Co Europa może uczynić z chrześcijaństwem?
Chrześcijaństwo nie rości sobie prawa do dostarczania kulturze nowych treści. Natomiast dostarcza ono nowej perspektywy. Chrześcijańska rewolucja, jeśli można tak powiedzieć, jest rewolucją fenomenologiczną. Polega ona na ukazaniu tego, co dotychczas było niewidoczne – twierdzi prof. Rémi BRAGUE
.Znana jest niewielka rozprawa niemieckiego poety romantycznego Novalisa Chrześcijaństwo albo Europa, napisana w 1799, ale wydana dopiero w 1826 roku. Po zbyt pobieżnej lekturze tekst może się wydawać naiwny i zwrócony ku przeszłości, jednak tak nie jest. Gdy się pojawił, był rozumiany jako próba utożsamienia Europy z chrześcijaństwem. Dzisiaj sytuacja jest odwrotna – niektórzy wyraźnie rozdzielają Europę od chrześcijaństwa.
Przed kilkoma laty wywiązała się polemika w związku z preambułą do traktatu konstytucyjnego Unii Europejskiej. W pierwszej wersji tekstu wyraźnie uwzględniano chrześcijańskie dziedzictwo Europy.
Niestety moi rodacy powoływali się wówczas na „świętą krowę”, jaką jest nasza laickość, która miałaby na tym ucierpieć. Skreślono zatem odniesienie do chrześcijaństwa i zastąpiono je niejasną aluzją do tradycji religijnej itd. Zamiast nazwać rzeczy po imieniu, użyto nieprecyzyjnego, a przez to wieloznacznego sformułowania w tej sprawie. Tak jak gdyby Europa, a może tylko niektórzy Europejczycy, nie chcieli mieć już nic wspólnego z chrześcijańską przeszłością kontynentu.
Jak ocenić to zjawisko? Mam mieszane uczucia. Z jednej strony zobaczyłem w tym zły znak. Nie tylko dla mnie samego, który broni swojej własnej sprawy, pro domo, jako obrońca chrześcijaństwa, ale także jako zwykłego obywatela. Wola negowania rzeczywistości jest wyraźnym i łatwo rozpoznawalnym znakiem ideologii.
Nie mam żadnej ochoty, aby rządzili mną ideologowie. Francja już tego próbowała w 1793 roku. Lepiej nie mówić o próbach sowieckich, potem nazistowskich, maoistowskich czy kambodżańskich za Pol Pota.
Jest oczywiste, że współcześni ideologowie nie mają najmniejszego zamiaru popełniać tych samych zbrodni co ich poprzednicy, ale ideologia pozostaje ideologią, zawsze z tą samą wewnętrzną logiką. Istnieje ponadto coś takiego jak „chytrość antyrozumu”. Jeśli mimo wszystko chce się z jakiegoś negatywnego zjawiska wyciągnąć coś pozytywnego, to taka postawa świadczy w najgorszym wypadku o tym, że istnieją jeszcze ludzie, którzy boją się chrześcijaństwa – co po dogłębnym rozważeniu wydaje mi się czymś pozytywnym. Jeśli chrześcijanie mieliby stracić całkowicie ten wymiar bycia „straszakiem”, to wówczas sól ziemi straciłaby nieodwołalnie swój smak…
Będąc wielkim miłośnikiem Chestertona, cenię sobie szczególnie w jego powieści The Man Who Was Thursday (Człowiek, który był Czwartkiem) tego, którego zwano Niedzielą. Ta tajemnicza postać przedstawia oczywiście Boga. Otóż jest on jednocześnie szefem policji i przywódcą konspiracyjnej anarchistycznej organizacji, która wszędzie jest obecna i wszędzie sieje anarchię[1].
Postawa, o której powyżej wspomniałem i do której czynię aluzję, stanowi pewnego rodzaju łącznik między dwiema odmiennymi wersjami tej samej, w gruncie rzeczy negatywnej postawy wobec chrześcijaństwa. Postaram się je pokrótce scharakteryzować, by ukazać różnice.
