Michał KŁOSOWSKI: Czy w Tokio da się być katolikiem?

Czy w Tokio da się być katolikiem?

Photo of Michał KŁOSOWSKI

Michał KŁOSOWSKI

Zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów, publikuje w prasie polskiej i zagranicznej. Autor programów radiowych i telewizyjnych. Stypendysta Departamentu Stanu USA oraz rzymskiego Angelicum. Ukończył studia na Uniwersytecie Jagiellońskim, Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie i London University of Arts.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Japonia to kraj niesłychanie rozwinięty technologicznie, a samo społeczeństwo japońskie jest doskonale zorganizowane. Tak może wyglądać przyszłość nie tylko Azji, ale w ogóle rozwiniętej części świata. Dlatego odpowiedź na pytanie, czy w Tokio da się być katolikiem, jest ważniejsza, niż może się wydawać; dotyczy wielu, nie tylko Japończyków – z Tokio pisze Michał KŁOSOWSKI

.Lądowanie w Tokio nie jest przyjemne. Port lotniczy Haneda znajduje się nad samą Zatoką Tokijską, częste, silne i niespodziewane podmuchy wiatru powodują turbulencje, które pewnie już wielu przyprawiły o zawrót głowy. Samo miasto ma w sobie jakiś podobny element: powiedzieć, że potrafi zaskoczyć, to nie powiedzieć nic.

Tokio jest niezwykle zróżnicowane. Każda z jego dzielnic to odrębny mikrokosmos. Jedne są spokojne, inne pędzą na złamanie karku, w niektórych niskie budynki poprzecinane są pajęczyną ulic, a w innych wieżowce pną się w górę, nachodząc na siebie. Na każdym kroku można kupić niemalże wszystko, a dość w końcu zamożne społeczeństwo każdego wieczora wydaje wiele, by uprzyjemnić sobie czas po pracy. A praca… Każdy jest częścią wielkiej machiny, małym trybikiem w świecie doskonale zorganizowanym i zhierarchizowanym. Tych trybików jest tak dużo, że ośmielę się powiedzieć, że część jest po prostu zbędna, niepotrzebna. Czuje się to pod skórą.

A jednak są Japończycy niezwykle uprzejmi i dobrze wychowani. Jakby wiedzieli, że nie wolno podważyć reguł tego świata, który może nie jest idealny, ale na pierwszy rzut oka tak świetnie funkcjonuje.

W samym Tokio są 73 parafie, kościołów jest pewnie trochę mniej, około 50. Może więcej nie potrzeba, ktoś powie, w końcu żyje tu tylko niecałe 90 tysięcy katolików, a ostatnią dużą iskrą ewangelizacyjną była wizyta Jana Pawła II w 1981 roku. Po niej wielu się nawróciło na chrześcijaństwo, zapełniły się też seminaria. Ale w samym Tokio żyje łącznie blisko 39 milionów mieszkańców. To więcej, niż jest nas wszystkich w Polsce.

Jednocześnie japońskie społeczeństwo trapią najnowsze współczesne choroby. Przepracowanie, samobójstwa wśród młodzieży, samotność, starzenie się społeczeństwa i upadające relacje rodzinne, charakteryzujące się przede wszystkim rosnącym od lat wskaźnikiem rozwodów. Sami Japończycy mówią mi: „Igrzyska Paraolimpijskie 2020 będą ostatnim aktem wielkości Japonii. Później nie czeka nas nic”. Obserwując Japonię i Tokio, trudno się z tym nie zgodzić.

Czas jest tu najważniejszy. Japończycy nie mają go wiele jako społeczeństwo, nie mają go wiele także jako jednostki. Pochłania go praca – niegdyś, na progu rewolucji przemysłowej, ludzie obawiali się, że roboty zabiorą im pracę. Dziś wydaje się, że widzimy inne zjawisko, dostrzegalne zwłaszcza tu – roboty to my.

Gdzie więc tu miejsce na wiarę? Otóż albo w międzyczasie, albo w kontrze do tego, czym żyje świat. Wielu jest tu w końcu młodych, w duszpasterstwach zwłaszcza, to oni w końcu będą tworzyć społeczeństwo i tutejszy Kościół. Jak choćby ci, którzy każdego roku wyjeżdżają do Portugalii na pielgrzymkę – często niewierzący – tam odkrywają, że wiara jednak ma sens. Albo na misje na Filipiny czy coroczne spotkania młodych, organizowane raz w Korei, a raz w Japonii. Bo wiara w tej części Azji to wyzwanie – ma piętno kolonialne, ale podlana jest krwią męczenników, którzy umierali za wolność jej wyznawania. I to właśnie jest element odpowiedzi na pytanie, czy w Tokio da się być katolikiem. 

 

 

 

 

 

 

 

 

Odpowiedzi twierdzącej, bo w końcu są tu kościoły i są instytucje katolickie. Są szkoły i uniwersytety o wzrastającej roli, jak choćby Sophia University. Miejsce bardzo różne od pozostałych części Tokio, bo tu w końcu, na terenie kampusu, mieści się kościół św. Ignacego, największa parafia miasta – ponad 10 tysięcy wiernych. Świadomych wiernych, którzy nie poprzez kulturę dotarli do tego, że warto. W świecie gasnących latarni tu znaleźli światło.

.Japoński katolicyzm jest trochę taki jak w jednej z najsłynniejszych wypowiedzi kard. Ratzingera – przyjdzie czas, kiedy Kościół Katolicki będzie silny swoimi instytucjami, lecz katolików będzie niewielu, choć ich wiara będzie mocna. I tak też trochę wygląda to w Tokio, w świecie, w którym by wierzyć, trzeba dostrzec jego mankamenty, szukać wolności „od”, szukać wolności „do”. Często w kontrze do świata.

Gdy spotykałem wiernych, Japończyków, często zaskakiwało mnie, że mimo iż np. zostali niedawno ochrzczeni, zadawali zaskakująco trafne pytania o rolę Kościoła we współczesnym świecie. Jak mówić o wierze ludziom zbyt zajętym własnymi problemami? Kim jest Bóg w świecie sztucznej inteligencji i big data, które wiedzą o nas (prawie) wszystko? Ich pytania były trochę jak te zadawane przez chrześcijan, którzy przetrwali brutalne represje w XVII wieku, kapłanom, którzy przybyli do Kraju Kwitnącej Wiśni lata później; zadawali pytania o prawdy wiary, chcąc się upewnić, że kapłani, z którymi rozmawiają, są katolikami; pytania, które nam wydawać się mogą banalne. Czy wierzysz w Matkę Boską? Czy twoim zwierzchnikiem jest papież? Pytania, które odróżniają katolików od reszty świata i innych religii. Nawet w chaosie trzeba się jakoś odnaleźć.

Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 23 listopada 2019