Jan ŚLIWA: Indie – kolejne supermocarstwo

Indie – kolejne supermocarstwo

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Za 10–20 lat Wielką Trójkę stanowić będą Ameryka, Chiny i Indie – kolejność do ustalenia. Podobnie jak Chiny, Indie to nie zwyczajne państwo narodowe, lecz państwo-cywilizacja o wielowątkowej tradycji liczącej tysiące lat – pisze Jan ŚLIWA

Indie to potencjalne supermocarstwo. Długo były w cieniu Chin, ale bystrzy obserwatorzy dobrze im się przyglądają. W porównaniu z Chinami mają kilka podobieństw, ale i sporo różnic.

Chiny są prawie trzy razy większe, ale duża część Chin jest prawie bezludna. Ludności mniej (1,35 mld), ale o zaledwie 50 mln. Hindusi są średnio o 10 lat młodsi, wyprzedzenie Chin jest więc kwestią czasu. PKB pięć razy mniejszy, ale z pominięciem COVID-19 wskaźniki wzrostu są dobre. Te liczby są ważne, bo przy pojedynku słoni rozmiar gra rolę.

Podczas gdy Chiny podkreślają jednolitość, Indie się szczycą różnorodnością. Chiny to jedna czerwona powierzchnia, jeden – największy – język świata. To nieprawda, języków jest więcej, ale lubią się tak widzieć. A Indie to mozaika – 22 języki urzędowe (+ angielski), do tego języki regionalne. Mówionych języków naliczyli 427. Języki północy są indoeuropejskie, pochodzą od sanskrytu i są w miarę podobne, ale drawidyjskie języki południa są zupełnie inne. Dlatego nie udało się ustanowić hindi jako języka ogólnonarodowego, faktycznie łączy Hindusów imperialny język angielski. Do tego dochodzą też liczne religie. Dominujący jest hinduizm, z setkami (tysiącami?) bóstw, ale też buddyzm, dżainizm, islam. Podobnie jak Chiny, Indie to nie zwyczajne państwo narodowe, lecz państwo-cywilizacja o wielowątkowej tradycji liczącej tysiące lat.

Dzieje Indii zaczynają się od cywilizacji Indusu (3300–1800 przed Chr.). Zachowały się ruiny miast, jak Harappa i Mohendżo Daro, ale nic pisanego, co moglibyśmy przeczytać. A potem? Na ogół uważa się, że nastąpiła inwazja indoeuropejskich Ariów, wojowników na rydwanach, pod świętym symbolem swastyki. Ludy Indusu zostały zepchnięte na południe, dziś są to ludy drawidyjskie. Ale kim byli Ariowie? Jakie były ich drogi? Być może pochodzili z azjatyckich stepów, Ukrainy, Kazachstanu. Ale czy tak było? Może cała inwazja jest mitem? Budzi to silne emocje w Indiach, a w Europie wywołuje wiadome konotacje. Temat jest delikatny. Nawet wyniki badań DNA publikowane są z neutralnymi nazwami plemion, by nie narazić się fanatykom. Z tego okresu pochodzą święte księgi, takie jak Weda. WedaWiedza, zbieżność nie jest przypadkowa.

Na terenie Indii powstawały mniejsze i większe królestwa. Największe terytorium zjednoczył buddyjski król Ashoka w III wieku przed Chr., a sporo potem Akbar z muzułmańskiej dynastii Mogołów. Mogołowie rządzili Indiami od 1526 r. do utrwalenia brytyjskiej dominacji w 1858 r. Niall Ferguson w Empire twierdzi, że brytyjskie dziedzictwo ma też pozytywne strony: rozbudowa przemysłu i kolei, parlamentarne demokracje (często kulawe, ale zawsze) oraz poprzez język angielski dostęp do światowej kultury. Intelektualista Shashi Tharoor, były zastępca sekretarza generalnego ONZ, twierdzi, że Anglicy doprowadzili kwitnący kraj do upadku i powinni wypłacić choć symboliczne reparacje. Jeżeli coś budowali, to z myślą o sobie, tak by np. indyjskie tekstylia nie były konkurencją dla Manchesteru.

Jeszcze w 1911 r. sir Frederick Upcott, brytyjski zarządca kolei indyjskich oświadczył, że zje każdy funt indyjskich stalowych szyn, jeżeli uda im się je wyprodukować według brytyjskich specyfikacji. Tak zarządza zaborca: niech się kraj rozwija, ale nie próbuje być lepszy.