Jedna skrajna odmiana odmawia chrześcijaństwu jakiejkolwiek roli w rozwoju Europy. Duch europejski byłby dzieckiem oświecenia, zresztą w najbardziej radykalnej formie tego okresu. Wkład chrześcijaństwa należałby do średniowiecza, a więc do przeszłości. Samo średniowiecze byłoby tylko nawiasem pomiędzy dwoma świetlanymi szczytami: pogańską starożytnością a mlekiem i miodem płynącą krainą szczęśliwości rozumu, która stopniowo się do nas zbliża, ale jeszcze nie dotarła. I w ten sposób przeznaczeniem Europy byłoby zastąpienie starego „chrześcijaństwa”. Byłyby to nie tylko różne, ale przeciwstawne rzeczywistości.
Z punktu widzenia historii jest w tym ziarno prawdy. Faktem jest, że oświecenie wykorzystało słowo „Europa” przeciwko pojęciu „chrześcijaństwo”, którego wcześniej używano po to, by je odrzucić. W taki sam sposób usiłowano zastąpić pojęcia chrześcijańskie przez system pojęć pochodzących z oświecenia, na przykład miłość bliźniego jako należącą do cnoty teologalnej miłości zastąpiono „dobroczynnością”. Była to w gruncie rzeczy próba szyta zbyt grubymi nićmi, żeby mogła przekonać.
Oświecenie wykorzystało słowo „Europa” przeciwko pojęciu „chrześcijaństwo”.
Istnieje bardziej umiarkowana wersja patrzenia na chrześcijaństwo. Przyznaje ona chrześcijaństwu miejsce, i to miejsce zaszczytne, w intelektualnej historii Europy, ale miejsce w rzeczywistości nieodwołalnie minionej. Chrześcijaństwo spełniło oczywiście swoją misję w Europie, ale tak, że można teraz obyć się bez niego. Zawartość chrześcijańskiego orędzia miałaby tak głęboko przeniknąć do kultury europejskiej, że można teraz zrzucić wierzchnią warstwę. W każdym wszyscy razie mamy chrześcijańską mentalność. Można by więc w sensie heglowskim (auheben) podźwignąć chrześcijaństwo i w ten sposób mielibyśmy nową wersję liberalnego protestantyzmu, czy może raczej jego karykatury, jaką zrobili z niego przeciwnicy. Nawet z łatwością można by w tym sensie interpretować słynny esej Benedetto Crocego z 1943 roku: Dlaczego nie możemy nie nazywać się chrześcijanami?[2]. Jakkolwiek by było, postawa taka jest być może w dłuższej perspektywie bardziej niebezpieczna niż pierwsza.
Powinienem zatem ponownie zadać pytanie: Co Europa może zrobić z chrześcijaństwem? Można je zrozumieć na dwa sposoby. Zacznijmy od pytania: Jaki jest stosunek kultury europejskiej do religii chrześcijańskiej? Jaki jest związek kultury europejskiej i religii chrześcijańskiej? Dalej zapytajmy: Co Europa może uczynić z chrześcijaństwem, do czego chrześcijaństwo może służyć? Postaram się pójść w tych dwóch kierunkach.
Niebezpieczeństwo analizy spektralnej Europy
.W jakiej mierze chrześcijaństwo było w przeszłości czynnikiem kulturowym dla Europy? Można by na to pytanie odpowiedzieć, sporządzając listę chrześcijańskich wpływów na kulturę europejską. W ten sposób podjęlibyśmy się spektralnej analizy Europy w duchu hrabiego Hermanna Keyserlinga. Junkier z Pomorza opublikował w 1929 roku książkę, którą zatytułował Das Spektrum Europas[3]. Moim zdaniem takie podejście byłoby w naszym przypadku niezręczne, i to z dwóch powodów.
