Jan ŚLIWA: Ekspertomachia - wojna ekspertów

Ekspertomachia - wojna ekspertów

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Jestem przekonany, że drogą do prawdy jest dyskusja, przedstawianie różnych stanowisk – pisze Jan ŚLIWA

.Przebieg wydarzeń w skrócie: Jewgienij Prigożyn, dowódca walczącej dla Rosji Grupy Wagnera, znalazł się w konflikcie z ministrem obrony Szojgu, szefem sztabu Gierasimowem, a w końcu i samym Władimirem Putinem. W sobotę 24 czerwca 2023 r. oddziały wagnerowców przeszły z Ukrainy na terytorium Rosji. Posuwały się szybko na północ, mówiono, że mają zamiar zająć Moskwę. Wieczorem nagle przerwały marsz, a Putin obiecał, że nie będzie ich karał. Prigożyn miał udać się na Białoruś. Był to całkowicie zaskakujący obrót sprawy.

Gdy tylko sytuacja się uspokoiła (chwilowo i pozornie), rozpoczęła się w polskich mediach społecznościowych wojna ekspertów. Kto głupi, kto głupszy, kto najgłupszy. Ha, ha, ha – ekspert, a nie przewidział! Patrz, co pisałeś przed godziną! Przecież wszyscy wiedzieli, jak się skończy! Szczęście, że nie doszło do ostrzejszej wojny plemiennej – choć trochę jednak tak. Gdyby na Polskę spadła asteroida i zniszczyła połowę kraju, w ocalałej połowie nie planowano by akcji ratunkowej ani nie wprowadzono by środków zapobiegawczych przed kolejną katastrofą. Tematem byłoby to, co w tym czasie robił prezes Kaczyński.

No, może to przesadny pesymizm. Bo co mamy? Geopolityk A oskarża geopolityka B, że nigdy nie był w wojsku i nie zna parametrów czołgów, na co B odpowiada, że A zna tylko parametry czołgów. Ekspert C kręci video o tym, że D jest ignorantem i arogantem. A wszyscy, którzy szczęśliwie nie zdążyli z prognozą przed odwróceniem sytuacji, wyśmiewają się z tych, którzy pochopnie zapowiedzieli rychły upadek Putina.

Pracując w inżynierii oprogramowania, poznałem metodę możliwie obiektywnej oceny dokumentów, tzw. review technique. Bierzemy na warsztat dokument – koncepcję, plan implementacji, harmonogram projektu. Każdy oceniający analizuje jeden aspekt dokumentu (poprawne założenia, realizm kosztów, interakcje z innymi projektami, ocena ryzyka) i przedstawia swoje wyniki. Autor nie ma głosu. Argumenty ad personam są zabronione. Oceny powinny być rzeczowe, bo oceniający następnym razem sam będzie oceniany. Celem jest doskonalenie dokumentu, a nie ocenianie autora. Chcemy coś osiągnąć razem, a nie wygrać turniej indywidualny przeciw kolegom.

W rzeczywistości widzimy zjawiska przeciwne. Eksperci jak dawni rycerze pędzą na rywali z wyciągniętymi lancami, chcąc jeden drugiego strącić z konia. A gdzie tu jest prawda? W turnieju nagrodą jest rękawiczka upuszczona z rączek nadobnej Marty, rycerze chcą ją zdobyć i oddać damie w zamian za jej uśmiech. Tu nagrodą ma być prawda, lecz wala się w piachu, rozdeptana kopytami, a rycerze, okładając się jak kłonicami, chyba o niej zapomnieli.

Argumenty ad personam są destrukcyjne. Najgorsze jest tworzenie frontów: albo jesteś człowiekiem eksperta A, albo człowiekiem eksperta B, musisz się od drugiego publicznie odciąć. A ja jestem przekonany, że drogą do prawdy jest dyskusja, przedstawianie różnych stanowisk. Zdaję też sobie sprawę z tego, jak złożoną rzeczą jest polityka, dlatego od nikogo nie oczekuję wszechwiedzy, a zwłaszcza seryjnego trafnego przewidywania przyszłości. Jeżeli po dyskusji lub prezentacji poznam nowe aspekty zagadnienia, jeżeli wiem więcej przed niż po, mój czas nie został zmarnowany.

Oczywiście wyrozumiałość dla niedoskonałości to nie akceptacja bylejakości. Oto, co powinno cechować idealnego eksperta, nieistniejącego w naturze:

  • języki – możliwie wiele, dostęp do oryginalnych dokumentów,
  • tło kulturowe, historia, dekodowanie mikrosygnałów,
  • śledzenie aktualnych wydarzeń – media, prezentacje, fora dyskusyjne (Telegram),
  • osobiste kontakty z aktorami wydarzeń i ekspertami,
  • umiejętność łączenia faktów i znajdowania analogii,
  • psychologia jednostki i społeczna, socjologia,
  • znajomość wielu obszarów i kultur,
  • znajomość wielu dziedzin (ekonomia, ekologia…).

