Oscar Romero. O Kościele zaangażowanym społecznie
Kanonizacja „świętego Romero Ameryki Środkowej” ma głębokie znaczenie dla tego kraju i regionu, nie tylko w wymiarze religijnym, ale też politycznym i społecznym – pisze Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK
W październiku 2018 r. papież Franciszek kanonizował arcybiskupa Salwadoru Oscara Arnulfa Romero, uznając go za męczennika in odium fidei. Oscar Romero, podziwiany z jednej strony za pokorę i wiarę, z drugiej za niezwykłą siłę i determinację w walce o prawa człowieka, został decyzją papieża Franciszka unieśmiertelniony w historii Kościoła, jako jedyny Salwadorczyk trafiając na listę świętych katolickich. Na uroczystość do Watykanu przybyły dziesiątki tysięcy katolików, w tym blisko pięć tysięcy osób z Salwadoru.
Kanonizacja arcybiskupa Romero ma szczególny wymiar dla społeczności katolickiej Salwadoru i całej Ameryki Środkowej: stał się symbolem ich tożsamości, zwraca uwagę świata na wciąż nierozwiązane problemy regionu i daje nadzieję ubogim, o których prawa walczył i za których zginął. Jego homilie są ważnymi tekstami nawiązującymi do równości społecznej i roli Kościoła w społeczeństwie, czytanymi i dyskutowanymi w szkołach i na uniwersytetach nie tylko w Ameryce Środkowej. Chociaż Oscar Romero odznaczał się wielką wiarą i oddaniem, to przez część społeczności katolickiej jego kanonizacja uznawana jest za kontrowersyjną nie tylko z uwagi na domniemane sympatyzowanie z teologią wyzwolenia, ale też za nadmierne – zdaniem części – zaangażowanie społeczne.
Dla wielu katolików – i nie tylko – Oscar Romero, zatroskany o los ubogich, stał się symbolem współczesnego męczennika za wiarę.
Dwie dekady wcześniej, w 1998 roku, jego posąg stanął wśród dziesięciu męczenników XX wieku uwiecznionych nad wielkimi drzwiami opactwa westminsterskiego w Londynie, obok figur Martina Luthera Kinga i św. Maksymiliana Kolbego. Wielu Salwadorczyków wierzy, że sprawa arcybiskupa Romero – o którym pamięć zbiorowa została starannie zachowana również w okresie, gdy Kościół katolicki był w tym kraju prześladowany – stała się wspólną pamięcią społeczeństwa całego regionu i pomoże zjednoczyć się społeczeństwu Salwadoru.
Oscar Romero musiał skonfrontować swoją wizję sprawiedliwości z jedną z najbardziej brutalnych dyktatur XX wieku. W ciągu zaledwie trzech lat działalności jako arcybiskup zmienił historię swojego kraju. Powstaje nieuniknione powiązanie między figurą arcybiskupa Romero a kwestią demokratyzacji Ameryki Środkowej. Jego kanonizacja jest wyrazem potrzeby, którą noszą w sobie przecież nie tylko katolicy w Salwadorze, aby podobnie jak Romero, bronić tych, którzy są wykluczeni, którzy nadal cierpią wyzysk, biedę, prześladowania, którzy stają się cichymi męczennikami każdego dnia.
![]()
.Wśród wszystkich głębokich emocji, jakie wywołała kanonizacja Oscara Romero, przebijała się też gorzka ironia tego wydarzenia. Mimo przeprowadzonego śledztwa w sprawie zabójstwa arcybiskupa winni do tej pory nie zostali osądzeni i ukarani. Z raportu opublikowanego w 1993 roku przez ONZ-owską Komisję Prawdy wynika, że zamach został przygotowany przez Roberta D’Aubuissona, byłego oficera wywiadu i dowódcę wojskowego z okresu wojny domowej, który w zmowie z bogatymi biznesmenami i salwadorskimi służbami bezpieczeństwa powołał antykomunistyczne szwadrony śmierci dla likwidacji opozycjonistów podejrzanych o lewicowe sympatie. Chociaż był to fakt powszechnie znany salwadorskim władzom i społeczeństwu, to skrajnie prawicowa partia założona przez D’Aubuissona sprawowała władzę po zakończeniu wojny domowej, w latach 1992–2009, a on sam startował w wyborach prezydenckich. Podczas uroczystości kanonizacji Romero następca D’Aubuissona na stanowisku szefa partii, Alfredo Cristiani, witany był z honorami i zasiadał w loży VIP-owskiej. To on jako prezydent kraju podpisał w trakcie ustaleń pokojowych z Frontem Wyzwolenia Narodowego im. Farabunda Martíego FMLN dekret o powszechnej amnestii dla członków szwadronów śmierci i o nierozliczaniu osób odpowiedzialnych za morderstwa, tortury i uprowadzenia dziesiątek tysięcy osób podczas wojny domowej. Wielu morderców, w tym odpowiedzialnych za tortury, gwałty, morderstwa i zaginięcia setek ludzi, otrzymało gwarancję bezkarności i dziś żyją w społeczeństwie obok rodzin swoich ofiar. Chociaż w 2016 roku ustawa o amnestii została zniesiona, to wciąż nie doszło do rozliczenia winnych śmierci wielu osób zamordowanych podczas wojny domowej, w tym arcybiskupa Romero.
