Ks. Piotr PAWLUKIEWICZ: Trzeba być twardego ducha. Jak Jezus

Trzeba być twardego ducha. Jak Jezus

Photo of Ks. Piotr PAWLUKIEWICZ

Ks. Piotr PAWLUKIEWICZ

(1960-2020) Polski duchowny rzymskokatolicki, doktor teologii pastoralnej, rekolekcjonista, kaznodzieja, prałat, kanonik gremialny Kapituły Metropolitalnej Warszawskiej, autor książek o tematyce religijnej. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Jezus zawsze odpowiadał krótko, Jezus zawsze odpowiadał mądrze. Ani razu nie zapultał się w swojej wypowiedzi. Jako mąż, jako żona, jako ksiądz nigdy nie powinniśmy tego Bożego tupetu tracić. Powinniśmy być jak Jezus przed Piłatem. Zawsze wiedzieć, co w danym momencie powiedzieć – mówił ks. Piotr PAWLUKIEWICZ, w jednym ze swoich słynnych kazań.

Może ktoś z was widział film Miasto ślepców? Scenariusz jest prosty. Na świecie rozprzestrzenia się zaraza, która sprawia, że wszyscy ludzie tracą wzrok. Taka choroba prowadzi do totalnej katastrofy cywilizacyjnej. Ludzie nie są w stanie obsługiwać komputerów, jeździć samochodami ani czytać. Lekarze nie mogą prze- prowadzić żadnych badań. Po kilku tygodniach, kiedy utrata wzroku jest już masowa, miasta zamieniają się w pola bitew. Po ulicach chodzą hordy niewidomych ludzi, którzy trzymają się za ręce i biją się między sobą o jedzenie z supermarketów. Historia oczywiście ma jakieś rozwiązanie, ale nie chcę go niepotrzebnie zdradzać, tym bardziej że nie o nie mi chodzi.

Oglądając ten film, pomyślałem sobie, co by było, gdyby rzeczywiście wszyscy ludzie nagle stracili wzrok. W pierwszej kolejności na pewno nastąpiłoby mnóstwo zgonów. Jedzenie z supermarketów prędzej czy później by się wyczerpało. Wodociągi przestałyby działać. W miastach usłanych trupami, których nikt nie potrafiłby pogrzebać, rozprzestrzeniałyby się choroby. Myślę, że ludzkość mogłaby ocaleć tylko poza miastami, w regionach bogatych w przyrodę – mam na myśli miejsca, gdzie rosną owoce na krzaczkach, są strumyki – i znajdujących się w klimacie, w którym nie można zamarznąć.

Wyobraźmy sobie, że gdzieś na takim świecie ocaleje plemię ludzi. Na co dzień żywią się oni jakimiś żabkami, jaszczurkami, piją wodę ze strumie- ni, mieszkają w grotach i – załóżmy – z pokolenia na pokolenie rodzą się już jako niewidomi. Trwa to sto lat, dwieście, trzysta. Powoli zaciera się pamięć o tym, co było. Niektórzy mówią, że podobno kiedyś ludzie widzieli, ale nawet oni zaczynają już mieć co do tego wątpliwości.

Pojawia się podstawowy problem – nikt nie wie, co to znaczy widzieć.

Głosząc różne kazania, nieraz mówiłem: spróbujcie wytłumaczyć niewidomemu od urodzenia, czym się różni kolor zielony od niebieskiego. Ale teraz mnie olśniło i odkryłem kwestię fundamentalną. Spróbujcie wytłumaczyć takiemu człowiekowi, co to znaczy widzieć.

Wyobraźmy sobie, że opisywane przeze mnie plemię ludzi po jakimś tysiącu lat takiej egzystencji wciąż żyje na poziomie zwierząt, bo wydaje mi się, że bez zmysłu wzroku nie byłoby w stanie zbudować bardziej imponującej cywilizacji. Do tych ludzi nagle przychodzi człowiek, potomek ocalałych od tej zagłady, którzy schronili się jednak w zupełnie innym miejscu. Przychodzi i mówi: „Ja widzę”.

