Mariusz MASZKIEWICZ: Nędza geopolityki

Nędza geopolityki

Photo of Mariusz MASZKIEWICZ

Mariusz MASZKIEWICZ

Polski socjolog, dyplomata, publicysta, działacz społeczny i gospodarczy. Ambasador RP w Białorusi (1998–2002) i Gruzji (2016–2024).

Geopolityka wtargnęła do świata akademickiego. W sposób niedostrzegalny rozsiadła się wygodnie w naukach społecznych i mimo braku podstaw teoretycznych udaje, że jest dyscypliną naukową – pisze Mariusz MASZKIEWICZ

.Celowo nawiązuję w tytule do słynnej pracy Karla Poppera Nędza historycyzmu, gdyż uważam, że obecność geopolityki we współczesnym życiu publicznym daje się porównać do zjawiska, które miało miejsce w pierwszej połowie XX wieku – tj. obecności marksizmu i teorii faszystowskich na katedrach akademickich. Karl Popper przestrzegał przed tymi tworami ideologicznymi, które tak mocno opanowały wówczas świat polityki i miały dominujący wpływ na kształtowanie się systemów politycznych i społecznych. Podobną rolę odgrywa dzisiaj geopolityka, która nauką nie jest. Nie będąc dyscypliną akademicką narzuca jednak swój sposób opisywania zjawisk politycznych.

Natknąłem się ostatnio na tekst Adama Wielomskiego w tygodniku „Do Rzeczy”, w którym zagorzały ultrakonserwatysta broni swoich kolegów geopolityków i próbuje nam wmówić, że całe zło wynikające z propagowania idei geopolitycznych pochodzi od marzycieli, którzy broniąc racji ukraińskich w wojnie z Rosją, tak naprawdę myślą o imperialnej Polsce. Ten skądinąd intrygujący wątek wskazuje na problem, jaki pojawia się u zwolenników teorii rosyjskiego propagandzisty Aleksandra Dugina w Polsce. Adam Wielomski dzieli geopolityków na dobrych i złych. Mądrych i głupich. Do pierwszej grupy zalicza polskich „putinoidów”, do drugiej popularnych blogerów szerzących teorie wokół Polski mocarstwowej. Rywalizacja polskich opcji geopolitycznych musi być zabawna dla obserwatora zagranicznego. Oczywiście, możemy sobie wyobrazić, że pewnego dnia nad Wisłą powstanie partia oparta na ideologii „Polska od morza do morza”. Musimy jednak wiedzieć, że rosyjskojęzyczni standuperzy i satyrycy będą mieli obfite plony; a na Kremlu strzelą korki od szampana, droższego niż ten otwierany przy sukcesach alt-prawicy. Mrzonki o Wielkiej Polsce (kosztem sąsiadów) wywołują uśmiech politowania – zarówno u przychylnych nam Ukraińców, jak i patrzących na nas z góry Rosjan.

Daleko nie tego oczekują od nas wschodni sąsiedzi. Wiem, bo ponad 20 lat wsłuchiwałem się w to, co mówią. Silna Polska w Europie, o jakiej marzył Lech Kaczyński, to odważny lider w regionie. Lider jako sprawny menedżer wspólnych spraw i interesów. Polska jest dla Ukraińców, Białorusinów, Gruzinów, Ormian itd. przykładem sukcesu transformacji. Potrafiliśmy z buntu przeciw komunie i naszego głębokiego osadzenia w tradycyjnym polu aksjologicznym (głównie dzięki Kościołowi Katolickiemu) wyprowadzić nasz kraj ku rozwojowi i demokracji. „Solidarność” jako ruch sprzeciwu to pierwsza skuteczna kolorowa rewolucja w Europie Środkowo-Wschodniej, po nieudanych rewolucjach na Węgrzech w 1956 czy w Czechosłowacji w 1968 r.

Rola Polski jako lidera procesu atrakcyjnych przemian jest od dawna obśmiewana i umniejszana w Moskwie, gdyż Polska daje zły przykład narodom i krajom podległym rosyjskiemu czy sowieckiemu imperium. Polska „od morza do morza” to hasło żart obecne jeszcze w sowieckiej propagandzie (pismo satyryczne „Krokodyl”), skierowanej przeciw wolnościowym aspiracjom nie tylko Polaków, ale i Ukraińców, Litwinów, Białorusinów, Gruzinów itd. Warto o tym wiedzieć, przyglądając się polskim fanom Dugina. Lekcja, która wynika z duginowskich konceptów, prowadzi nas do wniosku, że największym koszmarem Putina jest idea podmiotowości w życiu publicznym. Tego zawsze obawiają się dyktatorzy, suflując teorie, że za każdym społecznym buntem i samoorganizacją muszą stać obce siły. W czasach rewolucji „Solidarności” takim zewnętrznym inspiratorem – według propagandy PRL – miały być rewizjonistyczne siły w RFN. A za buntem Ukraińców na Majdanie w 2014 roku stały USA, CIA, zachodnie ciemne siły…

W ferworze wewnętrznej walki politycznej i osłabiającej nas polaryzacji, podpalanej co i rusz przez prowokatorów (chciałoby się ich językiem dodać – za pieniądze Putina), zapominamy, jak wielką wartością jest to, co uzyskaliśmy po 1980 roku. Dzięki pracowitości, uporowi i pragmatycznemu, spokojnemu dążeniu do celu. Tego nam zazdroszczą dzisiaj Ukraińcy, którzy o to samo muszą walczyć z bronią w ręku, tracąc na wojnie swoich najlepszych synów.

