Maria STEPAN: Ukraina. Trzy lata po

Ukraina. Trzy lata po

Photo of Maria STEPAN

Maria STEPAN

Do 2024 r. dziennikarka „Wiadomości” TVP. Od zawsze zakochana w słowiańskim Wschodzie i od wielu lat nieustannie go tropiąca. Śledziła wybory na Ukrainie, w Rosji i na Białorusi. Oprócz Wschodu, tropi też ludzi. Ich emocje, wielkie chwile i potężne zakręty. Choć od kilku lat zawodowo związana z Warszawą, prywatnie wciąż tęskni za wiatrem od morza – „obywatelka” Gdańska.

zobacz inne teksty Autorki

Trzy lata po Euromajdanie… I nic?

Koniec listopada, trzy lata temu. Jakiś taki brudny, szary, nostalgiczny. I nagle wszystko się zmienia. W centrum Kijowa pojawiają się ludzie z unijnymi flagami najpierw z apelem, a za chwilę z żądaniem do prezydenta (w końcu sami go wybrali), by dotrzymał słowa i podpisał to, co obiecał: umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską. Pragnienie bycia w europejskiej rzeczywistości jest tak wielkie, że nikt się nie zastanawia, czy to w ogóle możliwe, czy komuś to nie pasuje, czy wreszcie ktoś może na to nie pozwolić. W uszy, głowę wkręca się ta jakaś dziecięca radość i wiara — będziemy wreszcie tam, gdzie jesteśmy od dawna: w Europie. Okrzyki, tańce, niebiesko-żółte i unijne flagi na ramionach i ta pewność: nie chcemy z Rosją, „myśmy już tam tak długo byli”. Na kijowskim Majdanie króluje młodzież, pewna, że przyszłość jest na Zachodzie. Zapleczem starsi, pamiętający pomarańczową rewolucję sprzed dekady i jeszcze starsi, pamiętający brudne, szare lata sowieckiej Ukrainy. Zwożą jedzenie, soloną i wędzoną słoninę, kiszone ogórki i pomidory, suszone jabłka. Fiesta. Ogólnonarodowy strajk.

Tak się przynajmniej wydaje. A „ich” prezydent jedzie do Wilna i niczego nie podpisuje. Rozmawia tam z nim podobno tylko jego tłumaczka. Osamotniony, upokorzony (na własne i Kremla życzenie) wraca do Kijowa i nie może znieść widoku tego Majdanu. To oczywiście tylko legenda, przypuszczenia, jak mogło być, próba wytłumaczenia tego, co się stało. W każdym razie na rozgoryczony niepodpisaniem umowy, wciąż jednak trwający Majdan, władza wysyła Berkut. Czyli specjalne oddziały milicji, szkolone do rozpędzania tłumów.

Niezrozumiałe, krótkowzroczne, wręcz głupie posunięcie. Wystarczyło poczekać. Ludzie w końcu by się rozeszli, zagraniczni dziennikarze w końcu by się rozjechali i byłoby po sprawie. A tak… Krew, gniew, niechęć — w sekundzie zamienione w oburzenie, złość i niezgodę. Nikt nie chciał już słuchać i wierzyć tłumaczeniom, że to dla „dobra narodu”. Że przecież zbliża się koniec roku, że trzeba narodowi postawić na Majdanie choinkę. Ta choinka będzie symbolem kolejnej rewolucji. Ukraińcy nazwą ją Rewolucją Godności. Świat — po prostu Majdanem.

Do Kijowa zjeżdżają ludzie z całej Ukrainy. Tak mówiliśmy. Zjeżdżali, ale ci z zachodu dla sprawy, a ci ze wschodu z ciekawości, chęci pojęcia, „co ten Kijów znów wymyślił”. Znów postawili się władzy. Tak jak w 2004 roku, podczas Pomarańczowej Rewolucji. Władzy, którą sami wybrali, a teraz nie umieją pozbyć się jej, wyrzucić, wymienić „na lepszy model”. Takie to ukraińskie paradoksy.

Koniec 2013 roku był końcem ukraińskich złudzeń. Ludzie mieli dość. Korupcji, buty, bezczelności władzy i przede wszystkim „ruskiego miru”. W internecie, prawie wszędzie dostępnym, ruskiego miru przecież już nie było… Czy porwaliby się na ten Majdan, gdyby ktoś im powiedział, że stracą Krym i będą ginąć na wschodzie? Czy postawiliby się Janukowyczowi?

