Helena FRITH POWELL: "Dlatego Francuzki są takie sexy. Gdyż piszą książki. Gdyż czytają książki"

"Dlatego Francuzki są takie sexy.
Gdyż piszą książki. Gdyż czytają książki"

Photo of Helena FRITH POWELL

Helena FRITH POWELL

Pisarka i dziennikarka. Jest pół Szwedką, pół Włoszką, z mężem i trójką dzieci mieszka w Abu Dabi. Autorka wydanych także w Polsce bestsellerów: "Do piekła na wysokich obcasach", "Bądź sexy" i "Dlaczego Francuzki są takie sexy".

Kobieta nie umie oddzielić duszy od ciała… Charles Baudelaire

.Rok po przeprowadzce do Francji zapisałam się do lokalnego klubu książki. Założycielką była Sue, Angielka mieszkająca niedaleko nas. Klub potrzebował członkiń, dlatego Sue dała ogłoszenie do wydawanej we Francji angielskiej gazety. Trafiła na nie moja koleżanka Carla — dawny redaktor literacki, prawdziwa intelektualistka, więc idea dyskutowania o książkach była jej wyjątkowo bliska. żeby nie czuć się na spotkaniach samotna, do udziału w rozmowach przyjaciółka namówiła i mnie. I tak siedzimy w miejscowej bibliotece Sue, Carla, ja i jeszcze trzy kobiety — dwie Angielki i Węgierka, która we Francji mieszka od prawie dwudziestu lat.

Ustalamy, którą książkę weźmiemy na warsztat na następnym spotkaniu, dając sobie na lekturę miesiąc. Trzydzieści dni później zasiadamy do dyskusji, rozmowa jest nad wyraz krótka i treściwa. Wygląda mniej więcej tak:

Sue: — Co sądzicie o książce? Carla: — Bzdurna. (Mówiłam, Carla to intelektualistka). Ja: — Zgadzam się z Carlą, gówniana. Daphne: — Niektóre fragmenty nawet mi się podobały, ale książka nie przypadła mi do gustu. Po dziesięciu minutach ambitnej rozmowy o książce, rozmowa dryfuje w dalekie od literatury rejony: gdzie kupić najsmaczniejszy chleb — na przykład — albo że w naszym rejonie pojawiła się nowa fala angielskich emigrantów. Zła Sue próbuje powrócić do książek, co na chwilę nawet jej się udaje, szybko wracamy jednak do plotek.

Sytuacja ulega dość radykalnej zmianie, gdy Sue postanowia do naszej grupy kiszącej się w angielsko-węgierskim sosie wpuścić powiew świeżego powietrza i via anons we francuskiej prasie zaprasza do udziału w spotkaniach Francuzki. Od tej pory zmienia się również dynamika naszych środowych posiedzeń, a lektury muszą mieć francuski przekład.

Tutejsze kobiety spalają się w intelektualnych dyskusjach na poważne tematy. Sama wiedza o istnieniu Alberta Camusa jest niewystarczająca. Aby zabrać głos w rozmowie, należy dokładanie znać jego egzystencjalne poglądy, jak i ulubiony kolor. Niewinne pogaduszki zostają zdominowane przez monologi, które Hamleta wprawiłyby w zakłopotanie. Nie miałam pojęcia, że w języku francuskim jest aż tyle SŁÓW. Nagle nasze bardzo brytyjskie spotkania przeistoczyły się w bardzo intelektualne dyskusje.

W Wielkiej Brytanii bycie intelektualistą jest wstydliwe, we Francji to powód do dumy. Francuzki równie mocny nacisk kładą na rozwój intelektualny, co na własną atrakcyjność fizyczną.

Nie wystarczą piękna twarz i zabójcze ciało; trzeba być jeszcze odpowiednio wykształconym. Dyplom licencjata dostają tylko ci, którzy na egzaminie kończącym zdali filozofię.

Francuska młodzież jest uczona innego sposobu myślenia niż młodzi Brytyjczycy, co w efekcie daje jej intelektualną przewagę. Wolter, zachwycając się wdziękami swojej kochanki, markizy du Châtelet, pisał, że cała była pasją i mądrością.

Francuzki, z którymi rozmawiałam, podkreślały, że kobieta jest seksowna wyłącznie wtedy, gdy równocześnie jest inteligentna.

— Poczucie humoru, wiedza i bystry umysł są o wiele bardziej atrakcyjne niż kusa spódniczka i nadmuchane kolagenem usta — mówi Florence Pernel. — Mężczyzn pociągają kobiety na poziomie.

Francuzki uczestniczą w wydarzeniach związanych ze sztuką i później rozmawiają o najnowszej wystawie tak podniecone jak Angielki, tyle że u tych drugich entuzjazm wzbudza najwyżej najnowsza płyta Robbie’ego Williamsa. Tym razem do Paryża przyjeżdżam wiosną.

W niedzielne popołudnie spaceruję po mieście, ulice są posprzątane, Saint-Germain lśni. Na rue de Grenelle natykam się na kolejkę, w której stoi około stu osób, głównie kobiety — od bardzo młodych po dość leciwe. Niektóre są z dziećmi, inne same lub z przyjaciółmi albo mężami czy kochankami. Podejrzewam, że jeden ze znanych projektantów ogłosił wyprzedaż kolekcji, a to jest niezawodnym magnesem dla klientek — paryżanki zawsze chętnie wykorzystują zniżki na markowe ubrania.

