Jacek STASZCZUK: "Zaprzyjaźnić się z trzciniakiem"

"Zaprzyjaźnić się z trzciniakiem"

Photo of Jacek STASZCZUK

Jacek STASZCZUK

Fotograf amator prowadzący stronę własną, aktywny uczestnik społeczności Twittera. Przedstawia się także jako "Mól kindlowy".

 

Wiele osób spędzających wolny czas nad jeziorami i stawami, skarży się na nieprzerwany „jazgot” ukrywających się w trzcinach małych ptaszków. Dla mnie jednak śpiew trzciniaków (bo o nich mowa) jest jak miód na duszę, a gdy zaczyna go brakować to znak, że jesień już blisko.

Nie ma co ukrywać, ale lubię wybrać się na ryby i nie chodzi przy tym wcale, żeby przynieść coś do domu (a co pisząc tak na marginesie jest już w naszych wodach prawie niemożliwe, ale to historia na inną opowieść), tylko o to, żeby poprzebywać w spokoju nad wodą, żeby odpocząć. Dlatego wielokrotnie w ciągu roku siedzę z wędką na pobliskiej gliniance.

Do tej pory o łowieniu latem nie mogło być mowy, no chyba, że w chłodne dni. Niestety ale wczasowicze zamieniali tę przyjemność w istną katorgę. Jednak od jakiś trzech lat obserwuję, że ”letniaków” nad wodą z roku na rok jest coraz mniej. Młodzi wolą siedzieć w domu przed komputerem, a starsi też znaleźli inne formy rozrywki, wielokrotnie też, tak jedni jak i drudzy propozycje wypadów nad wodę kwitują krótkim nie chce mi się.

Ja tam nie narzekam. Jest spokój, można poobserwować przyrodę i posłuchać śpiewu trzciniaków. Z tym, że mamy  tutaj pewien problem, który niekiedy przeradza się w poważne sprzeczki. Dla jednych trzciniaki śpiewają, a dla innych po prostu drą m…ę, a raczej dziób i wielokrotnie tak bardzo ich to denerwuje, że decydują się na płoszenie tych małych ptaszków. Ja jednak nie wyobrażam sobie lata bez śpiewu tych skromnie ubarwionych „gadułów”, a w tym roku z jednym z nich nawet się zaprzyjaźniłem – tak przynajmniej mi się wydaje.

Trzciniaki gnieżdżą się jak sama nazwa wskazuje w przybrzeżnych trzcinach, gdzie naprawdę ciężko je wypatrzeć:

fot1

.

fot2W tym roku wydarzyła się jednak rzecz dziwna. Przy mojej miejscówce w trzcinach zagnieździła się parka, której samczyk wręcz zaczął pozować do obiektywu mojego aparatu. Mało tego, potrafił mi nawet usiąść na wędkach i bacznie się przyglądał jak spokojnie siedzę na fotelu. Niestety wydarzyło się tak dwukrotnie i dwa razy nie miałem przy sobie aparatu (standardowy problem amatorów fotografów).

Rozmawiałem z kilkoma wędkarzami, którzy łowili w tym samym miejscu, ale oni choć poirytowani głośnym sąsiadem, nie mogli pochwalić się takimi obserwacjami.  Sprawa wygląda dziwnie, bo gdy siadałem w innych miejscach stawu gdzie też były trzciniaki, to tam już takich „modeli” nie miałem, a oto „mój” ptasi kumpel:

fot3

.

fot4

Nie wiem co spowodowało, że ten akurat trzciniak nabrał większej odwagi do mnie, ponieważ żeby zrobić mu zdjęcie, ani się zbytni nie kryłem, ani też specjalnie nie kombinowałem. W tym miejscu i przy tym samcu to jednak działało, a w innym już nie. Tutaj zamieszczam link do krótkiego filmiku z tym miłym sąsiadem

i nieco dłuższa wersja:

Na koniec napiszę jedno: dla mnie lato nad wodą bez głosu trzciniaków, to jak zima bez śniegu. Gdy po wizycie nad glinianką czy to z wędką, czy tylko z aparatem, dostrzegam, że brakuje tych ptaszków wiem, że jesień jest już  blisko. Bardzo szybko wówczas zaczyna mi znowu brakować ich pełnego wigoru i radości jazgotu. Tym jednak razem oczekiwanie na ponowny powrót trzciniaków będzie nieco inne. Będzie mu towarzyszyło pytanie: czy mój „kolega” wróci i czy go rozpoznam, a zwłaszcza  – czy on rozpozna mnie? Choć nie jestem ornitologiem i mam pewne obawy, to chcę wierzyć, że tak właśnie się stanie…

fot5

Tekst, zdjęcia, nagranie wideo: Jacek Staszczuk

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 lipca 2014