Dziesięć powodów, dla których Polska powinna przyjąć uchodźców
Dyskusja
Polski rząd, uporczywie odmawiając przyjęcia nawet niewielkiej liczby uchodźców w ramach unijnego porozumienia o relokacji, pokazuje brak powagi i odpowiedzialności. Przyjęcie uchodźców byłoby i przyzwoite, i politycznie opłacalne – pisze Paweł RABIEJ
.Kwestia, czy Polska ma uczestniczyć w relokacji uchodźców już obecnych w Europie, budzi wiele emocji. Od 2015 r. rząd konsekwentnie mówi: nie przyjmiemy nikogo. Towarzyszy temu narracja, że emigranci są dla Europy zagrożeniem terrorystycznym i tożsamościowym (islam), a polityka multi-kulti UE była błędem. Na użytek krajowy została uruchomiona narracja strachu przed obcymi. Tworzą ją wypowiedzi takie jak Jarosława Kaczyńskiego (uchodźcy roznoszą niebezpieczne choroby) czy Mariusza Błaszczaka (są groźni i trzeba ich trzymać za drutami).
Ta strategia jest błędna i niebezpieczna. Każdy naród ma swoje strachy, a do najsilniejszych należy strach przed obcym. Jest jednak dziesięć powodów — etycznych, politycznych i pragmatycznych — dla których Polska powinna wziąć udział w relokacji uchodźców. Podkreślam, że nie mówię o przyszłych emigrantach zarobkowych, ale o uchodźcach — ludziach, którzy już uciekli ze swoich domów z różnych powodów i już znaleźli się w Europie.
Po pierwsze, bo wymagają tego wartości chrześcijańskie
Jeśli nazywamy się chrześcijanami, mamy obowiązek pomocy bliźnim. Partia rządząca wiele mówi o wartościach chrześcijańskich i się do nich odwołuje. To szczyt hipokryzji, gdy rząd tak zależny od Kościoła i tak mocno dbający o jego przywileje odmawia pomocy ofiarom wojny w Syrii i innych krajach — już obecnym na terenie Europy. Kościół oraz samorządy mogłyby zresztą spełnić ważną rolę w wypracowaniu rozwiązania.
Po drugie, bo trzeba pomagać słabszym
Sami doświadczyliśmy takiej pomocy w historii wielokrotnie. Tylko w latach 80. wyjechało z Polski ponad milion osób, głównie młodych i wykształconych. Zachód ich nie odrzucił. Sytuacji w Polsce lat 80. nie da się zaś porównać z dramatem krajów, z których uciekają dziś ludzie. Jeśli polskie państwo nie ma miejsca dla 7 tys. osób, nie tylko pokazuje niewdzięczność, ale i zaprzecza solidarności.
Po trzecie, bo pokazuje to słabość naszego państwa
Kiedy minister Mariusz Błaszczak mówi, że uchodźcy to terroryści, a jego rząd obawia się ich kilku tysięcy, daje sygnał, że polskie państwo istnieje tylko teoretycznie. Dobrze zorganizowany kraj jest w stanie ich przyjąć bez uszczerbku dla swojego bezpieczeństwa. Inna sprawa, że Polska jest ogólnie słabo do tego przygotowana. Może dlatego sytuacja w obozach dla uchodźców w Polsce jest dramatyczna: leżą one zwykle na odludziu, a przebywające w nich osoby traktowane są niemal jak więźniowie.
Po czwarte, bo bycie w Unii wymaga wspólnego rozwiązywania problemów
Imigranci to problem całej Europy, który już istnieje. Trzeba wspólnie znaleźć jego rozwiązanie. Odmawiając współpracy, polski rząd pokazuje, że wspólnota kontynentu mało go interesuje. To podważa zaufanie do Polski jako poważnego członka UE. W interesie Polski nie jest uwewnętrznianie problemu migracji, lepiej pokazywać, że dotyczy on całego kontynentu i całej wspólnoty.
Po piąte, bo niepotrzebnie daje to argumenty przeciwko Polsce
Polska nie jest odpowiedzialna za kryzys migracyjny: to w znacznej mierze wina Grecji, Włoch, Bułgarii czy Niemiec. Ale odmowa przyjęcia uchodźców będzie budowała takie poczucie. Nie warto tego ryzykować. Koncepcji relokacji nie da się raczej w EU zmienić, a gdy nie ma alternatywy — sprzeciw politycznie się nie opłaca. Lepiej domagać się tego, by środki finansowe przekazywane przez UE realnie pokrywały koszty utrzymywania przyjętych uchodźców. Zwłaszcza że Polska i tak nie będzie ich głównym celem, a ci, którzy zostaną u nas ulokowani, zapewne wyjadą, bo system socjalny i rynek pracy nie sprzyjają cudzoziemcom.