Aby zrozumieć symbolikę świętego Oscara Romero, warto cofnąć się o kilkadziesiąt lat i prześledzić, jak doszło do wojny domowej i jaką rolę Romero odegrał, prowadząc swoją działalność w ostatnich latach przed śmiercią.
Historia Salwadoru obfituje w krwawe wydarzenia: liczne pucze, rządy junt i niepokoje społeczne. Gdy w 1974 roku Oscar Romero zostaje powołany na biskupa Santa Maria w Salwadorze, krajem rządzi już od kilkunastu lat junta wojskowa, a społeczeństwo jest systemowo terroryzowane przez policję, wojsko i szwadrony śmierci – prawicowe bojówki brutalnie zwalczające przeciwników rządu za przyzwoleniem władz państwowych. Kolejni prezydenci Stanów Zjednoczonych – Jimmy Carter, a następnie Ronald Reagan – przeznaczają 1,5 mln dolarów dziennie na wsparcie rządów junty w obawie przed groźbą komunizmu i powtórką sytuacji z sąsiedniej Nikaragui. Oscar Romero osobiście apelował do prezydenta Cartera oraz do społeczności międzynarodowej o zaprzestanie wspierania reżimu salwadorskiego, który dopuszczał się masowego łamania praw człowieka, jednak jego prośba pozostała niewysłuchana.
Salwador był – i wciąż pozostaje – krajem o ogromnych nierównościach społecznych. Blisko połowa ziem uprawnych należała do 14 majętnych rodzin, właścicieli ogromnych plantacji, podczas gdy większość mieszkańców pogrążona była w skrajnym ubóstwie. Pozbawieni możliwości wykarmienia swoich rodzin bezrolni chłopi emigrowali do przeludnionych miast lub do sąsiedniego Hondurasu, z którym w 1969 roku Salwador rozpoczął krótkotrwałą, ale bolesną „wojnę futbolową”, sportretowaną m.in. w reportażach Ryszarda Kapuścińskiego.
Wszelkie próby protestu wśród ubogiej ludności spotykały się z ogromnymi represjami. Jednak coraz większa część społeczeństwa buntowała się przeciwko niesprawiedliwości i działaniom junty, a w imieniu ciemiężonych występowały liczne organizacje partyzanckie, które z czasem przekształciły się w jeden zbrojny ruch oporu pod nazwą FMLN (dziś jest to legalna partia polityczna). Kościół katolicki wahał się, jakie stanowisko w tym sporze przyjąć. Część środowiska katolickiego wspierała władzę, część starała się nie angażować po żadnej stronie, a część brała w obronę zdesperowanych ubogich, którzy nie znajdując możliwości pracy ani na wsiach, ani w miastach, często pobudzani do przemocy przez przywódców komunistycznych, wywoływali starcia i zamieszki.
Od lat 70. represje były wymierzone również w Kościół katolicki, coraz silniej angażujący się społecznie i występujący w obronie biedoty. Katolicy skupiali się wokół przewodników, najczęściej księży, tworząc coraz liczniejsze grupy, w ramach których dyskutowano nie tylko o kwestiach ściśle duchowych, ale też o roli, jaką powinien odgrywać Kościół w społeczeństwie.
W obliczu aktów przemocy, których dopuszczały się władze Salwadoru, w Biblii i tradycji kościelnej doszukiwano się usprawiedliwienia dla walki wyzwoleńczej, mającej przynieść sprawiedliwość ubogim i uciśnionym.
Tym aktywistom katolickim przypisywano skłonności marksistowskie i nawoływanie do walki klas, co nie było zgodne z oficjalnym stanowiskiem Kościoła katolickiego. Społecznie zaangażowana działalność przeradzająca się w lewicowy aktywizm polityczny, zwłaszcza w zakresie odwołania do sprawiedliwości społecznej i upominania się o respektowanie praw człowieka, a zatem mogąca przekształcić się w ruch oporu i wywierać presję na zmianę władzy, nie cieszyła się przychylnością ani rządu, ani bogatych właścicieli ziemskich, którym zależało na utrzymaniu status quo. Rząd skierował represje przeciwko duchownym i przeciw ubogiej ludności, by poskromić ich skłonności do buntu. W Salwadorze grasować zaczęły prawicowe gangi i szwadrony wspierane przez salwadorską oligarchię, odpowiedzialne za morderstwa i represje. Szeregi gangów często zasilali nieletni „żołnierze”, którzy również dysponowali bronią ostrą i – inspirowani bądź zmuszani przez opiekunów – dopuszczali się najgorszych okrucieństw.
