Upadek Ikara
Wiek Oświecenia się skończył. A wraz z nim zamknęła się także epoka myślących i „niepokornych” inteligentów – pisze Jan ROKITA
Przeszło sto lat temu Stanisław Brzozowski przypuścił szturm na polskiego inteligenta, oskarżając go o „zdziecinnienie”. „Myśl polska nie przypomina twórczego warsztatu – pisał – ale podobna jest bardziej do kapliczki, w której trzeba dbać tylko, aby ogień nie wygasł” [„Legenda Młodej Polski”, 152]. Według Brzozowskiego inteligent polski, niczym dziecko, woli nie mierzyć się z prawdziwym życiem, a zamiast prawdy – chce tylko „pociechy i ukojenia”. Dlatego właśnie tak namiętnie pokochał Sienkiewicza i jego piękne baśnie o sarmackiej, nieprawdziwej Polsce. Druzgocąca diagnoza postawiona przez radykała i socjalistę Brzozowskiego nieźle współgrała z wydźwiękiem współczesnego mu „Wesela” – okrutną kpiną mieszczucha Wyspiańskiego z polskiego inteligenta, któremu marzenia o wielkości roją się wyłącznie w pijackim widzie.
Co ciekawe, ta kardynalna krytyka postaw inteligencji pojawiła się w czasie, gdy warstwa inteligencka dopiero co się w Polsce ukształtowała. Tak naprawdę przełom wieków to było jej drugie pokolenie. To, które właśnie zaczynało zastępować urodzonych około Powstania Styczniowego „niepokornych” – ojców założycieli nowoczesnej inteligencji polskiej i twórców jej lewicowo-społecznikowskiego ethosu. Owo drugie pokolenie miało już za chwilę zająć się odbudową cudem odzyskanego niepodległego państwa.
„Niepokorni” – Nałkowski, Krzywicki czy Abramowski – to były dzieci swojego czasu: warszawscy pozytywiści wierzący w potęgę rozumu i krytycznego myślenia, a przy tym nonkonformiści, planujący radykalną naprawę społecznej niesprawiedliwości.
Tak właśnie charakteryzuje ich Bohdan Cywiński w słynnej niegdyś książce o genezie polskiej warstwy inteligenckiej. Te dwie cechy stworzyły coś jakby polski archetyp „inteligenta-radykała”, do którego (świadomie i podświadomie) zwykliśmy się odwoływać aż do dziś dnia, kiedy myślimy o narodowej warstwie „ludzi oświeconych”. Ale jak to z archetypami bywa, więcej one znaczą często dla wyobraźni zbiorowej niźli twardej społecznej rzeczywistości.
Ostry podział ideowy wewnątrz warstwy inteligenckiej, jaki dokonał się jeszcze pod koniec XIX wieku, już wówczas zmącił taki obraz inteligenta. Dla lewicowców – socjalizm stawał się coraz bardziej „religią” (wedle słów Ludwika Krzywickiego, zwanego wtedy „papieżem lewicy”), która krytyczną myśl zastąpiła rewolucyjną ideologią. Dla tego nurtu symboliczny wymiar ma hasło wzniesione podczas obchodów rocznicy Powstania Listopadowego przez Kazimierza Dłuskiego (późniejszego twórcę TOPR-u i sanatoriów przeciwgruźliczych): „Precz z patriotyzmem i reakcją!”. Z kolei ta duża część inteligencji, która znalazła się pod ideowym wpływem rosnącej endecji, weszła na drogę prowadzącą od wielkiej akcji oświecenia ludu, dzięki której powstał de facto nowoczesny naród polski, do coraz silniejszego nacjonalistycznego zaczadzenia, którego ekstremalnym produktem stała się w niepodległej Polsce inteligencka „Falanga”.