Z jednej strony trzeba by dokładnie wymierzyć znaczenie chrześcijańskiego elementu w tworzeniu Europy, co byłoby bardzo trudne i co ponadto zachęcałoby do porównywania tego elementu z innymi komponentami kultury europejskiej: z antycznym (jej częścią grecką i rzymską), ale także z komponentem germańskim, słowiańskim, celtyckim, węgierskim itd. Oczywiście każdy domagałby się dla siebie możliwie jak najwięcej miejsca w tym wyliczaniu, ceniąc wysoko swoje zasługi kosztem zasług innych. Z tego wyniknęłaby historiograficzna wojna cywilna, która do niczego dobrego by nie prowadziła.
Z drugiej strony patrząc głębiej, byłoby to tylko przedstawienie tego, co rzeczywiście miało miejsce.
Otóż wiadomo, że z konstatacji jakiegoś faktu nie ma się jeszcze prawa wyprowadzania normy, która miałaby wartość dla przyszłości. Z Bytu nie można wyciągnąć żadnej powinności – Istnienia.
Poza tym przeszłość ta była tylko jedną z wielu możliwości, które oczywiście mogły mieć miejsce, ale tak się nie stało. Można by nawet stwierdzić, że to, co się dokonało, rzeczywiście wyparło to, co się nie wydarzyło, a nawet, że zostało to gwałtownie stłamszone. To, co nie miało miejsca, stało się snem, marzeniem. Otóż wiadomo wszystkim, że sny są piękniejsze od rzeczywistości, ponieważ w nich poruszamy się z większą swobodą niż w twardym świecie faktów. Następnie bez trudu możemy sobie wyobrazić, że historia bez chrześcijaństwa byłaby piękniejsza.
Tak właśnie uczynił na przykład Nietzsche w długim fragmencie swojego Antychrysta[4].
Ja poprzestanę na tym, co można wykazać przy pomocy nauki historycznej i pokrótce przedstawię wkład chrześcijaństwa w Europie. Czyniąc to, nie będę opisywał tego, co jest chrześcijańskie w Europie, ale to, co chrześcijaństwo uczyniło dla Europy. Przedstawię najpierw wkład chrześcijaństwa jako religii w ogólności. Następnie postawię wnikliwsze pytanie: co chrześcijaństwo uczyniło dla Europy, ale tym razem jako religia zupełnie wyjątkowa, a nie w ogólności.
Historyczna rola chrześcijaństwa
.Chrześcijaństwo jako jedna z religii umożliwiło powstanie wielu narodów w Europie. Połączenie się zromanizowanych mieszkańców Cesarstwa oraz „barbarzyńskich” przybyszów dokonało się poprzez udział w tej jednej wierze. Jednakże prawdopodobne jest, że rolę tę mogła spełnić inna religia.
W rzeczywistości elementem decydującym był fakt, że nowo przybyli przyjęli religię ludów podbitych. Powiedzmy, że to także mogłoby się zdarzyć np. z religią Mitry, gdyby to ona mogła zwyciężyć, czy z manicheizmem, który nadszedł później. Islam uczynił coś podobnego w regionach, które podbił. Na początku był może nawet religią rycerzy arabskich, którzy podbili Środkowy Wschód.
Za panowania dynastii Abbasydów (od 751 roku) wykrystalizował się, by stać się religią większości podbitych ludów, w wyniku czego różnica między zdobywcami a podbitymi stopniowo się zatarła.
A teraz porozmawiajmy o wkładzie chrześcijaństwa (w Europę) jako takiego. Będąc szczególną religią, chrześcijaństwo zapoczątkowało dwa niezwykle ważne dla Europy ruchy.
Każdy lud znajduje się w tej samej odległości w stosunku do Boga.