Na pewno studia uniwersyteckie wiele dają. Znajomość wielowiekowych relacji szyitów, sunnitów, wahabitów, alawitów i druzów pozwala na zrozumienie źródeł wypadków współczesnych. Trzeba jednak wyjść z wieży z kości słoniowej. Ważne jest też śledzenie mediów arabskich, izraelskich i irańskich oraz dyskusji na forach przemytników. Żeby nie wyszła z tego przysłowiowa sieczka, trzeba umieć wyszukać wiarygodne źródła. Te umiejętności stawiają eksperta o wiele powyżej wyłącznie anglojęzycznego obserwatora łatwo dostępnych mediów.

Nie potępiałbym jednak w czambuł „osintowców”, czytelników rosyjskiego Telegramu. Gdy sytuacja zmienia się z minuty na minutę, strumień danych ze źródeł (miejmy nadzieję, że dobrze wyselekcjonowanych) też ma swoją wartość. Wszyscy powinni jednak wiedzieć, że to surowe dane, wymagające filtrowania i analizy. Nie jest to łatwe. Do dziś nie wiemy dokładnie, co stało się podczas rajdu Prigożyna. Jakie miał plany? Może liczył na napoleoński „lot orła” z roku 1815 – Napoleon po ucieczce z Elby z tysiącem najwierniejszych w trzy tygodnie triumfalnie przeszedł przez Francję, dołączały do niego kolejne entuzjastyczne oddziały, a w końcu dotarł do Paryża, odzyskując koronę cesarską. W przypadku Prigożyna tak się jednak nie stało, choć jechał praktycznie niezatrzymywany. Może też w krytycznym momencie otrzymał jakąś propozycję nie do odrzucenia? Nie wiemy, może się kiedyś dowiemy. W kilku wersjach.

W ocenie bieżących wydarzeń użyteczne są analogie historyczne. Dobrze jest umieć rozpoznawać pułapkę Tukidydesa, wojny napoleońskie i rewolucję zjadającą własne dzieci. Jednak historia się nie powtarza, tylko rymuje. Ukraińcy z 2023 r. to nie ci sami, co z 1943 (zobaczymy, do jakiego stopnia). AfD to nie NSDAP (jak wyżej), a sojusz z Anglosasami nie musi się skończyć Jałtą (choć może).

Pułapką jest też pozostawanie w bańce i filtrowanie informacji według własnych preferencji. Szkodliwe jest zarówno myślenie życzeniowe, jak i przekonanie o nieuchronnej klęsce. Nie należy mylić realizmu z cynizmem. Prowadzi on do przekonania, że wszystko, co widzimy, to teatrzyk dla ubogich, a gdzieś z tyłu siedzi bondowski Ernst Stavro Blofeld, z kotem na kolanie i piraniami w basenie. Twierdzę jednak, że mimo działania ciemnych sił spiski nie tłumaczą wszystkiego.

A w końcu analityk oprócz wiedzy musi mieć nosa, czyli intuicję, podobnie jak gracz giełdowy, bo i tam suche studia ekonomiczne nie gwarantują sukcesu.

W analizie jestem zwolennikiem otwartości, szermowanie „ruskimi onucami” jest szkodliwe. Trzeba mieć odwagę zadawania sobie również nieprzyjemnych pytań, takich jak:

  • na ile pewne jest długotrwałe poparcie Ameryki, również po wyborach,
  • czy wielcy (USA i Chiny) nie zechcą zawrzeć dealu, ignorując interesy innych,
  • na ile po ewentualnym zwycięstwie asertywna będzie Ukraina,
  • czy Ukraina, szukając kapitału na odbudowę, nie zwróci się w stronę Niemiec i Chin.

To akurat nie jest defetyzm, lecz analiza worst case i szukanie planu B. Jak mówią specjaliści od zarządzania: „Ty możesz zapomnieć o problemach, ale problemy nie zapomną o tobie”.

Podstawowym problemem analizy i prognozy jest to, że historia jest słabo przewidywalna. Owszem, występują pewne podstawowe trendy, ale indywidualne zjawiska są w dużej mierze przypadkowe. Podobnie jest w meteorologii – naprawdę łatwiej jest przewidzieć ewolucję klimatu niż pogodę na jutro. Wiadomo na przykład, że imperia mają pewne cykle życiowe. Stąd już w latach 70. mówiono, że Związek Sowiecki musi kiedyś upaść. Wiedziałem, że nawet cesarstwo rzymskie upadło, więc z ZSRS tym bardziej musiało stać się to samo. Ale nie widać było żadnych oznak. Myślałem, że może to nastąpi za sto lat lub później, w połączeniu z zagładą atomową. Tymczasem struktura sowieckiego imperium była podmywana od lat i rozpadła się szybko i stosunkowo bezboleśnie. Dziś też wiemy, że Putin musi upaść. Kiedyś. Dzięki mediom społecznościowym słyszymy zapowiedź tego upadku co tydzień. Każdy chce być tym, który pierwszy to przewidział.

