwierciedlenie w liczbie publikacji książkowych: na temat I wojny światowej napisano ich 80 000 w ponad 40 językach, na temat grypy hiszpanki – zaledwie 400 w 5 językach. A przecież epidemie, włącznie z naszą obecną pandemią, zmieniają świat nie mniej niż rewolucje i wojny.
W naszym bezustannie zmieniającym się świecie jednym z podstawowych pytań osób wierzących winna być kwestia, jaki Kościół objawi się światu po pandemii. Czy wyjdzie on z niej osłabiony? Czy raczej wzmocniony? Czy odbuduje swój autorytet? I czy w ogóle potwierdzi swoją przydatność dla tak pewnego siebie człowieka XXI wieku?
Z pewnością jakimś niesłychanym doświadczeniem dzisiejszego czasu, idącym w poprzek całej dotychczasowej historii Kościoła, było odcięcie społeczeństwa od życia sakramentalnego. Nie wiem osobiście, do czego to doprowadzi. Być może Kościół katolicki wyjdzie z tego czasu próby wzmocniony. Ale może też wyjść osłabiony, ograniczony do drobnej grupy wiernych, choć o silnej i prawdziwej wierze, zgodnie z proroctwem Benedykta XVI, wygłoszonym przez niego jeszcze jako zwykłego księdza w roku 1969: „Z dzisiejszego kryzysu wyłoni się Kościół, który straci wiele. Stanie się nieliczny i będzie musiał rozpocząć na nowo, mniej więcej od początków. Nie będzie już więcej w stanie mieszkać w budynkach, które zbudował w czasach dostatku. Wraz ze zmniejszeniem się liczby swoich wiernych utraci także większą część przywilejów społecznych. Rozpocznie na nowo od małych grup, od ruchów i od mniejszości, która na nowo postawi wiarę w centrum doświadczenia. Będzie Kościołem bardziej duchowym, który nie przypisze sobie mandatu politycznego, flirtując raz z lewicą, a raz z prawicą. Będzie ubogi i stanie się Kościołem ubogich. Wtedy ludzie zobaczą tę małą trzódkę wierzących jako coś kompletnie nowego: odkryją ją jako nadzieję dla nich, odpowiedź, której zawsze w tajemnicy szukali”.
Dawniej religijną odpowiedzią na poczucie zagrożenia były pokuta i nawrócenie. Przypomnijmy sobie choćby biblijną przypowieść o proroku Jonaszu wzywającym mieszkańców Niniwy do nawrócenia. Czy jednak dziś potrafimy jeszcze dostrzec, że wszyscy potrzebujemy nawrócenia, a właściwie stałego nawracania się i oczyszczania naszego życia z różnych naleciałości? I czy jesteśmy gotowi, by ogałacać je z tego, co niepotrzebne i powierzchowne, a co często wydaje się nam niezbędne do codziennego życia?
.Nauczyliśmy się żyć wygodnie, otoczeni nadmiarem rzeczy. Sam mam z tym pewien problem. Być może po pandemii przyjdzie nam brutalnie te oczekiwania zrewidować. Często przypomina mi się rozmowa Chrystusa z bogatym młodzieńcem i owo biblijne ucho igielne – zawsze mnie to niepokoiło. A przecież potrzeba nam tak mało albo zgoła nic…
Piotr Czauderna