Chrześcijaństwo umożliwiło przede wszystkim rozdział tego, co narodowe, od tego, co religijne. To doprowadziło bezpośrednio do ukonstytuowania się Europy jako politycznego chóru, w którym każdy naród ma swój głos, co oznacza, że konkretnie mówi swoim własnym językiem. Biblia została przetłumaczona na wiele języków, ponieważ przedmiotem objawienia w chrześcijaństwie nie jest „przesłanie”, a tym bardziej „księga święta” podyktowana w określonym języku, lecz przedmiotem objawienia jest osoba. Wobec tego każda kultura otrzymuje tę samą godność. Każdy lud znajduje się w tej samej odległości w stosunku do Boga. W praktyce, to znaczy na poziomie prawnym i politycznym, rozdział ten skonkretyzował się około roku tysięcznego. Chrzest Polski w 966 roku miał miejsce w czasie, kiedy kraj usiłował wymknąć się spod wpływu germańskiego. Ruch ten osiągnął apogeum wówczas, gdy na początku XI wieku papież Sylwester II ukoronował królów Węgier i Czech, nie wymagając od nich wstąpienia do Świętego Cesarstwa.
Następnie chrześcijaństwo umożliwiło przyswojenie dziedzictwa starożytności, czy dokładniej mówiąc, pewien styl tego przyswojenia. W odróżnieniu jednak od normalnej drogi przyswojenia sobie jakiejś materii przez spożycie i przetrawienie, Europa przyswoiła sobie dziedzictwo starożytnej myśli w taki sposób, że odmienność tego dziedzictwa została uszanowana, obcy mógł pozostać obcym. Było to możliwe dlatego, że chrześcijaństwo zastosowało w dziedzinie świeckiej kultury ten sam model, który zastosowało w stosunku do Starego Testamentu. To umożliwiło długą serię renesansów, które naznaczyły kulturę europejską[5].
Jaka jest rola chrześcijaństwa?
.Przechodzę teraz do drugiego pytania albo raczej do innego wyakcentowania pytania: Jaka jest rola chrześcijaństwa? Ważny jest czas teraźniejszy, zatem pytanie brzmi: Co chrześcijaństwo może uczynić dla współczesnej Europy? Do czego służy?
Można by uznać to pytanie za lekceważące, upokarzające. Czy przyszłoby nam do głowy pytanie: Do czego służy sztuka? Do czego służy filozofia? Nie zadaję go jednak w takim znaczeniu. Chrześcijaństwo rozumie siebie samo jako sługę, oczywiście jako sługę swego Pana. Jednakże ten Pan nie zachowywał się jak zwyczajny pan, ponieważ pozwolił się uniżyć, aż do stania się jakby niewolnikiem „w postaci sługi” (Flp 2, 7). W naśladowaniu Chrystusa jest oczywiście konieczny ten moment służby oddawanej człowiekowi. Nie oznacza to jednak wcale, że chrześcijanie mieliby pomagać światu w osiąganiu celu, który świat sobie stawia na podstawie obrazu siebie samego. Tym bardziej nie oznacza to, żeby mieli się dać wodzić za nos jakimkolwiek modom. Służba nie oznacza służalczości. W każdym razie nie pomogłoby to Kościołowi stać się popularnym. Jeszcze gorzej: dla „świata”, który nieustannie jest gotów ulec postawom samobójczym, byłaby to w ostateczności niedźwiedzia przysługa. Chrześcijaństwo rzeczywiście powinno raczej rozmawiać ze „światem” w taki sposób, by mu ukazać sprawy drażliwe, trudne, delikatne, tam, gdzie cios rani.
Przechodzę wobec tego do mojej głównej tezy.
Chrześcijaństwo nie rości sobie prawa do dostarczania kulturze nowych treści. Natomiast dostarcza ono nowej perspektywy.
Chrześcijańska rewolucja, jeśli można tak powiedzieć, jest rewolucją fenomenologiczną. Polega ona na ukazaniu tego, co dotychczas było niewidoczne. Rozchodzi się nowe światło, ale tym samym jakby nic się nie działo.
Gdy zapalam światło w moim gabinecie, w pewnym sensie nic się nie dzieje: nie pojawia się żaden nowy mebel, żadna nowa książka, na podłodze nie leży żaden dodatkowy papier. Ale w pewnym sensie dzieje się coś o wiele ważniejszego: to właśnie wszystkie te rzeczy stają się nagle widoczne.
