Grzegorz DOBIECKI: Muszkieter Éric Zemmour

Muszkieter Éric Zemmour

Photo of Grzegorz DOBIECKI

Grzegorz DOBIECKI

Z wykształcenia prawnik, dziennikarstwa uczył się w Polskim Radiu. Po stanie wojennym znalazł się we Francji, i został na 26 lat. Pracował w Radio France Internationale i emigracyjnym „Kontakcie” (m. in. prowadził magazyny Video-Kontaktu, nagrywane na kasetach i przemycane do Polski). Od 1991r. był kolejno paryskim korespondentem TVP i „Rzeczpospolitej; specjalnym „planetarnym” reporterem RMF FM; stałym współpracownikiem „Polityki”. Od 2008 r. w Polsat News, gdzie prowadził magazyn „To Był Dzień na Świecie”, zastąpiony ostatnio przez niedzielny „Tydzień na Świecie”. Nominowany w tym roku (przez kapitułę) do telewizyjnej nagrody Wiktora w kategorii „publicysta lub komentator” .

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Stał się Éric Zemmour jednoosobowym ośrodkiem badawczym, który diagnozuje francuską (i nie tylko) teraźniejszość, przeszłość i przyszłość w doskonałej niezgodzie z liberalno-lewicowym kanonem ideologicznym – pisze Grzegorz DOBIECKI

Rozmowa w studiu polskiej stacji telewizyjnej dotyczy ludzi z płynnego otoczenia Donalda Trumpa. Postępowy amerykanista purpurowieje na wspomnienie Steve’a Bannona: ideologa alt-right, architekta zwycięskiej kampanii prezydenckiej w USA, potem aktywnego w Europie. Ekspert mnoży argumenty, które mają przekonać, że Bannon to typ spod ciemnej gwiazdy. Niepewny, czy przekonał, wytacza najcięższą armatę. – On czyta „Obóz świętych”! – wykrzykuje. Tak, to zarzut dyskwalifikujący. Nie należy się przyznawać do czytania – a już zwłaszcza do cenienia – wyklętej powieści Jeana Raspaila, która demaskuje rzekomy humanizm i uniwersalizm jako tchórzostwo wobec słabszych, za to coraz liczniejszych. Nie należy się przyznawać, toteż nie robią tego liberalni prezydenci, socjalistyczni premierzy, światli intelektualiści, wpływowe elity.

Podobnie jest we Francji z recepcją Érica Zemmoura. Podobnie, chociaż dla stróży tzw. pensée unique (jedynie słusznego myślenia) już dużo trudniej. Bo wobec tego autora omerta elit i głównych mediów dłużej nie jest możliwa. Sprawy nie załatwią już przemilczenie, wyszydzenie albo histeria, metody wciąż niemniej stosowane. Z dziennikarza politycznego, potem publicysty (tak mówimy w Polsce, po francusku określenie „publicysta” nic nie znaczy, właściwsze będzie „polemista”), eseisty i pisarza stał się Zemmour właściwie instytucją.

Stał się Zemmour jednoosobowym ośrodkiem badawczym, który diagnozuje francuską (i nie tylko) teraźniejszość, przeszłość i przyszłość w doskonałej niezgodzie z liberalno-lewicowym kanonem ideologicznym, niezmiennie dominującym we Francji.

Słowo ma ostre, celne, nieraz raniące w ripoście na atak. Może dlatego siebie i kilku innych intelektualistów, posługujących się tą samą bronią w tej samej sprawie (politycy to osobna kategoria), Zemmour porównuje do Dumasowskich muszkieterów. Tych kilku innych to zaś filozof Alain Finkielkraut, który domaga się rzetelnego rozpoznania i uczciwego opisania rzeczywistości, za co bywa opluwany, także dosłownie. To pisarz Michel Houellebecq, nawet w literackiej fikcji okrutnie portretujący Francję realną. I jeszcze pewnie Michel Onfray, inny filozof, ideowo od Zemmoura odległy, w obserwacjach i ocenach często jednak bliski. Muszkieterowie? A może bardziej postaci z Raspaila: garstka bohaterów tragicznych, którzy przeciwstawiają się nie tyle nawet inwazji obcych, ile swoim – niedostrzegającym w niej wyroku…

Zarazem Éric Zemmour jest żywcem wzięty z „Obietnicy poranka” Romaina Gary’ego, tego małego katechizmu wyznawców wiary we Francję. Krócej: wyznawców Francji. On także wiedział, że to jego przeznaczenie. Na szczęście – powie później – moi przodkowie, berberyjscy Żydzi, zostali w Algierii skolonizowani. We „Francuskim losie”, swojej najnowszej książce, Zemmour tak pisze o sobie: „W moich zdumionych oczach dziecka słowo Francja lśniło wszelkimi blaskami: historia, literatura, polityka, wojna, miłość – wszystko było złączone i przemienione przez to samo święte światło, tę samą sztukę życia, ale i umierania, tę samą wielkość i postawę nawet w największych tarapatach… Francja płynęła w moich żyłach, wypełniała powietrze, którym oddychałem; przez myśl mi nie przeszło, że będę ostatnim pokoleniem dorastającym w taki sposób”.

