O czym pandemia przypomniała nam wszystkim?
Wirus pokazał, że świat mimo zapewnień o pełnej kontroli bezpieczeństwa wciąż jest paraliżowany strachem przed śmiercią. Świat może rozwiązać kryzys sanitarny. Poradzi sobie zapewne również z kryzysem ekonomicznym. Ale nigdy nie pojmie tajemnicy śmierci. Bo tylko wiara daje odpowiedź – pisze kard. Robert SARAH
Czy Kościół ma jakąś rolę do odegrania w czasach obecnej epidemii? Inaczej, niż miało to miejsce w minionych wiekach, dziś to państwo ze swoją służbą zdrowia niemal w całości zapewnia obywatelom opiekę medyczną. Teraz bohaterami są ludzie świeccy w białych kitlach i przyłbicach ochronnych. I są godni wszelkiej pochwały. Dziś leczenie chorych i grzebanie zmarłych nie wymaga zaangażowania całej rzeszy miłosiernych i heroicznych chrześcijan. Czy zatem społeczeństwo może się obejść bez Kościoła?
Epidemia sprawiła, że chrześcijanie wracają do tego, co jest istotą ich wiary. Od dłuższego czasu bowiem Kościół patrzył na świat w sposób zafałszowany. Chrześcijanie wobec społeczeństwa, które utrzymywało, że ich nie potrzebuje, robili wszystko, by udowodnić swoją przydatność i skuteczność. Kościół wykazywał aktywność w edukacji i w trosce o biednych, stał się, jak powtarzał Paweł VI, „ekspertem od pomocy humanitarnej”. Wszystkie te działania były jak najbardziej zasadne. Powoli jednak chrześcijanie zapominali, że Kościół pomaga człowiekowi stać się bardziej człowiekiem, ponieważ otrzymał od Boga słowa życia wiecznego („Słowo, które stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14)) oraz misję dojścia „do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa” (Ef 4,13).
Kościół zaangażował się w walkę o lepszy świat. Kierując się słusznością, wspierał ekologię, pokój, dialog, solidarność i sprawiedliwy podział bogactwa. Wszystkie te sprawy są ważne, ale nie powinny one przykrywać słów Jezusa: „Królestwo moje nie jest z tego świata”. Oczywiście Kościół ma przesłanie dla tego świata, ale tylko dlatego, że ma on również klucz do tamtej drugiej rzeczywistości. Chrześcijanie nieraz spoglądali na Kościół jak na pomoc, którą Bóg wyświadczył ludzkości, aby uczynić życie na ziemi lepszym. I nie brakowało im argumentów, że tak się dzieje. Tak bardzo bowiem wiara w życie wieczne zmienia sposób patrzenia na życie tu i teraz.
Wirus obnażył podstępną chorobę, która toczyła Kościół: wydawało mu się bowiem, że jest „z tego świata”. Chciał legitymizacji według jego kryteriów. Ale to, co się wydarzyło, zmieniło diametralnie perspektywę.
Kościół nie musi już usprawiedliwiać się przed światem, ponieważ świat się zawalił. Literalnie rozpłynął się pod wpływem wirusa. Triumfująca nowoczesność zawaliła się w obliczu śmierci. Jeśli nie odkryje na nowo Bożej mądrości, czyli Jezusa Chrystusa, czeka ją unicestwienie.
Wirus pokazał, że świat mimo zapewnień o pełnej kontroli bezpieczeństwa wciąż jest paraliżowany strachem przed śmiercią. Świat może rozwiązać kryzys sanitarny. Poradzi sobie zapewne również z kryzysem ekonomicznym. Ale nigdy nie pojmie tajemnicy śmierci. Bo tylko wiara daje odpowiedź.
Zilustrujmy to konkretnym przykładem. We Francji, tak jak i we Włoszech, kluczową rolę odegrały domy pomocy społecznej. Dlaczego? Ponieważ to one mierzyły się w sposób bezpośredni z kwestią śmierci. Czy starszych pensjonariuszy powinno się izolować w ich pokojach, ryzykując, że umrą z rozpaczy i samotności? Czy powinno im się umożliwić kontakt z rodzinami, ryzykując, że umrą na koronawirusa? Nie potrafiono dać odpowiedzi na te pytania. A państwo, schowane za laickością, która co do zasady ignoruje nadzieję, zamilkło. Jedynym rozwiązaniem było dla niego odsuwanie w czasie za wszelką cenę śmierci fizycznej, nawet jeśli oznaczałoby to skazywanie ludzi na śmierć moralną. A jedyną odpowiedzią możliwą była wiara: towarzyszenie starszym osobom w obliczu prawdopodobnej śmierci, w godności i przede wszystkim w nadziei na życie wieczne. Ale społeczeństwa zachodnie przywiązują wagę jedynie do tego, co dotyczy ekonomii, władzy politycznej i postępu technologicznego. Na walkę z COVID-19 patrzy się wyłącznie pod kątem odmrożenia gospodarki. Zapanowała ogólna depresja, firmy upadają jedna po drugiej. Bóg przestał nas obchodzić, a Kościół zaczął nam ciążyć. Mamy ochotę zatrzasnąć na dobre drzwi naszych kościołów i zacząć wieść przyjemne życie poza religią…
Epidemia uderzyła społeczeństwa zachodnie w najczulsze miejsce. Zostały one bowiem urządzone tak, by negować śmierć, ukrywać ją, udawać, że jej nie ma. A ona wróciła na scenę głównym wejściem!