To stwierdzenie, według którego chrześcijaństwo nie przynosi niczego nowego, może się wydawać paradoksalne, a nawet szokujące. Ale przecież w rzeczywistości nie robię nic innego, tylko wyrażam jedną z najdawniejszych myśli przy pomocy nowego obrazu.
Tę starożytną mądrość możemy faktycznie wyczytać u jednego z pierwszych greckich ojców Kościoła, św. Ireneusza z Lyonu. Pisze on rzeczywiście w śmiałej formule, że Chrystus nie przyniósł niczego nowego. Dodaje jednak, że odnowił wszystko, przynosząc siebie samego („omnem novitatem attulit semetipsum afferens”)[6].
Sztuka
.Dla zilustrowania tej tezy pozwolę posłużyć się przykładem, który na pierwszy rzut oka może się wydawać mało znaczący. Chodzi o sztukę, a mówiąc ściślej o sztuki, które właśnie mają za cel uwidacznianie – żeby posłużyć się Schopenhauerem: „sztuki obrazowe”. Chrześcijaństwo sprzyjało rozwojowi sztuk plastycznych. Natomiast nie umożliwiło powstania nowej sztuki. Porównanie z islamem może okazać się tutaj owocne. Islam zakazał przedstawiania istot żywych – na szczęście nie zawsze tego zakazu przestrzegano, wystarczy pomyśleć o perskich miniaturach. Z drugiej strony ten islamski zakaz sprzyjał rozwojowi sztuki, która go równoważyła: mianowicie kaligrafii, a ściślej mówiąc zastosowania kaligrafii w piśmie alfabetycznym. W rzeczywistości także i Chińczycy znają kaligrafię, która ozdabia pismo obrazkowe. Potoczne słowo na określenie tego rodzaju sztuki zachowało ślad jej pochodzenia: arabeska.
Co więcej, chrześcijaństwo umożliwiło powstanie pewnego stylu. Myśl tę zapożyczam od Ericha Auerbacha. Po raz pierwszy ten wielki niemiecki romanista sformułował swoją tezę w 1929 roku w Marburgu, w książce habilitacyjnej poświęconej Dantemu. Potem nadzwyczajnie ją rozwinął w swoim arcydziele Mimesis[7]. Jej tematem jest realizm jako fundamentalna cecha literatury europejskiej. Realizm, czyli przedstawienie rzeczywistości, stał się dla nas oczywistością, którą się rozumie samą przez się. Nie możemy sobie w ogóle wyobrazić, żeby poważny pisarz mógł mieć inny cel.
A jednak nie zawsze istniał realizm. W literaturze antycznej panował w istocie ścisły rozdział pomiędzy dwoma poziomami stylu, z których każdy odpowiadał pewnemu poziomowi społecznej rzeczywistości. Styl wzniosły (sublimis) był stosowany do opisu losu bohaterów i ludzi szlachetnie urodzonych w epopei i w tragedii. Styl prosty (remissus) komedii był dobry do opisu przygód prostego ludu, a nawet światka przestępczego, jak na przykład w Satyrykach Petroniusza. Realizm zakłada naruszenie stylów: życie codzienne może być wyrażone przy pomocy stylu wzniosłego, co prowadziło do zatarcia granicy pomiędzy stylami. Według Auerbacha ta stylistyczna rewolucja byłaby bezpośrednią konsekwencją opisów Męki Chrystusa w ewangeliach. W nich właśnie to, co jest najniższe – kara, męka, która prowadzi do bardzo bolesnej egzekucji – opowiedziana jest w najbardziej wzniosłym stylu.
Nie wybrałem tego przykładu jako dowód estetyzmu. To, co o wiele bardziej chciałem wyrazić, to sposób, w jaki chrześcijaństwo otwiera nam oczy. Ukrzyżowanych było, niestety, pod dostatkiem. Niezwykle rzadkim wyjątkiem byli natomiast ukrzyżowani całkowicie niewinni. Nigdy natomiast nie było ukrzyżowanych zmartwychwstałych.
