Michèle TRIBALAT: Popełniliśmy błąd. Koniec asymilacji à la française

Popełniliśmy błąd. Koniec asymilacji à la française

Photo of Michèle TRIBALAT

Michèle TRIBALAT

Wybitna francuska demograf zajmująca się kwestiami migracyjnymi. Pracuje w Institut national d'études démographiques (INED). Autorka m.in. La République et l'islam: entre crainte et aveuglement, Assimilation: la fin du modèle français, Les Yeux grands fermés: L'Immigration en France.

Największym zagrożeniem czyhającym na Francję nie jest to, że zostanie zdominowana liczebnie przez muzułmanów, ale brak chęci obrony swoich wartości i sposobu życia – pisze Michèle TRIBALAT

Asymilacja to proces konwergencji zachowań społecznych, którego zasadniczym motorem są małżeństwa (a szerzej: związki) mieszane. W taki właśnie sposób miliony imigrantów i ich dzieci stały się w pełni Francuzami. Naród przyjmujący ma uprzywilejowaną pozycję: presja społeczna osiadłej populacji jest bowiem tak duża, że większość wysiłków na drodze do asymilacji muszą wykonać sami imigranci. Oczywiście nie oznacza to, że strona przyjmująca nie ewoluuje. Nie jest co prawda skłonna dostosowywać się do obyczajów nowo przybyłych, ale w sposób niezauważalny podlega zmianom, czasem wręcz nie dostrzegając, że jej styl życia i praktyki kulturowe bywają podważane lub nawet odrzucane.

W ustroju demokratycznym proces asymilacji znajduje się pod parasolem ochronnym zasad i wartości, do których populacja rodzima jest mocno przywiązana.

Asymilacja wymaga, by społeczeństwo angażowało się w nią bez uprzedzeń i w sposób pełny, zwłaszcza klasy niższe, mające z imigrantami największą styczność. Proces ten dotyczy jednak również elit.

Badania pokazują, że Francuzi w znakomitej większości uważają, że to obcokrajowcy powinni dostosowywać swoje zachowania do zastanej rzeczywistości. W sondażu przeprowadzonym w grudniu 2012 roku przez ośrodek CNCDH 94% badanych opowiedziało się za tym, by obcokrajowcy przyjeżdżający na stałe do Francji dostosowywali się do francuskiego stylu życia. Czy zatem asymilacja, tak ostro dziś piętnowana, a nawet odrzucana przez zwykłych obywateli i część francuskich elit, ma jeszcze jakąś przyszłość przed sobą?

Gdyby w najbliższych latach imigracja miała słabnąć lub wręcz ograniczyć się do śladowych ilości, nie byłoby większych powodów do niepokoju. Proces asymilacji imigrantów już przebywających we Francji oraz ich dzieci przebiegałby bez zakłóceń. Ale czy tak wygląda rzeczywistość? Statystyki są wykorzystywane, w tym również przez media, do zaciemniania prawdziwego obrazu sytuacji we Francji. Warto zastanowić się nad tym, w jakim miejscu aktualnie się znajdujemy i czy dysponujemy pełnią wiedzy. Czy znajdujemy się w fazie słabnięcia tego zjawiska czy raczej jego nasilenia? Czy model imigracji à la française, który z lepszymi bądź gorszymi okresami trwał od połowy XIX wieku, już się wyczerpał? Czego możemy spodziewać się w przyszłości, zwłaszcza w kontekście demografii?

Drugim ważnym aspektem pozostaje islam i odpowiedź na pytanie, czy wyznawców tej religii, już mocno obecnej we Francji, będzie wciąż przybywać. Czy prawdą jest, jak często słyszymy, że ponieważ Francja historycznie była krajem przyjmującym imigrantów, to nowe pokolenia świeżo przybyłych zaznają podobnego losu jak ich poprzednicy? Na pewno będzie dochodzić do zderzenia sposobów życia, jak to obserwujemy dzisiaj.

Ilu jest tak naprawdę wyznawców islamu we Francji? Dane, które krążą, nie zawsze podparte są metodycznymi badaniami.

Czy da się podać szacunki precyzyjniejsze niż te Claude’a Guéanta z 2011 roku, mówiące, że we Francji mieszka od 5 do 10 milionów muzułmanów? Trzeba to zrobić, by nie wygłaszać tez w próżni. Francja jest i zapewne długo pozostanie na pierwszym miejscu wśród krajów Unii, jeśli chodzi o liczbę i proporcję muzułmanów, nie licząc Bułgarii.

W przeciwieństwie do legendy, która chce czynić z islamu religię dawno już osiadłą we Francji, dzisiejsi muzułmanie są prawie wyłącznie produktem imigracji ostatnich lat. Islam nie tylko jest drugą religią we Francji pod względem liczebności osób deklarujących się jako wierzące, ale jest też pierwszą pod względem liczby osób rzeczywiście praktykujących. Tak duże aktualnie znaczenie islamu wynika z tego, co nazywam desekularyzacją populacji pochodzących z krajów tradycyjnie muzułmańskich. Zjawisko to mocno kontrastuje z galopującą sekularyzacją społeczeństwa francuskiego. Czy ten „powrót do religii” wynika, jak słychać coraz częściej, z pogarszających się warunków życia (czemu mogłaby przecież zaradzić ambitna polityka społeczna), czy też dotyka on wszystkich środowisk społecznych, burząc przekonanie komentatorów, którzy w swoim zeświecczeniu nie są w stanie wyobrazić sobie wiary jako czegoś więcej niż schronienie dla desperatów?

