Jak Ukraina przygotowywała się do inwazji
Ukrainie udało się przetrwać, powstrzymać ofensywę znacznie silniejszego wroga, a nawet odzyskać większość okupowanego terytorium. A wszystko to dzięki niesamowitemu bohaterstwu i poświęceniu ukraińskich żołnierzy. Kto ponosi winę za porażkę przygotowań – najprawdopodobniej dowiemy się po wojnie, a przynajmniej po jej gorącej fazie – pisze Lubko PETRENKO
.Na przełomie lutego i marca cały świat z zapartym tchem obserwował, jak Ukraina, jej armia, ukraińscy ochotnicy, wolontariusze i wreszcie wszyscy Ukraińcy dobrej woli stanęli w obronie swojej ojczyzny przed rosyjskim agresorem. Ten wyczyn narodu ukraińskiego, który zdołał odeprzeć straszliwą inwazję znacznie silniejszego wroga i nie dopuścić do ujarzmienia swojego kraju, z pewnością zostanie zapisany złotymi zgłoskami w światowych analizach historycznych. W końcu, jak już wiemy, niewielu globalnych graczy wierzyło, że Ukraina będzie w stanie wytrzymać, nie mówiąc już o odparciu, a nawet kontratakowaniu wroga. W najlepszym wypadku Ukraińcy mogli być postrzegani jako partyzanci na własnej, okupowanej ziemi.
Wszystko to oczywiście nie może nie budzić szacunku dla odporności Ukraińców i ich wojskowego wyczynu. Jednocześnie nie sposób nie zadać logicznego pytania: jak to się stało, że ten wyczyn był potrzebny, że armia nie była do końca gotowa na atak z zewnątrz, mimo że wojna trwała od ośmiu lat? W końcu dlaczego w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę straciliśmy południowe terytoria, Mariupol, Nową Kachowkę, większą część Donbasu, a nawet Chersoń, mimo że miasto leży na prawym brzegu Dniepru? Czy Ukraina mogła lepiej przygotować się na rosyjską inwazję na masową skalę?
Na wszystkie te pytania będą musieli odpowiedzieć ukraińscy przywódcy, gdy tylko pomyślnie zakończymy wojnę. Jednak już teraz możemy przyznać: tak, do ewentualnej inwazji przygotowaliśmy się bardzo słabo.
Degradacja armii i zarazem całego systemu bezpieczeństwa na Ukrainie trwa faktycznie przez całe trzy dekady od uzyskania niepodległości. Aby wyobrazić sobie skalę tej degradacji, wystarczy obejrzeć hollywoodzki film Pan życia i śmierci (Lord of War) z Nicolasem Cage’em w roli głównej. Film barwnie pokazuje, jak handlarze bronią z całego świata czerpali zyski z kradzieży broni, amunicji, pojazdów opancerzonych itp. z ukraińskich magazynów wojskowych i jak na tej broni zarabiano miliardy dolarów. Tymczasem Ukraina stawała się bezbronna wobec potencjalnego wroga zewnętrznego. Oczywiście film przedstawia wszystko z pewną artystyczną przesadą, ale w zasadzie sytuacja jest odwzorowana dość dokładnie. Ukraiński rząd zupełnie nie przygotowywał się na ewentualną agresję, powtarzając ten sam błąd, który popełniła Ukraińska Centralna Rada w 1917 roku. Teraz, podobnie jak wtedy, naiwni ukraińscy politycy myśleli, że są otoczeni przez samych przyjaciół, więc mogą się wyluzować i nie martwić się o własne bezpieczeństwo.
Cóż, można było lekceważyć bezpieczeństwo przed 2014 rokiem, ale trzeba było całkowicie stracić poczucie samozachowawczości, aby po aneksji Krymu i inwazji na Donbas kwestie zapełniania arsenałów, utrzymywania składów amunicji i tworzenia nowych rodzajów broni zepchnąć na drugie lub trzecie miejsce.