Interesujące jest także tutaj zwrócenie uwagi na sposób, w jaki działa chrześcijaństwo: nie przez głoszenie kazań, a tym bardziej nie przez robienie reklamy, ale właśnie przez opis, opowiadanie o życiu, działalności i śmierci osoby. I decydujące jest wydarzenie, a nie jego opis, opowiedzenie.
Moralność
.To z kolei prowadzi mnie do szerszego rozważania dotyczącego ludzkiego działania. Chrześcijaństwo nie wprowadza żadnej nowej moralności. Mówiąc jeszcze ściślej: nie wymyśla żadnego nowego przykazania. Wraz z chrześcijaństwem zostaje Dziesięć przykazań Bożych. Z ich treścią spotykamy się zresztą we wcześniejszych epokach i w innych miejscach niż miejsce narodzin religii Izraela. Być może nie są one wyliczone w tak przejrzystej liście jak w Biblii. W każdym razie są one potwierdzone w każdej kulturze: zakazy kazirodztwa, zabójstwa są wszędzie. Nic w tym dziwnego, jeśli się przyjmie, że są one wyryte w ludzkim sumieniu. Można w prostszy sposób powiedzieć, że bez tych zasad ludzka społeczność byłaby oczywiście niemożliwa. Problemem nie jest znajomość prawa moralnego. Tym, co jest ważne, jest jego zastosowanie: kogo ma obowiązywać Dekalog? Trzeba mieć oczy, żeby to zobaczyć. Chrześcijaństwo w istocie nie czyni nic innego, jak właśnie otwiera nam oczy. Nie wystarczy wiedzieć, że mam kochać bliźniego. Pytanie skierowane przez uczonego w Prawie do Jezusa jest całkowicie uzasadnione: Kto jest moim bliźnim (Łk 10, 29)? Kto jest człowiekiem? (Kto to jest człowiek?) Kto zasługuje, by traktować go jak człowieka, a kto nie? Dla Żydów z czasów Jezusa samarytanin był zaledwie człowiekiem, Żydzi nie spotykali się z nimi, nie odwiedzali ich, nie rozmawiali z nimi (J 4, 9). Dlatego właśnie Jezus celowo czyni z samarytanina bohatera przypowieści, żeby na to pytanie odpowiedzieć.
W starożytności wielu ludzi uchodziło za podludzi albo za niebędących jeszcze w pełni ludźmi. Nie widziano w nich ludzi. Tak było później w przypadku czarnych w Stanach Zjednoczonych – jak to stwierdza Ralph Ellison w swojej słynnej powieści o znaczącym tytule Invisible Man[8]. Chrześcijaństwo sprawiło, że zaczęto dostrzegać człowieczeństwo w pewnych kategoriach ludzi. Oto kilka przykładów: 1. Podrzucanie niechcianych noworodków czy takich, które stały się niechciane poprzez jakąś wadę, upośledzenie czy z jakiegoś innego powodu było dla starożytnych czymś nieprzyjemnym, ale w żadnym wypadku przestępstwem, którego należało unikać na wszelkie możliwe sposoby. Praktyka była powszechna. Filozofowie nie znajdowali w tym niczego godnego potępienia. Kiedy Platon opisuje idealne państwo w dialogu Republika, przedstawia Sokratesa, który zgadza się z tą praktyką bez żadnych wyrzutów sumienia[9]. Chrześcijaństwo, które w tej sprawie idzie dokładnie śladami judaizmu, występuje przeciwko temu zwyczajowi i stopniowo go eliminuje.
Chrześcijaństwo ukazało nam dziecko, płód, niewolnika, kobietę jako pełnoprawnych ludzi.
Również aborcja była w starożytności praktyką dość powszechną. Oczywiście traktowano ją jako przykrą, jako coś nieobyczajnego, ale nigdy jako zabójstwo. Chrześcijaństwo zakłada, że owoc miłości dwóch istot ludzkich winien zasługiwać również na traktowanie jako człowiek.
