Marek KACPRZAK: Katedra. Świątynia Boga

Katedra. Świątynia Boga

Photo of Marek KACPRZAK

Marek KACPRZAK

Naukowo zajmuje się ekonomiką kultury, w szczególności zarządzaniem w mediach i ekonomiką mediów. Pracował m.in. w Wirtualnej Polsce, Polsat News, TVN24, TVP, RMF FM, Polska The Times. Od 2021 r. rzecznik prasowy Klubu Parlamentarnego Lewica.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Zbiorowe przebudzenie rozprzestrzeniające się w internecie stało się swoistym symbolem, przypomnieniem i wyrzutem sumienia nie tylko paryżan, Francuzów, ale ludzi na całym świecie. Przypomnieniem, czym katedra jest, czym być powinna i dlaczego należą się jej szacunek i troska. Pożar przyszedł w najlepszym momencie – pisze Marek KACPRZAK

„Symbol, który przejdzie do historii”. „To są symboliczne zdjęcia”. „Upadająca iglica symbolem”. Słowo „symbol” podczas pożaru katedry Notre Dame było powtarzane bez końca i odmieniane przez wszystkie przypadki. Najpierw do rangi symbolu urosły zdjęcia pożaru. Później symbolem stawało się to, co ukazywało się oczom już po tym, gdy ogień został poskromiony. Te wszystkie symbole, które już zdążyły wryć się w naszą pamięć i świadomość, mają ważną rolę do odegrania. Przypadkowo odpowiadają na apel sprzed lat. A dokładnie sprzed 188 lat. To właśnie wtedy swoje pierwsze wydanie miała powieść „Katedra Marii Panny w Paryżu” Wiktora Hugo, który sam przyznał, że napisał ją w konkretnym celu, zawartym w jego prostym manifeście: „Nauczmy naród kochać architekturę narodową”.

Katedra Notre Dame to dziwna katedra, która miała to szczęście, że zawsze, gdy już groziło jej popadnięcie w niebyt, czy to wskutek zapomnienia, czy zniszczenia, znajdował się ktoś, kto ją przed tym niebytem ratował. Po latach może się okazać, że pożar, który w dramatyczny sposób pokazywały media na całym świecie, to jedna z najlepszych rzeczy, jakie teraz tej katedrze mogły się przydarzyć. Dziwne? A może wręcz obrazoburcze i bluźniercze? Zacznijmy od początku.

Katedra Notre Dame w Paryżu to przecież marna i uboga siostra katedr w Saint-Denis czy Reims. Ciemna, trochę pokraczna, bez określonego stylu. Hugo nie miał wątpliwości, że tak jest. Pisał, że Katedra Notre Dame w Paryżu „nie jest zgoła tym, co by nazwać można było budowlą jednolitą, określoną, skończoną. Nie jest to już kościół romański, nie jest to jeszcze kościół gotycki”. Choć była spełnieniem pragnień, marzeń i ambicji, to wcale nie cieszyła się powszechnym uznaniem. Nie była obiektem westchnień i miejscem przyciągającym tłumy żądne duchowych wrażeń. „Ten kościół główny i macierzysty jest wśród starych kościołów Paryża czymś w rodzaju chimery – ma głowę jednego, kończyny drugiego, grzbiet trzeciego; coś z każdego z nich”, żeby zacytować kolejny raz autora „Dzwonnika z Notre Dame” (inny tytuł wspomnianej powieści).

Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy tej dziwnej jak na tamte czasy budowli, gdyby nie to, że z pomocą przyszli królowie. Ludwik IX Święty wyniósł ją do symbolu w chwili, gdy to właśnie z niej wyruszył na wyprawę krzyżową. Nie mniejszym symbolem i uznaniem wielkości tego miejsca było pośmiertne oczyszczenie z zarzutów o herezję Joanny d’Arc. Z każdym takim wydarzeniem katedra nabierała nowego znaczenia, wrastała w krajobraz Paryża i stawała się nieodłączną jego częścią.

Każde kolejne symboliczne wydarzenie nadawało jej nowego znaczenia, umacniało w trwałości kamienie, z których powstała.

„Człowiek, artysta, jednostka zaciera się, ginie w tych ogromnych masach bez imienia autora” – zauważa w swojej powieści Hugo. Dla niego jasne jest, że „czas jest ich architektem, lud jest ich murarzem. Takie budowle-hybrydy (…) dowodzą, że najwspanialsze osiągnięcia tej sztuki są bardziej dziełami społeczeństw niż jednostek; że rodzą się one raczej z pracy ludów, niż wytryskają z geniuszu jednego człowieka; że jest to wkład całego narodu, spuścizna stuleci; pozostałość po znikających kolejno pokoleniach społeczeństwa ludzkiego, jednym słowem, są to jak gdyby nawarstwione formacje humanistyczne”. Człowieczeństwo w tym rozumieniu to też umacnianie się znaczeń dominującej religii, wierzeń i siły samego Kościoła jako instytucji. „Katedra w sensie wspólnotowym, jako budowla łącząca pojęcie Boga, natury, sztuki, człowieka, jego roli i działalności na świecie, jest dziełem romańskim, które przywłaszczył sobie gotyk”.

