
Walka z pandemią to innowacja przyniesiona przez chrześcijan
Prawdziwie chrześcijańskie wartości od dawna są zakorzenione w myśli Zachodu, lecz same społeczeństwa zachodnie często są już daleko od swoich założycielskich ideałów. Najbardziej jest to widoczne w kwestiach ochrony życia – pisze prof. Stephen BULLIVANT
Amerykański socjolog Rodney Stark w swojej przełomowej książce wydanej w 1996 roku pod tytułem The Rise of Christianity za pomocą narzędzi nauk społecznych przeanalizował wczesny Kościół – otrzymując fascynujące wyniki. Jednym z nich była obserwacja roli, którą epidemie odegrały w ostatecznej chrystianizacji Cesarstwa Rzymskiego. Święty Poncjusz, żyjący w III wieku diakon, który towarzyszył św. Cyprianowi w okresie wstrząsających Imperium Rzymskim epidemii, opisuje „niezliczonych” mieszkańców Kartaginy, którzy ulegli „straszliwej zarazie”: „Wszyscy drżeli, uciekali, starali się uniknąć zarazy, bezbożnie demaskując własnych przyjaciół – tak jakby wskazując osobę, która na pewno umrze na zarazę, można było samemu uciec przed śmiercią. W całym mieście leżały już nie ciała, ale trupy wielu chorych, domagających się litości przechodniów, którzy zastanawiali się nad losem, który w pewnej chwili stanie się ich własnym”.
Chrześcijanie w III-wiecznej Kartaginie, mieście, w którym panowała wówczas zaraza, byli godnym uwagi wyjątkiem od tej ogólnej tendencji. Podczas gdy inni uciekali z miasta na wieś (w wielu przypadkach przenosząc tam ze sobą chorobę), znaczna liczba współwyznawców Poncjusza została w mieście, aby opiekować się potrzebującymi, niezależnie od wyznawanej przez nich wiary. Nie było to tylko zjawisko lokalne. Na przykład w Aleksandrii, jak donosi Dionizjusz, „większość naszych braci nie szczędziła swej niezmiernej miłości i braterskiej dobroci. Trzymali się mocno, nieustraszenie odwiedzali chorych i nieustannie im usługiwali, służąc w Chrystusie”.
Na początku następnego stulecia, gdy nowa plaga spustoszyła część Cesarstwa, chrześcijanie ponownie przyszli z pomocą potrzebującym. Według Euzebiusza z Cezarei „pośród takiej choroby oni sami [chrześcijanie] okazali swoje współczucie i człowieczeństwo poprzez swoje czyny. Każdego dnia niektórzy nadal opiekowali się potrzebującymi i grzebali zmarłych, ponieważ były tłumy tych, którzy nie mieli już nikogo, kto by się nimi opiekował; inni zebrali w jedno miejsce cierpiących głód w całym mieście i dali wszystkim chleb”.
Jeśli weźmiemy to wszystko pod uwagę, nie może zaskakiwać, że ten bezinteresowny heroizm zaskarbił sobie podziw oraz wielu nawróconych: „[O tych sprawach] donoszono na całym świecie wśród wszystkich ludzi i wielbili Boga chrześcijan; i przekonani faktami wyznawali, że tylko oni są naprawdę pobożni i religijni”. Chociaż można podejrzewać pisarzy chrześcijańskich o pewną stronniczość, nie ma powodu, by wątpić w tę podstawową ocenę: nawet wrogowie Kościoła przyznawali społeczną władzę i przekonujące poprzez przykład przyciąganie chrześcijańskiej miłości do „najmniejszych” z nich (Mt 25:31–46).
W swojej książce Stark pokazuje także, jak ta troska o chorych i umierających miała inne, bardziej może nawet subtelne implikacje. W końcu nawet najbardziej podstawowa opieka pielęgniarska (m.in. przynoszenie wody i jedzenia przykutym do łóżek chorym) może zwiększyć szanse na przeżycie pacjentów. Przy uwzględnieniu braku podstawowej higieny i słabego rozumienia w tamtym czasie, w jaki sposób rozprzestrzeniają się zarazy, szanse na zarażenie się chorobą były wysokie, niezależnie od tego, czy próbowano od niej uciec, czy nie. Bycie chrześcijaninem, a tym samym przynależność do dbającej o siebie wspólnoty i grona pielęgniarek mogło znacząco zwiększyć szanse na przeżycie. Pomogłaby nawet sama wiedza o chrześcijanach mieszkających w pobliżu, bo gdyby dowiedzieli się, gdzie mieszkasz, mogliby wysłać kogoś z pomocą.