„Co to znaczy, że widzisz” – pytają oni. Jak mógłby im to wytłumaczyć? Pokazać, że potrafi szybciej niż oni złapać rybę? Powiedzieć, że deszcz będzie padał, bo dostrzegł chmury? Myślę, że to najlepszy sposób, dzięki któremu oni zrozumieliby, że ten człowiek ma więcej możliwości, ale nawet to nie pozwoliłoby im pojąć, co to znaczy widzieć. Rozmowa między nimi mogłaby wyglądać na przykład tak:
– Słuchajcie, pójdźcie za mną, a ja przywrócę wam wzrok.
– Jaki wzrok? Ty nam lepiej daj jedzenie, skoro z taką łatwością je zdobywasz. Królika nam upoluj, żabkę daj.
– Ja wam wzrok przywrócę.
– Co za wzrok?
– Będziecie się widzieć. – Ale co to znaczy widzieć?
– No, nie mogę wam powiedzieć. Dopiero kiedy przejrzycie na oczy, będziecie mogli zrozumieć, co to znaczy widzieć.

Mówię o tym, bo to jest w pewnym sensie historia o nas.

Myśmy stracili wzrok. Adam i Ewa stracili wzrok. A my zeszliśmy na psy. W porównaniu do duchowego bogactwa, w którym żył pierwszy człowiek, my tkwimy w ogromnej nędzy.

W takim świecie narodził się Chrystus. Przyszedł do ludzi i powiedział: „Ja widzę. Królestwo niebieskie widzę”. A my Mu na to odparliśmy: „Jakie królestwo niebieskie?”. My jesteśmy niewidomi.

Zawsze przechodzą mnie ciarki, kiedy czytam czyjeś objawienia, głoszące, że na mszy świętej są aniołowie i Maryja. Całe hufce aniołów uczestniczą w każdej mszy świętej. My tymczasem widzimy tylko siebie.

Wróćmy do sceny z Ewangelii. Chrystus przyszedł na ziemię i stoi właśnie naprzeciw niewidomego Piłata, nędzarza, biedaka i żebraka, takiego jak wszyscy ludzie. Jest poraniony, obolały i zmęczony, a mimo to ma tylko jeden cel. Jaki to cel? Chrystus chce przywrócić Piłatowi wzrok, uratować go od śmierci. Oczywiście nie liczył chyba na to, że Piłat w tym momencie wyzna wiarę. Był to przecież poganin, który zupełnie nie znał religii żydowskiej. Nie był przygotowany na przyjście Mesjasza. Mimo to Jezus z nim rozmawia, i to rozmawia z miłością, bo Chrystus z każdym człowiekiem rozmawiał z miłością.

Proszę zwrócić uwagę, w jaki sposób Chrystus swoim cierpieniem przywrócił wzrok dobremu łotrowi na krzyżu. W jaki sposób przywrócił wzrok setnikowi pod krzyżem, który powiedział przecież: „Prawdziwie ten człowiek był Synem Bożym”. On w tym skazańcu zobaczył kogoś więcej.

I ludzie widzieli, że Jezus potrafił coś więcej. Uciszył jezioro, rozmnożył chleb, zamienił wodę w wino. Jak to robił? Chrystus nie używał swojej Boskiej mocy, używał mocy wierzącego człowieka pełnego Boga. Sam przecież mówił: „Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: «Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!», a byłaby wam posłuszna” (Łk 17, 6). Szokująca rzecz.

Jak zachowali się ludzie, do których przyszedł Chrystus? Identycznie jak ci niewidomi z mojego przykładu. Ciekawe, ilu poszłoby za tym przybyszem, który obiecał im, że odzyskają wzrok, jeśli za nim pójdą. „Co on mówi? Mamy wszystko ryzykować dla wzroku, którego nie potrafi nawet opisać? Tu jest nasze dobre jedzonko, tu mamy dobre skały, tu mamy dobrą wodę, ciepełko. Zostajemy”. To jest sytuacja, która powtarza się w wielu rozmowach współczesnych ludzi z Chrystusem. „Czego On chce? Jakie wyrzeczenie się, zaparcie się samego siebie?”