Idę na początek kolejki. I co? Ludzie czekają na wejście do Musée Maillol! W uroczym przybytku sztuki właśnie wystawiane są rzeźby i obrazy mniej znanego światu francuskiego artysty Aristide Maillola, który specjalizował się w kobiecych aktach. Tuż pod galerią pytam stojącą w towarzystwie męża, atrakcyjną kobietę, czy często w niedziele wybierają się do muzeum. Przytakuje, dodając, że co tydzień starają się wziąć udział w jakimś wydarzeniu kulturalnym, często nawet dwie godziny czekając na wejście.

— Dla Francuzek kultura jest równie ważna, co moda — tłumaczyła kobieta z kolejki. — Sztuka to dla nas integralna część życia.

Chociaż Brytyjczycy słyną ze stania w kolejkach, to nie mogę sobie wyobrazić, żeby akurat do muzeum. Nawet jeśli nagrodą miałyby być artystyczne akty kobiece.

— Francja jest ukulturalniona — tłumaczy Michael Worton, profesor literatury francuskiej na University College London. — Kultura jest ważna i wszyscy szczerze się nią interesują.

Najdziwniejsze jest to, że odkąd zamieszkałam we Francji, odczuwam potrzebę zaglądania do muzeów. Kiedyś spotkanie mnie w londyńskiej galerii Tate Britain graniczyło z cudem, ale teraz bywam tam za każdym razem, gdy jestem w stolicy. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że kiedy odwiedzam Anglię, wizyta w muzeum jest dla mnie równie konieczna, co zjedzenie dobrego curry.

Brytyjscy intelektualiści nie mają w ojczyźnie najlepszej pozycji, o czym dobitnie świadczy pewna polityczna anegdota. Kiedy w 1980 roku Indira Gandhi planowała odwiedzić Anglię, w liście poprosiła Margaret Thatcher o zorganizowanie kolacji, na którą zaproszono by dziesięciu najbardziej wpływowych brytyjskich intelektualistów. Premier odpisała, że w Wielkiej Brytanii nie ma intelektualistów.

W naszym kraju intelektualiści mają uprzywilejowaną pozycję — mówi historyczka i psychoanalityczka Élisabeth Roudinesco. — Mogą nawet obalić rząd. Od dawna tak było. Z opiniami Zoli i Hugo zawsze liczyli się politycy.

Kolejnym dowodem potwierdzającym wartość i rangę intelektu jest Académie française. Od 1635 roku Akademia Francuska stoi na straży czystości języka francuskiego — jej członkami byli m.in. Victor Hugo i François-Marie Arouet znany jako Wolter. Czterdziestu członków akademii — les immortels — nieśmiertelnych — odpowiada za to, żeby do ojczystej mowy nie przenikały angielskie słowa, jednocześnie tworząc dla nich francuskie odpowiedniki — stąd komputer nazywany jest we Francji ordinateur. Na cotygodniowych posiedzeniach intensywnie debatują, a owoce ich prac trafiają do słowników języka francuskiego. Aby piastować zaszczytne stanowisko w Akademii Francuskiej trzeba najpierw trafić na listę ewentualnych kandydatów. Proponowane osoby muszą być intelektualistami najwyższej próby — wybitnie zasłużonymi i wyróżniającymi się — pisarzami czy filozofami.

Kryteria te spełniło dotychczas tylko pięć kobiet, pierwszą była Marguerite Yourcenar, która jako ośmiolatka zaczytywała się Racine’em i Arystotelesem, dwa lata później władała łaciną, a w dwunastym roku życia perfekcyjnie znała grekę. Ostatnią kobietę przyjęto w poczet członków Akademii Francuskiej w czerwcu 2005 roku. Jest nią Assia Djebar — zajmująca się życiem muzułmanek algierska pisarka tworząca w języku francuskim.

Mimo że krytykowałam francuską obsesję na punkcie kultury, z czasem pokochałam ich sposób myślenia i aurę intelektualizmu.

Madame Fonteneau — mamy z nią do spółki psa, przybłędę o imieniu Wolfie — pochodzi z rodziny winiarzy z tradycjami. Wygląda zapewne jak Francuzki, które w czasie wojny ukrywały brytyjskich pilotów. Do miasteczka przyjeżdża starym poobijanym vanem, zazwyczaj ubrana w fartuch i kapcie — taki styl mam zamiar lansować na emeryturze. Wolfie, jak ma na to ochotę, mieszka z nami, a jeśli nie, to u sąsiadki, która karmi go i bezgranicznie uwielbia. Spotkałam ją ostatnio w miasteczku. Od razu zapytała, czy nasz le chien loup (wilczur) jest u nas. Odpowiedziałam, że był, na co madame Fonteneau wybuchnęła śmiechem.

On jest uosobieniem wolności! Tak, to jest zwięzły i wspaniały opis Wolfie’ego. Zastanawiam się, ile żon angielskich rolników zdobyłoby się na wymyślenie określenia, które jest zarezerwowane dla takich postaci jak markiz de Sade.

We Francji kultura interesuje każdego. Najlepiej świadczą o tym programy telewizyjne. Kilka lat temu w Wielkiej Brytanii wszyscy z zapałem i entuzjazmem oglądali w Gladiatorach Ulrikę Johnson i jej przyjaciół, we Francji zaś, w prime time w każdy piątek wieczorem, widzów przed telewizorami przez dwie godziny trzymał Bernard Pivot ze swoim programem Bouillon de culture, w którym pisarze czy socjologowie siedząc w fotelach, dyskutują na temat literatury i sztuki. Tylko rozmawiają! Podobnie popularnym kulturalnym kanałem jest Arte czy rozgłośnia radiowa France Culture. W mojej ojczyźnie każdy program, który miałby w nazwie kultura lub sztuka, zostałby znienawidzony, a telewidzowie oburzaliby się, że pieniądze z podatków zostały zmarnowane, żeby bawić żyjącą w swoim świecie elitę.