Po szóste, bo Europie potrzeba rąk do pracy
Inna sprawa, że także Polska potrzebuje rąk do pracy. To nieprawda, że „obcy” zabierają „rdzennym” Europejczykom miejsca pracy i uszczuplają ich dobrobyt. Również nasza gospodarka potrzebuje imigrantów, aby wypełnić lukę na rynku pracy i w systemie emerytalnym. Współczynnik dzietności jest niski, 500+ nie załatwi sprawy, bo z Polski wciąż wyjeżdża dużo młodych osób. Trzeba się z tym wreszcie jakoś zmierzyć.
Po siódme, bo sami możemy stanąć wobec podobnego problemu
Informowanie o rzekomym przyjęciu przez Polskę „miliona uchodźców z Ukrainy” to nieprawda, ale jest oczywiste, że w przypadku zaostrzenia kryzysu na Ukrainie Polska faktycznie może być zalana falą uchodźców. Polska będzie wtedy potrzebować europejskiej solidarności. Dlatego warto podkreślać wątek Ukrainy nie jako argument przeciwko przyjęciu uchodźców, ale aby uzasadnić ulgowe traktowanie Polski w kontekście obecnie funkcjonującego systemu relokacji. To może być istotny argument, o ile będziemy otwarcie i przychylnie podchodzić do obywateli Ukrainy składających wnioski o azyl.
Po ósme, bo pokazuje to słabość w walce z islamskim fundamentalizmem
Argument, że nie wpuszczając emigrantów, Polska walczy z islamskim fundamentalizmem, jest nietrafiony. Pokazuje raczej słabość i strach, a nie wolę walki. Państwo islamskie, islamski fundamentalizm i terroryzm są dla Europy zagrożeniem, i trzeba je twardo zwalczać. W tym — odróżniając uchodźców wojennych od fundamentalistów. Pierwszym trzeba w miarę możliwości pomagać, drugich — zwalczać i bezwzględnie wydalać z Europy.
Po dziewiąte, bo wzmacnia to ksenofobię
Ksenofobia i nacjonalizm w zbyt dużym stężeniu stają się niebezpieczne. W Polsce PiS nie utrzymuje tych postaw na bezpiecznym poziomie. Przyjęcie uchodźców może być dobrym początkiem osłabiania „stabloidyzowanego przemysłu strachu” przed nimi i budowania neutralnego podejścia. Warto przy tym podkreślać, że system relokacji opiera się na tymczasowym pobycie migrantów w Polsce — do czasu rozpatrzenia ich wniosku o ochronę międzynarodową, a nie na stałe.
Po dziesiąte, bo uderza to w reputację Polski w świecie
I wreszcie w świecie ma znaczenie nie tylko twarda, ale również miękka siła. Obraz bojaźliwej, wrogiej cudzoziemcom, uchylającej się od współpracy w Europie, stosującej cwaniackie argumenty, ksenofobicznej Polski nie jest potrzebny ani nam, ani nikomu. Na dłuższą metę może on np. odstraszać inwestorów i biznes i trwale pogorszyć obraz Polski. Także poza Europą.
Są sytuacje, w których warto zachować się przyzwoicie, choć się to nie opłaca. Ale w przypadku przyjęcia imigrantów można połączyć interes z przyzwoitością.
.Nie podoba mi się sytuacja, gdy europejskie państwa nie radzą sobie z napływem osób z zewnątrz i nie są w stanie wymusić przestrzegania elementarnej lojalności wobec wartości politycznych i kulturowych Unii Europejskiej. Emigranci muszą stosować się do reguł ustalonych przez kraj, do którego przybyli. Oczywiście, część argumentów rządu ma sens. Trzeba pomagać na miejscu (Polska także powinna pokazywać, jak wspiera ofiary w Syrii), granice Europy powinny być bardziej szczelne (trzeba wymagać tego od krajów pogranicza), polityka readmisji powinna być bardziej stanowcza i skuteczna, a cała polityka migracyjna — spójna i konkretna.
Ale świadomi i odpowiedzialni politycy powinni oferować rozwiązania i budować nadzieję, a nie lęk.
W 2015 r. mieliśmy do czynienia z bezprecedensowym napływem uchodźców do Europy, największym od II wojny światowej. Nie zamieciemy problemu pod dywan. Radykalizm i odmowa działania nie są rozwiązaniem. Rząd powinien podejmować działania, które nie osłabią pozycji Polski w Unii Europejskiej, a z drugiej strony — zapewnią ochronę podstawowych interesów narodowych. Drogą do tego jest większe zaangażowanie Polski w wypracowywanie rozwiązania w instytucjach UE, a nie izolacjonizm i granie pod krajową opinię publiczną. Najważniejsza jest równowaga pomiędzy asertywnością a zdolnością do współpracy. Dziś rząd ma z tym problem.
Nie mówiąc już o tym, że wolna Polska jest także efektem marzeń kultywowanych przez polskich emigrantów w wolnych krajach, a to również jakoś zobowiązuje. Odwracając się dziś od emigrantów, zaprzeczamy w jakimś sensie sobie i swojej historii.
Paweł Rabiej