Wiara to widzenie. Ilu z was mogłoby powiedzieć: „Proszę księdza, dopiero jak miałem czterdzieści lat, to mi się oczy otworzyły. Dopiero wtedy zorientowałem się, kim jestem, kim są moja żona i dzieci. Dopiero gdy wszedłem w życie Kościoła, zorientowałem się, czym jest msza święta. Wcześniej chodziłem i nie widziałem”.

W czasie rozmowy Jezusa z Piłatem stali naprzeciwko siebie widzący, który chciał przywrócić wzrok, i elegancki niewidomy. By poruszyć serce ślepca, Chrystus godzi się na upokorzenie. Nie chce go przestraszyć. Ważne jest dla niego tylko jedno, nasza wolność. Nie zależy mu na zachowaniach, słowach, uczuciach. On chce wydobyć z nas to, co jest ukryte głęboko w naszym wnętrzu.

Ile razy w relacjach międzyludzkich ktoś ma w głowie takie myśli: „Ja wiem, że ty mi gotujesz, żono. Ja wiem, że ty mi służysz, że ty mi się w nocy oddajesz. Ja wiem. Ale ja nie znam twojego «ja». Ty mnie nie kochasz. Nigdy nie oddałaś mi tego, co masz w sercu. Dajesz mi tylko uczucia, nieraz słowa i zachowania, a ja chcę tego, co jest w środku. Chcę, żebyś w wolności mi siebie oddała”. Do tego nikt nikogo nie może zmusić. Nikt nie zmusi cię, żebyś oddał komuś swoją wolność. Może cię ktoś zmusić do słów. Może cię ktoś zmusić do zachowań. Może cię ktoś zmusić do uczuć – nastraszyć cię, zachwycić. Ale nikt ci nie wydrze twojej wolności.

Chrystus, proszę zwrócić uwagę, stara się dotrzeć do Piłatowego „ja”. Mógł go postraszyć, mógł go czymś olśnić, dokonać jakiegoś cudu. Nie oszukujmy się, Bóg od samego początku mógł olśnić wszystkich. Niektórzy nawet tego oczekują. Nieraz ludzie mówią: „Żeby tak ten Pan Bóg coś pokazał, jakoś się objawił, tobym uwierzył”.

Często w naszych relacjach – rodzice–dzieci, chłopak–dziewczyna, mąż–żona, narzeczony–narzeczona – koncentrujemy się na zachowaniach, słowach i uczuciach. Byle tylko je mieć. Chcę zachwycić chłopaka swoją seksualnością, chcę zachwycić dziewczynę pieniędzmi, chcę wzruszyć ją czułymi słowami, „Kocham cię”, „Jesteś nieprawdopodobna”. Chłopcy uczą się takich tekstów na pamięć. Wiedzą, że zrobią one wrażenie na dziewczynach, i często mają rację – dziewczyna jest zniewolona jego słowami.

Wielkim orężem, że użyję takiego porównania, w walce o kobietę są dla mężczyzny słowa. Wy, drogie panie, jesteście na nie bardzo wrażliwe. Oczywiście, niektóre z was od razu zorientują się, że to jest tylko gierka, ale jeśli dziewczyna nie słyszała od swojego ojca, że jest piękna i wspaniała, a jakiś chłopak zacznie jej prawić takie komplementy, to ona może skoczyć w otchłań i utonąć w jego słowach.

Czy taki chłopak zdobywa wolność tej dziewczyny? Nie, zdobywa tylko jej uczucia, które są przecież ulotne. Będzie potem próbował utrzymać je poprzez popis, szpan czy szantaż. Często stosujemy takie metody. Niedzwonienie do siebie, nieodzywanie się, rozpłakanie, przerwanie rozmowy po to, żeby to drugie się zmartwiło, żeby poczuło niepokój. „Nie zadzwonię do niego przez trzy dni. Niech trochę zmięknie”. Jezusa nie interesują takie gry! Jezusa interesuje serce.

Otóż, proszę państwa, drogie dziewczyny i drodzy chłopcy, niech was nie zastanawia to, czy zachwycicie sobą dziewczynę albo chłopaka, czy ich podniecicie.

To jest dość proste. Zamiast tego dotrzyjcie do czyjejś wolności. Rozumiecie?

