Éric ZEMMOUR: Francuska rekonkwista

Francuska rekonkwista

Photo of Éric ZEMMOUR

Éric ZEMMOUR

Francuski pisarz, felietonista "Le Figaro". Kandydat w wyborach prezydenckich w 2022 r. Autor m.in. "Le Suicide français", "Destin français", "Francja nie powiedziała ostatniego słowa" (wyd. Wszystko co Najważniejsze, 2021). Absolwent Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu. 

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Jesteśmy jedną z najbardziej pesymistycznych nacji świata, nie dlatego, że jesteśmy nieszczęśliwi, ale dlatego, że nigdy wcześniej nie byliśmy równie zaniepokojeni o los naszego narodu – pisze Éric ZEMMOUR

Narody podobnie jak jednostki przeżywają okresy przygnębienia, po których następuje odbicie; okresy upadku, które zapowiadają odrodzenie. Ja również zaznałem chwil zwątpienia i rozpaczy, w których nie dostrzegałem dla mojego kraju innego nieszczęsnego losu niż dekadencję i tragiczny koniec. Wtedy zanurzałem się w książkach o naszej historii – Michelecie i Bainville’u – i odzyskiwałem nadzieję.

W swojej długiej historii nasz naród często stawał twarzą w twarz ze śmiercią, od wojny stuletniej po klęskę czerwca 1940 roku. Za każdym razem najeźdźca przewyższał nas siłą militarną, zajmując olbrzymie połacie kraju. Co więcej, naszą francuską specyfiką jest potęgowanie zagrożenia przychodzącego z zewnątrz przez bratobójcze walki.

Jesteśmy ziemią wojen domowych. Część naszych elit w imię źle pojętego uniwersalizmu zawsze występuje przeciwko swojemu narodowi, stając po stronie potężniejszego. Tymi potężniejszymi bywali Anglicy, Hiszpanie, Niemcy. Za każdym razem Francuzi na usługach najeźdźcy zwalczali Francuzów pragnących go odeprzeć. Lecz za każdym razem Francja odnajdywała w sobie samej, pośród swojego ludu, „męża opatrznościowego” – Joannę d’Arc, Napoleona Bonapartego, de Gaulle’a – który chwytał za broń, zagrzewając innych do walki o przetrwanie narodu.

Za każdym razem Francuzi gromadzili się wokół zasad, którymi kieruje się polityka narodowa od tysiąca lat, zasad, które przeszły z monarchii Kapetyngów na republikę. Zasady są proste i nie ma ich wiele. Odnoszą się do pojęcia suwerenności. Suwerenności narodu wobec imperiów; suwerenności państwa wobec feudałów; suwerenności cywilizacji wobec „barbarzyńców”. Za każdym razem cel był ten sam: zasklepić rany podziałów i odbudować jedność narodową wokół państwa i miłości ojczyzny.

Zostać Francuzem to wybrać Francję, podziwiać ją, kochać ją, miłować ponad wszystko. Bainville pisze na początku Dziejów Francji: „Francuzi nie są ani rasą, ani imperium – są narodem”. Istnieją dwa typy Francuzów: Francuzi rodowici i Francuzi z wyboru. Ci drudzy stają się Francuzami, przyswajając język, historię, zwyczaje, upodobania, bohaterów, rodowitych Francuzów. Są jak krzewy winorośli sprowadzone z Ameryki: sadzi się je w burgundzkiej ziemi, po czym z ich gron robi się szlachetny napój, którego nie można odróżnić od innych. Zszokowałem odbiorców – i otrzymałem za to ostrzeżenie rady radiofonii i telewizji – mówiąc na antenie cnews, że jestem po stronie generała Bugeauda, „pacyfikatora” Algierii, choć wśród jego ofiar byli zapewne niektórzy z moich przodków, członkowie berberyjskiego plemienia Azemmourów – nomadów na terenach znajdujących się na granicy (wyznaczonej przez Francję) między Algierią i Marokiem. Bynajmniej nie gloryfikowałem rzezi (na moich własnych przodkach!), pragnąłem jedynie wyjaśnić psychologiczny mechanizm asymilacji.

