Prof. Ewa THOMPSON: Jeżeli Ukraina nie wygra, Europa Zachodnia odbuduje stosunki z Rosją, zaś Polska zostanie ukarana

Jeżeli Ukraina nie wygra, Europa Zachodnia odbuduje stosunki z Rosją, zaś Polska zostanie ukarana

Photo of Prof. Ewa THOMPSON

Prof. Ewa THOMPSON

Literaturoznawca, profesor literatury porównawczej i slawistyki na Rice University w Houston. Autorka książek "Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm" (2000) i „Zrozumieć Rosję. Święte szaleństwo w kulturze rosyjskiej” (1987).

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Europa Zachodnia wcale się Rosji nie boi, bo wie, że oddziela ją od Rosji pasmo krajów mniejszej niż ona ważności. A jednocześnie odnosi się z szacunkiem do Rosji, bo ta posiada broń atomową i jest użytecznym partnerem gospodarczym – pisze prof. Ewa THOMPSON

.Przypatruję się dyskusjom politycznym w Polsce. Od miesięcy widzę wzmożenie uwag w rodzaju: „Prezydent Kaczyński ostrzegał już w Tbilisi… Trzeba było go słuchać… Ależ ci zachodni politycy są naiwni, myśleli, że…”. Polacy nie mogą się nadziwić łatwowierności zachodnich Europejczyków

Tego rodzaju reakcje są bardzo chrześcijańskie i bardzo arystotelesowskie. Bardzo chrześcijańskie jest również zdziwienie, że mimo wciąż rosnącej liczby dowodów, że Rosja ma drapieżne zamiary w stosunku do sąsiadów, kraje Europy Zachodniej ociągają się z niesieniem Ukrainie pomocy. Każdy czołg trzeba wyżebrać, każdy system obrony powietrznej wyciągnąć z gardła nie do końca przyjaznych Ukrainie sfer rządzących i – co najlepiej widać w Niemczech – zwykłych ludzi, demonstrujących od czasu do czasu w obronie interesów Wielkiej Rosji.

Na nic się zdały zachodnie think tanki i instytuty promujące studia nad Rosją. Zamiast dostarczyć wiedzy o jądrze ciemności w Moskwie, były one i do pewnego stopnia wciąż są ośrodkami rosyjskiej propagandy (oczywiście są wyjątki). Mądrzy Polacy prześcignęli niemądry zachodni świat. Rosja była i jest taka sama: chciwa cudzych ziem i gotowa je przemocą zagarniać.

Ostatnio zaczynają pojawiać się głosy, że być może stoimy u progu wielkiej zmiany, jeżeli chodzi o postawę Zachodu w stosunku do Rosji. Oznaką tej być może rzeczywistej przemiany ma być opinia Henry’ego Kissingera (a któż, jak nie Kissinger, reprezentuje deep state, czyli najgłębszy nurt polityki potężnych państw Zachodu), że Ukraina powinna zostać przyjęta do NATO. Oczywiście może to być fałszywy drogowskaz – tak jak fałszywym drogowskazem były zapewnienia USA, Wielkiej Brytanii i Rosji o nienaruszalności granic Ukrainy, wyartykułowane w Budapeszcie w 1994 roku. Załóżmy jednak, że taka wielka przemiana w stosunku Zachodu do Rosji rzeczywiście się zaczyna. Jakie napotka przeszkody?

Rosja zaczęła pretendować do statusu europejskiej potęgi za czasów Piotra I, po jego zwycięstwie nad Szwedami w 1709 roku. A już na pewno stała się taką potęgą po rozbiorach Polski, gdy zyskała nie tylko terytorium i gospodarkę, ale i ludność skontaktowaną ze światem zachodnim i znającą europejskie języki, uniwersytety i biblioteki z książkami pisanymi alfabetem łacińskim. Wydaje mi się, że Polacy nie doceniają olbrzymich gospodarczych, kulturowych i politycznych korzyści, jakie Prusy i Rosja osiągnęły dzięki rozbiorom Polski. Rosja nie zagrażała Europie Zachodniej przed rozbiorami – była krajem odległym, egzotycznym raczej niż groźnym. Rozbiory Polski przybliżyły ją do Europy. A zwłaszcza do Niemiec. Głęboka przyjaźń rosyjsko-niemiecka zaczęła się od rozbiorów Polski. Fryderyka Wielkiego i Katarzynę II łączyły wspólny język i narodowość.