Brytyjczycy zarządzali poprzez lokalnych władców. Terytorium obejmowało 600 podległych państw, na czele każdego stał maharadża, który wyciskał zyski ze swojego ludu, z których korzystali Brytyjczycy, a i dla niego coś zostało. Ulubionym pojazdem maharadżów był Rolls-Royce, najlepiej specjalne wykonanie.

Zarówno panowanie Mogołów, jak i panowanie Brytyjczyków jest dla Hindusów źródłem stresu, jak dla nas rozbiory. Ulegli władcy (kolaboranci?), naród sprowadzony do ludzi drugiej kategorii. Stąd pragnienie odkucia się, odzyskania dumy narodowej. Tu pojawia się kontrowersyjne pojęcie hindutva („hinduskość”), hinduska ideologia narodowa. Sformułował ją Vinayak Savarkar w 1923 r., do mainstreamu wprowadził ją Narendra Modi po wyborze na premiera w 2014 r. Postępowa opinia światowa i indyjska uznaje ją za ekstremistyczny nacjonalizm, wręcz faszyzm.

Zwolennicy hindutva twierdzą, że po powstaniu Indii jako państwa potrzebują czegoś, co ich politycznie połączy, niezależnie od stanu (Gudżarat czy Kerala), kasty czy statusu społecznego. Przez stulecia byli zdominowani najpierw przez obcych, bo byli różnorodną zbieraniną.

Jest tu pewna analogia do polskiego ruchu narodowego i Dmowskiego. Od wewnątrz widać jedność, obronę przed obcymi zakusami, pielęgnowanie kultury i poczucia godności. Z zewnątrz widać agresywność wobec otoczenia i lokalnych mniejszości, prymitywną zarozumiałość. Wspomniany Shashi Tharoor pisze, że ceni sobie hinduizm, ale za jego różnorodność, łatwość asymilacji innych idei, tolerancję, brak hierarchii i przymusu. Jednak patrzy on z perspektywy globalistycznej. Od 1925 r. w ramach tego ruchu istnieje organizacja ochotnicza RSS, obecnie ma 5–6 milionów członków. Oprócz szkół i instytucji charytatywnych prowadzi również ćwiczenia paramilitarne, a stąd do przemocy blisko, jako że w Indiach nie raz dochodziło do zamieszek na tle religijnym i rasowym. Jednak tyle widziałem podkręcanych materiałów oskarżających nacjonalistów tu i tam o przemoc (przy zamkniętym drugim oku), że mam do tego dystans.

Zwolennicy hindutvy bronią się przed pedagogiką wstydu, co inni odbierają jako agresję. Niektóre punkty zagrożenia tożsamości mogą się wydawać dziwne. Jednym jest szmuglowanie krów ze stanów, gdzie są one święte (choć dojone), i ich ubój jest zakazany do rzeźni w stanach, gdzie jest dozwolony. Innym jest praktykowany przez muzułmanów love jihad, polegający na rozkochiwaniu hinduskich kobiet w celu nawrócenia na islam. Poprawne jest uważać to za islamofobiczną teorię spiskową. Faktycznie zjawisko istnieje.

Jak jednak pogodzić ideologię narodową z występowaniem różnych ludów i religii? Największy problem to islam.

Dla Indii traumą było oddzielenie się muzułmańskiego Pakistanu w momencie uzyskania niepodległości w 1947 r. Olbrzymie ruchy ludności, przemoc, a potem wrogość. Na indyjskim formularzu wizowym najbardziej dociekliwe pytania dotyczą kontaktów z Pakistanem.

Wyzwolone spod brytyjskich kolonizatorów Indie spoglądały z sympatią w stronę Związku Sowieckiego. Z daleka perspektywa jest inna – nacjonaliści indyjscy, dla których wrogiem była Anglia, szukali w czasie wojny kontaktu z Hitlerem, podobnie zresztą jak w Palestynie nacjonaliści arabscy. Niepodległe Indie były aktywne w ruchu państw niezaangażowanych, balansując między wschodem a zachodem.