Trudno przecenić wartość Dwudziestolecia, gdy idzie o wykształcenie nowej elity inteligenckiej. Ale prawdę mówiąc, ówczesną postacią zdziecinnienia inteligenta stała się jego stadność i towarzyskość, w każdych warunkach prowadząca do atrofii myśli. Może szczególnie wyraźnie widać to w życiu literackim, gdzie panują podówczas niepodzielnie literackie towarzystwa wzajemnej adoracji, których złym symbolem pozostają słynne „Wiadomości Literackie”, „potwornie miałkie w porównaniu z tym, co działo się wtedy w Europie” (by przywołać ocenę historyka literatury Jana Tomkowskiego). Na dodatek idąca wtedy z Europy Zachodniej inteligencka moda na komunizm wkrótce popchnie lwią część inteligentów do łatwej kolaboracji z powojenną sowiecką okupacją, której bynajmniej nie przeszkodzi Herbertowska „potęga smaku”. Z kolei silny przed wojną inteligencki nurt narodowy nagle zniknie z polskiej historii za sprawą hekatomby Powstania Warszawskiego, emigracji i stalinowskich prześladowań. Jakimś symbolicznym skrótem jest tu osobista historia inteligentów najwyższej próby: trzymającego się bezpiecznie z dala od podziemia Miłosza oraz jego młodszych kolegów narodowców (z którymi dzielił nawet kobietę) – Bojarskiego, Trzebińskiego i Gajcego – zdecydowanych na przyjęcie śmierci w okupowanej Warszawie. Na narodowej scenie pozostali więc tryumfujący lewicowcy, przekonani, że jakiś wszechwładny Rozum Historii zlikwidował im (najczęściej fizycznie) ideowych konkurentów i wieczyście oddał rząd dusz nad Polską. Nie trzeba dodawać, że w takich warunkach demoralizacja inteligenta i jego myślowe zdziecinnienie osiągnęło swoje apogeum. Figura miłującego Bieruta – i pragnącego pochówku w mundurze górnika – wyrafinowanego intelektualisty, jakim był Jarosław Iwaszkiewicz, jest chyba prawdziwą inteligencką ikoną tamtego czasu.
Najlepszy bodaj okres dla polskiego inteligenta nadchodzi po Marcu 1968, czyli paradoksalnie po jedynej w swoim rodzaju państwowej nagonce na całą warstwę inteligencką.
Rewizjonistyczny ferment w łonie panującego nurtu lewicowego plus trudna do przecenienia odbudowa środowisk inteligencji katolickiej oznaczała bowiem (mówiąc językiem Brzozowskiego) „przebudzenie polskiej myśli”, czego świadectwem stały się choćby takie polemiczne nawzajem książki, jak Michnika „Kościół, lewica, dialog” oraz Tischnera „Polski kształt dialogu”. KOR i „Solidarność”, tylko na pozór robotnicza, a faktycznie na wskroś inteligencka i przez inteligentów sterowana, to kamienie milowe w dziejach polskiej inteligencji, która ten jeden raz zyskała na moment dziejową rolę, daleko wykraczającą poza polski kontekst. Nie przeszkodził temu nawet śmieszny, cierpiętniczy patos lat stanu wojennego i towarzyszące mu teatralne, lecz krótkotrwałe „nawrócenia religijne” intelektualistów, jak nic proszące się o krytyczną powagę jakiegoś współczesnego Brzozowskiego albo szyderstwo nowej „Teki Stańczyka”. Wielkość tamtej chwili brała się bowiem z tego, że trafna okazała się nie tylko inteligencka diagnoza budowy „społecznej podmiotowości Polaków” (jak wtedy mawiano), odwołująca się wprost do ideowych korzeni polskiej warstwy inteligenckiej, czyli do XIX-wiecznych „niepokornych”. Także „warsztat polskiej myśli” tak perfekcyjnie wpasował się wówczas w wielką przemianę świata na lepsze, jaka nastąpiła u schyłku lat 80.
I to był łabędzi śpiew polskiego inteligenta. W zasadzie w tej kwestii nie ma już dziś wątpliwości. Są za to dwie odrębne szkoły, które próbują opisać naturę owego „upadku Ikara”, niemal tuż-tuż po jego najwyższym wzlocie.
Jedna chciałaby przypisać główną winę zwycięskiemu kapitalizmowi, który w błyskawicznym tempie skomercjalizował myślenie, a z inteligentów uczynił albo cwaniaków wyspecjalizowanych w zdobywaniu grantów, albo „mediantów” (to świetny termin ukuty przez Krzysztofa Rutkowskiego), chorobliwie szukających medialnego rozgłosu i tak cenionego na komercyjnym rynku statusu „gwiazdy”. „Byliśmy głupi” – bił się niedawno w piersi Marcin Król z powodu swej wcześniejszej duchowej zgody na kapitalizm, dodając do tych inteligenckich przewin jeszcze rzekome „zlekceważenie ludu” po odzyskaniu wolności w 1989 roku. To nieco zabawne, ale konserwatywny inteligent Król nie odbiega zanadto w swoich polskich żalach od starych i dobrze znanych antykapitalistycznych diagnoz europejskich lewicowców o proweniencji Maja ’68.
