
Łaska pańska
Prawo łaski jest w systemie demokratycznym bardzo potrzebne, ale ważne jest, by stosował je ktoś, kogo do tej roli świadomie wybierają obywatele. Bez pośrednictwa parlamentu czy premiera – pisze Marcin KĘDRYNA
.Akt łaski nie ma żadnych ograniczeń – powiedział kilka dni temu Wirtualnej Polsce szef Kancelarii Prezydenta (przy okazji – prezydencki prawnik) minister Zbigniew Bogucki.
Natychmiast odpalili się zawodowi krytycy Pałacu. Wsparła ich oczywiście ochotnicza rezerwa. Wsparła w bardzo niestety powierzchownej krytyce: jak można ułaskawić formalnie niewinnego. Ten rodzaj logiki przypomina mi toutes proportions gardées świętej pamięci Andrzeja Leppera i jego „he, he, nie da się zgwałcić prostytutki”. A prezydenckie prawo łaski to coś dużo bardziej poważnego. Zbyt poważnego, byśmy mogli sobie pozwolić na to, by tak łatwo z dyskusji na jego temat rezygnować.
W styczniu ubiegłego roku, w parę dni po zatrzymaniu w Pałacu Prezydenckim posłów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, napisałem w „Dzienniku Polskim” felieton pod niezbyt może błyskotliwym tytułem „Walka władz”. Wciąż, jak widać, aktualny, więc pozwolę sobie jego fragmenty zacytować.
Oto bowiem jesteśmy tak przyzwyczajeni do wojny PiS-u z Platformą, że mało kto zdaje sobie sprawę, że kryzys, z którym mamy teraz do czynienia, nie jest klasyczną partyjną nawalanką. W tej sprawie właściwy front przechodzi gdzie indziej. W tym przypadku walczy władza sądownicza z wykonawczą. Oczywiście, nie cała. Część władzy sądowniczej, wspierana przez część korporacji prawniczej, walczy z prezydentem. O władzę, której trójpodział wcale nie znaczy tego, co nam się próbuje od dłuższego czasu wmawiać, pełnej wzajemnej niezależności trzech jej rodzajów, bo demokracja funkcjonuje dzięki zasadzie równowagi i kontroli władz czy też systemowi równoważenia i hamowania władz.
Profesorowie prawa, którym przez całe lata abolicja indywidualna nie przeszkadzała, zmienili na jej temat zdanie po jej pierwszym w Polsce zastosowaniu.
Dziś oburzają się, że zastosowanie abolicji w formie prawa łaski nie jest niczym innym jak ingerencją w wymiar sprawiedliwości. I to jest prawda. Dokładnie o to w tym chodzi. Prezydent (władza wykonawcza) dostał narzędzie, którego może użyć w momencie, w którym sąd (władza sądownicza) zrobi coś, co z punktu widzenia państwa nie jest dobre.
Sądy chciałyby mieć władzę ostateczną. I o to walczą, tyle że każda władza musi być kontrolowana, bo inaczej się wynaturza. Prawnicza dyskusja o prezydenckim prawie do ułaskawiania jest dość wsobna. Dla prostego człowieka, który wiedzę o kwestiach prawnych czerpie z amerykańskich seriali, informacja o tym, że w najważniejszym polskim podręczniku procedury karnej napisano o abolicji indywidualnej, nie mówi zbyt wiele.
Dużo łatwiejszy do przyjęcia jest komunikat: Jak można ułaskawić niewinnego? Przecież przed prawomocnym wyrokiem każdy jest niewinny. He, he. Zwłaszcza gdy jest to poparte tekstem: współczesne prawo nie zna takiej sytuacji. A przecież zna. Dlaczego Nixon nie stanął przed sądem? Bo go Ford ułaskawił. A czy został skazany przez jakiś sąd? Nie został. Nie stanął przed sądem. Bo go Ford ułaskawił, włączając wszelkie przestępstwa, które Nixon mógł popełnić podczas pełnienia urzędu prezydenta.
Amerykański prezydent może ułaskawić jeszcze przed postawieniem w stan oskarżenia. Nikt się jakoś specjalnie nie oburza. Jest to traktowane jako element systemu checks and balances. Powtarzam, chodzi o to, by w sytuacji, gdy władza sądownicza odwali jakąś manianę, władza wykonawcza mogła to skorygować. Przepis dotyczący ułaskawienia w amerykańskiej konstytucji brzmi tak: „He shall have Power to grant Reprieves and Pardons for Offences against the United States, except in Cases of Impeachment” („He”, czyli Prezydent Stanów Zjednoczonych). U nas tak: „Prezydent Rzeczypospolitej stosuje prawo łaski. Prawa łaski nie stosuje się do osób skazanych przez Trybunał Stanu”.
.Pomijając fakt, że w Stanach musiano oddzielić prawo stanowe od federalnego, można odnieść wrażenie, że ktoś od kogoś odpisywał.
Kiedy się w dyskusji o ułaskawieniu używa przykładu Stanów Zjednoczonych, od razu można usłyszeć, że tam jest inny system prawny. To prawda, jest. Ale zasad demokracji uczy się od nich cały świat. No i jeszcze jedno, o czym z niewiadomych przyczyn nikt chyba nie mówi, abolicja indywidualna, czyli możliwość ułaskawienie przed prawomocnym wyrokiem, poza Polską, w Europie, funkcjonuje w kilku państwach. Jest też w Izraelu. Więc nie jest to wcale jakaś aberracja.
