Olha KARI: Pamięć o ludobójstwie. Nieodrobione lekcje historii

Pamięć o ludobójstwie. Nieodrobione lekcje historii

Photo of Olha KARI

Olha KARI

Ukraińska pisarka, dziennikarka, felietonistka. W swoich reportażach i książkach porusza tematy przezwyciężania traum w społeczeństwie i stygmatyzacji kobiet. Pisze o kobiecym doświadczeniu przeżywania wojny. Autorka książek „Rybka wujaszka Zawena” (2019), „Kompot z patisonów” (2020), „Krzyżyk, czyli bardzo krwawa książka” (2022), „Życie pośród życia” (2022) i “Ale co ty tam wiesz o wojnie?” (2023).

Jedyny wniosek, jaki nasuwa się dzisiaj w odniesieniu do zdolności świata do radzenia sobie z ludobójstwem i wojnami jest taki, że nieukarane zło powraca – pisze Olha KARI

.„Byłam przygotowana, jeśli chodzi o pakowanie walizki” – wspomina ukraińska dziennikarka Hajane Awakian z Bachmutu. „Przez cztery lata pisaliśmy o życiu emigrantów; wielu z nich mi podpowiedziało, co mam ze sobą zabrać. Wyjeżdżaliśmy w lutym, ale od razu wzięłam rzeczy na lato, bo wiedziałam, że do Bachmutu już nie wrócimy. Wzięłam też to, czego utrata byłaby nieodwracalna. Zabrałam wszystkie zdjęcia, haftowaną koszulkę dla dziecka, flagę Ukrainy, którą w 2014 roku przekazali mi ukraińscy wolontariusze – z tą flagą jeździłam na wszystkie wydarzenia. Były to jakieś sentymentalne rzeczy, które chciałam zatrzymać, bo przypominały mi o domu”.

Jeszcze przed inwazją Hajane uzgodniła ze swoimi znajomymi, że w przypadku zagrożenia wszyscy niezwłocznie wyjadą razem. „Zebrałam rzeczy jeszcze 23 lutego. Z jakiegoś powodu myślałam, że Rosjanie dość szybko posuną się do przodu, bo 20 km od Bachmutu są Majorsk i tereny okupowane, a jak pokazały wydarzenia z obwodów czernihowskiego i sumskiego, 20 km w warunkach bojowych to nic”.

Hajane wspomina, jak błagała rodziców, aby wyjechali z nią i synem, ale odmawiali. I nie było tak, że rodzice nie rozumieli zagrożenia. Rozumieli, i to bardzo dobrze. Ale za sprawą Rosji i wywołanych przez nią wojen rodzice Hajane raz już stracili dom. Wojna w Górskim Karabachu wygnała ich z domu i zmusiła do opuszczenia Armenii. „Następnie tata zabrał mamę i grupę bliskich do Bachmutu. Tak naprawdę oni już wcześniej doświadczyli tego samego co my w 2022 roku. Kiedy opuściliśmy Bachmut, jedna z naszych koleżanek pomogła nam znaleźć duży dom pod Lwowem i tam się wprowadziliśmy – 11 osób, 5 kotów. Przypomniałam sobie, jak mama opowiadała, że w latach 90. ona, jej ojciec, jej siostra i rodzina siostry jej ojca mieszkali w jednym pokoju w Artemiwsku (nazwa miasta Bachmut przed 2016 r.), a ludzie wciąż przyjeżdżali i przyjeżdżali. Wszyscy wtedy spali na podłodze, tak jak my”.

Rodzicom Hajane udało się wtedy, trzydzieści lat temu, zbudować nowe życie od zera, zbudować dom i wychować dzieci – w nowym kraju, w nowych warunkach, bez wsparcia, bez kapitału na start – tylko dzięki ciężkiej pracy. Dlatego decyzja o ewakuacji z ogarniętego już walkami Bachmutu była dla nich bolesna – po raz kolejny stracili nie tylko dom i uporządkowane życie, ale także grunt pod nogami.

