Mariczka PAPŁAUSKAJTE: Historia jednego zdjęcia

Historia jednego zdjęcia

Photo of Mariczka PAPŁAUSKAJTE

Mariczka PAPŁAUSKAJTE

Ukraińska dziennikarka, redaktorka, pisarka, menedżerka. Współzałożycielka grupy wydawniczej The Ukrainians Media, redaktor naczelna drukowanego magazynu „Reporters”. Ma 16-letnie doświadczenie dziennikarskie i jest przedstawicielką ukraińskiej szkoły reportażu. Finalistka konkursu „Honor Zawodu” (2019, 2020) i laureatka prestiżowej Nagrody im. Heorhija Gongadze (2021).

Ukraińska dziennikarka Mariczka Papłauskajte przejechała ponad 8000 kilometrów i przeprowadziła 40 wywiadów, aby zrozumieć, w jaki sposób kolej stała się symbolem oporu. Jej książka „Pociąg przyjeżdża na czas”, wydana przez wydawnictwo Łaboratorija, opowiada prawdziwe historie ludzi, którzy każdego dnia robią niezwykłe rzeczy, aby utrzymać główną arterię kraju w ruchu.

.W książce odnaleźlismy jakże wzruszającą historię zdjęcia, którego autorem jest Dmytro KOZACKI, a które zamieściliśmy na okładce książki Laury MANDEVILLE i prof. Konstantyna SIGOWA „Narodziny nowej Europy. Ukraina nas obudziła”, którą wydaliśmy w Wydawnictwie „Wszystko co Najważniejsze”. Książka wciąż dostępna jest w sprzedaży wysyłkowej: [LINK]. Polecamy!

.Jednak ta historia zaczyna się od rozkładu jazdy na głównym dworcu kolejowym w Kijowie, gdzie na tablicy elektronicznej świecą się na żółto nazwy miast, do których pociągi na razie nie kursują: Kercz, Melitopol, Donieck, Mariupol, Ługańsk, Sewastopol, Eupatoria. Ale pamięta się o nich i o nie się walczy. Kolej jako pierwsza po wojsku wkracza na okupowane terytoria, naprawiane są tory. Jest odpowiedzialna za bezpieczny transport najwyższych urzędników krajów partnerskich i światowych gwiazd do stolicy. Ratuje, daje schronienie, zaopatruje wojsko i przemysł obronny. Przynosi nadzieję i jednoczy.

Nie pozwól, by stało się najgorsze

.W przedziale siódmego wagonu pociągu nr 081/082, który od lat kursował na trasie Kijów-Użhorod-Kijów, na odwróconym wiadrze siedziała konduktorka, rozmyślając. „Boże – mówiła do siebie. – Niech mała się ocknie”.

To już czwarty kurs z rzędu, odkąd 50-letnia Iryna Jurczenko wyszła do pracy 25 lutego. Z powodu ostrzałów jej pociąg, podobnie jak inne, był opóźniony, więc wracał do Kijowa, gdy tylko wysiedli pasażerowie w Użhorodzie. W czasach pokoju załoga zwykle odpoczywała lub spacerowała po mieście przez cały dzień przed wyruszeniem w trasę powrotną, ale teraz nie ma na to czasu. Iryna zjadła coś dopiero trzeciego dnia, gdy przypomniała sobie, że przecież musi jeść.

Wagon sypialny o podwyższonym komforcie, który zwykle przewozi tylko 18 pasażerów – po dwóch w każdym przedziale – teraz musiał pomieścić półtorej setki osób. Pasażerowie tłoczyli się w przedziałach po dziesięć osób, siedzieli na podłodze, na walizkach na korytarzach, stali w przedsionkach, a nawet w toaletach. Kiedy Iryna zamykała drzwi wagonu na dworcu w Kijowie, jej ciało zostało przyciśnięte do szyby, ledwo mogła przejść przez wagon.

W swoim przedziale usadawiała najmniejszych pasażerów. Teraz na kanapie, na której zwykle odpoczywała, leży dwuletnia dziewczynka, a obok niej siedzi przestraszona 23-letnia mama. Jeszcze godzinę temu były tu inne dzieci, ale przeniesiono je dalej, gdy tylko zorientowano się, że wspomniana dziewczynka ma gorączkę.

Próbowano obniżyć temperaturę syropem z ibuprofenem, który mama miała przy sobie, ale to nie pomogło. Dziewczynka wymiotowała już kilka razy, słabła w oczach – nie miała już siły na bycie niegrzeczną i ledwo słyszalnie oddychała z zamkniętymi oczami. Odmawiała wody, mama płakała, a Ira szukała ratunku. Do najbliższej stacji, na którą można było wezwać karetkę, było jeszcze kilka godzin drogi. „Boże – powiedziała do siebie. – Nie pozwól, aby w moim wagonie coś się stało. Proszę, niech z tym dzieckiem wszystko będzie dobrze. Nie dopuść do najgorszego”.