Ja, wywodzący się z ziem podbitych przez Francję – jakimi były także Alzacja, Korsyka czy Prowansja – zawsze uważałem, że dano mi niesamowitą szansę i olbrzymi honor stać się rodakiem Pascala i Kartezjusza, Richelieu i Chateaubrianda, Napoleona i Flauberta, Lavoisiera i Hugo…

A jednak każdego dnia nasz kraj oddaje się zaprzysięgłej nienawiści do swojej historii, postrzegając jej bohaterów jako przestępców. Szkoły, uniwersytety, media, a nawet prezydent Republiki – wszystkie instytucje opluwają Francję i pokolenia, które ją uczyniły. Od czterdziestu lat burzymy systematycznie to, co zbudowali w swojej mądrości wysocy dygnitarze III Republiki. Zgromadzeni wokół Ferry’ego, Lavisse’a, Vidala de La Blache’a i wielu innych dokonali zachwycającej syntezy monarchii i republiki, ancien régime’u i rewolucji, łącząc wczorajszych wrogów i wczorajsze rzezie wokół narodu i uczucia patriotycznego.

Dziś wszędzie na świecie wszystkie wielkie narody, wszystkie dawne imperia, wszystkie wielkie cywilizacje – niegdyś poniżane i kruszone przez zachodni merkantylny uniwersalizm – podnoszą głowę. Wszystkie mają to samo pragnienie: wziąć rewanż na Zachodzie; wszystkie mają tę samą receptę: odnaleźć utraconą więź z dziedzictwem kulturowym i religijnym, z poszanowaniem metod organizacji ekonomicznej, które stanowią siłę zachodniego kapitalizmu.  Wszystkie obwieszczają wielki powrót swoich narodów, ludów i państw, swojej chwały i potęgi militarnej. Wszystkie sięgają do swoich najgłębszych korzeni, żeby dowiedzieć się, skąd pochodzą. Wszystkie dokonały płodnej syntezy swojej burzliwej, a nierzadko przestępczej przeszłości. Aby móc patrzeć w przyszłość, nie biją się w piersi za popełnione przewiny. Wszystkie wiedzą, że wojny domowe zaczynają się wojnami o historię. Rosjanie pogodzili carów ze Stalinem, prawosławiem i komunistycznymi katami; Chińczycy zrobili podobnie, dokonując syntezy Konfucjusza i Mao. Nawet Turcja Erdoğana, umiejętniej, niż się to wielu wydaje, łączy chwalebne dziedzictwo imperium osmańskiego z nacjonalizmem Atatürka i religijnym powiewem islamskiej ummy.

Francja naiwnie wierzy w swoją nieśmiertelność. Nasze elity cytują Paula Valéry’ego i jego słynne zdanie: „Wiemy, że cywilizacje są śmiertelne”, nie rozumiejąc, że wielki poeta mówi o nich, o nas, o cywilizacji i narodzie francuskim. Od dawna Francja nie jest już „wielkim narodem”, którego tak obawiali się jej niemieccy i europejscy sąsiedzi. Francja dawno uznała anglosaską hegemonię nad światem. Ale gra nie toczy się już o hegemonię nad światem i nad Europą. Nie chodzi już o bycie między największymi, „posiadanie rangi”, jak lubił mawiać generał de Gaulle. Chodzi o życie lub śmierć. Chodzi o bycie dalej Francją lub o zniknięcie z powierzchni ziemi. Rzadko w historii byliśmy tak osłabieni, podzieleni i zdominowani jak dzisiaj. Kwestie tożsamości i suwerenności nie zaprzątają głów intelektualistów, choć stanowią o przyszłości naszej ojczyzny, a więc i o przyszłości Francuzów.

Jesteśmy jedną z najbardziej pesymistycznych nacji świata, nie dlatego, że jesteśmy nieszczęśliwi, ale dlatego, że nigdy wcześniej nie byliśmy równie zaniepokojeni o los naszego narodu.  Czekamy na odpowiedzi na pytania egzystencjalne – o naszą tożsamość, suwerenność, wręcz pytania o nasze istnienie jako lud francuski. Chcemy wiedzieć, jak będą wyglądały nasze miasta, nasze obyczaje i – nie boję się tego powiedzieć – nasza dusza.

Musimy się bić na wszystkich frontach o naszą tożsamość i suwerenność. Jedno wynika z drugiego. Musimy sprawić, aby francuscy i europejscy sędziowie oraz brukselscy komisarze wrócili na miejsce, którego nigdy nie powinni byli opuszczać. Ich obowiązkiem jest bowiem służba ludom i narodom, jedynemu fundamentowi demokracji. Praworządność i Unia Europejska nie są celami, lecz środkami. Generał de Gaulle ustalił hierarchię wartości: „Najpierw Francja, potem państwo, a na końcu prawo”. Od dziesięcioleci odwracamy kolejność tej triady: najpierw prawo, potem państwo, a na końcu Francja. Naszym obowiązkiem jest postawić Francję na nogi. Tylko to zapewni nam środki, aby powstrzymać fale migrantów, które zalewają naszą ziemię i nasz naród.

