
Centralizacja rynku książki i sformatowanie rynku idei. Rzecz o stanie polskiej literatury
Porzuconą przez państwo rolę głównego reżysera sceny literackiej przejęły wielkie koncerny medialne, dysponujące środkami, o których rodzime wydawnictwa nie śmiały nawet marzyć. Nici porozumienia z szerszym gronem odbiorców trzyma od tej pory ten, kto dysponuje odpowiednim kapitałem – pisze Prof. Wojciech KUDYBA
Być może nie stać nas jeszcze na syntezę ostatnich trzydziestu lat polskiej literatury. Wciąż trwa przecież proces hierarchizacji autorów i ich dzieł. To, co przed dziesięcioma laty wydawało się nam literackim objawieniem, za jakiś czas może się okazać zupełnie nieważne. Na pewno nie jest jednak za wcześnie na opisanie instytucjonalnych i społecznych ram, które kształtowały naszą scenę literacką w ostatnim trzydziestoleciu i – być może – będą ją modelowały także w kolejnych latach.
Rozpad centrali
.Warto przecież przypomnieć, że opuszczaliśmy scentralizowany system literacki PRL, marząc o prywatyzacji i pluralizacji nie tylko rynku wydawniczego, ale także stylów odbioru oraz sposobów wartościowania utworów literackich. Janusz Sławiński w swym słynnym tekście „Zanik centrali”, opublikowanym w 1994 roku w miesięczniku literackim „Kresy”, pisał o rodzącym się w naszym kraju policentrycznym systemie literackim. Przewidywał umacnianie się w Polsce kilku prężnych instytucji stymulujących proces wydawania, czytania i promowania literatury. Uważał, że dzięki nim będą przedostawały się do społecznego obiegu utwory prezentujące zróżnicowane wizje świata. Prognozował, że ośrodki te będą rozwijały się na równych prawach ekonomicznych oraz marketingowych i będą wchodziły pomiędzy sobą w dialog. Chciał, by na scenie literackiej toczyła się autentyczna, poważna debata dotycząca rzeczywistości, w której żyjemy. Wierzył, że dyskusje pomiędzy różnymi silnymi centrami kulturalnymi będą dyskusjami merytorycznymi. Że będą wymianą konkretnych argumentów, związanych ze zróżnicowanymi wizjami świata. Miał nadzieję, że literatura przyczyni się w ten sposób do pogłębienia dialogu społecznego, że nauczy nas tego, jak możemy się pięknie różnić. Nie trzeba dodawać, że wyrażał w ten sposób nadzieje większości miłośników literatury współczesnej i że nadzieje te okazały się płonne.
Prawo dżungli
.Wycofanie (się) państwa z roli dominującego mecenasa literatury wcale nie musiało bowiem oznaczać czarodziejskiej przemiany monocentrycznego systemu literackiego w system policentryczny. Pozbawiona kontroli jakości scena literacka już w drugiej połowie lat 90. zaczęła przypominać dżunglę, w której potęgę smaku zastąpił smak potęgi. Tam, gdzie nie mógł wygrać lepszy, zwyciężył silniejszy. Porzuconą przez państwo rolę głównego reżysera sceny literackiej stopniowo przejęły wielkie koncerny medialne, dysponujące środkami, o których rodzime wydawnictwa nie śmiały nawet marzyć. Los małych wydawców, ambitnych propozycji wydawniczych i mniej znanych autorów był odtąd przesądzony. Nici porozumienia z szerszym gronem odbiorców trzymał od tej pory ten, kto dysponował odpowiednim kapitałem. To on zaczynał decydować o tym, co literacko dobre, a co słabe.
W swej głośnej książce „Powrót centrali” Przemysław Czapliński pisze o tym tak: „Jednym z najniebezpieczniejszych objawów centralizowania się układu literackiego jest postrzeganie istniejącej hierarchii wydawnictw jako odzwierciedlenia wartości publikowanych przez nie książek. W powszechnym odbiorze kilka nazwisk i kilka firm edytorskich reprezentuje to, co najwartościowsze, ci zaś, których nie widać (w masowym obiegu), po prostu nie są dostatecznie wartościowi”.