Jakiś czas temu ściśnięta w korytarzu jadę TGV — akurat protestowali pracownicy kolei i kursowała połowa pociągów. Ze mną gnieździ się piętnaście osób wywodzących się z różnych środowisk i w różnym wieku. Jest więc inteligentka z Paryża, wyglądający na biznesmena młody człowiek, student, pani w średnim wieku, sądząc po akcencie i ubraniu pochodząca z południa, i młoda, podróżująca z psem kobieta również z południa. Gdy tylko pociąg rusza, wszyscy zagłębiają się w lekturze i zapewniam, że wyłącznie ja czytam książkę, która nie zasługuje na miano wysokiej literatury.

— Kobieca literatura nie zdobyła we Francji większego uznania — twierdzi mój kolega Sebastian. — Najbliższa temu gatunkowi i w miarę popularna pozycja opisuje seks okraszony intelektualnymi dywagacjami i nosi tytuł życie seksualne Catherine M.

Seks przez twórców nigdy nie jest brany na warsztat w sposób nieprzemyślany. Nawet Emmanuelle — film, który śmiało można określić jako pornograficzny, ma wiele nawiązań filozoficznych.

— Gdy byłem nastolatkiem, wkurzał mnie, bo musiałem w nieskończoność czekać na bardziej gorące sceny — wspomina Sebastian.

Niewtajemniczonym śpieszę wyjaśnić, że Emmanuelle to historia kobiety, która wybiera się do Tajlandii, żeby oddawać się miłosnym przygodom. Zanim książka napisana przez Emmanuelle Arsan (pseudonim) została zekranizowana — w tytułowej roli wystąpiła Sylvia Kristel — przez lata zaczytywały się nią rzesze napalonych nastolatków na całym świecie.

Film trafił do kin w 1974 roku i przez dwanaście miesięcy nie schodził z ekranów paryskich kin. Prawdopodobnie dlatego, że Emmanuelle — jak Colette — robi, co chce, gdzie chce i z kim chce. Bardzo francuskie podejście do życia.

I nawet Emmanuelle nie oddziela duszy od ciała: Kiedy mam orgazm, przeżywa go moja dusza. Ciało wraca do pierwotnej, dzikiej postaci, a duch czerpie przyjemność z siebie samego. Dlaczego? życie jest wspaniałe od duchowości po cielesność. Francuzki biorą to na serio. Oglądając relacje po tsunami, francuski dziennikarz powiedział, że po tej tragedii fantazje Emmanuelle w Tajlandii zostały na zawsze pogrzebane.

Seks we Francji nie jest tematem tabu. Weźmy Pianistkę, film, który premierę miał kilka lat temu. OK, powstał na podstawie książki austriackiej autorki Elfriede Jelinek, laureatki Literackiej Nagrody Nobla, mimo to nie miał szans trafić do szerokiego odbioru w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. W skrócie chodzi w nim o frustrację granej przez Isabelle Huppert nauczycielki muzyki. Kobieta kryje w sobie erotyczną tajemnicę, chodzi na pokazy peep show i w łazience okalecza żyletką krocze, w ten sposób wymierzając sobie perwersyjną karę.

W głównej bohaterce zakochuje się bez pamięci przystojny student i zamiast zrobić to, co powinna zrobić każda rozsądna 40-latka, czyli zaciągnąć chłopaka do łóżka i uprawiać z nim seks w każdej możliwej pozycji, kobieta żąda, aby ją pobił i wciąga w realizację swoich sadomasochistycznych fantazji. Perwersje doprowadzają młodzieńca do utraty kontroli nad własnymi reakcjami, a wtedy role odwracają się i student mści się za okrutne traktowanie. Przemilczę, jaki jest koniec filmu, żeby nie spalić pointy.

Francuzi mają słabość do sadomasochizmu. W wielu filmach pojawia się ten wątek, a najbardziej znany — Piękność dnia z Catherine Deneuve — zaczyna się do sceny, w której główna bohaterka przywiązana do drzewa w samej bieliźnie — oczywiście odpowiednio dobranej — jest chłostana. Bardzo francuskie… Piękność dnia oglądałam na DVD z Andreą, naszą opiekunką do dzieci. Po projekcji zapytała, czy w pudełku nie było przypadkiem jakiejś instrukcji.

Filmy hollywoodzkie i brytyjskie pokazują jedną historię — tak jak na obrazach z epoki wiktoriańskiej — wokół której zbudowana jest akcja. Na ich tle dzieła kinematografii francuskiej wypadają absurdalnie — niewiele się dzieje, pada dużo niezrozumiałych słów, pojawiają się gołe dziewczyny, a w tle sączy się dziwna muzyka.

W filmie Do utraty tchu z 1960 roku Jean-Paul Belmondo gra czarującego gangstera zakochanego w Amerykance. Przez cały film prowadzą niekończące się rozmowy — robią wrażenie całkowicie przypadkowych, podobnie ze zdarzeń niewiele wynika dla akcji filmu. Kolejny, tym razem traktujący o trójkącie klasyk to Jules i Jim (1962) Françoisa Truffauta. Pod wieloma względami jest to bardzo interesująca produkcja utrzymana w klimatycznej, sennej atmosferze. Gdybym jednak miała opowiedzieć, co jest fabułą tego filmu, nie podołałabym, bo tak naprawdę nie wiadomo, o co w nim chodzi.