W naszym konstytucyjnym układzie prezydent, niezależnie od tego, czy go lubimy, czy nie, ma największą legitymację. Decyzję o jego wyborze podejmuje największa liczba ludzi. W związku z tym może w naszym imieniu podejmować różne decyzje. Na przykład może zawetować ustawę, może przyznać obywatelstwo. Może nadać order. Może też ułaskawić. W naszym imieniu. I jakkolwiek by na to patrzeć, próba pozbawienia go prawa do tego jest próbą pozbawiania tego prawa nas wszystkich.
.Pisząc tamten felieton, pogrzebałem trochę w historii Stanów Zjednoczonych. Nieoceniony profesor Zbigniew Lewicki mówi, że większość dyskusji ustrojowych, które nas – zainteresowanych – dziś zajmują, Amerykanie przeprowadzili już dawno temu.
Przeczytałem więc, że ważnym argumentem w dyskusji o tym, czy prezydent republiki może stosować takie same prawo, jak nie przymierzając, tyran, był przypadek jakiegoś buntu. Buntu przeciwko republice. Każdy taki bunt miał być, z mocy prawa, karany śmiercią. Jednak z buntownikami postanowiono się dogadać. Poddali się więc, ale pod warunkiem, że nikt karać – zwłaszcza śmiercią – ich nie będzie. No i tu się pojawił problem. Ktoś im to musiał zagwarantować.
Z kim negocjowali? Z przedstawicielem władzy wykonawczej. A kto ich miał ścigać? Wymiar sprawiedliwości. Powinni więc negocjować z sędzią? No nie. Sędziego wiąże prawo, a to każe za bunt karać śmiercią.
Ta sytuacja wyraźnie pokazała sens istnienia prezydenckiej łaski, potrzebnej w sytuacjach, do których wymiar sprawiedliwości nie jest stworzony.
Amerykanie się z tym jakoś pogodzili. Wybierając prezydenta, zdają sobie sprawę z tego, że człowiek, którego robią najważniejszym na świecie, może zbombardować Teheran albo jakąś inną stolicę, ale też ułaskawić niezbyt – mówiąc oględnie – udanego syna, jak to zrobiła niegdysiejsza nadzieja wszechświatowej lewicy – Joe Biden. Mimo iż się wcześniej prezydent Biden zarzekał, że tego nie zrobi.
Amerykanie sobie z tym radzą, oczywiście każda bardziej kontrowersyjna prezydencka decyzja powoduje wycie przeciwników prezydenta, jednak nikt o zdrowych zmysłach nie próbuje prezydenta tego prawa pozbawiać.
U nas tymczasem wręcz przeciwnie. Chce się prezydencką prerogatywę ograniczać. Choć tak naprawdę nie o to chodzi, gdyż najchętniej by się zlikwidowało stanowisko prezydenta, oczywiście wtedy, gdy wygrywa nie ten, co trzeba.
Swoją drogą, można podejrzewać, że spora część polskiego komentariatu znaczenie słowa „demokracja” bierze z czasów, kiedy występowało ono zawsze z przymiotnikiem „ludowa” czy „socjalistyczna”. Utrwaliło się to w 1990 roku, kiedy to najbardziej chyba elitarna w polskiej historii polityczna partia nazwała się Unią Demokratyczną. Inna sprawa, że miała tyle przyzwoitości, by później zmienić nazwę na Unia Wolności. Przyzwoitości, której brakło Platformie, dziś Koalicji Obywatelskiej, która podobnie jest obywatelska, jak Unia była demokratyczna.
No więc chce się ograniczać prezydenckie prawo łaski, a nikt jakoś nie zwraca uwagi na to, że od lat realnie, w sposób, który nic z konstytucją nie ma wspólnego, abolicję indywidualną stosuje w Polsce Minister Sprawiedliwości (jako Prokurator Generalny). Czasem robi tak sam z siebie, czasem pewnie w wyniku sugestii premiera. Robi to w bardzo prosty sposób. Umarzając bądź spowalniając śledztwa. Pilnując, by nie trafiły do sądów, bo nie daj Boże, mógłby się wylosować sędzia nie ten, co trzeba. Prawo łaski jest w systemie demokratycznym bardzo potrzebne, ale ważne jest, by stosował je ktoś, kogo do tej roli świadomie wybierają obywatele. Bez pośrednictwa parlamentu czy premiera.
.Z jednego powodu żałuję, że wyborów prezydenckich nie wygrał Rafał Trzaskowski. Mianowicie chciałbym zobaczyć, jak ułaskawia ministra finansów, tego, którego nazwisko wyparłem, dla którego sensem funkcjonowania w polityce jest wsadzanie za kratki Zbigniewa Ziobry. Swoją drogą, nic dziwnego w takim razie, że finanse państwa są w takim, a nie innym stanie.
Chciałbym zobaczyć, jak prezydent Trzaskowski ułaskawia go wraz z całą resztą łamiących ustawy polityków. Koalicji ułaskawia, oczywiście jeszcze przed postawieniem zarzutów. A jeszcze bardziej chciałbym usłyszeć uzasadnienie konstytucyjności tego. Profesorowie Chmaj, Zoll czy Matczak z pewnością daliby sobie radę.