Era katedry to era mocno ograniczonego dostępu do wiedzy. Z rzeszami wiernych bez umiejętności czytania, dostępu do książek, w tym do samej Biblii, która była prawdziwym drogowskazem. Która mówiła wprost, co jest złe, a co dobre. To z niej wynikało całe przesłanie, jak żyć należy, by mieć szansę na to, by nie zostać potępionym na wieki. Głos kapłanów z tym przesłaniem odczytywanym w katedrze o wysokich sklepieniach z gładkiego piaskowca roznosił się dobitnie i z boskim majestatem. Jak zauważa Wiktor Hugo, „skoro zapewnione i zabezpieczone zostały warunki dla wypełnienia religijnego obrzędu – architektura może robić wszystko, co jej się podoba”. Nic zatem dziwnego, że wszystkie zawiłości biblijne, specjalnie dla tych, którzy czytać nie potrafili i nie mogli, „rzeźbiarze i witrażyści przełożyli na język dostępu dla wszystkich, przedstawiając dzieje biblijne, bogactwo form roślinnych i zwierzęcych, cud Stworzenia oraz życie człowieka na ziemi w pracowitym oczekiwaniu na Sąd Ostateczny. Z powodu ich dydaktycznej roli katedry określano mianem »Biblii dla ubogich«, nawiązując tym wyrażeniem do ogromu informacji dotyczących dziejów biblijnych, ogólnie dostępnych w każdej z tych konstrukcji”. Nie inaczej było i z katedrą paryską. Każdy witraż, każdy ołtarz, każda rozeta, każdy cokół, filar to okazja do opowiedzenia innej historii biblijnej.

I gdy już wszystko układało się tak, jak układać się w dziejach katedry powinno – stała się uświęconym miejscem dla paryskiej społeczności, bez względu na wiek, pochodzenie i majętność – przyszła ona, rewolucja. W szaleństwie wyzwalania niszczyła wszystko, co spotkała na swojej drodze i co uznawała za element zniewolenia.

Rewolucja odrzucała kompromisy. Dla królów był szafot. Dla katedr rozbiórka. I tylko obawa, że upadające mury Notre Dame mogą zniszczyć pobliskie domy, zachowały ją przy życiu, ale całkowicie pozbawiły ducha.

Zamiast Boga od XVIII wieku czczono w niej człowieka, mianując ją na Świątynię Rozumu. A że człowiek sam dla siebie świętości i majestatu nie uznaje, zwłaszcza w duchu rewolucji, zajęty ważniejszymi sprawami, to szybko o wszelkim czczeniu czegokolwiek zapomniano. Obszerne wnętrze stało się przydatne do magazynowania pasz, wina, a nawet przetrzymywania zwierząt. A te, nie bacząc na historię, dziedzictwo, piękno czy cokolwiek innego, poczyniłyby pewnie jeszcze większe zniszczenia, gdyby nie wielkie regały, które przypadkowo schroniły obrazy, rzeźby i wiele z tego, co można było łatwo zniszczyć. I wtedy pojawił się Wiktor Hugo ze swoją poruszającą opowieścią o dzwonniku Quasimodo. Hugo nie mógł patrzeć, jak katedra marnieje, niszczeje i umiera. Katedra, która przy całym swoim majestacie przestała mieć znaczenie. Hugo krzyczał z kart swojej powieści, że choć: „Architektura była wielkim pismem ludzkości. A jest to bardzo prawdziwe, że nie tylko każdy symbol religijny, lecz i każda myśl człowiecza ma w tej ogromnej księdze kartę i swój pomnik”, to teraz umiera. Pismo kamienne, majestatyczne, przestało mieć znaczenie. To właśnie Gutenberga i druk oskarżał pośrednio o to, co się działo z paryską katedrą: „Spójrzcie, proszę, jak od chwili wynalezienia druku architektura powoli usycha, marnieje, obumiera”.