W roli głównej Jeanne Moreau — mimo domalowanych wąsów — prezentuje się zjawiskowo. Tu nasuwa się jeszcze jedno spostrzeżenie o Francuzkach: chociaż nie chcą być mężczyznami, lubią ubierać się po męsku — tak jak Colette czy George Sand. Ale jeśli masz prawdziwe wąsy, jesteś w tarapatach. Jeanette z Yorkshire, która wyszła za mąż za Francuza i teraz mieszka w Montpellier, gdy przyjechała do Francji miała wąsik.

— Rodzina męża nazywała mnie el gringo. Zamiast się obrazić, zapytałam, jak mogłabym skutecznie usunąć włoski. Powiedzieli, że wosk byłby najlepszy.

Wracając do tematu erotyki i kinematografii. Okazuje się, że Francuzi muszą intelektualizować nawet porno. We francuskiej edycji magazynu Glamour ukazał się artykuł zatytułowany Mój najlepszy raz w łóżku. Pochłonęłam go — z pewną dozą nieśmiałości — jadąc TGV. Jedno ze wspomnień napisała 20-latka, która wybrała się na wakacje nad morze ze swoim chłopakiem i najlepszą przyjaciółką. Ukochany położył się wcześniej spać, a one poszły się zabawić. Po drodze spotkały chłopaka, z którym w trójkącie kochały się na plaży. Opowieść doskonale się czytało, ale pozytywne wrażenie zburzył psychoanalityk, który wypowiadał się pod każdą historią. Ta dziewczyna ewidentnie jest zakochana w swojej przyjaciółce — czytam w komentarzu — ponieważ ani razu w swojej opowieści nie wspomniała o penisie nieznajomego mężczyzny.

We Francji nie wydaje się możliwe uprawianie seksu, mówienie o nim czy pisanie dla samego seksu. W tym kraju nie obejdzie się bez zaczepienia o najdrobniejsze nawet odniesienie do intelektu. Być może dlatego, że dla Francuzek na skuteczne uwodzenie składają się atrakcyjny wygląd, bystry umysł, seksowny biustonosz i znajomość twórczości Baudelaire’a. Inteligencja i wiedza są doskonałym — ich zdaniem — dopełnieniem idealnego wyglądu i wizerunku.

W języku francuskim zwrotem avoir du chien określa się osobę, która jest seksowna, atrakcyjna i błyskotliwa.

Aby uwieść mężczyznę musisz znokautować go wyglądem, rozśmieszyć i oczarować inteligencją, tak żeby upajał się tobą bez końca. Nie wystarczą więc pas do pończoch i świetnie ułożone włosy. Niezbędna jest wiedza pozwalająca na swobodną konwersację o literaturze i sztuce.

Jak powiedziała Edith Wharton, amerykańska pisarka, która żyła w Paryżu i została pochowana na Cmentarzu des Gonards w Wersalu: Francuzi są głęboko przekonani, że zachwycanie się urodą i ćwiczenie inteligencji to dwa najważniejsze powody, dla których warto żyć.

Panie, z którymi robię wywiady do tej książki, pytam o ich życiowe wzorce — wybitne, inspirujące je kobiety. Prawie wszystkie wymieniają nazwiska pisarek lub intelektualistek.

W tym zestawieniu piąte miejsce zajmuje ikona francuskich intelektualistek, Simone de Beauvoir. Pisarka urodziła się w 1908 roku w mieszczańskiej rodzinie, a mając 21 lat rozpoczęła studia filozoficzne na Sorbonie. Była jedną z pierwszych kobiet przyjętych do École normale supérieure (francuski odpowiednik uniwersytetów w Oxford czy Cambridge). W 1928 roku na jej życiowej drodze stanął filozof Jean-Paul Sartre. Połączyła ich miłość, a związek, mimo licznych zdrad Sartre’a, przetrwał aż do jego śmierci. W artykule, który wpadł mi w ręce, popularność układu Beauvoir-Sartre porównano do związku Angeliny Jolie i Brada Pitta. Trudno doszukać się wielu podobieństw między tymi parami, ale pomysł na ich zestawienie idealnie oddaje łatwość, z jaką Francuzi ze swoich intellos, czyli intelektualistów, uwielbiają robić symbole seksu.

Simone de Beauvoir zasłynęła przełomową dla feminizmu książką Druga płeć wydaną w 1949 roku. Pisarka stawia w niej rewolucyjną tezę, że: Nie rodzimy się kobietami — stajemy się nimi. Pisze, że wolność zaś można osiągnąć jedynie dzięki wyzwoleniu się z ograniczeń narzucanych przez rodzinę. Traktowanie kobiet jak gorszej płci, a w konsekwencji utrata przez nie społecznej i osobistej tożsamości, stanowi istotę książki.

— Dla współczesnych kobiet przesłanie autorki nie jest niczym odkrywczym — mówi Sylvie z Montpellier, która de Beauvoir wskazała jako swoją mentorkę. — Niewątpliwie to ona stoi za emancypacją kobiet we Francji. Uwielbiam również wyobrażać sobie, jak wspaniale wyglądała z Sartre’em w kawiarni w Paryżu. Oboje zakochani, spowici papierosowym dymem i pochłonięci dyskusją.

