Grzegorz GORTAT: Morze. Odpływ

Morze. Odpływ

Photo of Grzegorz GORTAT

Grzegorz GORTAT

Anglista, tłumacz, pisarz. Autor utworów różnorodnych tematycznie i gatunkowo (fantasy, kryminał, powieści obyczajowe, powieści dla dzieci i młodzieży). Najnowsza powieść: Mur.

zobacz inne teksty Autora

Po śniadaniu, wyczekawszy na stosowny moment, poprosił o pieniądze. Na co? Chce kupić papier i przybory do rysowania. I farby. Farby są najdroższe – pisze Grzegorz GORTAT

Ojciec był już jedną nogą za drzwiami, poganiał matkę. W drodze do pracy miał ją podrzucić na uczelnię. Zrobił podejrzliwą minę, ale wysupłał z portfela dwie setki i bez słowa mu wręczył. Matka dołożyła po kryjomu setkę od siebie. Przed wyjściem pocałowała go w czoło. Dawno tego nie robiła.

Kiedy został sam, podliczył pieniądze. Starczy na wszystko i jeszcze trochę zostanie. Po wczorajszym deszczu nie było śladu. Wahał się, czy nie przełożyć zakupów na jutro. Doszedł do wniosku, że lepiej zrobić to dzisiaj. Nie mógł sobie pozwolić na stratę choćby jednego dnia. Założył długą, luźną bluzę i krytycznie obejrzał się w lustrze. Czuł się, jakby był nagi.

Wybrał sklep samoobsługowy w centrum, zawsze pełen klientów. W tłumie kupujących nie zwróci na siebie uwagi. Listę sprawunków miał w głowie. Znalazł wszystko, czego szukał, i po kwadransie stanął przy kasie. Młody sprzedawca zaczął pakować rzeczy do dwóch toreb. Uszy, wargi, brwi, nos i policzki miał całe w kolczykach; przypominał domorosłego sapera, który zaliczył wpadkę przy rozbrajaniu bomby naszpikowanej kawałkami żelastwa.
– Poproszę do jednej torby.
– Tak będzie wygodniej – upierał się sprzedawca.
– Chcę do jednej.

Wracał podbudowany nieoczekiwanym sukcesem. Jeśli tamten do samego końca się nie zorientował, to znaczy, że sztuka kamuflażu okazała się skuteczna. Przez ostatni rok opanował ją do perfekcji.

Ojciec wrócił z pracy podekscytowany i w doskonałym humorze. Pracownia architektoniczna pod jego kierownictwem wygrała konkurs na projekt nowej siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Za tydzień spotyka się z samym ministrem i jego doradcami. Cieszył się jak dziecko. Pismo z ministerstwa podtykał obojgu co chwila pod nos. Matka też była pod wrażeniem wiadomości. Dla uczczenia sukcesu przygotowała uroczystą kolację. Oczywiście, przy stole nie rozmawiano o niczym innym jak tylko o prestiżowym wyróżnieniu. Przed firmą otwierają się nowe możliwości. Na pewno przyjdą kolejne ważne kontrakty, może nawet zamówienia z zagranicy.

Dla niepoznaki przyłączył się do chóru ochów i achów. Gratulował, podziwiał i życzył powodzenia. Autentycznie się cieszył z nieoczekiwanego prezentu od losu. Pilnował się, by miną ani słowem nie zdradzić prawdziwych myśli. Ojciec nie spotka się z ministrem. Wątpliwe też, by zlecenie ostatecznie trafiło do jego pracowni. Nie po tym, co przyniesie najbliższy tydzień.

Na dziś zaplanował próbę generalną – punkt po punkcie, z kompletnym sprzętem i rekwizytami. Kiedy nadejdzie godzina zero, nic nie powinno go rozpraszać. Nie wolno tracić cennych sekund na rozstrzyganie kluczowych kwestii w rodzaju, w jakiej odległości powinien się ustawić, żeby już pierwsza próba okazała się skuteczna.

Jednak przez matkę musiał zmienić plany. Okazało się, że pani profesor tego dnia ma wolne i cały ten czas zamierza spędzić w domu. Swoim bystrym wzrokiem mogłaby coś wypatrzyć. Zaczęłaby zadawać pytania. Gdziekolwiek by się schował, miałby wrażenie, że depcze mu po piętach, prędzej czy później z czymś by się zdradził. Lepiej przesunąć próbę generalną na jutro, kiedy w domu nikt mu nie będzie przeszkadzał w przygotowaniach. Jeden dzień w tę czy w tamtą nie czyni wielkiej różnicy.

Mimo wszystko wychodząc z domu, był na matkę zły. Nim jednak minęła godzina, dziękował jej w myślach, bo najpewniej oszczędziła mu kłopotów.

