Paul KINGSNORTH: Nie macie wrażenia, że żyjemy na krawędzi?

Nie macie wrażenia, że żyjemy na krawędzi?

Photo of Paul KINGSNORTH

Paul KINGSNORTH

Angielski pisarz mieszkający w zachodniej Irlandii. Były zastępcą redaktora naczelnego czasopisma "The Ecologist" i współzałożyciel Dark Mountain Project.

Postęp. Maszyna. Moloch. Antychryst. Technium. Wszyscy szukamy tu po omacku, próbując uchwycić coś, czego nie widzimy, ale czego wpływ możemy odczuć, jeśli podkopiemy fundamenty wszystkiego, co znamy – pisze Paul KINGSNORTH

Siedziałem niedawno pod drzewami przy ognisku z nowo poznanym przyjacielem. Zbliżała się noc. Sunący ponad wierzbami księżyc był prawie w pełni, a nietoperze rozpoczynały swoje nocne loty. Piliśmy piwo i rozmawialiśmy o świecie, co już samo w sobie może być niebezpiecznym połączeniem.

Zaczęliśmy rozmawiać o ostatnich dwóch wiekopomnych latach – co wokół nas się zmieniło i jak nas to zmieniło. Nastąpił wielki przewrót, obaj co do tego się zgodziliśmy, ale żaden z nas nie potrafił go dokładnie nazwać. Rzecz jasna, w sumie mogliśmy wskazać na pewne oczywiste zmiany. Bezprecedensowy reżym bezpieczeństwa biologicznego narzucony w odpowiedzi na COVID-19 przez poszczególne rządy. Towarzysząca mu operacja medialnej cenzury. Paszporty szczepionkowe i normalizacja nadzoru na masową skalę. Cyfrowe próby wymuszenia jedności opinii w kluczowych kwestiach. Pogłębianie się podziałów politycznych. Upadek zaufania publicznego do instytucji. Załamanie się łańcucha dostaw. Nadchodzące braki żywności. Wojna w Europie.

W takich przyszło nam żyć czasach, ale mieliśmy wspólne poczucie, że pod przykrywką tych wydarzeń tkwi coś innego, i bynajmniej nie przemawiało przez nas spożywane piwo. Obaj byliśmy zdania, że coś potężnego porusza się w głębinach oceanu, a my dostrzegamy jedynie zmarszczki na powierzchni. Cokolwiek by to było, jakoś nie wydawało się to racjonalne ani nawet w pełni wytłumaczalne. Sprawiało wrażenie jakiejś metapsychicznej siły. Jakby dosięgała nas jakaś erupcja z podziemi.

– Czasem… – zaczął mój przyjaciel, wpatrując się w płomienie – czuję się, jakbym żył w 1913 roku. Jakbyśmy byli na krawędzi czegoś, co jeszcze nie nadeszło.

Na przestrzeni dziejów poeci, prorocy i mistycy zawsze intuicyjnie wyczuwali to, co kryje się pod podszewką czasów. Zazwyczaj w nagrodę za ich przenikliwość byli lekceważeni bądź wyśmiewani, ale zwykle byli na tyle zdystansowani od mas, aby tego nie zauważyć ani się tym nie przejmować. Jednym z nich był René Guénon. Wierzył, że w wyniku tego, co nazwał „zachodnim odchyleniem” od wiecznej prawdy, żyjemy w czasach „panowania ilości”. Był to świat czystej negacji, „kontrinicjacji”, charakteryzujący się „odwróconymi symbolami”, ale nie był to rezultat czysto ludzkiego działania. Guénon również czuł, że coś porusza się w głębinach, a jako muzułmanin i sufi nie wstydził się nazwać tego po imieniu. Jego zdaniem do opisu obecnych czasów „słowo ‘szatański’ jest naprawdę właściwe”.

