Nadchodzi Barbaria
Wymazywanie antyku z naszej kultury jest wyrzeczeniem się humanizmu – piszą w głośnym apelu intelektualiści, profesorzy, helleniści i łacinnicy, historycy i filozofowie
.Badanie antyku jest szkodliwe. Tak twierdzą dzisiaj profesorowie historii starożytnej, łaciny i greki z niektórych amerykańskich uniwersytetów. Ruch zapoczątkowany w Stanford stawia pod znakiem zapytania dalszą obecność na kampusach w USA tych („klasycznych”) dyscyplin naukowych. Rzekomo narzucają one w edukacji „biały suprematyzm inspirowany neokolonializmem”. Możemy do tego dodać dyskusję toczącą się obecnie we Francji wokół rezygnacji muzeów narodowych z cyfr rzymskich w opisach umieszczanych przy eksponowanych dziełach – pod pretekstem, iż odwiedzający nie są już w stanie ich odszyfrować. Zamiast więc uczyć się cyfr rzymskich, usuńmy je!
Czy wrodzy barbarzyńcom i sami posiadający niewolników greccy i łacińscy autorzy byli więc rasistami, konserwatystami, imperialistami i mizoginami? Nie jest to do końca nieprawdą, ale przecież nie byli oni jedynymi takimi ludźmi w historii. Ich postawy w żaden sposób nie usprawiedliwiają tego, aby wymazywać ich z podręczników, nawet nie zadając sobie trudu osadzenia i zrozumienia ich dzieł w ich kontekście historycznym, a nie naszym.
Owszem, Homerowy Achilles był postacią okrutną, ale poeta włożył w jego usta przejmującą refleksję na temat sensu życia. Hektorowi równie lekko przychodziło zabijać wrogów, ale wydaje się on bardziej ludzki, gdyż był ofiarą. Owszem, cesarz August był autokratą i Cyceron zginął dlatego, że wytknął władcy, iż ten – kiedy nazywał się jeszcze Oktawianem – sprzymierzył się z Antoniuszem. Owszem, św. Augustyn nie podważał w żaden sposób niewolnictwa, ale przyczynił się do rozwoju nowoczesnej myśli humanistycznej. W tym samym okresie bogata chrześcijanka imieniem Melania wyzwoliła tysiące niewolników. Owszem, możemy wymazać Ateny i Rzym z historii ludzkości, ale wtedy wymażemy Rozum (grecki logos) i Prawo (rzymskie kodeksy). Wtedy zamordujemy Platona i wzgardzimy stworzonym przez starożytny Rzym pojęciem sprawiedliwości. Odłóżmy na chwilę na bok kwestię wiary (Jerozolima), choć prawdopodobnie nie da się tego tak łatwo zrobić.
Wyrżnięcie w pień antyku, wymazanie go ze świadomości zbiorowej, tak jak robiono z wizerunkami proskrybowanych w starożytnym Rzymie, jest naszym zdaniem tragicznym zakazem nałożonym na pamięć, odebraniem nadziei i bezwzględnym zaprzeczeniem przyszłości. Zorganizowane wymuszanie amnezji względem przeszłości pozbawia nas jakiejkolwiek nadziei na przyszłość.
Wergiliusz opowiada w Eneidzie, w jaki sposób Eneasz uciekł z ogarniętej płomieniami Troi, niosąc na plecach starego ojca. Ubierając ten obraz w niesamowite słowa, poeta pisze nie tylko o Eneaszu, Anchizesie, Troi czy Rzymie, ale także o nas, żyjących tu i teraz. Oto jeden z najpiękniejszych wersów w opowieści Eneasza, w których opisuje on warunki ucieczki: Cessi et sublato montes genitore petivi („Ustąpiłem losowi i niosąc ojca na ramionach, skierowałem się na górę”). Wszystko kryje się w doborze słów: przeszłość, przegrana (opuszczona Troja), ciężar tradycji (ojciec, którego synowska pietas nakazuje uratować), przyszłość, którą widać w oddali, tak trudną do opisania (wysokie góry na horyzoncie). André Gide, komentując ten wspaniały wers, zamykający pieśń II Eneidy, zauważa lakonicznie, ale jakże trafnie: „Spektakl człowieczeństwa”.
To uczestniczenia w tym właśnie spektaklu naszego niedoskonałego człowieczeństwa odmawiają nam współcześni ikonoklaści, odrzucający dziedzictwo antyku. Kieruje nimi bądź nienawiść do siebie samych, bądź śmiercionośne pragnienie autodestrukcji lub politycznej poprawności, bądź strach. Odwracając się od siebie samych, zdradzają i siebie i wartości humanistyczne, które – czego oni nie wiedzą – przekraczają ich umysły tak samo, jak przeciwności rządziły losem Eneasza.
