Jan ŚLIWA: Azja wraca

Azja wraca

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Cztery książki – Ian Morris, Why the West Rules (for now) (Profile Books, 2010). Niall Ferguson, Civilization: The West and the Rest (Allen Lane, 2011). Pankaj Mishra, From the Ruins of Empire: The Intellectuals Who Remade Asia (Farrar, Straus and Giroux, 2012). Kishore Mahbubani, Has the West lost it (Allen Lane, 2018). Parag Khanna, The future is Asian (Simon & Schuster, 2019) – i wniosek Jana ŚLIWY: Azja wraca

.Nie nadchodzi, ale wraca. Porównajmy: dla wielu odrodzona w 1918 Polska była krajem nowym, który „zabrał” ziemie Niemcom i Rosji. Dla nas było to ukoronowaniem ponad stuletnich wysiłków, aktem sprawiedliwości. Podobnie Azja.

Po kilkuset latach przewagi Zachodu, a zwłaszcza po stuleciu poniżenia, Azja wraca na należne jej miejsce. Tak to przynajmniej widzą Azjaci.

To poniżenie było bolesne. Ian Morris otwiera swoją książkę sceną, w której chińskie dżonki wpływają w ujście Tamizy, królowa Wiktoria czeka na klęczkach, by w końcu pokłonić się dowódcy chińskiej armady. Uprzednio Chińczycy palą brytyjską flotę, niszczą miasta na wybrzeżu i zmuszają Anglię do kupna chińskich towarów na niekorzystnych warunkach. Książę Albert zostaje uprowadzony do Pekinu, skąd nigdy nie wraca. Oczywiście wiemy, że było na odwrót. Ale czy musiało tak być? Dlaczego?

Morris przedstawia zmienne koleje rywalizacji Wschodu i Zachodu, zaczynając od wędrówek Homo habilis i Homo erectus. Próbuje przedstawić to numerycznie, używając własnego indeksu rozwoju społecznego, składającego się z czterech elementów:

  • zużycie energii na głowę,
  • stopień organizacji (liczebność największego miasta),
  • zdolność prowadzenia i wygrywania wojen,
  • gromadzenie i przetwarzanie informacji (np. pismo).

Wszystko jest tu dyskusyjne, od wyboru parametrów po współczynniki względnej ważności i źródła danych, niemiej próba jest ciekawa.

Dla Morrisa ważna jest geografia, ale znaczenie jej zależne jest od dodatkowych okoliczności. Na przykład rolnictwo zaczyna się 12 tys. lat przed Chrystusem na wzgórzach od Palestyny, poprzez Syrię i południową Turcję, po Iran. Po epoce lodowej teren jest żyzny, są tam też trawy nadające się na uprawę. I tu Zachód na wstępie zdobywa ok. 2000 lat przewagi nad Wschodem. Autor twierdzi, że to nie dlatego, że ludzie tam byli bystrzejsi, ale dlatego, że mieli optymalny klimat i więcej roślin i zwierząt dających się udomowić. Na pewno nie jest to predyspozycja genetyczna, również nie (późniejsze) dziedzictwo niepowtarzalnej greckiej przeznaczało nas do dominowania nad światem. Decyduje geografia, wzajemnie oddziałująca z rozwojem społecznym. Bo rozwój ten zmienia znaczenie geografii. Mezopotamia na przykład ma dwie rzeki, ale niewiele to daje. Dopiero opanowanie techniki irygacji pozwala na intensywne rolnictwo i zmienia znaczenie tego terenu. Inny przykład to Morze Śródziemne, które najpierw jest przeszkodą, a dopiero w epoce Pax Romana staje się bezpieczną magistralą, umożliwiającą handel między wszystkimi prowincjami.

Konstrukcja statków mogących pokonać ocean powoduje, że odległe kresy Europy nagle dzięki podbojom i handlowi transoceanicznemu stają się potęgami. Ich położenie się nie zmienia, ale radykalnie zmienia się ich znaczenie. I prędzej się otwiera Atlantyk Europie niż dwukrotnie szerszy Pacyfik Chinom.