Przedstawianie nieładu jako porządku, a prawdy jako kłamstwa – według Guénona to sposób działania Szatana. Twierdził, że „mniej lub bardziej bezpośredni agenci Nieprzyjaciela” – użył zaczerpniętego z Biblii określenia na to, co Europejczycy później nazwali Diabłem – zawsze mieli na celu wypaczenie rzeczywistości. Dobro jest złem, czerń to biel, góra jest na dole, prawda nie istnieje, wszystko jest dozwolone – to był odwieczny cel Nieprzyjaciela, dziś widoczny we wszystkich dziedzinach życia. Dezintegracja to duch naszych czasów.

Zmarły w 2002 r. filozof Ivan Illich również wierzył, że żyjemy w czasach Antychrysta, lecz z innych powodów. Dla Illicha wszelkie twierdzenia, że żyjemy w „czasach świeckości”, były nonsensem. Według niego współczesny Zachód nadal jest chrześcijański, ale w katastrofalny sposób próbował w ramach systemów i instytucji skodyfikować spontaniczne przejawy miłości, które Chrystus przedstawił jako ukochanie ludzkości przez Boga. Wpierw Kościół, a następnie rzekomo „świeckie” liberalne państwa, które go zastąpiły, próbowały przekształcić chrześcijańską miłość w obowiązek i z mocy prawa ją egzekwować, czyniąc ją w ten sposób nową formą ucisku.

Współczesny Zachód stał się ohydną „poczwarą Nowego Testamentu”, jak wyjaśnił David Cayley, biograf Illicha, w fascynującym eseju: „Antychryst jest symulakrum i cieniem Chrystusa: „zbitką”, jak mówi Illich, „licznych wypaczeń, za pomocą których staramy się zapewnić sobie bezpieczeństwo, zdolność przetrwania i niezależność od innych, by korzystać z nowych możliwości, które dała nam Ewangelia”. Różnica między nimi tkwi w obecności wolności, a nie jej braku. W królestwie Antychrysta miłość staje się prawem, a nagroda pewnikiem. Ale Kościół i jego świeccy spadkobiercy już dawno zrezygnowali z prób dostrzeżenia tej różnicy. W rezultacie ta zbitka rośnie i rozwija się coraz mocniej w swoim nowoczesnym, świeckim przebraniu. W efekcie, jak głosił Illich, „wykluło się mysterium iniquitatis (tajemnica niegodziwości – przyp. tłum.)”. Dlatego stanowczo odrzuca ideę, że nasza epoka jest postchrześcijańska. „Wręcz przeciwnie”, mówi, „uważam, że jest to najbardziej jawnie chrześcijańska epoka, która być może zbliża nas do końca świata”.

Dziesięć lat wcześniej, zanim Illich zabrał się do pisania, żydowski poeta beatników Allen Ginsberg również zgłębiał mroczny duchowy prąd głębinowy epoki. Inaczej jednak interpretował źródło tego prądu, choć może jedynie inaczej go nazwał. W swoim opus magnum Skowyt utożsamił postęp industrialnej nowoczesności – a zwłaszcza hipokryzję i brutalność amerykańskiego imperium – z mitycznym pogańskim bogiem Molochem, który żądał od swoich wyznawców ofiar z ludzi: „Co za sfinks z cementu i aluminium roztrzaskał ich czaszki i pożarł ich mózg i wyobraźnię?

„Skowyt II
Co za sfinks z cementu i aluminium roztrzaskał
ich czaszki i pożarł ich mózg i wyobraźnię?
Moloch! Samotność! Brud! Ohyda! Pudła na
śmieci i niedosiężne dolary! Dzieci wołające
u schodów! Chłopcy szlochający w armiach!
Starcy płaczący w parkach!

Moloch! Moloch! Widmo Molocha! Moloch
bez uczuć! Moloch umysłu! Moloch okrutny
sędzia człowieka!

