
Czas zarazy - próba rekapitulacji
Czas zarazy był i pozostaje nadal czasem samotności. Dlatego kwestia, czy i jak przeorientowane zostaną nasze życiowe wybory i priorytety, pozostaje wciąż otwarta; podobnie jak pytanie, jaki będzie świat po pandemii? – pyta prof. Piotr CZAUDERNA
„Kolejny rok zarazy pogodziłby wszystkie te różnice. Bliska rozmowa ze śmiercią lub z chorobami zagrażającymi śmierci usunęłaby żółć z naszego temperamentu, usunęłaby między nami animozje i przyniosłaby nam spojrzenie innymi oczami niż te, którymi patrzyliśmy wcześniej”.
Daniel Defoe, Dziennik roku zarazy
.Pomyślałem sobie, że doświadczając drugiej fali epidemii, warto zmierzyć się ponownie z tematem wpływu pandemii COVID-19 na nasze życie. Pierwsze zaskoczenie, które tak dobrze obrazował cytat z Dżumy Alberta Camusa („Dżumy i wojny zastają ludzi zawsze tak samo zaskoczonych”), minęło. Oswoiliśmy się nieco z nową rzeczywistością. Oswojenie nie oznacza jednak pogodzenia. Coraz bardziej doskwierają nam nałożone przez władze ograniczenia, poszczególne branże zaczynają się coraz mocniej buntować przeciwko tym czy innym restrykcjom. Ale nie jest to w gruncie rzeczy nic nowego, bo każda epidemia, począwszy od tych, które znamy z okresu średniowiecza, stanowiła czas próby i potrafiła wyzwalać krańcowe postawy ludzkie.
Dlatego może warto spojrzeć wstecz. Epidemia dżumy, Kraków 1543 r. – na polecenie magistratu krakowskiego zamknięto karczmy i łaźnie publiczne. Kolejna epidemia, Kraków 1547 r. – zamknięto szkoły w mieście, puszczając młodzież do domów.
Rok 1592 – rozporządzenie królewskie: jeśli cyrulik rozpozna zarazę, dom należy zabić deskami i dostarczać potem żywności jego mieszkańcom, ubogich – internować w przytułku. W karczmach mogą przebywać najwyżej cztery osoby i tylko do godziny drugiej. W listopadzie 1592 r. król Zygmunt III Waza napisał do rajców krakowskich, czyniąc im wyrzuty, że nie dopilnowali należytej izolacji chorych, wskutek czego zaraza zdołała się rozprzestrzenić. Czy to nie brzmi znajomo?
A co do zachowań ludzkich? Niektórzy dzielnie walczyli z epidemią, niejednokrotnie przypłacając to życiem i niechęcią otoczenia. Jak napisał w swej książce Pokonać czarną śmierć śp. ks. Jan Kracik, w 1468 r. pełna ryzyka i poświęcenia praca lekarzy wśród zarażonych we włoskiej Parmie skończyła się ich uwięzieniem i odebraniem im tego, co zarobili. A w 1665 r. po Londynie krążyły wieści, jakoby pielęgniarki miały chorych głodzić, dusić i przyspieszać ich zgon na wszelkie sposoby. Pomagając innym w sposób cielesny i duchowy, zarażali się i ginęli księża, lekarze, cyrulicy. Heroizm cechował jednak zawsze mniejszość. Już wówczas kłopoty gospodarcze i zamykanie kramów generowało niepokoje społeczne i tumulty.
W 1555 r. krakowscy karczmarze ociągali się z zaprzestaniem wyszynku mimo obowiązujących zarządzeń. Inni z kolei rzucali się w wir zabaw, pijaństwa i rozpusty. Rozpasanie pomagało zagłuszać lęk – wystarczy sięgnąć po opisy epidemii u Giovanniego Boccaccia czy Daniela Defoe. Angielski pamiętnikarz Samuel Pepys opisuje, jak tańczył przez całą noc na wieść o spadku liczby ofiar zarazy pustoszącej Londyn w 1665 r., a mieszkańcy Marsylii głośno świętowali, kiedy pod koniec epidemii w 1720 r. na ulice miasta wróciły pogrzebowe karawany, co dowodziło spadku liczby ofiar, gdyż mogły powrócić zwykłe funeralne rytuały. Jeszcze innym przykładem skrajnej reakcji były procesje biczowników, które w połowie XIV wieku przeciągały przez polskie i zagraniczne miasta. W malarstwie z kolei upowszechnił się motyw „tańca śmierci”, który podkreślał, iż wobec majestatu śmierci wszyscy byli jednacy, niezależnie od uprzedniej godności i stanu.
Jak i dziś powstawały szpitale przeznaczone tylko dla osób zarażonych, np. w Gdańsku szpitale św. Gertrudy czy św. Rocha (przekształcony potem w miejski lazaret), a w Krakowie – św. Walentego i św. Sebastiana. Ubolewano też nad brakiem dostępu do sakramentów świętych: „A choć ciało na to przyjdzie, o dusze strach wieczny idzie. Bo bez świętych sakramentów schodzi wiele tych momentów” (cyt. z anonimowego krakowskiego wiersza za ks. Kracikiem). Czas zarazy był czasem samotności, ale czy nie jest tak i dziś w naszych szpitalach, gdy chorzy umierają bez dostępu bliskich, a często i księdza?