W 1977 roku z rąk służb bezpieczeństwa zginął ojciec Rutilio Grande, jeden z najbardziej znanych krytyków sytuacji społecznej i ekonomicznej oraz działalności rządu. Po jego zabójstwie Oscar Romero, mianowany już wtedy arcybiskupem Salwadoru, dotychczas zachowujący neutralność w relacjach rząd – społeczeństwo, mocniej zaangażował się w opór przeciw władzy oraz zaczął dokumentować zbrodnie reżimu. Z tą dokumentacją wybrał się do Rzymu, aby poinformować papieża, którym wówczas był Jan Paweł II, o łamaniu praw człowieka przez obóz rządzący w Salwadorze.
Podczas pierwszej audiencji w 1979 roku to się nie udało, a papież pozostał sceptycznie nastawiony do angażowania się Kościoła w zbrojny ruch oporu, wspierany w Ameryce Łacińskiej wizerunkiem „Chrystusa z karabinem na ramieniu”. Arcybiskup Romero wyjechał z Rzymu z poczuciem rozgoryczenia i niezrozumienia dla sprawy, o którą walczył. Papież nie uznawał jego stanowiska, że w obliczu braku innej możliwości zbrojny opór może pozostać wyjściem akceptowanym przez Kościół. Swoją dezaprobatę dla księży angażujących się w walkę klas papież wyraził dobitnie podczas pielgrzymki do Meksyku w 1979 roku: „Ta koncepcja Chrystusa jako polityka, rewolucjonisty, jako wywrotowca z Nazaretu nie zgadza się z nauką Kościoła”.
Wydaje się, że stanowisko Romero też ewoluowało i w toku swoich poszukiwań intelektualnych stanowczo odciął się od koncepcji teologii wyzwolenia, pozostając uznanym obrońcą praw człowieka w Ameryce Środkowej, nominowanym do Pokojowej Nagrody Nobla. Podczas drugiego spotkania z Ojcem Świętym, na początku 1980 roku, arcybiskup Romero zyskał jego większą przychylność i zrozumienie dla swojej koncepcji konieczności obrony narodu salwadorskiego przed represyjnym aparatem władzy, wspieranej finansowo i logistycznie przez rząd USA.
![]()
.Dzień przed śmiercią Romero wygłosił homilię, transmitowaną przez pięć stacji radiowych, w której kierował apel do żołnierzy: „W imię Boga, w imię cierpiących ludzi, których coraz głośniejsze wołanie każdego dnia dosięga Niebios, błagam was, błagam was, rozkazuję wam w imię Boga: powstrzymajcie represje!”. Ten apel okazał się jego wyrokiem śmierci. Następnego dnia, 24 marca 1980 roku, wynajęty snajper, działając z rozkazu D’Aubuissona, zastrzelił Romero, gdy ten odprawiał mszę świętą w szpitalnej kaplicy pod wezwaniem Opatrzności Bożej. Zachowało się nagranie momentu śmierci Romero – jego ostatnie słowa i dźwięk pojedynczego wystrzału, od którego zginął.
Pogrzeb Romero odbył się na tym samym placu, tydzień po jego śmierci. Kiedy dziesiątki tysięcy żałobników stłoczyły się na placu, snajperzy i artylerzyści, czekający na dachach pobliskich domów, otworzyli ogień do tłumu. Zginęły co najmniej czterdzieści dwie osoby, a ponad dwieście zostało rannych. Wydarzenie to zapoczątkowało dwunastoletnią wojnę domową, która kosztowała życie 75 tysięcy osób, zanim został podpisany rozejm w styczniu 1992 roku.
Warto podkreślić, że mimo często formułowanych pod adresem Romero zarzutów o wspieranie teologii wyzwolenia, on sam starał się zachować neutralność i przestrzegał innych księży przed angażowaniem się w sprawy polityczne: „Nie angażujmy się po stronie żadnej partii politycznej”. Twierdził, że nie prowadzi walki politycznej, lecz jedynie broni praw pokrzywdzonych, ubogich, represjonowanych. Mimo to zarówno wówczas, jak i dzisiaj jest uważany przez wielu krytyków za przedstawiciela teologii wyzwolenia. Takie było też przez lata oficjalne stanowisko władz Salwadoru, które uznawały Oscara Romero za nawołującego do buntu w duchu komunistycznym teologa wyzwolenia, a więc – terrorystę. Sprawa jego śmierci była oficjalnie tematem tabu.