Moloch niepojęte więzienie! Moloch ze
skrzyżowanymi piszczelami bezduszny areszt
i Kongres żalu! Moloch którego budowle
są wyrokiem! Moloch potężny głaz wojny!
Moloch rządów za którymi szaleje tłum!

Moloch którego umysł to czysta maszyneria!
Moloch którego krew to strumienie monet!
Moloch którego palce to dziesiątki wojsk!
Moloch którego pierś to ludożercze dynamo!
Moloch którego ucho to dymiący grób!

Moloch którego oczy są tysiącem ślepych okien!
Moloch którego drapacze stoją wzdłuż ulic
jak nieskończone szeregi Jehowów! Moloch
którego fabryki śnią i rechoczą we mgle!
Moloch którego anteny i kominy są koronami
miast!

Moloch którego miłość to bezmiar nafty
i kamienia! Moloch którego dusza to prąd
elektryczny i banki! Moloch którego nędza
jest upiorem geniusza! Moloch którego
przeznaczeniem jest bezpłciowy grzyb
wodoru! Moloch któremu na imię Rozum!

Moloch w którym jestem samotny! Moloch
w którym śnię o Aniołach! Wariat
w Molochu! […] Bezmiłość i bezmęskość
w Molochu!

Moloch który już dawno wdarł się w mą duszę!
Moloch w którym jestem świadomością bez
ciała! Moloch który wypędził mnie z mej
naturalnej rozkoszy! Moloch którego się
wyrzekam! Zbudź się w Molochu! O światło
spływające z nieba!

Moloch! Moloch! Mieszkania robotów!
niewidzialne przedmieścia! skarbce
kościotrupów! oślepłe stolice! przemysł
demonów! upiory narodów! niezwyciężone
domy wariatów! […] potwory bomb!

Połamali grzbiety wynosząc Molocha pod
niebiosa! Bruki, drzewa, radia, tony!
Wynosząc Miasto pod Niebiosa które istnieją
i są wszystkim wokół nas!

Wizje! znaki! halucynacje! cuda! ekstazy! wszystko
w dół rzeką Ameryki! […]”

(tłum. Grzegorz Musiał)

.Niemal siedemdziesiąt lat później twórczość beatników, a także całą kontrkulturę można czasem odczytywać jak ogromny okrzyk bólu. Co nas gryzie? Jak się okazało, próżno było szukać odpowiedzi w seksie, narkotykach i rock’n’rollu. Tego właśnie od samego początku chciał Moloch. Długa litania martwych gwiazd rocka, poetów alkoholików i „celebrytów” zniszczonych przez narkotyki, którą wypluła epoka po latach 60. XX w., to były tylko ostatnie z jego ofiar.

Wygląda na to, że Ginsberg również mógł wyczuć, że duch jego czasów nie był pod kontrolą człowieka – ani gdzieś w świecie, ani w jego własnej duszy i umyśle. Zwykle łatwiej o tym mówić w poezji, ponieważ historia patrzy nieprzychylnym okiem na cokolwiek, czego nie można skwantyfikować.

Historia, owszem, poradzi sobie z Ginsbergiem, ale nie chce mówić o Molochu. Prawie potrafi poradzić sobie z Chrystusem, skoro już został sprowadzony do naszego poziomu – uczyniony aktywistą, obrońcą kultury lub „kosmiczną” manifestacją jaźni, ale nie ma nic do powiedzenia na temat Antychrysta, który wysadza ją w powietrze. A co się tyczy słynnego poglądu św. Pawła, że świat podlega nie tylko naturze, lecz również „Zwierzchnościom i Mocom”, które życzą nam źle – tego rodzaju spostrzeżenia miały niczym statki na skałach roztrzaskać się bezpowrotnie już w czasach Oświecenia.