Co do przeszłych wydarzeń historycznych, jeszcze po latach toczy się dyskusja o ich przebiegu, przyczynach i skutkach. Regularnie ukazują się nowe biografie Hitlera. Otwierane są niedostępne archiwa. Ponieważ archiwa państw totalitarnych otwarte są tylko przez krótki czas odwilży, ważne są refleks i oczywiście znajomość języków w stopniu pozwalającym na czytanie odręcznych notatek z zebrań lokalnych organizacji KPCh lub dziennych raportów jednostek Armii Czerwonej walczącej pod Kurskiem. Kto do nich dotrze, ma materiał na świetną książkę. Niestety, archiwa państw demokratycznych również nie zawsze są dostępne. Zawierają prawdopodobnie dowody potwierdzające czyny, którymi lepiej się nie chwalić.

A ile zależy od przypadku? Co by było, gdyby Cezar po przekroczeniu Rubikonu stwierdził jak Prigożyn: „A, dajmy spokój”? Gdyby Brutusowi patrzącemu w oczy Cezara zadrżała ręka? Gdyby Stauffenbergowi w kwaterze Hitlera udało się uaktywnić drugi ładunek? Gdyby Dmowski nie był błyskotliwym poliglotą, a Paderewski nie wziął pod włos prezydenta Wilsona? I gdyby się nie zdarzył prawdziwy Cud nad Wisłą, czyli współpraca w celu odzyskania niepodległości wszystkich aktorów, a zwłaszcza Piłsudskiego i Dmowskiego?

Po fakcie wszystko jest oczywiste, wręcz niezbędne. Przypomina to sytuację na meczu piłkarskim, gdy w ostatniej minucie piłka uderza w słupek i jeżeli wpadnie do siatki – wygrywamy mecz i czteroletnie przygotowania okazują się zasłużonym sukcesem, ale jeżeli piłka się omsknie i odbije na zewnątrz – wszyscy stwierdzą, że trener zmarnował cztery lata, a zawodnicy to kompletne patałachy.

Możliwym kryterium szukania prawdy jest sięganie do „markowych mediów”, Qualitätsmedien, jak mówią w Niemczech. Doświadczenie sugeruje jednak ostrożność, jak uczy przykład opisu Polski. Konkrety zastępowano emocjonalnymi przymiotnikami, korzystano z radykalnie jednostronnych źródeł. Stąd niemieccy czytelnicy są przekonani, że Polacy jęczą pod jarzmem autorytarnego reżimu i wystarczy iskra, żeby go obalić. Co cztery lata pojawia się nowy liberalny mąż opatrznościowy. „Jest gejem i ma grzywkę jak Kennedy” – taka ma być recepta na sukces.

Weźmy przykład rozumowania ośrodków analitycznych. Ostatnio pewien polski były polityk zasugerował, że partia AfD jest dzieckiem PiS i Kaczyńskiego, konkretnie – ich szczucia na Niemcy. Padły słowa: „PiS to jeden z reanimatorów niemieckiego szowinizmu”. No cóż, Polska to wolny kraj, życie polityczne jest barwne, publicznie padają różne zadziwiające opinie. Jednak zastanawiające jest to, że idee te podjął dyrektor Niemieckiego Instytut Spraw Polskich, więc chyba znawca tematyki. Stwierdził, że „narodowo-suwerenistyczna narracja PiS-u jest inspiracją dla AfD, a łączy te partie m.in. antyzachodniość, poczucie klęski i osobistego zagrożenia, nostalgia za dawnymi czasami, zraniona męskość i fascynacja autorytaryzmem”. Hm… Jeżeli taki jest poziom europejskich ekspertów, to poprzeczka zawieszona jest naprawdę nisko. Daje nam to dobre samopoczucie, ale nie zwalnia nas z dążenia do perfekcji.

.Podsumowując: wyłuskanie prawdy ze strumienia faktów i faktoidów jest trudne, równie trudna jest interpretacja, a historia dokonuje zaskakujących zwodów. Ale jak powiadają Rosjanie – wszystkiej wódki nie wypijesz, ale starać się trzeba. Należy też uznać własną omylność i omylność innych. A prawda (lub jej zarys) wyłania się w wymianie wielu perspektyw, w dyskusji i ciągłej korekcie pod wpływem nowych informacji.

Nawiązując do nowego słowa „komentariat” (KOMENTARYAT), można by rzec: Komentariusze wszystkich odcieni, współpracujcie!

Jan Śliwa

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 1 lipca 2023