W kolejnym kroku opancerzone i uzbrojone okręty napędzane parą mogą łatwo osiągnąć każdy punkt na Ziemi, co daje strategiczną przewagę nad przeciwnikami. W XV wieku Chińczycy pod dowództwem admirała Zheng He stworzyli flotę wielkich dżonek, którymi dotarli nawet do Afryki Wschodniej, ale przypominało to lot Apolla: olbrzymie wydatki na zademonstrowanie potęgi, mało konkretnych zysków. Sponsorem był cesarz Yongle, po jego śmierci dżonki zniszczono. Tak więc to nie Chińczycy upokorzyli królową Wiktorię, lecz stało się odwrotnie. Czy zadecydowały czynniki obiektywne, czy wola jednostki?

U Morrisa nie ma miejsca na wybitne jednostki, nie można pokonać na długo biologii, socjologii i geografii. Jeżeli ktoś się odznacza, to wynoszą go do tej roli tylko okoliczności. Jeżeli nie będzie ten, to będzie inny. I tak trwa rozwój ośrodków cywilizacji, przerywany przez Pięciu Jeźdźców Apokalipsy: migracje, epidemie, upadki państw, głód i zmiany klimatyczne. Często atakują grupami. Epidemia wybija ćwierć ludności, upada państwo, pojawia się głód. Na wykresie Morrisa długo prowadzi Zachód, wreszcie przy upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego zjednoczone Chiny wychodzą na prowadzenie. Utrzymują je przez 1200 lat. Europa mało o tym wie, najwyżej z relacji Marca Polo i jemu podobnych. Ale XVII-wieczny Londyn, gnębiony zarazą i pożarem, to bród, smród i ubóstwo w porównaniu z metropoliami Chin. Potem rewolucja przemysłowa wszystko zmienia i dominuje Zachód. Ponieważ dominacja ta trwa już kilka stuleci, wydaje się naturalna. Jak pisał Hilaire Belloc w 1898 r.: Whatever happens we have got / The Maxim Gun, and they have not.

Mamy karabiny maszynowe, koniec dyskusji. Tak było kiedyś, te czasy dawno minęły. Azja wraca, znowu silna. Książka miała spory oddźwięk – już po roku ukazało się chińskie wydanie.

Prawie równocześnie historyk Niall Ferguson wydał swoją książkę o cywilizacji. On też nie głosi wyższości ras, ale w miejsce czynników materialnych podkreśla raczej te, które dały Zachodowi wewnętrzną siłę. Na przykładzie Korei i Niemiec pokazuje, że ten sam naród w tej samej geografii zależnie od systemu produkuje mercedesy lub trabanty. Decyduje system, a konkretnie:

  • konkurencja,
  • naukowa rewolucja,
  • prawo własności,
  • nowoczesna medycyna,
  • społeczeństwo konsumpcyjne,
  • etyka pracy.

Idee te nazywa Killer Apps, jak aplikacje na smartfonie, dające mu lepszą funkcjonalność. Optymalnie działają razem, choć możliwy jest np. rozwój techniki bez rządów prawa. Konkurencja indywidualna daje szanse awansu najlepszym, najbardziej dynamicznym. Zabezpieczona prawem własności daje możliwość spokojnego korzystania z owoców pracy i rozwijania pomysłów, również na wielką skalę. Konkurencja między państwami pozwala na testowanie różnych pomysłów organizacyjnych. Dzięki etyce pracy praca staje się istotnym elementem życia, daje godność, a bogacenie się przestaje być czymś wstydliwym, jest raczej znakiem łaski Bożej. Pojęcie grzechu powoduje, że pewnych rzeczy się nie robi, nawet gdy nikt nie widzi, a przynajmniej tak być powinno. Medycyna przedłuża życie, a konsumpcja napędza rynek. I oczywiście nauka, czysta chęć poznania, daje wymierne efekty praktyczne. Mechanika newtonowska pozwala na poprawę celności artylerii, a dzięki teorii termodynamiki można budować wydajniejsze maszyny parowe. Każda z tych „aplikacji” ma swoje ujemne strony: chęć bogacenia się prowadzi do chciwości kosztem innych i środowiska, konkurencja państw powoduje wyniszczające wszystkich wojny, konsumpcja potrafi ogłupiać.