Ale moce i zwierzchności nie zatonęły wraz z wrakiem starego świata, zwyczajnie przybrały na powierzchni nowe formy. Dziś w rzeczy samej możemy nadal opowiadać o tych dziwnych, ukrytych siłach, o ile używamy właściwego języka. Weźmy na przykład ulubioną koncepcję filozofa z Doliny Krzemowej Kevina Kelly’ego, że technologia ma swój własny umysł i swój własny cel; że za pomocą sieci, którą nazywa „technium”, coś wykorzystuje nas do tworzenia siebie samego. Kelly dostrzega, jak technologia rozwija się w coś samoświadomego i niezależnego od jej ludzkich twórców, jak wyjaśnił w swojej książce What Technology Wants („Czego chce technologia” – przyp. tłum.).

Dziesięć tysiącleci powolnej ewolucji i dwieście lat niewiarygodnie misternego zrzucania skóry później, technium dojrzewa do swojego własnego istnienia. Jego utrzymująca się sieć samowzmacniających się procesów i elementów dała mu zauważalną autonomię. Kiedyś mogło być tak proste jak stary program komputerowy, który jedynie powtarzał to, co mu powiedzieliśmy, ale teraz bardziej przypomina wysoce złożony organizm, który często podąża za własnymi popędami.

Inne zziajane tuzy Doliny Krzemowej, od Marka Zuckerberga i jego Metawersum po Raya Kurzweila i jego Osobliwość, regularnie wypowiadają się w tym samym rejestrze o tym, dokąd zabiera nas technium – Maszyna. Naszym zadaniem, zdają się sugerować, jest po prostu obsługiwanie go, podczas gdy ono toczy się własnym tempem do przodu, przerabiając wszystko na swój obraz, przebudowując świat, przeobrażając nas, o ile mamy szczęście, w bożków. [Ci wielcy – przyp. tłum.] nigdy nie zastanawiają się, gdzie wcześniej już słyszeli tę opowiastkę. Nigdy się z tym nie konfrontują ani nawet nie rozumieją tego, co w mig pojęliby Illich, Guénon, a nawet Ginsberg, a co wielu świętych potwierdziłoby, gdyby usłyszeli nową historię technium: że „AI” we właściwych ustach może zabrzmieć jak inaczej wypowiedziane „Anti-Christ”.

Zabawmy się. Wyobraźmy sobie przez chwilę, że w świecie, który jest nam niedostępny, działa jakaś siła. Być może to my ją powołaliśmy do życia. Być może jest od nas niezależna. Być może sama się stworzyła i wykorzystuje nas do swoich celów. Tak czy inaczej, w ostatnich latach wydaje się, że siła ta ujawniła się w jakiś sposób, którego nie możemy do końca zdefiniować, i wypełnia nasze czasy szaleństwem. Być może niczym Skynet zyskała samoświadomość. Być może zbliża się do swojej Osobliwości. Być może zawsze tam była, przyglądała się nam, a teraz bierze swoje losy we własne ręce. A może po prostu traci kontrolę, ponieważ systemy i technologie, które stworzyliśmy, stają się tak złożone, że nie możemy już nimi kierować. Jakkolwiek by było, ta siła wydaje się w jakiś niewytłumaczalny sposób niezależna od nas, a jednak działa również w nas.

Nazwijmy tę siłę, ale na razie mniej prowokacyjnym imieniem niż Moloch czy Antychryst. Niech to będzie proste imię: Postęp. Następnie, à la Kevin Kelly, zadajmy sobie proste pytanie…

Czego chce Postęp?

.Włoski filozof Augusto Del Noce postrzegał współczesność jako wyczerpującą i permanentną rewolucję, jako radykalne zerwanie z ludzką przeszłością. Współczesnego człowieka zdefiniował jako „kogoś, kto myśli, że ‘dzisiaj już się tak nie da’…”. Nie mamy w zwyczaju postrzegać naszego czasu jako kontinuum. Zamiast tego wierzymy, że żyjemy po tym, co Del Noce nazwał „gwałtownym zerwaniem z historią”: przejściem od „królestwa konieczności” do „królestwa wolności”. Opowieść o Postępie, która kształtuje nasz pogląd na historię i społeczeństwo, zakłada, że rewolucje epoki nowożytnej – przemysłowe, polityczne i intelektualne – radykalnie zmieniły świat. Odrzucając stare sposoby myślenia, patrzenia na świat i życia, nowoczesność wytworzyła „rodzaj przemocy zdolnej do przełamania kontinuum historii”.