Od Krymu do MH17

Słowa Radosława Sikorskiego w Kijowie po krwawym czwartku, 20 lutego 2014 roku, gdy w środku europejskiej stolicy władza zabija prawie sto osób, do ukraińskiej opozycji: „Jeżeli nie podpiszecie porozumienia, będziecie mieli stan wojenny i wojsko na ulicach. Wszyscy będziecie martwi”. Opozycja podpisała. Ale na upokarzające warunki tego porozumienia, na to, by Janukowycz wciąż był prezydentem i by to on „naprawiał” Ukrainę po Majdanie przez kolejnych 10 miesięcy, do mglistej zapowiedzi wyborów w grudniu, nie zgodzili się ci, którzy na tym Majdanie stali. Zgodzić się nie mogli — czego politycy, i ukraińscy, i europejscy, nie potrafili zrozumieć. Zmusili więc do ucieczki znienawidzonego prezydenta i zaczęli naprawiać państwo. A przynajmniej tak im się wydawało.<

W tym samym czasie, od wschodu, powoli, systematycznie, wpychały się na Ukrainę zielone ludziki. Najpierw w czarnych skórach, potem, na Krymie, w mundurach. Bez pagonów, oznaczeń, w takich, jakie można „kupić w każdym dyskoncie”, jak rozbrajająco przekonywał Władimir Putin.

Ukraina traci Krym. Oddaje go bez jednego strzału, bez zgody świata. Ale co tam. Co to świat obchodzi. Zresztą nie tak. Świat jest w szoku, że można ot tak po prostu, wbrew porozumieniom: zabrać. I nie wie ten świat, jak zareagować. No bo jak? Nigdy wcześniej, przynajmniej w tym „nowym świecie”, tak nie było. Świat jeszcze nie rozumie, że zaczęła się, a właściwie wypłynęła na wierzch od dawna przygotowywana, pielęgnowana i zaplanowana wojna hybrydowa. Świat mierzy jeszcze swoją miarką. Demokracji.

A potem to, co zdarzyć się nie miało. Na okupowany przez „separatystów” teren spada samolot. Na pokładzie nie Ukraińcy, nie „kijowskiej junty” żołnierze, lecz obywatele świata. Holendrzy, Australijczycy… MH17. Tak to zapamiętaliśmy. Feralny lot nad okupowanym terytorium do Kuala Lumpur. Jednak zanim świat zrozumie, że cywilny samolot nad Ukrainą został zestrzelony przez Rosjan, w sieci niemal natychmiast pojawiają się nagrania, wypowiedzi (w końcu mamy świat komórek) i relacje rosyjskich telewizji. Że „opołczeńcy” (trudno to przetłumaczyć — powstańcy, uzbrojeni obrońcy ziem?) zestrzelili wraży, ukraiński wojskowy samolot. Radość. Potem horror. Pomyłka…

Pomyłkę można jednak przekuć w sukces. Albo przynajmniej zasiać niepewność w demokratycznym świecie, który dowodzi, że samolot zestrzelono rosyjską rakietą Buk, przywiezioną z Rosji. „To tylko wasz raport, my mamy swój”, odpowiada hybrydowa Rosja. I świat jest bezradny. Nie potrafi powiedzieć wprost, w twarz: kłamstwo, potwarz, gó..o prawda. Demokratyczna poprawność. Kreml? I demokrację, i poprawność ma głęboko w poważaniu. Jak głęboko, dowiódł tego ostatnio rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, który w wywiadzie dla BBC powiedział o raporcie międzynarodowego zespołu śledczego: „Może być prawdą. A może prawdą nie być”.

Wcześniej rozpoczyna się targ. Międzynarodowy. By jakoś uspokoić sumienie „świata”: mińskie porozumienia. Czyli zaklinanie rzeczywistości, że konflikt na Ukrainie można rozwiązać tylko pokojowo. Bo po Krymie przychodzi czas na Donbas. Ukraina bez armii, bez pomysłu, za to z ochotniczymi batalionami, wykrwawia się na wschodzie kraju i traci kontrolę nad Donbasem. Nie wiadomo jak i dlaczego, powstają samozwańcze republiki — doniecka i ługańska. Teoretycznie dlatego, że — i jak przekonuje Rosja — mieszkający tam ludzie nie godzą się na nową ukraińską władzę, na „kijowską juntę”. Wystarczy jednak „poskrobać”, popytać. „Jaka junta? Jacy faszyści? Teraz? Skąd?”. Nikt takich prostych pytań jednak nie zadaje. Nie ma jak. Wojna. W Kijowie — nowy rząd. Nowy prezydent, bo stary uciekł. Nowy kraj? Teoretycznie.