Anne Hidalgo, znana feministka i numer dwa w urzędzie burmistrza Paryża, mówi, że de Beauvoir nauczyła ją nieakceptowania statusu gorszej płci.

Simone de Beauvoir zmarła w 1986 roku. Jest pochowana na Cmentarzu Montparnasse obok Sartre’a. Feministki do tej pory ponoć narzekają, że jej nazwisko zostało wykute na płycie nagrobnej pod jego imieniem. Czy piękna historia miłosna ma ciąg dalszy w niebie? Ateistka de Beauvoir nie miała złudzeń, gdy napisała w Adieux: Pożegnanie z Sartre ’em: Moja śmierć nas nie połączy, tak się mają sprawy. To wspaniałe, że udało nam się przeżyć w pełnej harmonii tyle lat.

Czwarte miejsce w rankingu wzorców godnych naśladowania przypadło wielkiej damie francuskiej literatury i bywalczyni salonów Louise de Vilmorin, która przyszła na świat w 1902 roku w arystokratycznej rodzinie. Chcąc wiedzieć więcej o Louise de Vilmorin, idę na Sorbonę, gdzie mam spotkać Anne Marle, kuzynkę François Vilmorina, jednego z potomków Louise.

Anne — filigranowa elegantka po pięćdziesiątce — wita mnie w bramie uniwersytetu. Jak każda słynna uczelnia także Sorbona ma w sobie magię. Przechodzimy przez ogromny dziedziniec w stronę biura w głównym gmachu. Anne Marle jest historyczką. Nie sposób zignorować kontrastu między pyszną fasadą a odrapanym wnętrzem uniwersytetu. Imponujący główny hall z łukowatym sklepieniem prowadzi do sal wykładowych — między innymi do auli Richelieu — i ma drewnianą, pięknie wypolerowaną podłogę nie pasującą do windy rodem z blokowiska.

W swoim gabinecie Anne zaraz przechodzi do tematu naszej rozmowy. Louise de Vilmorin urodziła się w zamku pod Paryżem. W 1923 roku była krótko zaręczona z autorem Małego Księcia Antoinem de Saint-Exupéry — zerwała zaręczyny, łamiąc przy okazji pisarzowi serce. Za mąż wyszła w 1925 roku za Henry’ego Leigh-Hunta — Amerykanina, dziedzica fortuny zarobionej na nieruchomościach. Mieli trzy córki. Pod koniec małżeństwa Louise nie inaczej opisywała męża, jak tylko słowami: cet odieux Monsieur Leigh-Hunt (ten ohydny pan Leigh-Hunt). Porzuciła go bez żalu, zostawiając w domu w Las Vegas (niezbyt sprzyjająca okolica dla wrażliwej i utalentowanej arystokratki z Francji). Wdała się w romans z Orsonem Wellesem, potem na chwilę została żoną węgierskiego księcia. Na dłużej związała się z André Malraux, pisarzem, bohaterem narodowym i ministrem kultury w rządzie Charles’a de Gaulle’a.

Ze wszystkich związków pisarki najgłośniejszy był jednak trójkąt z Duffem Cooperem, brytyjskim ambasadorem w Paryżu, i jego żoną Dianą. Cooper, wieloletni kochanek Louise, przetłumaczył na angielski jej najbardziej znaną powieść Madame de… Mówiło się, że Diana była równie szaleńczo zakochana w de Vilmorin jak jej mąż. Biograf Louise, Jean Botherel, pisał: Tę trójkę łączy dziwna harmonia, niezrozumiała nawet dla przyjaciół… Kochali siebie… Ich korespondencja nie pozostawia absolutnie żadnych wątpliwości co do panującej między nimi równowagi. Kiedy Duff wyjeżdżał, Louise przebywała wyłącznie w towarzystwie jego żony, którą czule kochała i dedykowała płomienne wiersze.

— Była wspaniałą uwodzicielką — zapewnia Anne. — Kochano ją. Wyrosła wśród czterech braci i to nauczyło ją, jak sprawować władzę absolutną nad męskimi sercami. Bracia za nią szaleli, z wzajemnością zresztą, a łączące ich relacje często uznawano za wysoce dwuznaczne.

De Vilmorin poza Francją praktycznie nieznana, w swojej ojczyźnie otaczana jest prawdziwą czcią i szczerym podziwem.

— Była nieskończenie piękna, niesamowicie elegancka, świetnie wykształcona i słusznie zaliczana do intelektualnej elity świata — przekonuje Nathalie, jedna z moich rozmówczyń. — W tamtych czasach była literacką It Girl — twierdzi Charlotte, znajoma z wydawnictwa. — Klasyczna paryżanka, zjawiskowo urodziwa, mądra, inteligentna i na dodatek bardzo frywolna. Wspaniałą osobowością Louise nie oczarowała jednak wszystkich. Angielski pisarz, Evelyn Waugh, w liście do pisarki i biografki, Nancy Mitford, opisuje de Vilmorin jako… węgierską księżniczkę, która udaje, że jest francuską poetką, egocentryczną maniaczkę z oczami wiedźmy, wcielenie ducha Francji, którego tak nienawidzę. Adresatka listu zgadzała się z oceną przyjaciela, odpisując: Och, cieszę się, że mamy taki sam stosunek do Loulou (przezwisko Louise). Nie mogę z nią przebywać w jednym pomieszczeniu. Denerwuje mnie. Ta kobieta autentycznie mnie rozwściecza. Jest bardziej jak kobieta ze środkowej Europy niż Francuzka.