Demografia jest naszym losem. Dajmy Francji i jej narodowi środki pozwalające na wzięcie swojego losu we własne ręce. Nasz lud powinien w referendum zdecydować, jak ma wyglądać jego skład i przyszłość. Powinien zdecydować o położeniu kresu zasadzie łączenia rodzin oraz prawu ziemi. Powinien wprowadzić ścisłe uregulowanie prawa azylu, tak aby francuska i europejska oligarchia sędziowska nie mogła go w tym powstrzymać. Tylko w ten sposób przywrócimy porządek i pokój społeczny. Bezpieczeństwo nie jest wyłącznie kwestią sił i środków. Jest przede wszystkim kwestią stanu ducha i filozofii. Musimy przestać powtarzać za nieprzyjaciółmi Francji, że policja „przekracza swoje uprawnienia”, „stosuje dyskryminację”, „legitymuje wyłącznie ze względu na kolor skóry”. Przeciwnie, musimy zrozumieć, że policjanci atakowani na naszych ulicach powinni móc powoływać się na zasadę domniemania obrony koniecznej. To nie oni mają się bać.

Musimy przywrócić moc prawu. Ale to nie wystarczy. Musimy przemyśleć głęboki sens przemocy, której doświadczamy. Nie są to przestępstwa pospolite; nie jest to także bunt nastolatków pozbawionych psychologicznej więzi z ojcem, nie jest to tym bardziej chciwość nędzarzy. Dilerzy narkotykowi i sprawcy rozbojów na starszych ludziach mają określone pochodzenie etniczne i wyznaniowe. Ich zdziczenie jest przejawem powrotu „barbarzyńców” na naszą ziemię. To, co nazywamy eufemistycznie „przestępczością”, jest coraz wyraźniejszym śladem wojny cywilizacyjnej. Ci, co kradną telefony komórkowe, handlują narkotykami, mordują ludzi w teatrze Bataclan, odcinają głowę Samuelowi Paty’emu lub podrzynają gardło księdzu w czasie mszy, są tymi samymi „młodymi”, tymi samymi bandami, mają te same motywacje, tę samą nienawiść do Francji i niewiernych, tę samą ochotę przemienić „świat wojny” w „świat islamu”. Prowadzą ten sam dżihad.

Nie mamy już ani czasu, ani wyboru, musimy zmienić prawo i przestać wierzyć, że nasze współczucie i humanizm pozwolą grzesznikowi zrozumieć jego grzech. Musimy odsunąć tych drapieżnych najeźdźców z dala od naszych granic. Musimy systematycznie stosować ekstradycję cudzoziemców skazanych za przestępstwa karne (25 proc. więźniów); pozbawiać francuskiego obywatelstwa tych, którzy mają podwójne obywatelstwo i są skazani za zbrodnie lub przestępstwa w warunkach recydywy; przejmować pod kontrolę państwa „strefy bezprawia”. Jeśli nie dokonamy tego kopernikańskiego przewrotu, nic nam nie da powtarzanie niczym zaklęcia: „bezpieczeństwo, bezpieczeństwo, bezpieczeństwo”. Muzułmanie, którzy chcą asymilacji z naszą cywilizacją, powinni móc to zrobić bez poczucia winy i bez lęku, nie będąc wyzywanymi od apostatów, „podręcznych Arabów”, „sługusów białych”. Wielu spośród nich opuściło swoją ziemię, ponieważ była miejscem nędzy, tyranii i korupcji. Skoro przyjechali do nas – oni albo ich rodzice – to po to, aby korzystać z uroków i zalet zachodniej cywilizacji, powstałej na skrzyżowaniu religii chrześcijańskiej i kultury Greków i Rzymian, a nie po to, aby zaszczepić u nas zło cywilizacji, przed którą uciekli.

Imigracja nie jest nieuchronnością – wbrew tym, którzy wmawiają nam, że jest ona wypadkową praw ekonomii. Od dziesięcioleci żądano od narodu, aby się przystosował. Ekonomia jest religią naszych polityków. Sądzą, że ona daje im legitymizację, a tymczasem od dziesięcioleci dowodzi ona ich niekompetencji. Dali się ponieść tej zgubnej ewolucji: pieniądzowi rządzącemu ekonomią, a następnie ekonomii rządzącej polityką. Musimy przywrócić naturalną hierarchię: to polityka powinna sterować ekonomią, a ekonomia finansami.