Islam przenika środowiska zarówno biedne, jak i bogate, i może liczyć na ciągłość pokoleniową, która znacząco się poprawiła, głównie dzięki endogamii.

Muzułmanie mogą więc mieć pewność, że uciekną przed zgubnymi dla nich skutkami sekularyzacji. Przysłużą się do tego ich potencjał demograficzny (dwukrotnie większa dzietność niż średnia francuska), przewaga ludzi młodych oraz wciąż napływający nowi imigranci. Francja, choćby chciała, nie ma za bardzo możliwości, by powstrzymać imigrację, a tym bardziej imigrację z krajów muzułmańskich, gdyż zostałoby to uznane za dyskryminację. Zresztą polityka migracyjna to domena „współdzielona” z Unią Europejską, a kompetencje, które pozostają przy Francji, są bardzo ograniczone.

Potencjał demograficzny muzułmanów jest znacznie większy od potencjału demograficznego niemuzułmanów. Największym zagrożeniem czyhającym na Francję nie jest jednak to, że zostanie zdominowana liczebnie, ale brak chęci obrony swoich wartości i sposobu życia. Poza tym tak znaczna obecność muzułmanów we Francji i szerzej, w Europie, wystawia nasz kraj na pokusę radykalizacji, świecącej triumfy niemal wszędzie w świecie muzułmańskim i stanowiącej na dziesiątki lat w przód prawdziwe zagrożenie, które będzie narastało, jeśli nie da mu się wystarczającego odporu i będzie się do niego nadal podchodziło w duchu bezgranicznego permisywizmu.

Wszystko wskazuje więc na to, że asymilacja stanie się trudniejsza. Nie tylko zresztą ze względu na wyzwania, które stawia islam. Ewolucja mentalności elit francuskich i szerzej, europejskich, która przynosi niesłychaną wręcz nieustępliwość wobec „autochtonów”, kontrastuje z nieograniczoną tolerancją dla wszystkiego, jeśli tylko w grę wchodzi ten Inny.

Europa jest świadoma swoich grzechów z przeszłości i że elity przemieniły się w „strażników świątyni”, obawiających się najgorszego ze strony potomków Europejczyków, którzy w historii dopuszczali się przecież okrucieństw. Takie podejście elit zaspokaja ich własne ego.

„Strażnicy świątyni” najczęściej znajdują się na lewicy. Lewicy, która opuściła swój robotniczy elektorat i teraz hołubi wyborców, których uważa za bardziej otwartych i nowoczesnych, ale którzy w swojej masie nie są jednorodni. Obrona mniejszości jest częścią jej nowej agendy. Jest też częścią agendy Unii Europejskiej dążącej do oswojenia narodów ze zmianami populacyjnymi ocenianymi jako nieuniknione. Kraje Unii wybrały wspólnie pewien model integracji, który sprowadza się do dostosowywania się do różnorodności, a którego cel ma charakter moralny: chodzi o kultywowanie tolerancji i poszanowania dla innych.

Wszystko to nie stanowi zbyt korzystnych ram dla francuskiego modelu asymilacji. Skoro w modzie jest teraz ochrona różnorodności – czyli ujęcie ekologiczne społeczeństwa – a elity zajmują się jedynie teoretyzowaniem, to cała praca w terenie spada na barki klas niższych. Te zaś wierne idei bliskiej większości Francuzów, w myśl której to one stanowią kulturowy punkt odniesienia, poddają się i szukają dla siebie bezpiecznego schronienia. Troska władz publicznych o tak zwane „dzielnice robotnicze” (określenie to oznacza dziś wyłącznie przedmieścia dużych miast) budzi jedynie resentyment u klas niższych, które unikają tych miejsc jak ognia. Przymus wchodzenia w dialog kulturowy, który jest wyczerpujący, a którego rezultaty nie są wcale takie pewne, nie budzi u nich entuzjazmu. Raczej bunt: chcąc ochronić swój dotychczasowy styl życia, wyprowadzają się. A ponieważ nie stać ich na luksus zamieszkania bliżej centrów wielkich metropolii, przenoszą się na obszary słabiej zurbanizowane, niemal kompletnie przez państwo opuszczone.

Odtąd asymilacja, integracja, multikulturalizm, różnorodność, interkulturalizm i wszystkie inne tego typu „wynalazki” będą funkcjonować bez ich udziału. Tymczasem bez klas niższych asymilacja jest niewykonalna, a inne opcje nie wyglądają zbyt optymistycznie. Jak zachęcić do dialogu międzykulturowego, jeśli jego strony nie mają ze sobą styczności? Unia nie przestaje zachęcać krajów wspólnoty do sprzyjania owemu dialogowi; chce, by Europejczycy poznali bliżej inne kultury. Zatem czy w planach są wycieczki objazdowe dla, powiedzmy, mieszkańców Courtenay w departamencie Loiret do przedmieść wielkich miast, na przykład do Clichy-sous-Bois w podparyskim Seine-Saint-Denis, po to, by poznać kulturę tamtejszych populacji i otworzyć się na różnice w duchu poszanowania różnorodności?

Michèle Tribalat

Tekst opublikowany w nr 20 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 lipca 2020
Fot. Benoit Tessier / Reuters / Forum