Z tą ostatnią opinią nie zgadza się Anne Marle: — Ona była bardzo francuska! Tę cechę widać nawet w jej charakterze pisma. Prawdą jest jednak, że de Vilmorin nigdy nie była specjalnie wyrafinowana, a z niezręcznych sytuacji wychodziła instynktownie, dzięki inteligencji i pewności siebie. I chociaż Louise była utalentowana, do jej scharakteryzowania nie użyłabym słowa „intelektualistka”.

W pełni zgadzam się z Anne. Po lekturze najbardziej znanej książki de Vilmorin — Madame de… — dochodzę do wniosku, że jest wystylizowana, płytka i wcale nie skłania do rozważań nad losem głównej bohaterki. Co gorsza, łatwo zapomina się fabułę. Miałam nadzieję, że wydanie, które czytałam — przetłumaczone przez kochanka autorki — odda całą pasję, będącą ponoć domeną oryginału, dlatego jej brak bardzo mnie rozczarował. Cóż, może z kulturą jest we Francji jak z bielizną — Francuzki świetnie się w niej czują i lubią się nią chwalić.

George Sand, trzecia na liście, jest nieco poważniejszą postacią. W przeciwieństwie do Louise, natura poskąpiła jej urody, co nie przeszkodziło w zyskaniu sławy uwodzicielki i zdobywczyni serc ówczesnych gwiazd — kompozytora Fryderyka Chopina, poety Alfreda de Musseta czy dramaturga Prospera Mériméego, autora libretta opery Carmen, do którego muzykę napisał Georges Bizet.

Sand — urodzona w Paryżu 1 lipca 1804 roku jako Amantine Aurore Lucile Dupin — córka arystokraty i kobiety skromnego pochodzenia, została młodo wydana za mąż. Niebawem zostawiła jednak niewiernego małżonka, zabrała dwójkę dzieci i postanowiła całą energię włożyć w zrobienie kariery dziennikarskiej. Pierwszą pracę, dzięki protekcji jednego z wpływowych kochanków, dostała w Le Figaro. Do redakcji przychodziła ubrana w męskie stroje, co jedni tłumaczyli jako chęć bycia traktowaną z należnym szacunkiem, a drudzy jako dowód na brak pieniędzy, który nie pozwalał na zakup droższych, damskich kreacji.

W owym czasie Dupin zdecydowała się także pisać pod pseudonimem George Sand — nie chciała bowiem, żeby jej artykuły od razu utożsamiano z autorem płci żeńskiej.

— Moją profesją jest bycie wolną — mawiała i mogła sobie na takie słowa pozwolić, ponieważ po wydaniu w 1832 roku debiutanckiej powieści Indiana tyle zarobiła, że zapewniła sobie niezależność. I chociaż napisała siedemdziesiąt książek, dwadzieścia cztery sztuki i ponad czterdzieści tysięcy listów, najlepiej pamiętamy ją za uparte powtarzanie, że kobiety mają takie samo prawo do wolności, podążania za miłością i życia jak mężczyźni.

Nikogo nie proszę o wsparcie — zapewniała Sand. — Nie chcę, żeby mężczyzna dla mnie zabijał, zbierał kwiaty, pomagał w korekcie tekstu lub zapraszał do teatru. Robię to sama, jak mężczyzna, bo tak chcę. Jeśli chcę zbierać kwiaty, to sama idę w Alpy i je zrywam!

Była związana z nazwiskami należącymi do intelektualnej i artystycznej elity ówczesnej Europy. Niemal każdą noc poświęcała na pisanie, popołudnia spędzała na bawieniu gości, a wieczory znowu na wytężonej pracy. W wiejskiej posiadłości Sand bywali między innymi Eugène Delacroix, Honoré de Balzac i Franciszek Liszt, a także jej wielka miłość — Fryderyk Chopin, z którym zerwała, gdy zaczęła podejrzewać go o romans ze swoją córką Solange.

Anne, historyczka z Sorbony, podkreśla, że gdyby Sand została u boku męża, nigdy nie osiągnęłaby tak wiele.

— Wystarczyło, żeby mąż uczynił ją szczęśliwą, a nikt nie usłyszałby o żadnej George Sand.

Dla Sand miłość była najważniejsza: Jedno jest szczęście w życiu — kochać i być kochanym — pisała.

Sand zmarła w 1876 roku, wierząc, że świat ją kiedyś pozna i zrozumie: Jeśli jednak ten dzień nie nastąpi, nie będzie to miało większego znaczenia, wystarczy, że wyważę drzwi dla innych kobiet. Dla Anne Marle twórczość Sand, chociaż trochę drętwa, jest ważna i inspirująca. — Niektóre z jej książek są naprawdę czarujące — mówi historyczka z Sorbony. — Trącą już trochę myszką, ale schedą po Sand jest zdeterminowanie w walce o wolność. W każdym tego słowa znaczeniu.

Na drugim miejscu wzorców godnych naśladowania uplasowała się Françoise Sagan, która już w wieku osiemnastu lat była sławna. W 1954 roku ubrała w słowa obawy nastolatki i wydała je w powieści Witaj smutku. Moje pierwsze spotkanie z tą książką miało miejsce na włoskiej plaży, miałam wówczas 20 lat. Od pierwszych stron utożsamiłam się z główną bohaterką, Cecylią, bo, podobnie jak ja, miała przystojnego i bardzo kochliwego ojca. Powieść była idealna — krótka, świetna do połknięcia za jednym posiedzeniem, ale wystarczająco porywająca, żeby nikogo nie pozostawić obojętnym. Najlepszym dowodem siły jej oddziaływania jest pięć milionów sprzedanych egzemplarzy.