Winę za to ponoszą nie tylko skorumpowani urzędnicy i populistyczni politycy, którzy opowiadali się za pokojem. W ciągu kilku lat ograniczonej wojny w Donbasie, w której aktywnie uczestniczył zaledwie jeden procent ukraińskiej populacji, nasi obywatele stali się tak „zmęczeni” wojną, że byli gotowi zagłosować na każdego, kto obiecał zaprzestanie walk. Chociaż nie, „na kogokolwiek” byłoby przesadą. Nikt nie spieszył się z głosowaniem na otwarcie prorosyjskich kandydatów, takich jak Jurij Bojko czy Jewhen Murajew, pomimo ich pokojowych programów wyborczych.
Tak więc wiosną 2019 r. Ukraińcy masowo zagłosowali na komika Wołodymyra Zełenskiego, wierząc w jego hasła, że „trzeba po prostu przestać strzelać”, „spotkać się gdzieś pośrodku” itp. Podczas swojej kampanii wyborczej Zełenski z pasją przekonywał, że wojna trwa tylko dlatego, że ukraińscy i rosyjscy oligarchowie czerpią z niej korzyści (przede wszystkim sugerując korzyści dla Petra Poroszenki). Zgodnie z jego logiką wojnę można zakończyć, po prostu odbierając dźwignie wpływu tym agresywnym oligarchom.
A najśmieszniejsze jest to, że większość Ukraińców wierzyła w te proste recepty Zełenskiego. Postrzegano go jako „prezydenta pokoju”, jako sprytnego przywódcę państwa, który jest w stanie rozwiązać każdy konflikt, tak jak robił to stworzony przez niego bohater filmowy w serialu telewizyjnym Sługa ludu. Nic więc dziwnego, że historycznie sprawdzona formuła pokoju, znana jeszcze starożytnym Rzymianom – si vis pacem, para bellum – wydawała się dla nowo wybranego prezydenta i jego ekipy obcą.
Nie ma sensu zaprzeczać, że w okresie prezydentury Petra Poroszenki ukraińskiej armii poświęcano zbyt mało uwagi, zwłaszcza faktycznemu stanowi wojny w kraju. Przeprowadzono liczne śledztwa dziennikarskie (zarówno ukraińskie, jak i zagraniczne) w sprawie nadużyć dotyczących zamówień obronnych, w tym z udziałem ówczesnej głowy państwa. Szczególnie haniebnym rozdziałem prezydentury Poroszenki było zniszczenie ukraińskich składów amunicji, ponieważ i tak nie stworzono bezpiecznych warunków do jej przechowywania. Wszystkie te problemy odbiły się nam krwiopluciem na początku inwazji na dużą skalę. Jednak pod rządami Poroszenki była realizowana przynajmniej jakaś część zamówień obronnych.
W końcu pojawiła się naiwna wiara Zełenskiego, że możliwe będzie osiągnięcie porozumienia z Putinem, ponieważ jest on rzekomo osobą zdroworozsądkową, a zdrowy rozsądek powinien przyczyniać się do dążenia do pokoju. Zełenski był gotowy na bolesne kompromisy, na ustępstwa, które jego zdaniem wystarczyłyby, aby kremlowski dyktator zachował twarz i zostawił Ukrainę w spokoju.
Tak, teraz wiemy, jak naiwne były te nadzieje, którymi ukraiński rząd żył przez prawie trzy lata. Ta naiwność doprowadziła do zaniedbań w mianowaniu ludzi na odpowiedzialne stanowiska wojskowe. Na przykład pierwszym ministrem obrony Ukrainy mianowanym przez Zełenskiego był Andrij Zahorodniuk, odnoszący sukcesy przedsiębiorca i absolwent Uniwersytetu Oksfordzkiego. Jednak jego rzeczywisty związek z armią przed nominacją polegał tylko na tym, że na początku rosyjskiej agresji zbrojnej w Donbasie firma, którą kierował, dostarczała ukraińskim żołnierzom piecyki burżujki.
W marcu 2020 roku Zełenski przeprowadził radykalną reorganizację rządu i mianował generała broni Andrija Tarana, człowieka dobrze zorientowanego w sprawach wojskowych, na stanowisko szefa Ministerstwa Obrony. Wydawałoby się, że człowiek, który do niedawna był pierwszym zastępcą dowódcy Wojsk Lądowych Ukrainy, powinien dobrze rozumieć potrzeby armii i wiedzieć, jak je zaspokoić. Ale to, czego oczekiwano, nie nastąpiło. Zamiast pomagać wojskowym, rozwiązywać ich problemy i zapewniać im wszystko, czego potrzebują, minister obrony wdał się w ostry spór z ówczesnym głównodowodzącym sił zbrojnych Rusłanem Chomczakiem.