Te dwa fakty – wyższy wskaźnik przeżywalności chrześcijan i ludzi powiązanych z chrześcijanami – miałyby poważne konsekwencje po ustąpieniu pandemii: wyższy niż wcześniej odsetek chrześcijan w porównaniu z populacją pogańską; spora liczba pogan, która była ściślej powiązana z chrześcijanami i wdzięczna im za pomoc i opiekę, niż miało to miejsce wcześniej. Dlatego też później sami poganie byli bardziej podatni na konwersję. Gdy zauważymy, że ten proces powtarza się co pokolenie lub dwa, w połączeniu z innymi czynnikami (np. trendem w zakładaniu większych rodzin, nie tylko z powodu kontrkulturowej niechęci chrześcijan do aborcji i dzieciobójstwa), otrzymujemy ważną wiedzę na temat tego, jak Zachód (włączając Afrykę Północną i Bliski Wschód) został schrystianizowany.
* * *
.Dziś, przynajmniej w krajach rozwiniętych, stan naszych pandemicznych punktów zapalnych na szczęście nie przypomina ani trochę Kartaginy czy Aleksandrii z III wieku. Chorych i umierających nie pozostawia się na ulicach. Wręcz przeciwnie, personel medyczny i inni niezbędni pracownicy niestrudzenie pracują, aby ratować życie. Organizacje charytatywne, korporacje i małe firmy odgrywają swoje role najlepiej, jak potrafią: gromadzą zasoby, zmieniają swoją logistykę i przekształcają linie montażowe tak, by uniknąć zakażeń. Do akcji wkracza cała siła i machina państwa. Kiedy piszę te słowa, statki szpitalne marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych zacumowane są w Los Angeles i Nowym Jorku, a stadiony piłkarskie i centra wystawowe w całej Wielkiej Brytanii są przekształcane w szpitale polowe. Podobnie jest na całym świecie.
Fakt, że nieformalne, niewyszkolone grupy zwykłych chrześcijan nie są już naszą największą nadzieją na przetrwanie obecnej zarazy, sam w sobie jest najlepszym możliwym dowodem historycznego zwycięstwa chrześcijaństwa nad różnego rodzaju pandemiami. To właśnie dzięki nim chrześcijańskie rewolucyjne ideały charytatywności i miłosierdzia – jakkolwiek niedoskonale zrealizowane w tym czy innym czasie – stopniowo zwyciężyły dominujące i znacznie bardziej bezduszne normy pogańskiego świata grecko-rzymskiego.
Być może osobom w naszym (coraz bardziej) postchrześcijańskim świecie trudno jest pojąć, jak brutalne mogło być życie w świecie przedchrześcijańskim. Jednak wiele z tego, co obecnie uważane jest za oczywiste – od publicznych szpitali i hospicjów po organizacje charytatywne pomagające w przypadkach głodu i innych klęsk, a nawet takie pomysły jak ubezpieczenia społeczne – było jawnie chrześcijańskimi innowacjami.
Doskonale ujął to Bart Ehrman, badacz wczesnego chrześcijaństwa (który sam jest agnostykiem): „Podbijając świat rzymski, a potem cały Zachód, chrześcijaństwo zmieniło sposób, w jaki ludzie patrzą na świat i decydują się w nim żyć. Tradycja chrześcijańska radykalnie wpłynęła na współczesną wrażliwość, wartości i etykę. Bez rozwoju chrześcijaństwa miliardy ludzi mogło nigdy nie zaakceptować idei, że społeczeństwo powinno służyć marginalizowanym lub troszczyć się o dobro potrzebujących, wartości, które większość z nas na Zachodzie przyjęła po prostu jako wartości »ludzkie«”. Ehrman nie jest bynajmniej osamotniony w tej ocenie.
Prawdą jest, że prawdziwie „chrześcijańskie wartości” od dawna są zakorzenione w myśli Zachodu, a same społeczeństwa zachodnie często są już daleko od swoich założycielskich ideałów. Jest to wyraźnie widoczne w kwestiach ochrony życia. Niemniej jednak możemy spojrzeć na niestrudzone wysiłki naszych współobywateli w obliczu kryzysu związanego z koronawirusem i zobaczyć odbicie (choćby odległe) świadectwa zwykłych chrześcijan, które zmieniło życie poszczególnych osób, a z czasem i całą kulturę.
.Przypomnijmy, że wydarzyło się to w mrokach tej samej „różnorodnej i rozległej zagłady człowieka”, opisanej przez św. Dionizego, która stanowi tło naszego dzisiejszego życia. „Ale chociaż widzą, że rasa ludzka stale się zmniejsza i niszczeje, i chociaż całkowite zniszczenie narasta i postępuje, nie drżą”.
Idźmy i róbmy podobnie.
Stephen Bullivant