Postęp chce końca historii

.Wydaje się, że Del Noce przeżywa chwile tu i teraz, jak wynikałoby z niedawno opublikowanego zbioru jego esejów i wykładów przetłumaczonego na angielski jako The Crisis of Modernity („Kryzys nowoczesności” – przyp. tłum). Del Noce widzi to w sposób następujący: obecny kryzys dotyczy wykluczenia: ważne jest to, co nowoczesny sposób patrzenia na świat wyklucza i pomija. Del Noce zadaje pytanie: „Co nie jest już możliwe?”.

Odpowiedź… jest prosta: wykluczona jest „nadprzyrodzona” religijna transcendencja… Dla racjonalistów pewność co do nieodwracalnego procesu historycznego prowadzącego do radykalnego immanentyzmu zastąpiła to, co dla myślicieli średniowiecznych było wiarą w objawienie.

Koncepcje Del Nocego są złożone, ale to stwierdzenie trafia w sedno całej sprawy. Współczesność, kierując się nauką, rozumem i jaźnią, odrzuca pojęcie czegokolwiek „niewidzialnego” lub „poza” (światem fizycznym – przyp. tłum.). Od XVIII wieku filozofia wypiera religię – obecnie świat jest rozumiany wyłącznie w kategoriach czysto ludzkich i rządzony za pomocą czysto ludzkich pojęć. Wszystko staje się immanentne: dosłownie doczesne. Nie ma zwierzchności ani mocy, a więc potencjalnie wszystko można przekształcić i wytłumaczyć potęgą ludzkości. To kolejny sposób ujęcia „zachodniego odchylenia” Guénona: „postępująca materializacja”, która prowadzi nas do „panowania ilości”, w którym rolę Stwórcy przejmujemy dla siebie samych.

Postęp chce końca transcendencji

.Del Noce twierdził, że to wszystko oznacza radykalną przemianę ludzkiego patrzenia na świat, na przykład choćby współczesne „odcięcie się grubą kreską od starożytnej Grecji i średniowiecza”. Wyznawcy tak Platona, jak i Chrystusa (czy też członkowie każdej innej starodawnej kultury na naszej planecie, choć w odmienny sposób) wierzyli, że prawda jest transcendentna, wieczna i niestworzona i mogła być poznana jedynie za pomocą swoistej kombinacji wiary, praktyki i rozumu. Del Noce podsumował to słowami: „już nie” – jedyną „transcendencją”, na którą pozwalają nam nasze czasy, jest to, co sami tworzymy.

Nowoczesność stanowi nie lada przełom, w pełni rozwijając wątek antropologiczny, ażeby transcendencja przedstawiana jako „to coś poza” została zastąpiona transcendencją tegoż świata.

„Transcendencję tegoż świata” można również przełożyć jako „Postęp”. Bez prawdy ostatecznej ani siły wyższej nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy naginali wszechświat do naszych pragnień – czynienie tego jest zaiste wręcz naszym obowiązkiem. I to właśnie zdaniem Del Noce stanowi wyjaśnienie historii XX wieku. Zastąpiwszy religię filozofią, próbowaliśmy następnie wprowadzić ją w życie na wielką skalę. A konsekwencje tego były straszliwe.