Przez wiele lat Indiami rządził Indyjski Kongres Narodowy, partia Mahatmy Gandhiego oraz dynastii Nehru-Gandhi (bez związku z Mahatmą). Dwoje jego przedstawicieli, Indira Gandhi i jej syn Rajiv, zostało zamordowanych. Mimo demokracji tradycja rodzinna jest na tyle silna, że obecną przewodniczącą Kongresu jest Sonia Gandhi, Włoszka, wdowa po Rajivie. Pod rządami Kongresu Indie długo prowadziły gospodarkę planową, co w połączeniu ze społeczeństwem kastowym, gdzie władcy i urzędnikowi się trzeba nisko kłaniać, a wszystko wymaga zezwoleń, powodowało gigantyczną korupcję i ogólny imposybilizm. Impuls do zmian nastąpił w 1991 r. – rozpad ZSRS, zamach na Rajiva Gandhiego, potrojenie cen ropy w wyniku wojny w Zatoce o Kuwejt, co rozłożyło już kulejącą gospodarkę. Pierwszymi reformatorami byli premier Narasimha Rao i jego minister finansów Manmohan Singh. To początek wzrostu Indii, 12 lat później niż reformy Deng Xiaopinga w Chinach. Od roku 2000 PKB wzrastał o ok. 7–10 proc. rocznie, od 2000 do 2019 r. ze 100 na 377, czyli prawie czterokrotnie.

W 2014 r. premierem został (rządzący do dziś) Narendra Modi z Partii Ludowej (Bharatiya Janata Party, BJP). Miał świetne wyniki gospodarcze w swoim stanie Gujarat. Pokonał dzięki temu Partię Kongresową i kolejnego Gandhiego, Rahula, syna Rajiva i Soni. Modi wygrał wysoko, zwłaszcza że system indyjski wzmacnia wynik zwycięzcy. I świetnie. Problem w tym, że Modi i jego otoczenie to zwolennicy hindutvy, więc jako nacjonalista był wrzucany do jednego worka z tak strasznymi postaciami, jak Erdoğan, Putin, Orbán, a potem Trump i Kaczyński. Pisma takie jak Economist obdarzały go standardowym zestawem epitetów. Podczas kolejnej kampanii w 2019 r. tenże Economist przyznał, że Modi nie był taki zły, jak mówili jego krytycy, niemniej zalecał głosowanie na Kongres i Rahula. Modi wygrał jednak jeszcze wyżej, a wyborcy po pięciu latach chyba wiedzieli, co robią.

Modi poszedł drogą Reagana i Thatcher, według zasady „Government has no business to be in business”. Prywatyzacje, redukcja biurokracji, ułatwienia dla tworzenia biznesu. Również program Make in India, oferowania Indii jako fabryki dla świata.

To dotyczy na przykład farmaceutyki – Indie są tu potentatem i właśnie zapowiedziały, że mają wyprodukować 100 milionów porcji rosyjskiej szczepionki Sputnik. Państwo przejawia jednak też inicjatywę, np. w programie budowy czystych toalet. Brzmi to trywialnie, ale jeżeli robi się to na polu, gdzie grozi ukąszenie węża, lub jeżeli miliony dziewczynek krępują się korzystać w szkole ze wspólnych toalet, to jest to ważny problem. Inne inicjatywy to ochrona środowiska i poprawa czystości w miastach. Gdy w 2013 r. dojeżdżałem do hotelu w centrum Delhi, zszokowały mnie latające w powietrzu woreczki plastykowe. Teraz ma być lepiej. Rozbudowywana jest infrastruktura, drogi, koleje (w tym szybkie), lotniska. Silnym punktem jest informatyka, zatrudniająca miliony specjalistów – w produkcji software’u i w call centers. Indyjskie firmy, takie jak Tata, są światowymi potentatami. Pamiętamy sir Upcotta, który odgrażał się, że zje indyjską stal? W 2007 r. British Steel przeszła za 8,1 miliardów dolarów w ręce koncernu Tata. Rewanż był słodki.

Co słabo wyszło, to demonetyzacja. Wieczorem 8.11.2016 r. premier Modi oświadczył, że o północy tracą ważność banknoty 500 i 1000 rupii. Celem było wyczyszczenie rynku z pranych pieniędzy i łapówek, tyle że takie banknoty posiadali też normalni, uczciwi ludzie. Nastąpił spory chaos. Kierowcy nie mieli czym zapłacić za benzynę, a więc nie jeździły ciężarówki, a więc nie były transportowane podstawowe produkty… To tylko przykłady, chaos był totalny. Jednak Hindusi to przetrzymali, zaprawieni w zmaganiu się z kryzysami. Bez buntu, kombinowaniem i cierpliwością. Efektem tej operacji były zwiększone korzystanie z kont bankowych – to działało, problem dotyczył tylko gotówki – oraz ogólny rozwój cyfryzacji gospodarki.