Nasza epidemia, podobnie jak te średniowieczne, potrwa z pewnością dłużej, niż początkowo się wydawało, nie będzie to kilka miesięcy, ale rok, a może i znacznie więcej. Nie wiadomo też, czy nie będzie nawracać, chyba że skuteczne okażą się szczepionki, a większość społeczeństwa będzie chciała się zaszczepić.
Nie wiemy jednak, jak długa będzie poszczepienna odporność i czy wirus nie zmutuje tak, że szczepionki przestaną pełnić swą ochronną rolę. Dlatego kwestia, czy i jak przeorientowane zostaną nasze życiowe wybory i priorytety, pozostaje wciąż otwarta; podobnie jak pytanie, jaki będzie świat po pandemii. Czy znany nam świat, który tak upodobał sobie hedonizm i konsumpcję, rzeczywiście odchodzi w przeszłość? A może wręcz odwrotnie, te zjawiska jeszcze przybiorą na sile? I choć doświadczamy już potężnych politycznych wstrząsów, jak choćby te ostatnie w USA, to na razie niczego jeszcze jasno nie widzimy. Większość z nas usiłuje żyć normalnie, udając, że nic się nie stało.
Zastanawiam się, jakim kluczowym słowem można by opisać nasze doświadczenie i to, co może pozwolić nam się z niego wyzwolić. Moim zdaniem tym słowem jest „prawda”, pojęcie, które w dzisiejszych czasach zostało jakby odsunięte na boczny tor. Już Poncjusz Piłat cynicznie zapytał: „Cóż to jest prawda?”. Stanowi to świetne motto dla dzisiejszych czasów, bo w istnienie obiektywnej i absolutnej prawdy coraz powszechniej się wątpi. Nawet współczesna nauka, która wydawałoby się, winna być oparta na obiektywnych i weryfikowalnych standardach, ma z tym kłopot, brnąc w pseudorozważania, jak w przypadku tzw. gender studies, czy przynosząc niejednokrotnie sprzeczne informacje, choćby na temat skuteczności określonych leków w zakażeniu koronawirusem. Wielkie internetowe korporacje, takie jak Google czy Facebook i wiele podobnych, nie tylko dostarczają nam dowolnej liczby prawd, ale usiłują monopolizować wszelki społeczny przekaz. Bo choć ich zdaniem każdy ma prawo do swojej prawdy, nie gorszej od innych, to jednak pewnych poglądów (naturalnie wykluczonych w arbitralny i nieprzezierny sposób) w obiegu publicznym tolerować nie można.
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że internetowe wyniki wyszukiwań są w rzeczywistości poddawane personalizacji i dopasowywane do konkretnych internautów, zależnie od ich miejsca zamieszkania, osobistych upodobań, użytego komputera, historii poprzednich internetowych logów itd. A przecież algorytmy, którymi posługują się skomplikowane korporacje oferujące usługi sieciowe, nie odróżniają prawdy od fałszu; nie po to zresztą je stworzono. Ze względu na zawarte w nich elementy sztucznej inteligencji oraz uczenia maszynowego chyba nikt już nad nimi w pełni nie panuje.
Stąd między innymi bierze się zalew tzw. fake newsów, których systemy te pod kątem prawdziwości nie są w stanie zweryfikować. Jednak ich głównym, choć ukrytym celem jest multiplikacja zysków wielkich korporacji cyfrowych, które stworzyły nowy, nieznany wcześniej monopol. Ich towarem i przedmiotem handlu jesteśmy w gruncie rzeczy my sami, a właściwie są to nasze dane oraz wszelkie informacje na nasz temat, które mogą być następnie swobodnie skomercjalizowane.
Wszystkie te zjawiska doprowadziły do absolutnej relatywizacji pojęć i wartości. Wiele lat temu ówczesny kardynał Józef Ratzinger zauważył bardzo trafnie : „Formuje się dyktatura relatywizmu, która niczego nie uznaje za ostateczne; pozostawia jako ostateczną miarę tylko własne ja i jego pożądania”. Ubocznym, choć być może daleko ważniejszym skutkiem stało się ograniczenie, jeśli nie wręcz zniszczenie możliwości porozumienia między ludźmi. Skoro bowiem każdy ma swoją własną prawdę i brakuje wspólnych, powszechnie akceptowanych zasad i wartości, to trudno znaleźć trwały fundament, na którym można zbudować wspólny dom naszej cywilizacji. Zauważył to wspomniany już papież Benedykt XVI, pisząc w jednej ze swoich książek: „Społeczeństwo bez Boga – społeczeństwo, które nie zna Go i traktuje Go jako nieistniejącego – jest społeczeństwem, które gubi swoją miarę. W naszych czasach ukuto powiedzenie »Bóg umarł«. Kiedy Bóg faktycznie umiera w społeczeństwie, staje się ono wolne – zapewniano nas. W rzeczywistości śmierć Boga w społeczeństwie także oznacza koniec wolności, ponieważ to, co umiera, jest celem, który zapewnia orientację, i ponieważ znika busola, która wskazuje nam właściwy kierunek, ucząc nas odróżniania dobra od zła”.