Zwróćcie, proszę, uwagę, od czego Jezus zaczyna rozmowę, kiedy Piłat mówi: „Czy Ty jesteś Królem Żydowskim?”. Jezus odpowiada pytaniem. On bardzo często tak robi, nagle zmienia temat. „Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?” Czy ja teraz rozmawiam z tobą, czy rozmawiam z twoimi wyuczonymi tekstami? Bardzo często nie rozmawiamy z człowiekiem, tylko z gazetą, którą on czyta, albo programem telewizyjnym, który ogląda. Często nie rozmawiamy z człowiekiem, tylko z jego bolącym zębem. Przychodzi kolega do pracy i jest wściekły: „Odczep się ode mnie! Mam cię dość! Już cię nie mogę słuchać!”, a my się zastanawiamy, dlaczego on tak wrzeszczy. To nie on wrzeszczy, to wrzeszczy jego bolący ząb. Człowiek zawsze powinien pytać w rozmowie z drugim: „Czy to jesteś ty?”.

Bardzo często, drodzy panowie, jest tak, że wcale nie rozmawiacie ze swoją żoną, tylko z jej koleżanką z pracy. Siedziały przy biurku przez osiem godzin, koleżanka nawkładała twojej żonie do głowy różnych rzeczy, a ta wraca do domu i puszcza ci płytę znajomej. Często, kiedy w małżeństwie ktoś się kłóci, mówi: „No nie poznaję tej mojej żony”, „Nie poznaję mojego męża”. Nagle stają się kłótliwi, niedobrzy. Jeśli jesteś w takiej sytuacji, zastanów się, z kim rozmawiasz. Czy ze swoim mężem, żoną, czy z ich depresją lub smutkiem? A może z tym, że im się komputer zepsuł albo w samochodzie coś stuka? Zawsze się zastanawiaj, z kim właśnie rozmawiasz.

A ty jesteś sobą? Czy może kimś innym? Czy przychodzisz na mszę świętą, bo sam tak decydujesz? Czy „Chwała na wysokości”, które w jej czasie mówisz, wychodzi od ciebie? Czy mówisz je, bo wszyscy mówią? Wiecie, co najlepiej weryfikuje nasze zaangażowanie w przeżywanie Eucharystii? To, czy gdybyśmy byli na mszy jedynym wiernym, wiedzielibyśmy, kiedy wstać, kiedy usiąść i co kiedy odpowiedzieć. My, księża, często to widzimy, gdy odprawiamy mszę pogrzebową. Tam nie ma tłumów, bywa, że tylko rodzina siada za trumną. Ludziom się myli, kiedy wstawać, kiedy siadać, bo gdy chodzili na taką ogólną mszę, tłum zawsze ich pociągnął. Zastanów się, czy potrafisz odmówić tu i teraz całe „Chwała na wysokości” albo wyznanie wiary.

Odprawiałem kiedyś mszę świętą dla dwóch sióstr zakonnych. Byliśmy tylko we trójkę w małej kaplicy. Wszyscy zawodowcy – ja ksiądz, one zakonnice. Jak pomyliliśmy się w trzecim zdaniu „Chwała na wysokości”, to szybko musiałem zaglądać do ściągawki. Okazało się, że nie znamy tego na pamięć. Zawsze się jakoś z wiernymi mówiło.

Wiedząc o tym, że ludzie bardzo często nie są sobą, Jezus pyta: „Piłacie, czy Ja rozmawiam z tobą, czy z jakimiś opiniami?”. I Piłat szczerze przyznaje: „Ty mnie nic nie obchodzisz. To Twoi przełożeni, Twoi wyznawcy, Twój naród Cię wydał. Ja mam Cię tutaj tylko osądzić i zdecydować, czy Cię nie skazać”.

Jezus jest fascynujący. Wydawać by się mogło, że skoro zbity i zmaltretowany stoi naprzeciwko Piłata, żołnierza, hierarchy wojskowego, powinien z trudem dobierać słowa. Tu jednak Jezus cały czas prowadzi rozmowę. Nigdy nie stracił kontroli nad sytuacją. Nawet gdy Go torturowali, nawet gdy podszedł żołnierz i uderzył Go w twarz, Jezus spokojnie zapytał: „Dlaczego Mnie bijesz? Jeśli źle zrobiłem, to powiedz. A jak nie zrobiłem źle, to dlaczego Mnie bijesz?”. On miał wszystko pod kontrolą.