Intuicje krytyka potwierdza empiryczna rzeczywistość. Oglądając półki wielu polskich bibliotek publicznych z zakupionymi przez nie nowościami, łatwo zauważymy, że do złudzenia przypominają one półki w empiku, choć przecież co roku kilkadziesiąt znakomitych książek ukazuje się w Polsce w wydawnictwach, których na empik nie stać. Oznacza to, że brak obecnie u nas takiego obiegu informacji o książkach, który pomagałby czytelnikom odróżnić to, co wartościowe, od tego, co reklamowane.
Nowa centrala
.Proces rodzenia się i działania nowej centrali sięgał jednak daleko poza obszar czysto ekonomiczny. Już wkrótce miało się okazać, że zastąpienie sieci księgarń siecią magazynów multimedialnych ze sformatowaną ofertą książkową to nie tylko komercjalizacja, nie tylko ograniczenie oferty do głośnych nazwisk i reklamowych tytułów, ale także wybór pewnej wizji rzeczywistości. Procesowi monopolizacji rynku książki towarzyszył bowiem proces monopolizacji rynku mediów, a więc również proces centralizacji rynku idei. Wielkie media chętnie wspierały wydawanie rozmaitych utworów i ich reklamę. Ochoczo pośredniczyły w komunikacji pomiędzy wydawcami i potencjalnymi czytelnikami. Pod jednym wszelako warunkiem: że rekomendowane przez nie książki prezentowały taki obraz świata, jaki proponował dany koncern medialny.
Wypada też zauważyć, że polityka literacka wielkich mediów już pod koniec lat 90. zbiegła się z polityką literacką państwa. Oznaczało to daleko idącą symbiozę koncernów medialnych, dominujących wydawnictw oraz takich instytucji państwowych jak m.in. Instytut Książki. Dzieła niestandardowe, zachęcające do dyskusji ze sformatowaną przez media koncepcją rzeczywistości, skazane były odtąd na wegetację w niszach. Na taśmę promocji trafiały jedynie te utwory, które powielały ideowy format centrali. Jej symbolem stała się nagroda Nike – flagowy produkt koncernu Agora. Jak pisze Przemysław Czapliński, „od roku 1997 opinia publiczna poczęła uznawać listę książek nominowanych do Nike za rzeczywisty, kompletny i wyczerpujący spis najważniejszych lektur roku”.
Co dalej?
.Jak nietrudno się domyślić, ekonomiczno-ideowa centralizacja sceny literackiej miała ogromny wpływ nie tylko na świadomość czytelników, ale także na świadomość autorów. Każda centrala wytwarza przecież pewien obieg informacji, dzięki któremu pisarze dowiadują się o tym, jakie tematy i sposoby pisania mogą zapewnić literacki sukces, a jakie spowodują wykluczenie z literackiego mainstreamu. Jak zauważa Czapliński, uczestnicy sceny literackiej „usiłują podrobić styl książek zwycięskich”.
Jeśli dołączymy do tego siłę oddziaływania różnego rodzaju zależności środowiskowych, to może się okazać, że pole wolności współczesnego polskiego pisarza nie jest tak duże, jak mogłoby się wydawać. Właśnie w ograniczeniu pisarskich swobód upatrywałbym zasadniczą przyczynę spłaszczenia horyzontu naszej literatury w ostatnim trzydziestoleciu i jej rosnącą standaryzację.
.Nie łudźmy się: jeśli nic się nie zmieni, nasza literatura będzie coraz gorsza – coraz bardziej przewidywalna i stereotypowa. Brniemy w ślepą uliczkę. Szansą byłaby oczywiście stopniowa pluralizacja sceny literackiej. Czy jednak uda się nam wytworzyć ośrodki i mechanizmy wspierania dzieł oraz autorów „niesystemowych”, przełamujących procesy standaryzacji? Na tak postawione pytanie nie ma dziś łatwej odpowiedzi. Ale to od niej zależy los przyszłych arcydzieł.
Wojciech Kudyba