Konflikt ten został nawet upubliczniony i sprawa trafiła do sądu: Rusłan Chomczak złożył pozew przeciwko Andrijowi Taranowi. Nie sądzę, aby warto było zagłębiać się w istotę sporu, jest to całkowicie drugorzędne. Najważniejsze jest to, że z powodu tego konfliktu poziom zdolności obronnych w de facto walczącym kraju gwałtownie spadł.
Serhij Rachmanin, utalentowany dziennikarz, obecnie deputowany do Rady Najwyższej Ukrainy, członek komisji Rady Najwyższej ds. bezpieczeństwa narodowego, obrony i wywiadu, w wywiadzie dla LB.ua tak określił istotę ówczesnego problemu bezpieczeństwa na Ukrainie: „Problemem nie był sam Taran. Problemem było to, że osoba, która nic nie robiła, szkodziła systemowi bezpieczeństwa i obrony przez sam fakt, że nic nie robiła. Osoba, która nie wiadomo, jak się tam znalazła, i nie wiadomo, co robiła na czele najważniejszego ministerstwa – to sytuacja, w której narastał chaos. A ci, którzy, powiedzmy, wykorzystywali pieniądze nieefektywnie lub być może kradli, czuli się bezkarni. To ogromny cios dla systemu bezpieczeństwa, którego niestety nowi szefowie resortu obrony, nawet gdyby byli geniuszami, nie będą w stanie naprawić”.
W tym miejscu prezydent Zełenski powinien był interweniować, ukarać winnych i zdymisjonować tych, którzy szkodzą zdolnościom obronnym. Ale nie, Taran pozostał na stanowisku przez półtora roku, od marca 2020 do listopada 2021 roku. To znaczy, dopóki nie stało się jasne, że rosyjska inwazja na pełną skalę jest całkiem realna. Podczas kadencji Tarana zaniedbano zamówienia państwowe dla armii, najnowsze programy zbrojeniowe i ćwiczenia wojskowe. W końcu jak armia może się rozwijać, skoro dwie kluczowe osoby, od których ona zależy, stały się zaprzysięgłymi wrogami i otwarcie ze sobą walczą?
Dopiero 4 listopada stanowisko szefa ukraińskiego resortu obrony objął Ołeksij Reznikow. Do otwartej rosyjskiej inwazji pozostały niecałe trzy miesiące. Na pełne przygotowanie pozostało bardzo mało czasu. Ale nawet ten krótki okres został wykorzystany nieefektywnie.
Dlaczego? Z bardzo prostego powodu: ukraińskie kierownictwo państwowe nie miało woli politycznej, aby to zrobić. Przede wszystkim mówimy o prezydencie, który aż do momentu, gdy rosyjskie rakiety poleciały na Kijów, z jakiegoś powodu miał nadzieję, że Putin nie odważy się rozpocząć inwazji na pełną skalę. Kancelaria prezydenta uważała, że eskalacja konfliktu zbrojnego jest mało prawdopodobna. A jeśli już, to tylko na starych liniach ognia w obwodach ługańskim i donieckim.
Na innych niebezpiecznych obszarach, takich jak przesmyk krymski i północna granica, praktycznie nie prowadzono prac fortyfikacyjnych ani zaminowywania. Miało to później fatalne konsekwencje dla Ukrainy. Tylko jednym z przykładów są ofiary wśród ludności cywilnej w Mariupolu, Buczy, Hostomelu, Irpieniu itp.