Sagan urodziła się jako Françoise Quoirez w 1935 roku w Cajarc na południowym zachodzie Francji, w bogatej, mieszczańskiej rodzinie. Nauki pobierała w szkołach prowadzonych przez zakonnice, a później kontynuowała edukację na Sorbonie. Witaj smutku pisała siedem tygodni w przerwie wakacyjnej w bistrach przy uczelni. Dowiedziawszy się o tym, że powieść Françoise zostanie wydana, ojciec zabronił jej użycia prawdziwego nazwiska. Debiutantka zapożyczyła więc pseudonim od postaci stworzonej przez Prousta.

Po spotkaniu z Anne na Sorbonie idę na lunch do jednej z restauracyjek na placyku przy uniwersytecie. Wszędzie są studenci: siedzą na chodnikach, dookoła fontanny, na placu. Rozmawiają, czytają, jedzą lunch. Wyobrażam sobie, że między nimi młodziutka Sagan pisze swoją najsłynniejszą powieść… Napisała jeszcze trzydzieści książek, ale żadna nie powtórzyła sukcesu Witaj smutku.

Twórczość Sagan nie uchroniła się przed krytyką. Pisarce zarzucano wywyższanie się — akcje powieści dzieją się między innymi w kasynach, wśród szybkich samochodów, wyścigów konnych i bogatych mężczyzn niepierwszej młodości. I mimo że zaliczała się do grona słynnych francuskich egzystencjalistów skupionych przy Saint-Germain, kwestionowano jej przynależność do tej elitarnej grupy. Mówiła, że jest to jedyny świat, jaki zna.

— Czy ma sens opisywanie ludzi, których nie znam i nie rozumiem? — broniła się. — Czyż whisky, ferrari i hazard nie są bardziej emocjonujące od szydełkowania, zajmowania się domem i oszczędzaniem?

Życie Sagan nie było pozbawione problemów. Nie zdała egzaminów, więc wyrzucono ją z Sorbony. Brała narkotyki, a na kilka lat przed śmiercią została skazana za defraudację — urząd podatkowy przejął nieruchomości pisarki, na sprzedaż wystawiono jej konie wyścigowe i sportowe samochody. Zmarła w biedzie w 2004 roku. Jedną z moich rozmówczyń, która wymieniła Sagan jako swój wzór i inspirację, jest Sabbia Rosa.

— Uwielbiam Witaj smutku — mówi projektantka bielizny. — Kiedy ukazała się ta książka, w 1954 roku, zmarł mój ojciec, więc utożsamiałam się z główną bohaterką i jej lękami. Miała największy wpływ na moje życie. Napełniła mnie czułością, smutkiem i melancholią.

Jeden z najpiękniejszych paryskich placów to plac Colette. Położony w ekskluzywnej, pierwszej dzielnicy niedaleko Luwru i Palais-Royal jest otoczony klasycznymi francuskimi kamienicami. Na jednej z nich z daleka widać tabliczkę: Plac Colette Sidonie-Gabrielle Colette, 1873-1954, francuskiej powieściopisarki. To jest hołd dla kobiety najczęściej wymienianej przez Francuzki, jako najwybitniejszej i najbardziej inspirującej.

Colette. Samo imię kojarzy się już z rozpustą i złym zachowaniem. Jest niewątpliwie jedną z najwybitniejszych i najwspanialszych Francuzek — o wielkim talencie i wyrazistej osobowości.

Urodziła się w 1873 roku w Burgundii. Gdy zmarł jej ojciec — emerytowany oficer — matka, kobieta o silnym charakterze, odmówiła noszenia żałoby po śmierci męża, czym wstrząsnęła opinię publiczną w Saint-Sauveur-en-Puisaye. Mając 20 lat Colette poślubiła 15 lat starszego krytyka muzycznego, Henry’ego Gauthier-Villarsa — Willy’ego, i przeprowadziła się do Paryża. Mąż zajmował się płodzeniem powieścideł. Zainteresował się jednak szkolnymi czasami Colette i gorąco namawiał żonę do spisywania wspomnień. W ten sposób powstały powieści o Klaudynie, które Henry publikował pod swoim nazwiskiem. Dzięki nim zdobył sławę i pieniądze. Colette nie przykładała się do pisania, dlatego Willy zamykał ją w pokoju i wypuszczał dopiero, gdy zapisała zadowalającą go liczbę stron.

Zostawiła go w 1906 roku. Próbowała utrzymywać się z pisarstwa, ale źródło okazało się niewystarczające. Zajęła się więc tańcem, sporadycznie pisując do gazet. W 1910 roku wydała La Vagabonde. Książka okazała się sukcesem. W 10 lat później napisała najbardziej znaną powieść Chéri — to historia starzejącej się kurtyzany i jej młodego kochanka. Popularność w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych Colette zawdzięcza Gigi. W 1951 roku powieść wystawiono na Broadwayu. W amerykańskiej inscenizacji na tytułową Gigi Colette osobiście wybrała Audrey Hepburn, której rola otworzyła drzwi do światowej kariery.

— Kocham Colette — wyznaje francuska pisarka Anny Duprey. — Uwielbiam wszystko, co wyszło spod jej pióra. Kiedy piszę i szukam inspiracji, czytam tylko jej książki. Jest przykładem kobiety, która do tworzenia używała wrażliwości, charakteryzowała się niesamowitą inteligencją, dbała o szczegóły, z chirurgiczną precyzją konstruowała fabułę.