Ferguson podkreśla, że te „aplikacje” do nikogo nie należą, każdy może je sobie „załadować”. I tak protestancka etyka pracy nieźle przystaje do społeczeństw konfucjańskich. Również technika nie jest monopolem Zachodu. Losy cywilizacji islamu i Chin mogą być pouczające. Na początku wyznawcy islamu (Arabowie, Persowie i inne podbite ludy) przyswajali sobie wiedzę naszych starożytnych, komentowali Arystotelesa, rozwijali medycynę i astronomię. Nie przypadkiem gwiazdy mają nazwy arabskie: Algol (raʾs al-ghūl), Betelgeza (Ibṭ al-Jauzā), Aldebaran (al-dabarān). Bagdadzki Dom Mądrości (Bayt al-Ḥikmah) był wielką biblioteką i akademią aż do roku 1258, kiedy Mongołowie cały księgozbiór wrzucili do Tygrysu. Ale potem muzułmanie zaczęli się zadowalać gadżetami, takimi jak zegary; przestało ich interesować, dlaczego one działają. Owszem, chcieli mieć działa, ale nie ciekawiła ich dynamika ruchu ciał. Gdy król pruski organizował szkoły techniczne, sułtan wolał spędzać czas w haremie. Wiedza, analizowanie zamiarów Boga, wydawała się podejrzana. Wielkie obserwatorium w Stambule zostało zniszczone w 1580 r., choć raczej z powodu błędnych przepowiedni astrologicznych. Podobnie Chińczycy, którzy wynaleźli kompas, druk i proch strzelniczy oraz zbudowali wielką flotę, zasklepili się w pielęgnowaniu tradycji i uczeniu na pamięć dzieł Konfucjusza.

Ale teraz to raczej Zachód musi się otrząsnąć z drzemki. Młodzi marzą o sławie jutuberów i szafiarek. Na amerykańskich uniwersytetach STEM (Science, Technology, Engineering, Mathematics) studiują Chińczycy i Hindusi. Pasją ludzi Zachodu, zwłaszcza w przodujących krajach, jest szukanie tożsamości (identity politics) i wymuszanie stosowania neutralnych płciowo zaimków. Delikatni jak płatki śniegu (snowflakes) określani są w Azji lekceważąco jako Biała Lewica (白左 – Bai zuo). A gdy taki Jordan Peterson sugeruje: „Weźcie się za siebie”, walą mu w szyby podczas wykładu, broniąc się przed toksyczną męskością.

To oczywiście przerysowane, ale Azja ma więcej asertywności i szacunku dla siebie niż Zachód.

Tyle autorzy zachodni. Ze wschodnich wybrałem trzech o korzeniach indyjskich. Na pierwszy ogień niech pójdzie Pankaj Mishra. W London Review of Books zamieścił krytyczną recenzję książki Fergusona, wywiązała się ostra dyskusja.

Moim zdaniem Mishra nadużywa słów rasista, imperialista i faszysta. Jest wyrazicielem gniewu Azjatów na kolonializm i jego skutki, daje też temu wyraz w swojej książce. Biorąc pod uwagę wspomniane wyżej poniżenie Azji, nie jest to dziwne. Wyraźną satysfakcję daje mu zwycięstwo japońskiej floty nad rosyjską w 1905 r. pod Cuszimą. Dla Azji był to sygnał, że tak, też potrafimy wygrać na ich warunkach. Co prawda Japonia się wkrótce na tyle zeuropeizowała, że sama się zaczęła zachowywać wobec sąsiadów jak imperium kolonialne, ale jednak. Mishra dowodzi, że w XX wieku w Azji podejmowano poważne próby reform, proponowane przez wysokiej klasy myślicieli i działaczy. Jego bohaterowie to Tagore, Gandhi i Nehru w Indiach, Liang Qichao i Sun Yatsen w Chinach, Jamal al-Din al-Afghani i Abdurreshi al Ibrahim na ruinach Imperium Ottomańskiego. Większość tych nazwisk nic nam nie mówi, ale dlatego, że były mało ważne czy z powodu naszej ignorancji? Mishra dopomina się o naszą uwagę i szacunek, chce pokazać, że Azjaci to nie bezkształtna masa, która nie potrafi niczego stworzyć, a wydaje tylko buntowników i terrorystów.