Jezus zawsze odpowiadał krótko, Jezus zawsze odpowiadał celnie, Jezus zawsze odpowiadał mądrze. A jeśli pytanie było głupie i nie na miejscu, od razu przechodził do meritum sprawy. Ani razu nie zapultał się w swojej wypowiedzi. Nigdy nie powiedział: „A to ci kłopot. O rety, o rety!”. Zawsze wiedział, co zrobić! Od razu odpowiadał! To jest Król. Mimo że pobity. Jeszcze na krzyżu rządzi. „Ty będziesz w raju dzisiaj”, „Maryjo, weź syna. Synu, weź Matkę swoją”. To jest niepraw dopodobna postać.

Jako mąż, jako żona, jako ksiądz nigdy nie powinniśmy tego Bożego tupetu tracić. Powinniśmy być jak Jezus przed Piłatem, zawsze wiedzieć, co w danym momencie powiedzieć. Kiedy przycisną nas w pracy, kiedy mnie ktoś na ulicy w sutannie przyciśnie, żebyśmy nie mówili: „O rety, rety i co ja teraz zrobię”, tylko żebyśmy zawsze od razu potrafili przyznać się do Chrystusa, tak jak trzeba, odpowiedzieć tak jak On, szukać w człowieku, z którym rozmawiamy, prawdy i wolności. pokusie, by siłą zbawiać świat. W Ewangelii o kuszeniu Jezusa na pustyni jest o tym mowa. Co tam szatan mówi? „Panie Jezu, zrób z nimi porządek. Jeden dobry wulkan – i Rzym jest pobożny. Jedna dobra zaraza – i Azja jest pobożna. Zrób porządek”. My często też stoimy przed taką pokusą zrobienia porządku. Mam nadzieję, że nie zdradzę tajemnicy mojego kolegi księdza, jeśli opowiem tu jedno wydarzenie z jego życia.

Kolega mój jest bardzo dobrze zbudowany i wysportowany. Nawet po święceniach kapłańskich nie zapomniał swoich umiejętności w walce, którą ćwiczył, jeszcze zanim zdecydował się zostać księdzem.

Wiemy to, bo jak go kiedyś złodziej na ulicy napadł, to potem musiał się parę dni rehabilitować. Kolega ten powiedział mi raz w przypływie szczerości, gdy gadaliśmy sobie na luzie: „Wiesz, Piotrze, ja nie jestem jakimś miłośnikiem, nie jestem fanatykiem, ale lubię sobie nieraz popatrzeć na filmy, w których główny bohater to taki szlachetny bad guy, co to w imię dobrych intencji wyrywa ręce, łamie nogi, przybija gwoździami dłoń do blatu. Dlatego, jak przychodzi do mnie do spowiedzi kobieta i mówi: «Proszę księdza, mój mąż mnie uderzył, mój mąż pije», to ja jej mówię, żeby była cierpliwa, ale w głębi duszy mam tylko ochotę spytać ją o adres. A potem pójść tam i załatwić sprawę, jak należy… My, chrześcijanie, to tylko te koronki, litanie… A ja to bym czasem poszedł powalczyć z tymi grzesznikami, podpalić jakąś redakcję antyklerykalną. Przepraszam cię za taką szczerość, ale nieraz to po prostu, no, aż mnie ręce świerzbią!”.

.Państwo też macie ręce. Też często was świerzbią, żeby komuś przywalić. To jednak nigdy nie będzie rozwiązanie. Nic nie wskóramy, paląc jakieś redakcje czy obijając grzeszników w ciemnych zaułkach. Powinniśmy być tacy jak Chrystus, być twardego ducha. Twardość to jest potęga. To, że setnik nawrócił się pod krzyżem, było zasługą tego, że Jezus na krzyżu okazał twardość. Innego wyjścia nie ma. Wszelkie przymuszanie do wiary, do moralności w końcu się zemści.

Ks. Piotr Pawlukiewicz

Fragment książki „Życie. Instrukcja obsługi” (wyd. Znak, Kraków 2020)

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 listopada 2020