.Gdy tylko telefon złapał zasięg, zadzwoniła do swojej przyjaciółki, konduktorki z sąsiedniego wagonu:

– Haliu! Mówiłaś, że zdążyłaś kupić lekarstwa na wszelki wypadek. Właśnie taki się zdarzył. Pomóż mi!

Halia rzeczywiście miała lekarstwa – pierwszego dnia wojny zostawiła w aptece siódmą część swojej pensji i wyszła z torbą pełną różnych lekarstw. Była w tej torbie też ampułka Analginu, leku na ból i gorączkę. Jest on zakazany w kilkudziesięciu krajach, ale na Ukrainie jest nadal stosowany, zwykle w formie zastrzyków domięśniowych lub dożylnych.

Halia wiedziała, że w krytycznej sytuacji roztwór można nawet wypić. Ale dawka w ampułce jest przeznaczona dla osoby dorosłej.

– Dajcie jej połowę – brzmiała instrukcja kolegi.

Ale jak przekazać ampułkę, gdy w przejściu między wagonami jest ścisk i nie da się przejść? Pasażerowie przekazywali więc szklaną ampułkę z rąk do rąk przez cały wagon, ostrożnie, uważając, aby jej nie potłuc, aż trafiła w ręce Iryny. Po zapytaniu mamy o zgodę konduktorka wlała kilka kropel do otwartych ust dziecka. Pozostawało tylko czekać.

Minęło ze 20 minut, zanim dał się słyszeć słaby głos dziewczynki:

– Mamo – powiedziała. – Chce mi się pić.

Irynie chciało się płakać. Płacze połowa wagonu, lecz ona jest tu przecież konduktorką. Przepchnęła się do toalety i tam się rozpłakała. Dziękowała Bogu i cieszyła się, że czyjeś dziecko zdrowieje. Miała nadzieję, że ktoś ocali również jej syna.

Jej syn Dmytro spędził na wojnie osiem ze swoich dwudziestu pięciu lat. W 2014 roku porzucił studia w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Polsce, przyjechał na Ukrainę i dołączył do Majdanu. Kiedy wiosną tego samego roku Rosjanie zajęli Krym, wstąpił do Gwardii Narodowej Ukrainy, a następnie do pułku ochotniczego „Azow”.

.Iryna pracuje na kolei od 31 lat. Latem 1991 roku, przed upadkiem Związku Radzieckiego, jej pierwszy kurs to był pociąg nr 01/02 Kijów-Moskwa, tak zwany pociąg deputowanych. W tym czasie pociągi odziedziczone po Związku Radzieckim miały kolor zielony, a ten był jednym z pierwszych, które zostały pomalowane na niebiesko. Na wagonach widniał żółty napis „Ukraina”.

Pociąg wyjeżdżał z Kijowa wieczorem i przyjeżdżał do Moskwy rankiem następnego dnia. Często korzystali z niego politycy i świeżo upieczeni biznesmeni.

Podczas gdy oni załatwiali interesy, Iryna sprzątała wagon, a potem miała cały dzień na spacer po Moskwie. Młoda dziewczyna z małego miasteczka Malin była pod wrażeniem szerokiego Prospektu Kutuzowskiego i Arbatu. Delektowała się każdym krokiem.

Ale nie przepadała za przeciętnymi Rosjanami. „Znowu te Chachły – rzuciła kiedyś w jej stronę sprzedawczyni w sklepie spożywczym, gdy usłyszała ukraiński akcent. – Jak długo będziecie nas objadać?”.

Tymczasem Iryna widziała na własne oczy setki Ukraińców, którzy wieźli pociągiem do Moskwy produkty z własnych gospodarstw: mleko, twaróg, mięso, warzywa, owoce, zioła. Moskwianie ustawiali się w kolejce, aby kupić domowe produkty z ukraińskiego pociągu, a Ukraińcy przywozili z powrotem przynajmniej trochę pieniędzy – w latach dziewięćdziesiątych w większości byłych republik radzieckich wielu miesiącami nie otrzymywało wynagrodzenia.

Owszem, często widziała morze, nowe miejsca, nowych ludzi, ale rzadko widywała dzieci. Standardowa zmiana trwa cztery dni na cztery dni wolnego lub sześć na sześć.

.Na stacji w Chmielnickim Iryna znowu musiała przepychać się przez tłum do przedsionka, aby otworzyć drzwi i wypuścić tych, którzy chcieli wysiąść. Ludzie nie wysiadali – spadali. Na ich miejsce wchodzili nowi. Już miała zamknąć drzwi, gdy ktoś wcisnął jej w ręce paczkę i zawołał: „Rozdajcie to, komu trzeba”.