„Rodzicom było najtrudniej” – mówi Hajane. „Mnie było łatwiej podjąć decyzję o wyjeździe i ewakuacji, bo bałam się o dziecko. Rozumiałam zagrożenie dla mojego życia ze względu na moją proukraińską działalność dziennikarską. Wiedziałam, że jeśli zostanę, zabiją mnie. Przez półtora miesiąca wraz z siostrą prosiłam rodziców, żeby wyjechali, a kiedy w końcu się zdecydowali, oboje przyszli do mnie w strasznym stanie. To właśnie stan mojego ojca skłonił mamę do opuszczenia Bachmutu. Ojciec był zawsze pogodny i wesoły, ale przyszedł do mnie dosłownie sparaliżowany strachem. W tamtym czasie jedna z rakiet uderzyła na ulicy obok ich domu; następnego ranka mama przesłała mi wiadomość, że wyjechali do Dniepru. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby mój ojciec przeklinał. Nigdy nie widziałam mojej matki tak zrozpaczonej. Stracili wszystko po raz drugi. Łącznie z domem, który budowali przez trzydzieści lat w cudzym kraju. Znów zostali z niczym”.

Teraz rodzice Hajane jako tako odzyskali równowagę, opiekują się wnukiem, poznają Kijów: „Bardzo się cieszę, że wyjechali. Nie muszę wciąż się martwić, czy nie zabił ich jakiś pocisk”.

Dla wielu Ormian mieszkających na Ukrainie historia Hajane nie jest wyjątkowa. Na początku lat 90. niektórzy uciekali przed masakrą w Baku, inni przed wojną w Górskim Karabachu, jeszcze inni szukali lepszego losu dla siebie i swoich dzieci, bo w latach 90. Armenia pogrążyła się w straszliwym kryzysie gospodarczym. Uciekali do Europy, Ameryki Północnej i Południowej, ale w szczególności na Ukrainę.

Salome Engibarian jest Ormianką z miasta Gawarr, która wraz z dziećmi i mężem przeprowadziła się na Ukrainę w 1997 roku. Nauczyła się języka, rozpoczęła udaną karierę jako organizatorka spotkań czytelniczych, tutaj wraz z mężem wychowała dzieci i zbudowała dom – w Biłohorodce pod Kijowem. Pod koniec lutego 2022 r., kiedy okupanci zajęli kilka sąsiednich wsi, Salome i jej mąż podjęli decyzję o opuszczeniu Ukrainy. „Kiedy dzieci dorosły, ja i mój mąż zostaliśmy sami w domu. Kiedyś zastanawialiśmy się, po co nam tak duża piwnica. Ale gdy w pierwszych dniach wojny siedzieliśmy tam właściwie ciągle, już wiedzieliśmy, po co ją mamy. W ciągu tych pierwszych dni nauczyłem się słuchowo rozróżniać, czy słyszę naszą obronę przeciwlotniczą, czy też uderzenia okupantów. Kiedy rakiety zaczęły przelatywać bardzo nisko nad nami, zdaliśmy sobie sprawę, że musimy wyjechać. Trudno było nam podjąć tę decyzję. Ale wrócimy!” – mówi Salome.

Obecnie Salome mieszka w Pradze, jest wolontariuszką i opiekuje się społecznością ukraińską (w szczególności prowadzi spotkania czytelnicze dla ukraińskich dzieci, które w czasie wojny zostały wywiezione z Ukrainy). Właściwie robi w Pradze dla społeczności ukraińskiej to samo, co kiedyś robiła dla społeczności ormiańskiej w Kijowie.

Salome ma za sobą nie tylko osobiste doświadczenia przymusowych przesiedleń – najpierw z Armenii na Ukrainę (w związku z podsycaną przez Rosję wojną w Karabachu), a po kilkudziesięciu latach – z Ukrainy do Czech (w związku z kolejną wojną rozpętaną przez Rosję). Ponad sto lat temu jej pradziadek musiał uciekać przed krwawym ludobójstwem, jakiego dokonali młodoturcy na ziemiach zachodniej Armenii. Wtedy rodzina przeszła Ararat i osiedliła się niedaleko jeziora Sewan, w Gawarze, skąd Salome odebrała już po swoim pradziadku sztafetę przymusowych podróży, napędzana nie ciekawością świata, ale niefortunnym losem. Niekończąca się historia ucieczki rodziny trwa nadal i nie widać jej końca.