Kanonizacja Romero dla Salwadorczyków oznacza swoiste katharsis. Znacząco wykracza poza wymiar religijny. Może pomóc zjednoczyć Salwadorczyków w jeden naród i w jedno społeczeństwo.
Salwador jest najmniejszym państwem Ameryki Środkowej, ale za to gęsto zaludnionym, a wręcz – przeludnionym. Górzysty, przepięknie położony nad Oceanem Spokojnym, mógłby być rajem tak dla turystów, złaknionych wypoczynku na lazurowych wybrzeżach z widokiem na 61 tutejszych wulkanów, jak i dla naukowców szukających wśród salwadorskiej bioróżnorodności nowych gatunków fauny i flory lub pozostałości prekolumbijskiego królestwa Cuscatlán. Jednak chociaż nazwa państwa oznacza w języku hiszpańskim „Zbawiciel”, jest ono jednym z najbardziej brutalnych krajów na półkuli zachodniej.
Tylko w ubiegłym roku w tym 6-milionowym kraju zamordowano 4 tys. osób, co sytuuje go – obok sąsiednich Hondurasu i Nikaragui – w czołówce najbardziej niebezpiecznych miejsc świata. Przeraża liczebność i brutalność młodocianych gangów. Według niezależnych szacunków do salwadorskich gangów należy 60 tys. nieletnich przestępców, a dalsze 9 tysięcy odsiaduje wyroki w więzieniach, z których właściwie nikt nie wychodzi już na wolność. Długoletnie wyroki odsiadują nawet 12-letnie dzieci, w tym za najpoważniejsze zbrodnie. Dla biednej salwadorskiej młodzieży z ubogich dzielnic przeludnionych miast przynależność do salwadorskich maras jest najczęściej jedyną drogą w życiu. Pozbawieni możliwości nauki czy zdobycia pracy, nie widząc żadnych perspektyw dla siebie w legalnym świecie, bardzo wcześnie zasilają szeregi organizacji przestępczych, na równi ze starszymi kolegami prowadząc krwawe walki z policją i między sobą nawzajem.
Salwador, Honduras i Gwatemala od wielu lat stanowią epicentrum wojny gangów. Tędy wiodą szlaki przemytu narkotyków z Kolumbii, Peru i Ekwadoru do Stanów Zjednoczonych, kusząc łatwym zarobkiem, adrenaliną i złudnym poczuciem panowania nad własnym życiem. Wybuchowa mieszanka korupcji, lukratywnego narkobiznesu, gangów i ubóstwa stanowi poważne obciążenie w Salwadorze i wciąż brak jest skutecznej polityki państw w zakresie zwalczania tych problemów. Mordercy często pozostają bezkarni – tylko niespełna 10% zabójców zostaje zatrzymanych, przy czym niemal nigdy do więzienia nie trafiają bossowie narkotykowi, a tylko drobni nastoletni handlarze. Elity państwowe pozostają skorumpowane i niechętnie podejmują zdecydowane działania, które mogłyby zmienić sytuację. Trzech byłych prezydentów zostało oskarżonych o korupcję. Jeden z nich zmarł w oczekiwaniu na proces w areszcie domowym; drugi ciągle pozostaje czynnym politykiem; trzeci zbiegł do Nikaragui, gdzie prowadzi wystawne i spokojne życie. Zatem fakt, że osoby odpowiedzialne za morderstwo Romero również nie zostały dotąd postawione przed sądem, choć tożsamość podejrzanych od dawna jest znana, nie oburza tutaj tak bardzo, a raczej jest traktowany jako smutna oczywistość.
Jednocześnie jest to kraj o ogromnych nierównościach, przez dziesięciolecia gnębiony przez represyjne rządy dyktatorskie i pustoszony wyniszczającą i polaryzującą społeczeństwo wojną domową, która oficjalnie zakończyła się dopiero w 1992 roku. Zdaniem wielu moich przyjaciół z Salwadoru wojna trwa do tej pory, tylko zmieniła nieco charakter: głównymi aktorami stały się gangi narkotykowe, a nie bojówki paramilitarne. Przeciętni mieszkańcy żyją po prostu w permanentnym niepokoju i biedzie. Dla nich kanonizacja Oscara Romero ma wielkie znaczenie – zwróciła uwagę świata na ten niewielki, pogrążony w chaosie i biedzie kraj, gdzie o prawa najuboższych niewielu się upomina od czasu śmierci „ich Arcybiskupa”.
.W wielu miastach Salwadoru do dziś sąsiadują ze sobą place bądź skwery nazwane imieniem Oscara Romero i jego zabójcy D’Aubuissona.
Joanna Gocłowska-Bolek