W starożytności niewolnicy byli traktowani jako ludzie nie w pełni ludzcy. Chrześcijaństwo nie starało się ich wyzwalać – nie wyobrażano sobie ówczesnego społeczeństwa bez niewolników. I tak w państwie zbuntowanych niewolników założonym przez Spartakusa byli również niewolnicy. Chrześcijaństwo natomiast pozbawiło słuszności argumenty za niewolnictwem w imię stworzenia człowieka na obraz Boży[10].
W większości przypadków młode dziewczęta były wydawane za mąż przez rodziców. Kościół doprowadził do zapewnienia im wyboru małżonka. Przez wiele wieków musiał walczyć, aby zdobyć dla młodych pełnoletnich ludzi prawo zawierania małżeństwa nawet bez zgody ojca.
Można naprawdę powiedzieć, że chrześcijaństwo zwalczało porzucanie dzieci, aborcję, niewolnictwo, małżeństwa z przymusu itd. Można powiedzieć, że Kościół ich zabraniał, ale prawdziwsze, głębsze będzie stwierdzenie, że chrześcijaństwo ukazało nam dziecko, płód, niewolnika, kobietę jako pełnoprawnych ludzi.
Chrześcijański model człowieczeństwa
.Aby zobaczyć rzekomych podludzi jako ludzi naprawdę, nie pomoże nam żaden mikroskop. Dysponujemy dzisiaj kontrdoświadczeniem (doświadczeniem kontrolnym). W niektórych plemionach nie ma innego słowa na określenie grupy jak właśnie „ludzie”, w konsekwencji czego inni uważani są – domyślnie czy też wyraźnie, bez ogródek – za zwierzęta.
O wiele lepiej niż w starożytności wiemy, że embrion rozwija się od zapłodnienia do porodu bez przerwy. Otóż to nie wystarczy, aby traktować go jako istotę ludzką. Przed trzydziestu laty można było usłyszeć w kręgach feministycznych – głośnych, ale na szczęście niewielkich – że płód jest tylko wrzodem w ciele kobiety. Praktyka naszych społeczeństw zakłada coś podobnego, bez tych skrajności. Społeczeństwa te tworzą się na wzór prywatnych klubów, w których przyjmowanie nowych członków zależy od tych, którzy już w nich są i roszczą sobie prawo odrzucania niepożądanych kandydatów. Jest w tym, i to smutne, „normalna” praktyka. „Normalna” kultura wyróżnia człowieczeństwo tych, którzy w niej uczestniczą ,w stosunku do przypuszczalnie zwierzęcej w gruncie rzeczy natury innych ludów.
Teologowie mówią o oculata fides – o oczach wiary. Każda wiara ma oczy, pozwala widzieć. Nie oznacza to, że wiara ukazywałaby coś innego niż rzeczywistość. Przedmiotem wiary jest nic innego, jak prawda. Chrześcijaństwo widzi najwznioślejszą realizację człowieczeństwa i kulminację obecności Bożej w Chrystusie, i to w Chrystusie ukrzyżowanym. W ciele Jezusa wiszącego na krzyżu, a nawet w Jego martwym ciele, obecność Boga w człowieku osiąga swój szczyt – nie z powodu cierpienia, ale z racji miłości, z jaką to cierpienie zostało przyjęte. Oznacza to, że każde ludzkie życie ma wewnętrzną godność. Nieważne jest, czy jego człowieczeństwo może wyrazić się poprzez czyny, czy tego jeszcze, czy też już nie może.
Mogę teraz, po tym długim omówieniu, na nowo zadać pytanie: co chrześcijaństwo ma do powiedzenia Europie? A więc w pewnym sensie nie ma do powiedzenia nic. Nie ma do powiedzenia niczego nowego. Niczego, czego by człowiek od zawsze nie wiedział czy nie powinien wiedzieć. Jest tylko jedna rzecz, której chrześcijaństwo może i ma obowiązek nauczyć współczesnych Europejczyków: zobaczyć człowieczeństwo, nawet tam, gdzie inni widzą tylko element biologiczny do selekcjonowania, element ekonomiczny do wykorzystania, polityczny do manipulowania czy cokolwiek by to było innego.