Padało, więc włożył kurtkę. Od razu poczuł się swobodniej. Na miejscu pewnym krokiem minął szatnię, machnął wejściówką przed bileterką i skręcił w lewo. Na sali przebywała tylko jedna para; oboje w średnim wieku, z katalogiem w ręku przesuwali się powoli od obrazu do obrazu. Na dłużej zatrzymali się przed Monetem. Kiedy przeszli dalej, zbliżył się do obrazu Moneta. Stanął tak blisko, że gdyby wyciągnął rękę, palcami dotknąłby płótna. Za blisko. Zrobił mały krok do tyłu. W wyobraźni wysunął przed siebie rękę. Tak, to optymalna odległość. Popatrzył wokół siebie, żeby zapamiętać to miejsce. Do najbliższej wyściełanej ławy miał w linii prostej cztery długie kroki.

Poczuł na sobie czyjś wzrok. Odczekał chwilę, a odchodząc od obrazu, rozejrzał się po sali, udając, że wypatruje konkretnego płótna. W drzwiach stał mężczyzna w granatowym uniformie strażnika. Miał siwe, przerzedzone włosy, był wysoki i chorobliwie chudy. Starał się trzymać prosto, ale chyba sporo go to kosztowało. Zdjął czapkę i rękawem przecierał złoty otok; wysokie, blade czoło przecinały trzy głębokie bruzdy; pozornie skupiony na czapce, łypał na niego okiem i wcale się z tym nie krył.

Usiadł na ławie tak, by dyskretnie obserwować strażnika. Szybko stracił go z pola widzenia. Odczekał jeszcze i się rozejrzał. Strażnik zniknął. Para w średnim wieku też zdążyła się ulotnić. Zastanawiał się, co powinien zrobić – zostać czy wyjść. Zanim się zdecydował, do sali wmaszerowała wycieczka kadetów szkoły morskiej z przewodnikiem. Stukając obcasami, maszerowali od obrazu do obrazu, zatrzymywali się jak na rozkaz, w skupieniu słuchali wyjaśnień przewodnika.

Przeszedł w drugi koniec sali. Edward Hopper. Morze było jego ulubionym motywem. Kojarzyło mu się z otwartą przestrzenią i z wolnością.

Co do tego ostatniego, Hopper bardzo się mylił, pomyślał z goryczą.
– Lubisz obrazy marynistyczne?

Strażnik stał dwa kroki za nim. Z tej odległości widział każdą zmarszczkę na jego wyniszczonej twarzy. Krzaczaste, nastroszone brwi. Dłonie pokryte starymi bliznami po oparzeniach.
– Nie odpowiedziałeś na pytanie.

Już po kilku zdaniach mężczyzna musiał łapać oddech. Świszczało mu przy tym w płucach, jakby połknął sfatygowany gwizdek.
– O co panu chodzi? Mam bilet.
– Wiem. Ale za każdym razem zwiedzasz tylko tę wystawę. I tak od prawie dwóch tygodni.
– To zabronione?
– Oczywiście, że nie. Ale wzbudza ciekawość.
– Chyba nie jestem aż takim wyjątkiem. – Głową pokazał wycieczkę kadetów.
– Tak myślisz?

Nie odpowiedział. Przeszedł do następnego obrazu. Strażnik za nim.
– Hopper przez wiele lat budził się i zasypiał przy szumie fal. Miał domek nad oceanem. Jeśli nie malował, całymi godzinami wysiadywał w wiklinowym fotelu i patrzył, jak woda w zależności od pory dnia zmienia kolor. – Chwycił go suchy kaszel. Kiedy atak minął, dokończył: – Ale na pewno wszystko wiesz o Hopperze. Stary niepotrzebnie się wymądrza, co?

Kadeci zakończyli zwiedzanie i w uporządkowanym szyku zmierzali ku wyjściu. Ruszył za nimi, ignorując strażnika.

Ten go dogonił.
– Małomówny jesteś. W twoim przypadku to raczej nie zaleta.

Zatrzymał się i odwrócił twarzą do mężczyzny.
– Co to znaczy: „W moim przypadku”?
– Sam sobie odpowiedz.
– Jak mi pan nie da spokoju, to złożę zawiadomienie na policji. Powiem, że mnie pan napastował.
– Taki z ciebie cwaniak! Chyba niepotrzebnie się o ciebie martwię.
– Co pana tak martwi?
– Coś ukrywasz. Wiem, że coś knujesz. Nie potrafię powiedzieć co, ale boję się, że napytasz sobie biedy.

Najchętniej by się obrócił na pięcie i uciekł. Ale wtedy zamknąłby sobie raz na zawsze drogę powrotu. Musiał zachować zimną krew i zrobić to, przed czym wszystko się w nim buntowało. Nie miał innego wyjścia.



– Coś ukrywam? A żeby pan wiedział!

Zostali na sali sami. Rozsunął suwak i nieporadnie, szamocąc się z materiałem, ściągnął prawy rękaw kurtki. Potem bez słowa odwrócił się plecami do strażnika i ruszył do drzwi, po drodze naciągając okrycie.

Grzegorz Gortat

Fragment książki “Morze. Odpływ”, wyd. Media Rodzina. POLECAMY: [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 maja 2020