Ludobójstwo z 1915 r. nie było pierwszym przypadkiem, który zmusił Ormian do opuszczenia domów w poszukiwaniu ratunku. Podobnie wojna rozpętana przez Rosję przeciwko Ukrainie nie jest pierwszym ludobójstwem zorganizowanym przez Kreml na ukraińskiej ziemi. Moim zdaniem, jako pisarki, ukraińskiej Ormianki, jako ormiańskiej Ukrainki i jako człowieka w ogóle, warunki historyczne dla popełniania ludobójstwa mają zawsze jeden punkt wyjścia – brutalną walkę o zasoby, napędzaną mściwością i resentymentem. Wyjście z błędnego koła ludobójstwa nigdy nie jest w tym samym miejscu, co wejście do niego.

Czy ludobójstwo, najwyższy stopień antyludzkiego zachowania, ma jedną drogę do rekoncyliacji? Nie, nie w takim przypadku, gdy ktoś dokonał brutalnego zła i znieważył twój naród, twoją rodzinę i ciebie. Współistnienie ze sprawcą przestępstwa jest możliwe, lecz zgoda jest mało prawdopodobna. Przede wszystkim chodzi o pogodzenie się ze sobą, z przeszłymi doświadczeniami, pokonanie traumy. Jeśli nie podejmiesz refleksji, nie przepracujesz tego bólu i będziesz nosić go w swojej pamięci, zwielokrotnisz szanse na powrót zła. Przyjęta praktyka wobec ludobójstwa: „Udawajmy, że nic się nie stało; będziemy obchodzić uroczyste rocznice”, to droga prowadząca do nowych ludobójstw, nowych wojen, nowych katastrof. Pamiętam mojego wujka Ormianina Wartana, który na krótko przed śmiercią postanowił odwiedzić okolice Karsu w Turcji, gdzie sto lat temu istniała ormiańska wioska Gopal. Oczywiście po 1915 roku po Gopalu i jego mieszkańcach został tylko popiół. Wartan opowiadał, że gdy wysiadł z autobusu wycieczkowego, otoczyły go tureckie dzieci, które prosiły go o pieniądze i słodycze. Ogarnęła go litość – te dzieci przypominały mu jego wnuki. Ale właśnie w tym momencie poczuł się tak, jak gdyby został porażony prądem. „To prawnuki tych, którzy niszczyli moich bliskich, zabijali ich, masakrowali ich bezlitośnie jak prosięta na świąteczną ucztę! Wyjąłem więc monety i rzuciłem tym dzieciom pod nogi – niech zbierają jałmużnę z ziemi!”. Wargi Wartana drżały, a dłonie zaciskały się w pięści. Czuł ból. Wartan nie mógł pogodzić się ze stratą utraconych bliskich. Musiał przeżyć całe życie ze świadomością, że świat nie ma najmniejszego zamiaru (bo nie ma woli politycznej, empatii, współczucia? Albo po prostu nie widzi w tym najmniejszej korzyści?) karania winnych zbrodni.

Jedyny wniosek, jakim można by podsumować zdolność świata do radzenia sobie z ludobójstwem i wojnami, jest taki, że nieukarane zło powraca. Zawsze. Po wypędzeniu twoich pradziadów z Gopalu zło podąża za tobą. Wygna cię z górzystego Gawaru, gdzie zimy są mroźne, a lata przesiąknięte zapachami ormiańskich pól. Znajdzie twój nowo wybudowany dom w Bachmucie lub w Biłohorodce i zrzuci bomby na ciebie i twoje wnuki. Będziesz uciekać coraz dalej, ale Ziemia jest okrągła, więc jak daleko uciekniesz?

.Jednak zło boi się tego, kto je rozpozna, kto przygląda się mu z bliska i nazywa je złem, wojnę wojną, ludobójstwo ludobójstwem. Bachmut, Mariupol, Nowa Kachowka, Berdiańsk, Melitopol, Bucza, Izium, Czernihów, Kijów, Awdijiwka, Jaworów, Zaporoże, Enerhodar. Dziś Ukraińcy walczą o tę prawdę na froncie. Tylko ukaranie zła, którego zbrodnie zostaną głośno wypowiedziane, dostrzeżone (i niekoniecznie wybaczone), utoruje drogę do domu wszystkim, którzy go stracili – sto lub trzydzieści lat temu czy w wyniku wczorajszego uderzenia rakiet.

Olha Kari

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 kwietnia 2024
Fot. Thomas Peter / Reuters / Forum