I stał się cud. Paryżanie ulegli sile, którą niosła literatura. Symbol cierpienia dzwonnika z katedry poruszył serca, umysły, a w końcu kieszenie. Posypał się grosz, zmobilizował się lud, zapadły decyzje. Paryżanie na nowo pokochali swoją katedrę. Ponownie pojawiła się iglica, pojawiły się też nowe symbole, jak np. demony i chimery spoglądające z katedry na cały Paryż. Symbol znowu stał się symbolem. Dumą i chlubą, a co ważniejsze, świątynią. Lata mijały. Nastał wiek dwudziesty. Potęga literatury słabła, książki wypierane były przez inne media. Smagana wojnami Europa w szale odbudowy zniszczeń tak bardzo skupiała się na tym, co materialne, że z każdym dniem coraz bardziej pogrążała się w swojej bezduchowości, zapominając, czym jest świątynia, po co i dla Kogo ją stawiano, dlaczego o nią dbano i walczono. Czemu ileś tam lat temu przebudzony przez Hugo z letargu lud dostrzegł w niej swoje dziedzictwo.

Dwudziesty wiek to już nie czas czytania kamieni i witraży. To już nawet nie czas, w którym pisarze kreślili wizje. Miano świątyni zyskiwał niewielki przedmiot, który wyświetlał kolorowe obrazy. Telewizja stała się punktem centralnym. Domowym ołtarzem, który mówił, co ważne, nadawał sens życiu, bawił, dawał wytchnienie i nadzieję. I tak jak w dziewiętnastym wieku Hugo swoją powieścią przypomniał paryżanom o katedrze, tak niespodziewanie oczy całego świata skierował na katedrę koncern Disney swoją kreskówką o dzwonniku. Wziął od Hugo to, co mogło poruszyć nie tylko dzieci, ale i dorosłych. Rysunkowa historia dzwonnika stała się nowym symbolem stojącym na straży Notre Dame. Znów przypomniało się ludziom, że to nie tylko ileś tam kamienia z otworami na kolorowe szyby, lecz także miejsce z historią, przesłaniem, duchowością… Do każdego pokolenia trzeba mówić jego językiem, w sposób, który je poruszy. Disney poruszał rysunkiem. Ta przekoloryzowana historia sprawiła, że budynek sakralny na nowo został dostrzeżony, że do jego wnętrza trafiało więcej ludzi, niż wchodziło na wieżę Eiffla.

Kamień ze swoim przesłaniem trwał wieki, powieść może sto lat, kreskówka chwilę. Każde nowe medium oddziaływało coraz słabiej. Po Disneyu szybko znów zapomniano o katedrze. I mimo tłumów wchodzących, by obejrzeć kolejny „must-have” na liście rzeczy do zobaczenia w Paryżu, rola świątyni malała. Wiernych można było zmieścić w małej bocznej kapliczce, głos przesłania już nie roznosił się majestatycznie, lecz raczej docierał nieśmiało do nielicznych. I nagle pożar. Niespodziewany, przerażający i w swojej niszczycielskiej sile efektowny. Zdjęcia z każdej możliwej perspektywy obiegły cały świat. Zdjęcia symbole wraz ze słowami żalu, wyrazami cierpienia, przerażenia, że mogło się stać to, co się stało. Zbiorowe przebudzenie rozprzestrzeniające się w internecie stało się swoistym symbolem, przypomnieniem i wyrzutem sumienia nie tylko paryżan, Francuzów, ale ludzi na całym świecie. Przypomnieniem, czym katedra jest, czym być powinna i dlaczego należą się jej szacunek i troska.

Pożar przyszedł w najlepszym momencie. Jeszcze nie jest za późno, by Katedra Notre Dame stała się na nowo tym, czym była kiedyś. By znów była świątynią.

Cały świat ruszył, by przywrócić jej blask i świetność. We Francji nie wypada wręcz nie podzielić się swoją fortuną, by wesprzeć jej odnowienie. Nie będzie już taka sama. Powstaną nowa iglica, nowe witraże. Znów, tak jak w średniowieczu, architektura stanie się „główną kroniką ludzkości” – jak napisał Hugo, jej pierwszy obrońca. Jego zdaniem „każda idea, która się na świecie pojawiła, wyrażała się w budowli”. Ten pożar i ta odbudowa też będą miały swój zapis w tej opowieści. Notre Dame znów wyjdzie z kryzysu wzmocniona. I choć, cytując na koniec jeszcze raz Hugo, można stwierdzić bez żadnego wahania, że: „By unicestwić słowo napisane na papierze, dość jest jednej pochodni i jednego barbarzyńcy. By zniszczyć słowo wybudowane, trzeba rewolucji społecznej lub rewolucji żywiołu”, to w przypadku tej katedry wszystko wskazuje na to, że pożar nie był destrukcyjny.

.Ten pożar obudził wszystkich, którzy mogą katedrę uratować i na nowo uczynić ją tym, czym być powinna. Świątynią Boga i miejscem tych, dla których Bóg to nie tylko postać mityczna.

Marek Kacprzak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 kwietnia 2019
Fot. REUTERS/Philippe Wojazer