Cisza po rewolucji

Rewolucja Godności, choć zbudowała w Kijowie europejską sicz, nie miała atamana — przywódcy, który poprowadziłby ją do zwycięstwa. Ataman nie narodził się i po niej. Prezydentem został Petro Poroszenko. Pośledni oligarcha, człowiek wielu talentów i wielu ludzi. I Juszczenki z Pomarańczowej Rewolucji, i jej szwarccharakteru, Janukowycza. Żaden ataman, żaden sahajdaczny. Czekoladowy król. I jak każdy szanujący się oligarcha — właściciel telewizji.

Przed wyborami i tuż po nich zarzekał się, że wszystko (oprócz telewizji) sprzeda. I był nawet nabywca. Czekoladowe imperium, Roshen, chciała kupić firma Nestle — za miliard dolarów. Poroszenko jednak się „nie zdecydował”. Oficjalny powód — kryzys i zła koniunktura. Nieoficjalny — chciwość. Chciał trzy razy tyle… Dopiero w końcu 2015 roku Roshen został przekazany w zarząd (tzw. blind trust) zachodniemu bankowi inwestycyjnemu.

Oligarchia. Coś, co demokratycznemu światu niespecjalnie mieści się w głowie, a co na Wschodzie ma się doskonale. Niezależnie od wojen, rewolucji i zestrzeliwanych samolotów. Doskonale ma się też w wykrwawianej przez Rosję Ukrainie. Ci, którzy byli potęgą przed Majdanem, trochę zbiednieli. Za to urośli w siłę ci, którzy mają dostęp do nowej „europejskiej” władzy. Ludzie?

Prawie dwa miliony wewnętrznych przesiedleńców. Spora reszta w Polsce. Na czarno, „na Polaka”, „na wizach”, na studiach. Uciekają za chlebem, za lepszym życiem, w beznadziei i rozpaczy. Mężczyźni przed wojskiem, kobiety przed biedą. Wszyscy — przed korupcją. Na Ukrainie łapówki płaci się za wszystko. Milicja co prawda zamieniła się w policję, co jakiś czas aresztują jakiegoś urzędnika albo, nie daj Boże, polityka, ale korupcja „à la longue” ma się doskonale. W to, że uda się ją pokonać, nie wierzy 91 (!) procent Ukraińców (dane Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii).

„Było warto?” — pyta Ukraińców świat. Stracili Krym. Donbas to przecież ukraińskie Naddniestrze. Przecież tyle ofiar… Przed Majdanem mieli tylko korupcję. Teraz mają i korupcję, i wojnę.

A oni mówią, że warto było. Że wreszcie pozbyli się upokorzenia. Że odcięli się od gazowej zależności od Rosji. Że zobaczyli, jak można „normalnie” żyć. Że wreszcie zdobyli godność. Że jak trzeba, to wrócą z tej Polski i pojadą na wojnę. A na razie budują. Każdy swoją małą Ukrainę u siebie, za zarobione na Zachodzie pieniądze. Już nie liczą na „państwo”. Że coś da, że dać musi. Budują domy, własne wodociągi, piece na drewno, ogródki na „europejską” modłę i modlą się, by „państwo” już nigdy nic od nich nie chciało. Wojna? Są tacy, którzy stracili na niej życie. Tacy, którzy przez nią stracili najbliższych, najważniejszych. I tacy, którzy zrobili na niej biznes. Którzy pod płaszczykiem pomagania „naszym bohaterom” dorobili się majątków. Przez których „zwykli” Ukraińcy w kupionych od nich na bazarach butach znajdują kartki od darczyńców: „Modlę się, byś wrócił żywy do domu”. Oprócz kanalii tacy w końcu zawsze rodzą się przy wojnie, ta wojna na szczęście urodziła też naród.

.Świat jednak się zmienia. Właśnie rozpoczęło się nowe rozdanie. I kto to wie, czy ta cała rewolucja, te ofiary i ta świadomość miejsca i szansy nie pójdą na marne.

Maria Stepan

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 19 listopada 2016
Fot.Shutterstock