Niebezpieczeństwo wejścia „geopolityki” na salony polega na sposobie porządkowania myślenia u znacznej części społeczeństwa. Trucizna ideologiczna, pod płaszczykiem realpolityki, systematycznie, powoli, w małych dawkach, niszczy naszą odporność. Tak jak faszystowska geografia polityczna Haushofera, obecna geopolityka Dugina wprowadza do obiegu pojęcia sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem i naturalnym odruchem etycznym. Zamiast człowieka stawia w centrum idole (produkcję, demografię, sztukę wojny, determinizm historyczny itd.). Pozornie atrakcyjna i objaśniająca świat geopolityka jest w swojej istocie perfumowanym stalinizmem.

.Pełnoskalowa agresja Rosji na Ukrainę i polityczne tego konsekwencje dla świata uzasadniają potrzebę pogłębionej dyskusji. Do tej pory geopolityka istniała na obrzeżach nauk społecznych jako narzędzie dla analizy niektórych zjawisk politologicznych, ale zmieniły to teksty Aleksandra Dugina, który uczynił z geopolityki postulat ideologiczny. Analiza powierzchownych teorii Dugina nasuwa nieodparte wrażenie, że mamy do czynienia z kolonizacją myśli społecznej w Rosji i krajach b. ZSRS przez marksistów-leninistów, którzy w efekcie krachu systemu bolszewickiego stracili miejsca pracy i musieli szukać nowych terytoriów do zawojowania. Dlatego ludzi uprawiających tę pseudonaukę można uznać za sieroty po marksizmie-leninizmie.

W świecie geopolityki jednostka ludzka oraz podmiotowość społeczna są sprowadzone do idealistycznego tworu, nieistniejącego w „przyrodzie politycznej”. Przekładając ten problem na konkret z obszaru znanych nam zjawisk społeczno-politycznych, geopolitycy czy tzw. realiści uznają za niemożliwe działanie podmiotowe bez zewnętrznej inspiracji. Taki pogląd reprezentował m.in. Stalin, którego postać wróciła nieoczekiwanie na polityczne salony. Nie tylko zresztą w Rosji.

Dla ludzi wiedzionych ideologią geopolityki powstanie „Solidarności” było inspirowane z zewnątrz. Dla dyktatorów tzw. kolorowe rewolucje to rezultat aktywności agentów amerykańskich (zachodnich) ingerujących w wewnętrzne sprawy krajów obszaru postsowieckiego. Podczas gdy według teoretyków geopolityki instytucje władzy w reżymach autorytarnych są legalnymi podmiotami suwerenności. Ukuta przez Władimira Surkowa teoria tzw. suwerennej demokracji miała za zadanie legitymizowanie dyktatorskich rządów Putina. Rosyjski prezydent dokonał radykalnego zwrotu po 2004 roku, zmieniając się z zadeklarowanego modernizatora w lidera grupy polityków walczących z podmiotowym społeczeństwem. Najpierw zdusił aspiracje wolnościowe narodów w Rosji, potem wolność słowa, swobody obywatelskie, aby przystąpić do rozprawy z liberalnym modelem zachodnim. W maju 2005 roku odbyła się na Kremlu pamiętna narada przywódców krajów WNP, podczas której postanowiono – niczym hitlerowcy w Wannsee – rozprawić się z ideą społeczeństwa podmiotowego. I wówczas na salony władzy wkroczyła triumfalnie geopolityka – w wersji zaproponowanej przez mało jeszcze znanego aktywistę ruchu neobolszewickiego Aleksandra Dugina. Od tego czasu z orężem teoretycznym Kreml zwalcza każdy przejaw aspiracji wolnościowych, demokratyczne wybory, swobody obywatelskie. Narzędziem ideologicznym w tej walce staje się neostalinowska ideologia oparta na zwierzchności brutalnej przemocy.

Z perspektywy roku 2025 możemy opisywać ostatnie dwie dekady w krajach postsowieckich jako proces zawłaszczania państwa przez grupy oligarchiczne i reprezentujących ich polityków. I musimy używać do tego opisu kategorii pojęciowych znanych światu kryminalnemu. W końcu to sam Stalin był w świecie kryminalnym uznanym za „cesarza worów w zakonie”. To jest świat, który niestety się odrodził, w którym reguły i zasady są określane przez szefa (autorytet kryminalny) bezwzględnie narzucającego innym mechanizmy funkcjonowania. Tzw. życie po paniatiam (czyli według zasad znanych tylko worom i ich poddanym) najlepiej charakteryzuje mechanizmy sprawowania władzy w obecnej Rosji i kilku krajach postsowieckich. Próby interpretacji i ekspertyzy wywodzące władztwo Putina z komunizmu, bolszewizmu czy rosyjskich tradycji monarchicznych, obrony tradycyjnych wartości itp. odnoszą się jedynie do dekoracji, scenografii.

.Sztafaż, którego chętnie używa Putin, to teorie Iljina, pseudomonarchizm z portretem cara Aleksandra, pozowanie na drugiego Stalina, demonstracja religijności przy świeczkach zapalanych przed ikonami itd. Eksperci zmyleni tą dekoracją nie odpowiadają jednak na pytanie, dlaczego rządzi Putin i jakie są jego cele. A wymyślane ad hoc teorie geopolityczne rozbijają się o mur – zza którego wyziera przerażająca pustka i bezkresna przemoc.

Mariusz Maszkiewicz

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 10 grudnia 2025