* * *
.Ponieważ zacząłem od sztuki, proszę mi pozwolić zakończyć ten wykład przywołaniem pewnego dzieła sztuki. W bazylice w Vézelay, w Burgundii, czterdzieści kilometrów na wschód od niewielkiej wioski, w której urodził się mój ojciec, znajdujemy w narteksie rzeźbiony tympanon, który przedstawia wydarzenie Pięćdziesiątnicy, zstąpienie Ducha Świętego na dwunastu apostołów. Wokół tej sceny nieznany rzeźbiarz przedstawił misję apostołów do rozmaitych ludów ziemi. Wśród tych ludów jest także wiele takich, które istniały jedynie w wyobraźni geografów starożytności. I tak olbrzym musi się pochylić, żeby pogłaskać głowę konia, jak to robimy, gdy chcemy pogłaskać małego ulubionego pieska; podczas gdy karzeł potrzebuje drabiny, żeby mógł wsiąść na tego samego konia. Widzimy figury jeszcze bardziej zadziwiające: ludzi, których uszy są tak wielkie, że można by je wziąć za tarcze, następnie ludzi, których nosy podobne są do ryjków świń itd.
Dzieło to jest zresztą typowo europejskie, właśnie dlatego, że przypomina o tym, co jest absolutnie pozaeuropejskie. Ja osobiście wyciągam z tego lekcję następującą: Boże spojrzenie na to co ludzkie jest szersze niż samych ludzi. Boża antropologia jest bardziej pomysłowa niż ludzka. Bóg patrzy na człowieka w sposób bardziej pozytywny i bardziej optymistyczny niż człowiek patrzy na samego siebie.
W konsekwencji Bóg ma więcej ambicji dla człowieka niż ma jej człowiek dla siebie samego. Europa będzie istniała tak długo, jak długo jej ambicja, jej poczucie własnej godności będzie się zapalać od światła Bożej ambicji.
Rémi Brague
Treść wykładu wygłoszonego 11 stycznia 2018 r. po otrzymaniu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.
[1] G. K. Chesterton, The Man Who Was Thursday. A Nightmare [1908], Harmondsworth 1958 (Repr.). [2] B. Croce, Perché non possiamo non dirci cristiani, dans Discorsi di varia filosofia, 1 [Saggi filosofici, XI], Bari 1945, s. 11–23. [3] H. Keyserling, Das Spektrum Europas, Heidelberg 1929. [4] F. W. Nietzsche, Der Antichrist, Leipzig 1895, §59; s. 247-249 (Kritische Studienausgabe, 6). [5] Zob. mój Inklusion und Verdauung. Zwei Modelle kultureller Aneignung, w: Hermeneutische Wege. HansGeorg Gadamer zum Hundertsten, éd. G. Figal, J. Grondin, D. J. Schmidt, Tübingen 2000, s. 293-306; zob. także Europe, la voie romaine, Paris 1999, 3e éd. [6] Irénée de Lyon, Adversus Haereses, IV, 34, 1, éd. A. Rousseau et al., Paris, 1965, s. 846 (Sources Chrértiennes, 100**). [7] E. Auerbach, Dante als Dichter der irdischen Welt, Berlin 1929 (Nachdr.: 1969, 2001); tenże, Mimesis. Dargestellte Wirklichkeit in der abendländischen littérature, Bern 1946, 10e éd., Tübingen u.a. 2001. [8] R. Ellison, Invisible Man, New York 1952. [9] Platon, Republika, IV, 460c, 461c; zob. także Teajtet 151c. [10] Zobacz: Grzegorz z Nyssy, In Ecclesiastem Homiliae, Miejsce i rok wydania? 4; 664c-668a (Patrologia Graeca, 44); zob. także np. E. von Repgow, Der Sachsenspiegel, III, 42, Zürich 1996, s. 189–191.