Musimy zjednoczyć się wokół pięciu haseł: tożsamości, imigracji, niepodległości, edukacji i przemysłu. Te pięć haseł nie może podlegać staremu podziałowi na lewicę i prawicę.

Laickość była lewicowa, ale to lewica porzuciła zasadę nieafiszowania się ze swoją religią w przestrzeni publicznej. Awans społeczny poprzez zasługi był lewicowy, ale to lewica wymazała go w imię chimer pedagogizmu i dyskryminacji pozytywnej. Asymilacja była lewicowa, ale to lewica porzuciła ją na rzecz wielokulturowości. Walka z imigracją była lewicowa, ale to lewica przehandlowała francuskich robotników za imigrantów. Nieufność wobec religii uważanej za opium dla ludu była lewicowa, ale to lewica uległa islamowi, „religii pokoju i miłości”. Patriotyzm był lewicowy, ale to lewica porzuciła „ten ukochany stary kraj” na rzecz zglobalizowanej i bezkształtnej koncepcji republiki. Przemysł ze swoimi fabrykami, ale także nauka i technologie były lewicowe, ale to lewica zamieniła przemysł na usługi, protekcjonizm gospodarczy na wolny rynek i miejsca pracy swoich robotników na siłę nabywczą pieniędzy konsumentów.

Ta walka jest walką lewicy, której już nie ma, ale także prawicy, która wyrzekła się swoich ideałów: prawicy ojczyzny, prawicy wież naszych kościołów, prawicy, która broni prawa własności, prawicy dobrze wykonanej pracy, prawicy tradycyjnej rodziny, prawicy, która odrzuca piekło fiskalne, prawicy, która domaga się, żeby zostawiono Francuzów w spokoju, prawicy zdrowego rozsądku, prawicy, która nie boi się podziału na lepszych i gorszych w naszych szkołach, prawicy, która chce dyscypliny, prawicy, która zachowuje to, co dobre, i zmienia to, co złe, prawicy, która zwalcza ideologiczny dogmatyzm, prawicy, która broni naszej ziemi i piękna jej pejzaży, prawicy prawdziwie konserwatywnej, która wynalazła ekologię, zanim lewacy zagarnęli ją pod siebie. Tej prawicy, która nie ma jednej jedynej partii i klasy społecznej. Prawicy, która gromadzi znakomitą większość Francuzów, aby Francja była Francją.

To francuskie wyzwanie – wyzwanie dla Francji – ten francuski renesans, ta francuska rekonkwista wymagają od nas, abyśmy zerwali z naszą małą stabilizacją i próżnością. Z naszym małym ego. Przeżywamy okres, który przeżywaliśmy wielokrotnie w naszej historii, w którym naród nie rozpoznaje się już w swoich elitach, partiach politycznych i w tym, co nazywa się dzisiaj „systemem”. Żadna partia, nawet ta, która twierdzi, że potrafi skanalizować ten gniew, ta, którą elity i media nazywają populistyczną, nie jest w stanie być wyrazicielką słusznego gniewu i lęku Francuzów.

.Ruszamy do walki o ochronę Francji, jaką znamy, jaką znaliśmy. Ta walka przerasta nas wszystkich, ale od niej zależy przyszłość naszych dzieci i wnuków. Dotyczy wszystkich tych, którzy byli tu przed nami, tworząc Francję, którą odziedziczyliśmy, tę piękną Francję, którą kochamy i którą cały świat podziwia, tych przodków, którym jesteśmy dłużni wdzięczność i szacunek, podczas gdy nie przestajemy obrzucać ich obelgami i robić im wyrzuty, przodków, którym zawdzięczamy troskę o Francję przekazaną nam później w spadku. Naszym zadaniem jest napisanie dalszego ciągu Francji. Tym, którzy byli tu przed nami, i tym, którzy przyjdą tu po nas, nie chodzi o zreformowanie Francji, ale o jej uratowanie. Francja nie powiedziała ostatniego słowa.

Éric Zemmour
Tekst pochodzi z książki „Francja nie powiedziała ostatniego słowa”, wyd. „Wszystko co Najważniejsze”, 2021. POLECAMY: [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 stycznia 2022
Fot. Vincent ISORE / Zuma Press / Forum