Kto z nas nie widział tych gigantycznych kostnic w Bergamo, Madrycie czy Paryżu? Kto z nas nie widział tych trumien przewożonych wojskowymi ciężarówkami? Oto obrazy społeczeństwa, które obiecywało jeszcze niedawno nastanie ery człowieka „rozszerzonego”, wiecznego i nieśmiertelnego: człowieka-boga na ziemi.
Obietnice nowych technologii pozwalają zapomnieć na chwilę o śmierci, ale gdy ta uderza, ukazują swoją iluzoryczność. Filozofia może co prawda przywrócić odrobinę godności ludzkiemu rozumowi, niepotrafiącemu pojąć absurdalności śmierci, ale nie jest już ona w stanie pocieszyć serca i nadać sens temu, co jak się może wydawać, sensu już w ogóle nie ma.
Nie da się odpowiedzieć na śmierć po ludzku. Jedynie nadzieja życia wiecznego pozwala zrozumieć jej sens. Któż jednak odważy się głosić nadzieję? Potrzeba objawionego słowa Bożego, aby móc wierzyć w życie bez końca. Potrzeba słowa wiary, aby móc mieć nadzieję, że takie życie jest możliwe dla każdego z nas i dla naszych bliskich. To, co się wydarza na naszych oczach, zmusza Kościół katolicki do powrotu do swojego najważniejszego powołania. Świat oczekuje od niego nie tylko słowa wiary, ale także życia pełnego wiary, które pozwoli mu pokonać traumę, jaką było spotkanie ze śmiercią twarzą w twarz. Bez życia w wierze przenikającej całą naszą ludzką egzystencję, bez przesłania o wierze i nadziei świat popadnie w chorobliwe poczucie winy lub w bezsilną złość na absurdalność kondycji ludzkiej. Tylko Kościół może nadać sens tym dziesiątkom tysięcy zgonów, tym wszystkim ludziom, którzy odchodzili w samotności i byli pośpiesznie grzebani.
Ale i Kościół musi się zmienić. Nie może bać się szokować. Musi iść pod prąd. Musi przestać widzieć siebie jako jedną z instytucji tego świata. Musi przestać być społecznie użyteczny. Musi wrócić do tego, co stanowi jego sens: do wiary. Rolą Kościoła jest głoszenie, że Jezus pokonał śmierć poprzez swoje zmartwychwstanie. To sedno kościelnego przesłania. Kamień węgielny naszej wiary. Jak pisze Święty Paweł: „Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara. Jeżeli tylko w tym życiu w Chrystusie nadzieję pokładamy, jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania. Tymczasem jednak Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli” (1 Kor 15,14-20). Cała reszta jest tylko tego konsekwencją. Nasze społeczeństwa wyjdą osłabione z epidemicznego i ekonomicznego kryzysu. Nie będą najpierw potrzebowały psychologów, aby przepracować traumę, którą było odebranie im możliwości towarzyszenia najbliższym w ostatnich chwilach życia, a po ich śmierci – możliwości godnego pochówku. Potrzebują kapłanów, którzy nauczą je modlić się i mieć nadzieję.
Kryzys uzmysłowił nam, że nasze społeczeństwa, nie wiedząc o tym, głęboko cierpią na duchowy ból: nie potrafią one nadać sensu cierpieniu, skończoności i śmierci.
Wirus pokazał również, że wiara nie jest kwestią osobistego przeświadczenia. To kwestia cywilizacji.
Wiemy już, że społeczeństwo, które nie niesie przesłania nadziei na życie wieczne, nie może przetrwać. Jest ono skazane na iluzoryczny mit postępu, który również zresztą upadł. Jeśli nasze społeczeństwa nie postawią na nowo nadziei na życie wieczne w centrum swojego życia, nie będą miały przyszłości. Jeśli Kościół nie uczyni z głoszenia prawdy o życiu wiecznym sedna swojego orędzia, ryzykuje tym, że stanie się niepotrzebny.
Kard. Robert Sarah
Tytuł autorski: „Jaka nadzieja dla Kościoła i dla świata”. Przekład dla „Wszystko Co Najważniejsze”: Andrzej Stańczyk