Podobnie, choć spokojniej, argumentował Kishore Mahbubani, były ambasador Singapuru w ONZ, w książce o prowokacyjnym tytule Can Asians Think?, Tak, potrafią. Potrafią też się rządzić sami i sami rozwiązywać swoje problemy. W nowej książce, Has the West lost it?, pisze o powrocie na światową arenę Indii i Chin, które do niedawna były największymi gospodarkami świata. Podobnie jak Ferguson ceni wkład Zachodu i jego idee, które zostały przejęte przez kraje Wschodu i które im dały szybki rozwój gospodarczy. Osobiście też temu zawdzięcza swój awans z ubogiego życia w kolonialnym Singapurze do zamożnej klasy średniej w prosperującym mieście. Jak wielu, znęca się nad esejem Francisa Fukuyamy o końcu historii, który po wygranej zimnej wojnie wprowadził Zachód w błogi sen. Podkreśla, że gdy Stany po zamachach na wieżowce w Nowym Jorku skoncentrowały się na kosztownym polowaniu na terrorystów, w tym samym 2001 roku Chiny wstąpiły do Światowej Organizacji Handlu. Miliard producentów i konsumentów. Zachód zajęty wprowadzaniem demokracji w Iraku nie zauważył problemu. A Chiny rosły. Równocześnie mimo widocznej z zewnątrz siły społeczeństwa zachodnie zatrzymywały się lub cofały w rozwoju. Dochody połowy Amerykanów w ostatnich 30 latach się zmniejszyły, większość nie ma 500 dolarów na czarną godzinę. Mahbubani podkreśla też, że Zachód nie rozumie Azji, co było też widać w Iraku. CKM Maxim (i flota lotniskowców) nie wystarczy do narzucenia swojej woli.

Zachód – obecnie 12 proc. ludności świata – musi się dostosować do rosnącej roli Azji, choć nie przychodzi to łatwo.

Nawet w organizacjach międzynarodowych: w 2011 r. Międzynarodowy Fundusz Walutowy, zrzeszający 189 krajów świata, zmienił Francuza (Strauss-Kahna) na Francuzkę (Lagarde). Takie były granice elastyczności. Mahbubani zaleca Zachodowi trzy „M”: minimalizm, multilateralizm i makiawelizm. W praktyce oznacza to zaprzestanie mieszania się w sprawy innych krajów, współpracę w ramach organizacji międzynarodowych i pragmatyzm.

Parag Khanna współpracuje z Mahbubanim, dlatego też jego książka prezentuje podobne poglądy. Zwraca uwagę, że obecnie większość ludności świata mieszka w Azji i będzie tak przez generację, dwie lub dłużej. Podkreśla, że Azja to nie tylko Chiny – z 5 miliardów 3,5 miliarda to nie-Chińczycy. Azja przy swoich rozmiarach i ludności zawsze była wielobiegunowa. Podstawowe centra to Chiny, Indie, Iran, azjatycka Rosja oraz Azja Zachodnia (dla nas Bliski Wschód), którą ze względu na jej złożoność traktuję tu po macoszemu. Do europejskiej świadomości docierały przez stulecia jedynie zjawiska zachodzące na obrzeżach: Persowie, podboje arabskie, najazdy mongolskie, Turcja. Z Chin sprowadzali jedwab już Rzymianie, ale towary takie docierały przez pośredników.