Można dyskutować o tym, kiedy Europa Zachodnia zaczęła zauważać, że bliskość Rosji może też oznaczać niebezpieczeństwo. Z chwilą obalenia monarchii i objęcia władzy przez komunistów zaistniała tego pewność. Ale strach przed Rosją był mitygowany przez istnienie pasma krajów, powołanych do życia przez traktat wersalski. Po I wojnie światowej kraje Europy Zachodniej nie musiały traktować Rosji jako bezpośredniego niebezpieczeństwa (pomimo nauczki, którą była, wspomagana przez Sowietów, wojna w Hiszpanii). Permanentna niezawisłość tych państw nie była na rękę ani Rosji, ani Niemcom, ani całej Europie Zachodniej. Był to cordon sanitaire, wał ochronny, przez który Rosja musiałaby przejść, aby uszczknąć choćby milimetr „prawdziwej” Europy.

Politycy zachodnioeuropejscy zdawali sobie sprawę, że to nowe pasemko państw będzie zażarcie broniło swojej niepodległości. Wprawdzie skazane było na klęskę, ale wyczerpana „utrzymywaniem go w porządku” Rosja nie odważyłaby się na dalsze parcie na zachód. Te państwa również były źródłem taniej siły roboczej dla Europy Zachodniej. Ergo, istnienie słabych lub częściowo tylko suwerennych państw oddzielających „prawdziwą Europę” od Rosji było ze wszech miar korzystne dla Europy Zachodniej. Było i wciąż jest. Nie mówiąc już o przyjemnościach, wynikających z „porządku dziobania” (pecking order), według którego ta wschodnia niby-Europa znajdowała się o stopień niżej niż Europa „prawdziwa”. Implikacje permanentnej niezawisłości tych państw zburzyłyby wielowiekowy już porządek rzeczy. Wygodniej było uważać Polskę za „wersalskiego bękarta”. Rzeczywista równość niegermańskiej Europy Środkowej i Europy Zachodniej byłaby akceptacją ryzyka bez żadnych dla podejmujących to ryzyko korzyści. Deep state Europy Zachodniej był i jest przeciwny powiększeniu świata Zachodu. W interesie Europy Zachodniej jest stan niepewności w niegermańskiej Europie Środkowej oraz w krajach Europy Wschodniej. Dla krajów Europy Zachodniej te państwa są jak ekstra gotówka w kieszeni – dobrze mieć coś ekstra, coś poza ciasnym budżetem, można tym nawet podzielić się z sąsiadem ze Wschodu.

Chodziło więc i chodzi o utrzymanie tych krajów w sytuacji raczej niepewnej, chwiejnej, oczywiście nie wygłaszając tego rodzaju programu głośno wszem wobec. To prawda, że po upadku Związku Sowieckiego nastąpiło nowe rozdanie i cordon sanitaire został przyjęty do klubu (wydawało się) państw europejskich. Ale było to rozdanie pełne zastrzeżeń, ograniczeń, pułapek, o czym świetnie wiedzą polscy dyplomaci. Ameryka częściowo się z tym zgadzała, w każdym razie dla niej nie były to sprawy pierwszorzędnej wagi.

Ten najgłębszy nurt międzynarodowej polityki ujawnia się oczywiście dość rzadko. Pogląd na świat najbardziej wpływowych polityków można dostrzec wtedy, gdy nie ma czasu na przygotowanie spotkań twarzą w twarz. Przykład: w sierpniu ub. roku zmarł Michaił Gorbaczow. Media Zachodu nie szczędziły mu laudacji. Niewątpliwie część ich mu się należała. Uderzył mnie jednak fakt, że we wszystkich znanych mi wpływowych komentarzach rola polskiej „Solidarności” w obaleniu komunizmu została całkowicie pominięta. Andrew Weiss z Carnegie Endowment for International Peace udzielił wtedy długiego wywiadu telewizji publicznej w USA, z którego wynikało, że Gorbaczow – trochę jak Lech Wałęsa – w pojedynkę uśmiercił komunizm, wprowadzając pieriestrojkę i rozluźniając cenzurę. Spontaniczny zryw Polaków (jak zauważył świetny znawca historii „Solidarności” Lawrence Goodwyn, takie oddolne zrywy są niesłychanie rzadkie w historii) został potraktowany jako bezwartościowy epizod wielkiej polityki. Weiss ani razu nie wymówił słowa „Solidarność”. Rola Polski jako siły sprawczej została całkowicie zignorowana.