Jeżeli chodzi o skutki pandemii, to nie odbiegają one nadmiernie od sytuacji w innych krajach. Zanotowano jak na razie ok. 9,5 miliona przypadków i 140 tysięcy zgonów (na prawie 1,4 miliarda), przy czym można by długo deliberować, jak dane te są zbierane. W gospodarce zapowiada się tąpnięcie o kilka procent, wszyscy mają nadzieję na szczepionkę. Indie, jako wielki producent lekarstw, są w dość dogodnej pozycji. Ale jak się to dokładnie rozwinie, nikt nie wie, podobnie jak w reszcie świata. Co się stanie z kosztami pomocy, jak się odbije gospodarka? Nie podejmuję się oceny, to zależy od stanu światowej gospodarki i od tego, na ile nowa normalność będzie przypominać starą.

Indie są o tyle w dobrej sytuacji, że mieszkańcy nie zatracili przedsiębiorczości i mają wielki potencjał ludzki. Ich główne atuty to wiek (liczebność młodego pokolenia), dobre wykształcenie i znajomość angielskiego. To wykształcenie odnosi się do nie za wielkiej, lecz rosnącej grupy.

Wielu studiuje i pracuje za granicą. Wykształcenie jest w cenie, otwiera możliwości i powoli wypiera stary system wartościowania oparty na kaście, powiązaniach rodzinnych i „piastowanych” stanowiskach. Wielka indyjska diaspora podtrzymuje kontakt z krajem i jest jego siłą. Indie są stabilną demokracją, wolność słowa nie jest zagrożona. Przez to decyzje są podejmowane wolniej niż w Chinach lub Emiratach, gdzie władca wskazuje, gdzie będzie lotnisko i nazajutrz można zaczynać budowę. Za to odbywa się to z mniejszym lekceważeniem ludności, choć lokalni notable mają swoje metody łamania oporu.

Pod względem międzynarodowym Indie są od czasu bolesnego rozwodu tradycyjnie skonfliktowane z Pakistanem. Oba kraje posiadają broń atomową, głównie z myślą o sobie nawzajem. Spór z Chinami dotyczy wsparcia dla Tybetu i Dalajlamy. W 1962 r. doszło do otwartej wojny. Strategicznie dla Indii zagrożeniem jest współpraca Chin i Pakistanu. Chiny budują korytarz komunikacyjny przez Pakistan omijający Indie lub inaczej interpretując – biorący je w kleszcze. Za prezydentury Trumpa Indie jeszcze bardziej się zbliżyły do Stanów, które by je chętnie wykorzystały do balansowania Chin, lecz aktualnie, zwłaszcza przy ewentualnej zmianie ekipy w Waszyngtonie, cały region jest niestabilny.

.Obserwując aktualną sytuację i trendy, możemy powiedzieć, że za 10–20 lat Wielką Trójkę stanowić będą Ameryka, Chiny i Indie – kolejność do ustalenia. O ile nie nadleci kolejny czarny łabędź lub całe ich stado, a wtedy wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej.

Jan Śliwa

NOTA OD AUTORA: Głównym moim źródłem była książka Michaela Brauna Alexandra Indien Superpower: Aufstieg einer Wirtschaftsmacht (FinanzBuch Verlag, 2010). Autor spędził w Indiach wiele lat, zadomowił się tam i je polubił. Wierzy w ich zdolność adaptacji, z dystansem odnosi się do katastroficznych komentarzy zachodniej prasy. Korzystałem również z książek i wypowiedzi takich autorów, jak Shashi Tharoor i Amartya Sen, oraz aktualnych artykułów i wideoblogów.

Osobiście byłem w 2013 r. w Delhi, świętym mieście Benares i Agrze (Tadż Mahal). Pytany, czy było przyjemnie, odpowiadałem, że interesująco. Głośno, tłoczno, ale na pewno inaczej. Od tego czasu wiele się zmieniło, jednak osobisty kontakt z krajem daje poczucie atmosfery – od nowoczesnych dzielnic po palenie zwłok nad Gangesem.

Dla amatorów – kącik lingwistyczny:
Zarówno hindi, jak i polski to języki indoeuropejskie. O podobieństwa jednak trudno. Chociaż można znaleźć takie słowa, jak ogień = agni (hindi) = ignis (łac.).
Pięć = pancz.
Pięć palców ma pięść. Uderzenie pięścią = pancz (hindi) = punch (ang.).
Dźwięk „f” jest pokrewny do „p”, tyle że bez zetknięcia warg.
Stąd: pięć / pięść = five / fist (ang.) = fünf / Faust (niem.).
Wszystko się zapętla: Doktor Faustus – doktor pię(ś)ć.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 grudnia 2020