Nie dawajmy się ponosić dekadentyzmowi za wszelką cenę, są tysiące powodów, aby tego nie robić. Przytoczmy choćby te kilka słów Ciorana, który pisał, że „cywilizacja w stanie rozkładu paktuje ze swoją chorobą”. Chore społeczeństwo „kocha wirusa, który ją toczy, i przestaje szanować samo siebie”. Nie chce już mierzyć się z autentycznym odbiciem w lustrze literatury, rejteruje przed tym, o czym nie przestaje mu przypominać historia – czernią swej duszy. A tymczasem studiowanie antyku powinno być dla tego społeczeństwa ulubionym zajęciem, pozwalającym ludziom lepiej siebie samych zrozumieć i odpędzić najgorsze demony.
Oskarżenia kierowane w stronę antyku są w jakiejś niewielkiej mierze zasadne, ale dla większości historyków są one anachroniczne, by nie rzec: absurdalne. Czy mamy odrzucić Wergiliusza dlatego, że starożytny Rzym był cywilizacją opartą na pracy niewolników? Czy mamy nie czytać św. Pawła ponieważ przebija z niektórych jego wersów mizoginizm? Czy możemy zapomnieć o Eneidzie, która jest hołdem złożonym miłości i sprawiedliwości, ponieważ August był blondynem, a Perykles miał białą skórę?
Co amerykańscy profesorowie poczną z Terencjuszem, komediopisarzem żyjącym w II wieku p.n.e., który urodził się w Kartaginie i sam był niewolnikiem? A co z Tertulianem, urodzonym w II wieku po Chrystusie, pierwszym pisarzem chrześcijańskim tworzącym po łacinie, który również pochodził z Kartaginy? Co z ciemnoskórym cesarzem Septymiuszem Sewerem (193–211), urodzonym w Leptis Magna w Trypolitanii (dzisiejsza Libia)? A co z Apulejuszem z Madaury, pisarzem i filozofem, który miał swój posąg w rodzinnym mieście w Algierii, będącej wówczas prowincją Afryki Prokonsularnej? W tym samym mieście swoje pierwsze nauki pobierał pochodzący z Tagasty św. Augustyn… Co powiedzą o cesarzu Filipie z połowy III wieku, z pochodzenia Arabie, za którego panowania uroczyście obchodzono tysiąclecie Rzymu? Czasy antyku uczyniły z basenu Morza Śródziemnego wewnętrzne jezioro, którego brzegi łączyły Europę z Afryką i Azją, w świecie, który mimo różnic starożytni pojmowali jako jedną całość. W co chcą uderzyć paranoiczni grabarze z Ameryki? W starą Europę, spadkobierczynię antyku? W chrześcijaństwo? W kulturę, która przecież nie jest im obca?
Z perspektywy historyka usuwanie przeszłości jest równoznaczne z czystką. Jej negowanie nie ma najmniejszego sensu. Najlepszym świadectwem intelektualnym jest natomiast chęć jej lepszego poznania. Nie wszyscy wykładowcy starożytnej historii są konserwatystami. Ich zawód polega na przekazywaniu – które jest zaprzeczeniem zapomnienia – wiedzy o antyku, któremu nasza dzisiejsza cywilizacja jest fundamentalnie dłużna, z dobrych i złych powodów. Nie chodzi przecież o przyzwolenie dla niewolnictwa czy mizoginizmu. Cancel culture – „kultura unieważniania” – chcąc „unieważnić” antyk, wymazuje epokę, która aż po IV wiek akceptowała homoseksualizm.
.Dlaczego mamy umniejszać dziedzictwo, które jest naszym bogactwem? Renesans wzorował się na antyku, ale nie po to, żeby go imitować albo przywrócić do życia, ale po to, żeby mógł otworzyć się na jego skomplikowaną odmienność, zmierzyć się z jego kolosalnym dziedzictwem i stawić czoło wyzwaniom jutra bogatszy o doświadczenia przeszłości. Wady antyku, nieobce innym epokom historycznym, nie mogą być pretekstem do wymazywania, w geście radykalnego purytanizmu, całego jego dorobku, który powinniśmy nadal móc poznawać i analizować.
Tekst powstał z inicjatywy Bertranda Lançona, emerytowanego profesora uniwersytetu w Limoges, i Stéphane’a Rattiego, profesora z uniwersytetu Burgundia-Franche-Comté, sygnowany m.in. przez Rémiego Brague, Chantal Delsol, Georges’a-Henriego Sutou, Eugenia Amato, Phillippe’a Blaudeau, Didiera Marcotte’a, Alexandre’a Grandazziego, Jean-Marie Salamito, Gilles’a Saurona, Vincentego Zariniego, Pierre’a Vermerena.
Tekst opublikowany w nr 29 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].