Regiony Azji są powiązane od dawna. Amerykanom wydaje się, że będą określonym krajom zakazywać handlu, ale świat nie ma jednego centrum i handel nie musi przebiegać szlakami kontrolowanymi przez Zachód. Do tego im bardziej Zachód wywiera takie naciski, tym bardziej motywuje do handlu wewnątrz Azji. Również zwłaszcza od kryzysu finansowego w 2008 r. obligacje amerykańskie są mniej atrakcyjne, rozwijają się lokalne rynki finansowe. Niemniej jednak 10 największych amerykańskich wierzycieli to kraje azjatyckie. Razem posiadają 55 proc. tych obligacji, co pokazuje, jak mało Zachód dba o unikanie strategicznych zależności.

Azja to mieszanka krajów o różnych parametrach, takich jak wiek czy poziom techniki. Wzajemnie się uzupełniają: dojrzalsze gospodarki inwestują w kolejne tygrysy.

Na pewno kraje Azji wyszły z roli kopciuszka zapatrzonego w Zachód. Tam są największe metropolie, największe i najbardziej dynamiczne gospodarki, największy ruch lotniczy.

Jako wewnętrzne przyczyny sukcesu Azji Khanna widzi następujące:

  • dalekowzroczni liderzy, długoterminowe planowanie, merytokracja,
  • silne państwo, sterujące gospodarką i wspierające innowacje,
  • społeczny konserwatyzm, nacisk na wspólnotę.

Brzmi rozsądnie. Khanna widzi te zasady zarówno w państwach demokratycznych, jak i autokratycznych, choć w różnych odcieniach. Formalna demokracja nie jest dla niego świętością. Widzi, ile energii idzie w polityczne procedury (politics) zamiast w polityczne rozwiązywanie problemów (policy). Poziom sporu uniemożliwia decyzje.

Kiedyś Ameryka – przy zmieniających się partiach – miała pewien konsens co do celów, zasad i poczucia wartości. Dziś się to rozpada, interesy indywidualne i grupowe dominują nad wspólnymi. Khanna mówi o kulturach szukających winnych i kulturach rozwiązujących problemy. To opinia singapurskiego urzędnika, bo też Singapur przedstawiony jest jako wzór idealnej technokracji. Nawet Wielka Brytania po brexicie chciałaby zostać Singapurem Europy. Chichot historii – dawne mocarstwo stawia sobie za wzór swoją byłą kolonię. Ale może słusznie.

Khanna nie zapomina o konfliktach między krajami azjatyckimi: Indie – Pakistan, Arabia – Iran itp. Jednak przy opcjach „to się jakoś ułoży” i „to kiedyś wybuchnie” opowiada się raczej za pierwszą. Jest optymistą. Twierdzi, że Zachód będzie się do takiej wielobiegunowości dostosowywać, choćby dlatego, że jednostronna dominacja nad całym światem jest nie do utrzymania.

.Wszystkie te książki przedstawiają sytuację sprzed pandemii. A co będzie teraz? Przez świat przechodzi tsunami, zobaczymy, jak się skończy, kto się najlepiej wybroni. Na YouTube można posłuchać wielu ekspertów, niestety ubocznym skutkiem pandemii jest stosowanie domowych mikrofonów, co utrudnia słuchanie. Parag Khanna przedstawia swoją opinię np. w tym wywiadzie:

A tym, którzy wolą czytać, zwłaszcza po polsku, można polecić jego aktualny artykuł na Wszystko co Najważniejsze:

.W świecie wiele się zmieni, ale podstawowe siły będą działać dalej. Azja dalej będzie miała swoje miliardy mieszkańców, coraz bardziej pewne siebie. Może świat podzieli się na regiony, ale rozplątanie powiązań jest bardzo trudne. Pesymista powie: „W 1914 r. też tak myślano”, a optymista: „Nigdy jeszcze tak nie było, żeby jakoś nie było”. Miejmy nadzieję, że to Szwejk będzie miał rację.

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 kwietnia 2020