Druga szkoła szuka przyczyn „upadku Ikara” w rewolucji technologicznej przełomu wieków XX i XXI, która debatę publiczną, a w efekcie całe życie społeczne, z polityką na czele, podporządkowała logice „nowych mediów”. A jest to (jak dobrze wiadomo) logika skutecznie zamykająca ludzi w narcystycznych i samouwielbiających się plemionach, w których bezwzględnie obowiązują dwie normy kardynalne: za wszelką cenę maksymalizować liczbę „lajków” oraz co dzień koncypować jakiś nowy sposób, aby „zmiażdżyć” tych, którzy mają śmiałość w czymkolwiek myśleć odmiennie. Jest jasne, że w tym świecie inteligent może odnieść sukces tylko w roli dobrze operującego słowem podżegacza i insynuatora. Zwłaszcza partyjni inteligenci sprawnie weszli dzisiaj w te role, ślepi na to, iż w ten sposób zaprzedają swe inteligenckie dusze diabłu. Brzozowski pisał o takich: „ci, co żyją z tłumienia myśli polskiej”.
Obie te szkoły, choć pokazują jakieś aspekty prawdy o inteligencie, nie sięgają chyba jednak samej istoty rzeczy. Wygląda bowiem na to, że na naszych oczach przemija ta postać świata, której „signum temporis” stanowiła wiara w potęgę myśli oraz etyczną wartość nonkonformizmu.
Polski inteligent, taki, jakim ukształtowali go XIX-wieczni „niepokorni”, był nieodłącznym dzieckiem tamtego świata. I wraz z jego końcem nieuchronnie także odchodzi w przeszłość.
Niemal pół wieku temu, gdy w latach chłopięcych nie chciało mi się uczyć, moja matka z powagą powtarzała mi: „Będziesz nikim, jeśli nie będziesz myśleć”, a przestroga ta budziła mój strach, nawet jeśli nie wywoływała natychmiastowej poprawy. Jeśli teraz czasem, przez nieostrożność, powtarzam tamte słowa moim studentom, widzę ich lekki uśmiech rozbawienia, gdyż tak oni, jak i ja sam wiemy dobrze, że ich życiowe powodzenie nie będzie zależeć ani od wiedzy, ani od umiejętności myślenia. I to bynajmniej nie jest jakiś specyficzny trend polskiej postkomunistycznej współczesności.
Wzorcowa XX-wieczna inteligentka Hannah Arendt, przekonująca, że „jedyną szansą na zapobieganie złu i zbrodni jest czynienie użytku z rozumu, jako władzy myślenia” [„Myślenie a sądy moralne”, s. 194], jest w dzisiejszej rzeczywistości anachroniczna, nawet jeśliby uznać jej pogląd za stuprocentowo zasadny. Potężna presja współczesnej kultury, której wszyscy jesteśmy poddani, skłania nas, abyśmy pozwalali prowadzić się uczuciom i namiętnościom, abyśmy oduczyli się tłumić emocje i odrzucili ponoć naiwny platoński przesąd o wyższości rozumnej, „patriarchalnej” części naszej duszy. Tego właśnie uczą teraz szkoła, kino, teatr i reklama, to powtarzają ciągle „gwiazdy” w mediach, tego wymaga dzisiejsza forma polityki, żywiącej się jedynie rozbudzaniem namiętności. Wygląda to na zbiorowy i zorganizowany kult niedojrzałości albo (mówiąc raz jeszcze językiem Brzozowskiego) zdziecinnienie, tyle tylko że podniesione do rangi panującego systemu. Wiek Oświecenia się już skończył. A wraz z nim zamknęła się także epoka myślących i „niepokornych” inteligentów.
Jan Rokita
Tekst ukazał się w nr 9 miesięcznika opinii „Wszystko Co Najważniejsze” w bloku tekstów „Co stało się z polską inteligencją?”. WIĘCEJ: [LINK]