W paczce było jedzenie: dwie konserwy, solanka z grzybami i sałatka, trzy jabłka, trochę cukierków i kanapki z masłem. Ktoś skompletował tę rację żywnościową z tego, co miał w domu. Od tej pory nieznajomi na stacjach dawali Irynie wodę i pojemniki z domowymi pierogami, kanapkami i innym jedzeniem, które rozdawała pasażerom.

Kiedy w końcu ci wysiadali we Lwowie lub na końcowej stacji w Użhorodzie, wielu z nich przytulało Irynę i dziękowało, a niektórzy nawet próbowali dać jej pieniądze. Iryna odmawiała, prosiła o przekazanie datków na wojsko. Nikt z pasażerów nie wiedział, że jej syn coraz rzadziej wysyłał jej wiadomości z Azowstalu.

Iryna i jej koledzy mieli szczęście – pierwszy dzień wolny dostali po jedenastej dobie pracy. Kobieta schudła osiem kilogramów, a na jej twarzy pojawiła się wysypka stresowa.

Przejechanie stu kilometrów z Kijowa do Malina zajęło kierowcy busa, który wiózł konduktorkę do domu, ponad dziewięć godzin. Jechali przez pola, szukając sposobów na ominięcie dróg (na drogach strzelano), i sprawdzali, czy flagi na punktach kontrolnych są nadal ukraińskie. Przez okno Iryna widziała spalone samochody i krew – wciąż nie mogła sobie uświadomić, że to nie horror, lecz rzeczywistość.

.Pewnego dnia syn zadzwonił do niej i poprosił o przesłanie numeru karty bankowej. „Mamo, chcę przelać ci swoją pensję” – usłyszała Iryna i dreszcz przebiegł jej po plecach. On się żegnał.

Przez prawie dwa miesiące Dmytro wraz z innymi żołnierzami stawiał czoła oblężeniu. Rosjanie przemienili kombinat metalurgiczny w zmasakrowany żelazny szkielet. W podziemiach pozostawało kilka tysięcy ukraińskich żołnierzy. Wielu zostało rannych, niektórzy poważnie. Mariupol był już zdobyty przez Rosjan, a na mapie walk tylko teren kombinatu należał do wojsk ukraińskich.

Nie było już żadnych korytarzy humanitarnych dla uchodźców. Żony i matki jeździły do Turcji, do Erdoğana, prosić o statki. Inne udały się do papieża, by prosić go o uratowanie ich bliskich.

– Nie – protestowała Iryna. – Nie, nie, nie! Ty wrócisz i sam to wszystko wydasz. Wrócisz, wiem, że wrócisz. 

Nie mogła dokończyć rozmowy. Odłożyła słuchawkę i zalała się łzami. Następnego ranka, po nieprzespanej nocy, zmusiła się do umycia twarzy, a nawet pomalowania oczu. W swoim przedziale nagrała wiadomość wideo dla syna. Powiedziała, że znajdzie się wyjście. Mówiła, że Bóg nie zostawi jego i jego towarzyszy na pastwę losu. Przypomniała mu o tym, czego uczyła go od dzieciństwa – że z każdej beznadziejnej sytuacji zawsze jest przynajmniej kilka wyjść. Miała nadzieję, że to małe kółeczko w Messengerze z jej oczami, głosem i słowami doda synowi więcej wiary. W międzyczasie Dmytro opublikował w sieci zdjęcia zrobione w Azowstalu: „Cóż, to wszystko. Dziękuję za schronienie, Azowstalu – miejsce mojej śmierci i mojego życia”. Zdjęcia trafiły na pierwsze strony światowych mediów. Autoportret przedstawiający go stojącego z wyciągniętymi rękami pośrodku zniszczonego kombinatu, ze snopem światła padającym na jego ramiona, sprawił, że syn Iryny, Dmytro Kozacki ps. „Orest”, stał się znany na całym świecie.

.Dnia 20 maja, po trzech miesiącach obrony Mariupola, wojskowi, którzy pozostawali na terenie Azowstalu (nie tylko z pułku „Azow”, ale także z kilku innych jednostek), wykonali rozkaz wyższego dowództwa wojskowego i poddali się. Zostali jeńcami wojennymi.

Gdy tylko pociąg ruszył, Iryna weszła do przedziału, tradycyjnie poczęstowała gości herbatą i nagle rozpoznała jedną z pasażerek. Była to Komisarz Praw Człowieka Rady Europy – wielokrotnie widziała ją w wiadomościach. „Boże, Iryno, musisz coś powiedzieć – pomyślała konduktorka. – Musisz coś zrobić”.