Według Zemmoura Francja Gary’ego – przy wszelkich zmianach, które przechodziła – zachowała swoją tożsamość do lat 70. ubiegłego wieku. Do śmierci generała Charles’a de Gaulle’a. Utrata ojca narodu („potem Francja miała co najwyżej tatusiów”) przyśpieszyła proces biegnący trzema torami: dekonstrukcji, wyszydzania i niszczenia. Patronowały mu, co nie zmieniło się do dziś, elity lewicowe i lewackie, zarażone wirusem Maja ’68, lecz również liberalno-prawicowe, posłuszne rynkowi i globalizacji. Oba nurty połączył teraz swoją prezydenturą Emmanuel Macron, doskonały produkt marketingu politycznego. W skali kontynentu ich syntezą jest Unia Europejska, przepoczwarzona w antydemokratyczne monstrum, maszynę do mielenia odmienności.

Zemmour mówi o Francji, ale w jego dyskursie między nią a Europą w zasadzie zachodzi jedność. Albowiem dla niego – hiszpańska przez Pireneje, włoska przez Niceę, niemiecka przez Ren, angielska przez Bretanię – „Francja jest Europą”. Oceny dotyczą więc często w równej mierze obu organizmów, nad których obecnym stanem pisarz ubolewa. Ów stan opisuje w najgłośniejszej swojej książce, „Francuskim samobójstwie” (pół miliona sprzedanych egzemplarzy), z pasją, która pewnie i jemu samemu sprawia ból. „Libertyński hedonizm, zawzięty indywidualizm, pogarda dla policji, władzy i Kościoła, dla narodu i rodziny, dla kapitalizmu, dla bogatych wyzyskiwaczy, ale też dla biedaków, którzy dają się wyzyskiwać”. Francja nie ma już ani chwały, ani nawet imienia własnego, stała się – skąd my to znamy? – „tym krajem”… „Z ludem zapijaczonych nierobów i rasistów; ze skorumpowaną, nic niewartą klasą polityczną; z marnymi, ale za to drogimi samochodami”.

Zemmour broni przede wszystkim własnych poglądów, sprzyja więc tym, którzy je podzielają.

Nie wyparła się go redakcja konserwatywnego „Le Figaro”, chociaż nie we wszystkim się z nim zgadza. Tej klasy zabrakło już jednak kilku stacjom telewizyjnym i radiowym. Lewicowo-liberalne gazety i tygodniki przyprawiają Zemmourowi szkaradną gębę. A tych, których choćby zainteresuje i pobudzi do niesformatowanych refleksji jego dyskurs, ostrzegają: nie idźcie jego drogą, bo tam, gdzie on stąpnie, trawa już nie wyrośnie. Jest więc autor „Francuskiego samobójstwa” islamofobem i rasistą, aliantem Marine Le Pen, rzecznikiem autorytaryzmu (czyli dyktatury, czyli faszyzmu, czyli nazizmu – tu dochodzimy do tzw. punktu Godwina, to jest do odebrania dalszej dyskusji wszelkiego sensu); już nie żałosnym piewcą reakcji, tylko groźnym heroldem nienawiści. Całe jego upominanie się o zburzony porządek, o kulturę, suwerenność i tożsamość w nieprzychylnych mu mediach najczęściej bywa redukowane do prymitywnej antymuzułmańskiej obsesji. A żaden z jego krytyków nie odważył się zinterpretować czy choćby docenić niezwykłego wyznania Zemmoura z „Francuskiego losu”: „Nie wierzę w zmartwychwstanie Chrystusa ani w dogmat Niepokalanego Poczęcia, jestem jednak przekonany, że nie można być Francuzem, nie będąc głęboko przesiąkniętym katolicyzmem…”.

Nic dziwnego, że Éric Zemmour nie przyłącza się do chóru potępień „populistów” i „nacjonalistów”; przeciwnie – przypomina właściwy sens tych określeń, których używa się nie dla opisania partii, ruchów czy rządów, lecz już tylko dla ich zdeprecjonowania. Bierze stronę Budapesztu, Rzymu i Warszawy w ich waśniach z Brukselą, Berlinem i Paryżem, są to zaś w jego przekonaniu fundamentalne spory o przyszłość i tożsamość Europy. Czy zatem zasłużył na miano „Francuza, który broni Polaków”, jakie nadał mu pewien polski magazyn (akurat przy nie najlepszej okazji, bo w związku z burzą wokół ustawy o IPN…)? Niekoniecznie, ponieważ potrafi też stawiać zarzuty, np. za udział w amerykańskiej inwazji na Irak w 2003 r. Zemmour broni przede wszystkim własnych poglądów, sprzyja więc tym, którzy je podzielają. Zresztą nie wydaje się, żeby dyplom obrońcy Polaków był mu szczególnie potrzebny; zadowoli się zapewne uznaniem za niezależność i trzeźwość sądów. Oczywiście lepiej, żeby w skali globalnej czy przynajmniej europejskiej polonofobów było mniej niż polonofilów, jednak z kreowaniem tych drugich nie należy przesadzać. Rozważniej będzie pozostać przy zaufaniu głównie do własnych sił i umiejętności, dokonań i zasług.

.W „Obietnicy poranka” Romain Gary pisał: „Świat jest pełen polskich patriotów. Na nieszczęście jedni z nich są Niemcami, inni Anglikami, jeszcze inni Francuzami; stąd się biorą wojny”.

Grzegorz Dobiecki
Tekst ukazał się w nr 14 magazynu opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 maja 2019
Fot. REUTERS / Charles Platiau