Przychodzenie na świat i umieranie w dobie utopii ekologizmu
Rozliczne batalie toczone od kilku już miesięcy w internecie (a zwłaszcza na Twitterze) dobitnie świadczą o tym, że ekologizm – rozumiany jako ideologia polityczna – z każdym dniem zdobywa coraz to nowe przyczółki. Dziś jednak nie chodzi już wyłącznie o ograniczenie rozwoju technologicznego, ale przede wszystkim o wpływy i o przejęcie kontroli nad obyczajowością. Każdy sposób jest dobry, w tym podważanie tak istotnych etapów w życiu człowieka, jak narodziny i śmierć – pisze Jean-Paul OURY
Jesienią 2018 roku obiegła świat zadziwiająca infografika, z której można było się dowiedzieć, że jedno dziecko mniej w rodzinie jest najskuteczniejszą formą walki z ocieplaniem się naszej planety. Dokument ten był ilustracją ustaleń dwójki autorów: Setha Wynesa oraz Kimberly Nicholas, a jego pierwotnym celem było uwrażliwienie młodych Kanadyjczyków na kwestie zmian klimatycznych. Drugie życie tej infografiki zawdzięczamy alarmistycznemu raportowi IPCC (Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu). Jak zauważa Jean de Kervasdoué, „idea nieistnienia ostatniego dziecka bierze się z samego sedna maltuzjanizmu. Dziwić może fakt, że pojawiła się ona w Kanadzie – kraju, któremu nie brakuje przestrzeni, ale właśnie ludzi!”.
Wiemy, że kampanie promujące zmiany pewnych nawyków bardzo szybko, i przy sporym rozgłosie dzięki mediom społecznościowym, prowadzą do konkretnych ludzkich wyborów. I tak na przykład aktywistka ekologiczna (a w przeszłości kierowca wyścigowy) Leilani Münter na jednym z takich portali umieściła film pt. Brut nature, w którym zapewnia, że zdecydowała się nie mieć dzieci, „by chronić przyszłość naszej planety. Będzie to miało większy wpływ niż jakiekolwiek inne działanie z mojej strony. Nieważne, jak bardzo szanujesz planetę i czujesz się ekologiem (…) – najlepszym sposobem, którym dysponujemy, by ograniczyć [nasz ślad węglowy], jest posiadanie jak najmniejszej liczby dzieci lub nieposiadanie ich w ogóle”. Tego typu idee nie są nowe, a ich inspiracją są teksty pierwszych myślicieli ekologizmu (np. Paula Herlicha, który w czasopiśmie „Life” już w 1970 roku pisał, że „matką roku powinna zostać wysterylizowana kobieta, która adoptowała dwoje dzieci”) oraz raport Klubu Rzymskiego.
Ale dlaczego mamy się ograniczać tylko do zmniejszania liczby narodzin? Ekologizm proponuje rozwiązania dotyczące również kresu życia.
I tak jedna z belgijskich aktywistek tego nurtu walczy o umożliwienie humusowania zwłok. Z reportażu stacji RTL poświęconego temu tematowi mogliśmy się dowiedzieć, że „humusowanie to nowy wariant rytu pogrzebowego. Polega ono na kompostowaniu ludzkich zwłok w taki sposób, by proces ich rozkładu był zbliżony do naturalnego. Proces ten trwa 12 miesięcy, a po jego zakończeniu wystarczy zebrać zęby i kości, a także wszelkie sztuczne elementy, takie jak protezy, rozruszniki serca itd. Wśród korzyści dla środowiska wymienia się zmniejszenie zanieczyszczenia oraz tworzenie się kompostu, który może posłużyć do uprawy roślin, nasadzeń drzew lub do wszelkich innych celów. Obecnie stosowane ryty pogrzebowe znacznie zanieczyszczają bowiem środowisko naturalne. Spopielanie zwłok powoduje zanieczyszczanie powietrza i zużywanie zasobów kopalnych. Grzebanie w ziemi zanieczyszcza glebę, a ponadto ciało rozkłada się dużo wolniej. Plus jeszcze proces rozkładu samych trumien”.
Widzimy więc, że celem nowej technologii społecznej staje się cykl ludzkiego życia. Starość jest na razie oszczędzona, ale na jak długo – nie wiadomo.
Niedawno jedna z holenderskich posłanek rzuciła w przestrzeni publicznej pytanie: „Czy należy leczyć osoby, które przekroczyły 70. rok życia?”. Dzisiejszym uzasadnieniem tego szokującego pytania jest chęć unikania uporczywej terapii oraz zatrzymanie pogłębiającego się deficytu w publicznej służbie zdrowia. Ale czy już wkrótce pytania tego nie zaczną zadawać aktywiści ekologizmu? Bo jest niemal pewne, że i ta kwestia będzie elementem ich programu. Jak do tego dopuściliśmy?
Jak już wielokrotnie widzieliśmy, tezy ekologizmu opierają się na kolapsologii i dowodzą, w przeciwieństwie do obrońców filozofii oświeceniowej, takich jak Steven Pinker czy Richard Dawkins, że świat ma się gorzej niż kiedyś. Ci ostatni uważają za rzeczywisty sukces fakt, że średnia oczekiwana długość życia człowieka wynosi dziś ponad 71 lat, że mamy lepsze zdrowie, że lepiej zaspokajamy nasze potrzeby żywieniowe i że osoby żyjące w skrajnym ubóstwie to dziś zaledwie 10 proc. ogółu ludzkości (gdy tymczasem w 1820 roku było to 90 proc.). Jednym słowem, wszystkie wskaźniki dają powody do optymizmu. Ale dla kolapsologów, którzy opierają się na jednej tylko zmiennej – emisji dwutlenku węgla – są one ostrzeżeniem! I ten jeden tylko element układanki chcą oni przekładać na wszystkie wymiary ludzkiego życia. Oddalamy się więc od czysto naukowej wizji problemu.
Według mnie dyskusja między ekologizmem – jako ideologią opartą na kolapsologii – a innymi nurtami ideologicznymi zeszła na płaszczyznę filozoficzną. Nie chodzi już bowiem o to, czy rozum i nauka będą w stanie uczynić życie ludzkie lepszym, ale o to, by przemyśleć naturę ludzkości w taki sposób, by powiązać jej los z nieubłaganą mechaniką emisji dwutlenku węgla – czyli los, przed którym nie może ona w żaden sposób uciec, ponieważ tak czy siak będzie emitowała CO2. Wizja ta nie jest niczym innym jak zwieńczeniem materializmu w jego najostrzejszej formie, materializmu, który chce odebrać człowiekowi wszelką możliwość decydowania o swoim losie, redukując go, a także wszystkie jego działania do jednej jedynej zmiennej. To dlatego przedstawiciele tej teorii atakują początek i kres cyklu życia człowieka. Chodzi o umniejszenie siły symbolicznej, jaką posiadają życie i śmierć, i uczynienie z nich jedynie parametrów naszej egzystencji, uzależnionych od emisji dwutlenku węgla…
.Oczywiście istnieje alternatywa dla tej makabrycznej wizji: wystarczy, że porzucimy ekologię polityczną i wrócimy do ekologii naukowej.
Jean-Paul Oury
Tekst pierwotnie opublikowany na łamach European Sciencist [LINK].