Zełenskiemu natomiast jeszcze długo będą przypominać jego „przemówienie szaszłykowe” z 19 stycznia 2022 roku. Prezydent w telewizji zapewnił swoich obywateli, że nie ma powodu do obaw, że nie dojdzie do ataku. Oto cytat z przemówienia, w którym Zełenski wyraża swoje przewidywania na ten rok:
„22 stycznia będziemy obchodzić Dzień Jedności Ukrainy. Otworzymy most zaporoski. W ciągu roku zbudujemy największą autostradę na Ukrainie z Użhorodu do Ługańska. Zbudujemy drogi, mosty, szkoły, stadiony, wagony, samoloty i czołgi. Zaszczepimy zdecydowaną większość populacji. W kwietniu będziemy świętować Wielkanoc. W maju, jak zawsze, będziemy mieli słońce, weekendy, szaszłyki i oczywiście Dzień Zwycięstwa. A potem lato. Będziemy zdawać egzaminy, aplikować na uniwersytety, planować wakacje, pielęgnować ogrody, organizować wesela. A potem jesień. Wówczas, mam nadzieję, będziemy kibicować naszej drużynie narodowej na Mistrzostwach Świata FIFA w Katarze. A potem zima. I będziemy przygotowywać się do świąt noworocznych. Jak zawsze, 31 grudnia cała rodzina zbierze się przy stole. I jestem pewien, że w swoim noworocznym przemówieniu powiem: »Drodzy Ukraińcy! A nie mówiłem? Mamy się świetnie!«”.
Zauważmy obecną w przemówieniu wzmiankę o budowie dróg. To nie przypadek, powiedziałbym nawet, że jest to bardzo znaczące. W tym czasie nabierał rozpędu program Wielkiej Budowy, na który przeznaczono setki miliardów hrywien (na przykład w 2022 r. planowano wydać ponad 140 mld hrywien). Nie będę mówić o korupcyjnym komponencie tego projektu, choć jest on obecny i według dziennikarzy śledczych bardzo znaczący, ale raczej skupię się na priorytetach. Zamiast wydawać te pieniądze na budowę fortyfikacji, na przygotowanie Obrony Terytorialnej i zakup broni, Ukraina wydaje niewiarygodne kwoty na drogi, z których większość stanie się po prostu niepotrzebna, a nawet szkodliwa, ponieważ będą pod okupacją i ułatwią logistykę wrogowi.
A działo się to w czasie, gdy amerykański i brytyjski wywiad krzyczały do Zełenskiego: przygotuj się na wielką wojnę! Dostawał coraz dokładniejsze plany rosyjskiej ofensywy w dziewięciu obszarach operacyjnych, ale wciąż nie chciał w nie wierzyć.
Kolejne uspokajające przemówienie Zełenski wygłosił 16 lutego, ponieważ wielu ekspertów przewidywało rozpoczęcie inwazji w tym dniu. Prezydent cieszył się, że nikt nie zaatakował, a nawet zasugerował, że każdego roku w tym dniu powinien być obchodzony Dzień Jedności Ukrainy.
Według osób z bliskiego otoczenia prezydenta Zełenski ostatecznie uświadomił sobie, że inwazja na pełną skalę jest nieunikniona, dopiero 21 lutego. Wtedy to rosyjska Rada Bezpieczeństwa, kierowana przez Putina, uznała samozwańcze republiki DRL i ŁRL i zadeklarowała gwarancję ich bezpieczeństwa. Prezydent Ukrainy w końcu zdał sobie sprawę, że żarty się skończyły i ogłosił stan wyjątkowy w całym kraju.
Czy można było jednak coś zrobić, by wzmocnić zdolności obronne kraju? Niewiele, ale coś można było. Przynajmniej przygotować się do wysadzenia mostów, a może od razu wysadzić mosty na przesmyku krymskim i te prowadzące dalej z Krymu do obwodów chersońskiego i zaporoskiego. Wzmocnić garnizony i punkty kontrolne w tym kierunku. Zaminować wciąż niezaminowane tereny na granicy z Rosją i Białorusią, na ile pozwolą na to miny, siły i czas. Warto byłoby również rozpocząć ewakuację ludności z terenów potencjalnie niebezpiecznych.
.Niestety, nic z tego nie zostało zrobione. Na szczęście pomimo tych problemów Ukrainie udało się przetrwać, powstrzymać ofensywę znacznie silniejszego wroga, a nawet odzyskać większość okupowanego terytorium. A wszystko to dzięki niesamowitemu bohaterstwu i poświęceniu ukraińskich żołnierzy. Kto ponosi winę za porażkę przygotowań – najprawdopodobniej dowiemy się po wojnie, a przynajmniej po jej gorącej fazie.