Michael Worton opisuje Colette jako jedną z najważniejszych postaci francuskiej literatury: — To niesamowite, że we Francji, gdzie kultura skłania do konformizmu, zdarzają się ludzie pokroju Colette, inspirujący do indywidualizmu i dodający pewności siebie — Michael nie wychodzi z podziwu. — Oto kobieta zamykana przez męża w pokoju, wyzwala się, romansuje z własnym pasierbem, a w jesieni życia półnaga tańczy na stole i pisze o łamiącej normy obyczajowe miłości między starszą kobietą a młodzieńcem, nie tracąc przy tym nic z autentyczności.

Ze wszystkich kobiet na liście, którą właśnie stworzyłam, Colette jest także moją faworytką. Była odważna, jej życie zdominowały emocje. Jeśli komukolwiek udało się sprawić, że Francuzki stały się wolne, seksowne, spełnione i frywolne, to właśnie tym kimś była Colette. I abstrahując od wszystkiego, była również świetną pisarką: prostym językiem i w kilku słowach potrafiła w powieściach stworzyć niepowtarzalny nastrój.

Kobiety z listy mają jedną wspólną cechę: są absolutnie olśniewające. Nawet — jak to ujęła Anne Marle — raczej brzydka George Sand uchodziła za atrakcyjną, bo potrafiła uwodzić. żadna z nich nie uznawała ograniczeń — wedle potrzeb wybierały sobie kochanków, upijały się lub narkotyzowały i jeździły szybkimi autami. Zachowywały się jak mężczyźni. Być może to George Sand przetarła szlak.

Zastanawiam się, kogo Angielki umieściłyby na podobnej liście. Nie znalazłoby się na niej wiele pisarek. Może Marianne Faithfull albo Margaret Thatcher? Mogłoby być gorzej. Pewna dziewczyna, którą poznałam na ślubie w Anglii, jako swój wzór do naśladowania wskazała Kate Bush — byłam tak zaskoczona, że nie miałam już ochoty zapytać, dla czego akurat ją wybrała.

Nawet jeśli moje rodaczki podałyby nazwisko którejś zangielskich pisarek — Virginię Woolf, Emily Brontë, Jane Austin lub George Eliot — to żadna z nich nie wiodła tak wyzwolonego życia jak ich francuskie koleżanki po fachu. śmiem także wątpić, żeby którakolwiek była uwodzicielska. Większość z nich zapewne do śmierci pozostała dziewicami, w każdym razie dwie odeszły z tego łez padołu jako stare panny.

Nie zapominajmy jednak o chlubnych przykładach wyzwolonych brytyjskich pisarek, które da się w pewnym stopniu porównać do Colette i Sagan. W dwudziestym wieku do tego grona można zaliczyć Iris Murdoch, która w 1953 roku opublikowała pierwszy esej zatytułowany Sartre. Romantyczny racjonalista, więc przynajmniej trochę należała to tamtego gangu.

Niestety, z Murdoch trudno zrobić seks symbol — pomimo jej romansów. Była hippiską z przetłuszczonymi włosami, a kochanek pisarki, Elias Cannetti, w wydanych po śmierci wspomnieniach pisał, że seks z Iris nie należał do najlepszych: nosiła wielkie, szare majtki.

Francuskim pisarkom można by przeciwstawić Doris Lessing, gdyby chociaż trochę była bardziej seksowna. Atrakcyjnie i szykownie z pewnością prezentowała się amerykańska poetka Sylvia Plath. Jej burzliwy związek z angielskim poetą Tedem Hughesem pełen był pasji i dramatów, ale Plath popełniła samobójstwo, trudno więc jej życiową postawę nazwać inspirującą i godną naśladowania przez rzesze kobiet.

Niestety, my Angielki mamy potężny deficyt silnych i seksownych intelektualistek. Na szczęście wygląda na to, że — jako naród — nie przywiązujemy zbyt wielkiej wagi do własnego dziedzictwa kulturowego, nie odczuwamy więc braku takich wzorców. We Francji, dzięki bardziej akademickiemu systemowi nauki, Francuzki wiedzą o swojej przeszłości więcej niż Angielki o swojej.

— Francuzki przewyższają Angielki i Amerykanki poziomem wyedukowania, mają więc więcej tematów do konwersacji — twierdzi mój znajomy, który na pewno wie, co mówi, bo urodził się we Francji, a mieszkał zarówno w Anglii, jaki i USA — ale są o wiele trudniejsze w codziennym życiu.

001_Francuzki_okladka 2Na jakiejś imprezie zapytałam Francuzkę, którą pisarkę ceni najwyżej. Zajmująca się na co dzień wykładaniem literatury nauczycielka wskazała bez chwili namysłu Colette.

— Miała wszystko, czego pragnie Francuzka: wielu mężów, nie mniej kochanków i ogromną pewność siebie — uzasadniła, dodając, że Colette była także niewiarygodnie inteligentna i pociągająca.

.We Francji kultura — jak wszystko — jest bardzo związana ze zmysłowością. Colette kiedyś dostała list od krytyka z pytaniem: Nie można napisać książki, która nie będzie o miłości, zdradzie lub rozstaniu? Czy nie ma niczego innego w życiu?

We Francji nie ma. No, może oprócz jedzenia.

Helena Frith Powell
Fragment książki „Dlatego Francuzki są takie sexy”, wyd. Czarno na białym POLECAMY [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 czerwca 2015
Fot.Shutterstock