Było to wiosną, kiedy przenieśli ją na nową trasę – z Kijowa do Chełma. Wzrosło zapotrzebowanie na pociągi do Polski, więc kolej uruchomiła ten szlak. Następnego ranka postanowiła napisać list. Usiadła do pisania, ale nie zna angielskiego. Pomyślała, że napisze po ukraińsku, a później przetłumaczy. Pisała: „Jestem mamą Dmytra Kozackiego, żołnierza pułku »Azow«, który od pierwszych dni wojny stanął w obronie swojej rodziny i kraju. Dmytro jest taki sam jak tysiące chłopców i dziewcząt. Oni nie są terrorystami, nie są mordercami, bronią swojej ziemi i swoich rodzin”.

Następnie pobiegła do swojej przyjaciółki Hali w sąsiednim wagonie – skorzystały z translatora online, aby przetłumaczyć te słowa na obcy język. Czas uciekał – pociąg zbliżał się do stacji. Denerwowała się, popełniała błędy, zmieniała słowa. Potem przyniosła do przedziału gości poranną kawę i wraz ze szklankami w uchwytach położyła na stoliku karteczki. Chciała krzyczeć o swojej rozpaczy, ale powstrzymała się – wiedziała, że histeria, krzyk i płacz nigdy nikomu nie pomogły. Już dawno nauczyła się krzyczeć bezgłośnie.

Jakieś pięć minut później pani komisarz zapukała do jej drzwi. Przytuliła ją mocno i powiedziała cicho: „Rozumiem. My też mieliśmy wojnę w Bośni i ja to wszystko przeżyłam”.

.Do stacji było jeszcze daleko. Pasażerowie nie tłoczyli się przy wyjściach i niczego od Iryny nie chcieli. W jej wagonie – żadnego dźwięku. W tej nieobecności wszystkiego zmuszała się do oddychania i zaciskała pięści tak mocno, że bielały na nich kostki.

Myślała o synu, który był w niewoli od trzech miesięcy. Nie wiedziała, gdzie on jest i czy jeszcze żyje. Wiedziała tylko, że przez jakiś czas był przetrzymywany w donieckim areszcie śledczym i z jeńca wojennego stał się „zatrzymanym”, jakby był przestępcą. Wszystko to nie pozostawiało nadziei na wymianę.

Pół godziny później musiała się uspokoić – zaczynało się wpuszczanie pasażerów na pokład. W tym zamieszaniu nie od razu zauważyła, że na jej telefon ktoś próbował się dodzwonić z nieznanego numeru.

– Mamo, to ja – usłyszała.
– Dima, to Ty? – nie mogła uwierzyć. A potem zaczęła bez przerwy mówić: – Synku, proszę, nie martw się, walczymy o was. Tylko się trzymaj!
– Zostałem wymieniony, mamo – powiedział już po raz trzeci. – Jestem na Ukrainie, mamo.

Ale ona tego nie słyszała. Nie mogła sobie tego uświadomić.

– Zostałem wymieniony – powtórzył jeszcze raz i w końcu zrozumiała.
– O mój Boże, synku… – Po jej twarzy spłynęły łzy.

Zadzwoniła do córki. Pobiegła do kierownika pociągu.

– Zwolnili! – krzyknęła do niego.
– Kogo? Zwolnili cię z pracy? Dlaczego?
– Nie! Mojego syna zwolnili!

Tego dnia przytulali ją i płakali z nią prawie wszyscy pasażerowie. Z dumą pokazywała im zdjęcie swojego syna – portret uśmiechniętego młodego żołnierza na tle kwitnącej wiśni. Zrobił to zdjęcie jeszcze w Azowstalu. Mama cieszyła się, że syn potrafi dostrzec piękno nawet w najstraszniejszych okolicznościach. Na odwrocie tego zdjęcia, wydrukowanego na dużym arkuszu papieru, wypisany był jej ręką tekst modlitwy odmawianej w ciągu tych miesięcy wiele razy. Wymodliła go. Dotarł do domu we wrześniu. Dmytro Kozacki został zwolniony z niewoli wraz z dwustoma innymi ukraińskimi żołnierzami. W kieszeni przywiózł serwetkę z okruchami chleba, które przechowywał jak skarb. Schudł do kości i częściowo stracił włosy. Ale przeżył.

.Iryna nie dzieliła się z pasażerami swoim dramatem. Jej praca to codzienne przewożenie tysięcy ludzi i ich historii z jednego zakątka kraju do drugiego. Nie sposób wytłumaczyć wszystko każdemu. Zamiast tego podzieliła się z nimi swoją radością. W tym momencie prawdopodobnie nie była przewodniczką na drodze podróżujących. Była mamą. Mamą Dmytra.

Mariczka Papłauskajte

Fragmenty książki Pociąg przyjeżdża na czas. Publikacja za zgodą ukraińskiego wydawnictwa Łaboratorija.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 24 sierpnia 2024
Fot. Wolfgang Hasselmann / Unsplash