To przykra prawda: losy i rola Polski są całkowicie obojętne większości obywateli krajów tzw. Zachodu. „Europa”, w tym sensie, w jakim to słowo jest używane w Polsce, nie rezonuje na Zachód od Odry. Europa Zachodnia wciąż lekceważy swój cordon sanitaire. Gdy nadchodzi ku temu okazja, gadające głowy w telewizji „dosypują” do swoich przemówień trochę „cukru” przeznaczonego dla tych skazanych na bycie mięsem armatnim. Europa Zachodnia wcale się Rosji nie boi, bo wie, że oddziela ją od Rosji pasmo krajów mniejszej niż ona ważności. A jednocześnie odnosi się z szacunkiem do Rosji, bo ta posiada broń atomową i jest użytecznym partnerem gospodarczym. À propos szacunku: czy zauważyli Państwo, że Niemcy wprawdzie coś tam mówią o Ziemiach Odzyskanych, ale nie domagają się Królewca? Ministrem obrony Republiki Federalnej Niemiec jest obecnie członek grupy przyjaźni niemiecko-rosyjskiej.

Wojna na Ukrainie jest niespodziewaną (i wciąż niepewną, bo nie wiadomo, jak się skończy) szansą powiększenia grupy państw, z którymi Zachód się liczy. Niespodziewana wolta Kissingera daje nadzieję, że tym razem nastąpi przełom, że wspólny front antymoskiewski będzie również oznaczał zamazanie tej głęboko niesprawiedliwej granicy, która oddziela dwie części europejskiego kontynentu. Nie jest przypadkiem, że granica ta powstała w okresie oświecenia, czyli w okresie pierwszego zmasowanego ataku na chrześcijaństwo w Europie. Ale aby ta szansa została wykorzystana, potrzebne są rzeczy nieomal niemożliwe: przekonanie Zachodu, że zachowanie statusu Rosji jako rozdawczyni kontraktów na korzystne zakupy nie da się utrzymać, bo cały świat się dekolonizuje i Rosja nie będzie wyjątkiem. Potrzebne również są środki materialne, aby ten pogląd upowszechnić w krajach Pierwszego i Trzeciego Świata.

Zachodni Europejczycy są przyzwyczajeni do tego, że aby zrealizować jakąkolwiek inicjatywę wypływającą z „wału ochronnego”, trzeba kapitału z Zachodu. Stypendia, granty, książki, zjazdy. Tak było przez pokolenia. Stąd m.in. poczucie wyższości Zachodu. Teraz, po raz pierwszy od paru pokoleń, niektórzy Polacy i niektóre centra w Polsce mają już trochę własnego kapitału i nie muszą stać w kolejce po kartki na kawę. Oby te zasoby nie zostały roztrwonione. Oby zostały użyte do wspólnotowych celów. I oby Ukraina i Polska (dwa kraje, które ze względu na obszar i względnie liczną ludność grałyby wiodącą rolę w nowym układzie sił w Europie) stały się naturalnymi sprzymierzeńcami. Bez tego nie da się osiągnąć trwałości jakiegokolwiek przełomu.

Siódmego lutego 2023 r. „New York Times” opublikował artykuł Christophera Caldwella, który patrzy na wojnę rosyjsko-ukraińską z punktu widzenia deep state. Caldwell zastanawia się, czy ta wojna dubluje wojnę „w okopach” (tzn. I wojnę światową), czy raczej wojnę „ruchliwą” (II wojnę światową). Następnie stwierdza: „Źródła inwazji na Ukrainę to skomplikowana kombinacja trendów historycznych po zakończeniu zimnej wojny, przypadkowych wydarzeń ekonomicznych i długotrwałej geopolitycznej strategii”. I użala się nad ciężkim losem Rosji: „Największe państwo świata [Rosja] nie ma wygodnego okna na świat”. Ani mu się śni Europa jako kultura, której należy bronić: „Ta wojna nie jest wojną o wartości”. O dekolonizacji nawet nie wspomina. Wielu Amerykanów (nie mówiąc już o zachodnich Europejczykach) rozumuje podobnie. Chciałabym, aby Ukraina pokazała Caldwellom tego świata, że to jest wojna o wartości. Ale metody jej wygrania są tradycyjne: pieniądze na broń i determinacja ludności.

.Jeżeli Ukraina nie wygra, Europa Zachodnia odbuduje swoje stosunki z Rosją, Polska zostanie ukarana i świat powróci do koncertu mocarstw. A nawet jeżeli wygra, przełom nie musi nastąpić, bo jak dotychczas, nikt nie przedstawił możliwego i prawdopodobnego scenariusza lat powojennych. Jesteśmy w momencie krytycznym. Do przełomu jeszcze daleko. Pewne jest jedno: należy rosnąć w siłę.

Ewa Thompson
Tekst ukazał się w nr 50 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 27 marca 2023
Fot. Reuters/Forum