Dziś coraz bardziej widać, że nie da się oprzeć całej zasady świata tylko na tolerancji, której nie towarzyszy żaden wspólny i powszechnie akceptowany system wartości. Zresztą w rzeczywistości tolerancja ta interpretowana jest jako tolerancja tylko dla niektórych wybranych opinii i poglądów. Innym skutkiem opisanych zmian jest dominacja prawa nad etyką i moralnością oraz supremacja prawa stanowionego nad prawem naturalnym. Wybitny niemiecki filozof Jürgen Habermas bardzo trafnie określił to jako kolonizację życia przez prawo, choć może lepszym terminem byłaby „jurydyzacja”, o której pisał śp. Janusz Kochanowski, były Rzecznik Praw Obywatelskich. Zdefiniował on ją jako regulację przez ustawodawcę nieomal każdej dziedziny życia, tak jakby bez tego nie mogło się ono normalnie rozwijać i tak jakby przed tą regulacją się nie rozwijało. Podłożem takiego rozumienia rzeczywistości jest pozytywistyczna wizja prawa, która pojęcie prawa identyfikuje z prawem państwowym. Regulacje prawne stają się coraz bardziej drobiazgowe i obejmują coraz szersze sfery rzeczywistości, dawniej zarezerwowane dla zwykłych reguł przyzwoitości, dobrego wychowania czy kodeksu honorowego. Wtórnie skutkuje to niestety inflacją prawa i upadkiem jego autorytetu. W ostatnim czasie także i w Polsce konsekwencji tych wszystkich zjawisk boleśnie doświadczamy.
Czy jednak istotnie zmieni się sposób, w jaki ludzie postrzegają swoje życie i współczesny świat? Może taka nadzieja była i jest bardzo naiwna? Czy pozwolą na to potężne zakulisowe mechanizmy rządzące światem? Czy pozwoli na to chciwość możnych i zasada maksymalizacji zysków obowiązująca w wielkich międzynarodowych korporacjach, które stały się obecnie potężniejsze od państw? Niektórzy widzieli te niebezpieczne tendencje już dawno.
W lipcu 1989 r. włoski minister finansów Giulio Tremonti proroczo stwierdził, iż kruszy się podstawowy łańcuch polityczny: państwo – terytorium – bogactwo, gdyż bogactwo wychodzi tak z politycznych granic państw, jak i z fizycznych granic rzeczywistości. A już 200 lat temu Johann Wolfgang Goethe napisał: „Nic tak nie niszczy człowieka jak postęp jego potęgi, któremu nie wtóruje postęp jego dobroci”.
A może przewodnikiem na dzisiejsze czasy, czasy pełne skrajnego egoizmu i wybujałego indywidualizmu, w których każdy stara się zatroszczyć przede wszystkim o siebie samego, mogą być słowa ks. Piotra Skargi z jego Kazań sejmowych. „Bo, nie masz nic pod słońcem trwałego, mówi Salomon: nie tylo domy i familije, ale i królestwa, i monarchije wielkie ustają i upadają, i naród się po narodzie na ziemi odmienia. Lecz nic nie jest bez przyczyny, zwłaszcza w ludzkich sprawach, które z rozumu i wolnej wolej pochodzą. Co rozumem i pilnością, i cnotą stanęło, to się nierozumem i niedbałością, i złością ludzką obala. Jako ciała nasze abo wnętrznymi chorobami, abo powierzchnymi gwałtownymi przypadkami umierają, tak i królestwa mają swoje domowe choroby, dla których upadać muszą. […] Gdy okręt tonie, a wiatry go przewracają, głupi tłomoczki i skrzynki swoje opatruje i na nich leży, a do obrony okrętu nie idzie, i mniema, że się sam miłuje, a on się sam gubi. Bo gdy okręt obrony nie ma, i on ze wszystkim, co zebrał, utonąć musi. A gdy swymi skrzynkami i majętnością, którą ma w okręcie, pogardzi, a z innymi się do obrony okrętu uda, swego wszytkiego zapomniawszy: dopiero swe wszytko pozyskał i sam zdrowie swoje zachował. Ten namilszy okręt ojczyzny naszej wszytkich nas niesie, wszytko w nim mamy, co mamy. Gdy się z okrętem źle dzieje, gdy dziur jego nie zatykamy, gdy wody z niego nie wylewamy, gdy się o zatrzymanie jego nie staramy, gdy dla bezpieczności jego wszytkim, co w domu jest, nie pogardzamy: zatonie, i z nim my sami poginiemy. W tym okręcie macie syny, dzieci, żony, imienia, skarby, wszytko, w czym się kochacie”.
Piotr Czauderna