Jak kształtujemy wszechświat w epoce immanencji? „Władzę duchową, którą w wiekach średnich sprawował z urzędu Kościół, dzisiaj sprawować może li tylko nauka”, pisał Del Noce. „Totalitarna koncepcja nauki” postrzega naukę jako jedyną prawdziwą formę wiedzy. Zgodnie z tym poglądem każdy inny rodzaj wiedzy – metafizyczny, tudzież religijny – wyraża jedynie „subiektywne reakcje”, które potrafimy lub będziemy w stanie wyjaśnić, jeśli rozszerzymy naukę na sferę ludzką, wykorzystując badania z zakresu psychologii i socjologii.

Lecz bez względu na to, jak bardzo Richard Dawkins by sobie tego życzył, rozwój nauki bynajmniej nie doprowadził do końca religii. Zamiast tego, jak zauważył Illich, religia odpowiedziała na to wyzwanie, sama stając się immanentną. Zachodnie chrześcijaństwo stopniowo porzuciło swoje zaangażowanie w transcendencję i zostało „przekształcone w filozofię”, pozwalając sprowadzić się na ziemię, do sfery społecznego aktywizmu, polityki i ideowości. „Nawrócenie dużej części religijnego świata na ideę nowoczesności”, twierdził Del Noce, „przyspieszyło proces dezintegracji”, który rozpętała nowoczesna rewolucja.

Postęp chce śmierci Boga

.Człowiek jednakże samą immanencją nie żyje. Religia zaspokaja pewną ludzką potrzebę, a kiedy zniknie lub ulegnie zepsuciu, dziurę, którą po sobie pozostawi, będzie musiało wypełnić coś zgoła innego. Co takiego? Del Noce odpowiada: rewolucja.

Sugeruje, że nowoczesność można określić jako permanentną, trwałą rewolucję. Pragnienie wskrzeszenia Utopii na pobojowisku Starego Świata od 300 lat trawi zachodnią myśl niczym ogień. Jakobini, bolszewicy, komuniści, socjaliści, faszyści, naziści, neoliberałowie i wielu innych – wszyscy próbowali wypalić ziemię do czysta i zacząć od nowa, a daleko nam jeszcze do końca. „Rewolucyjna postawa twórczej przemocy”, jak pisał Del Noce, „zastąpiła ascetyczną postawę poszukiwania wyzwolenia od świata”. Jeśli onegdaj ludzie odrzucający społeczeństwo naśladowali św. Antoniego, teraz będą kopiować Che Guevarę. „Wszystko, co stałe, rozpływa się w powietrzu” – te słowa najważniejszego z rewolucyjnych umysłów (Karola Marksa – przyp. tłum.) są najlepszym podsumowaniem epoki immanencji.

Postęp chce permanentnej rewolucji

.Obydwie wojny światowe XX wieku, które Del Noce woli postrzegać jako jeden wielki europejski konflikt trwający od 1914 do 1945 roku, rozprzestrzeniły tę rewolucję przeciwko transcendencji i tradycji na cały świat.

Stany Zjednoczone, najbardziej immanentny naród w historii, niekwestionowany hegemon panowania ilości, wzięły w 1945 roku na siebie globalną odpowiedzialność za prowadzenie „wojny oświecenia przeciwko własnej przeszłości”. Ameryka, mówił Del Noce, była teraz „źródłem zasady dezintegracji”, którą z pomocą swoich europejskich sojuszników i mentorów rozprzestrzeniła po świecie poprzez globalizację swoich instytucji i światopoglądu.

Del Noce zgadzał się z mistyczką Simone Weil, że „amerykanizacja Europy doprowadziłaby do amerykanizacji całego świata” – i tak też się stało. Bądź co bądź, Europa, podążając ścieżką nieskalanej immanencji, skazała się na zagładę, obracając przeciwko sobie broń, której od dawna używała przeciwko innym.

Kolonizować można tylko jednym sposobem: wykorzeniając naród z jego tradycji. Europejczycy mają długą tradycję nieokiełznanego praktykowania tej metody (i to największa historyczna przewina Europy). A teraz – ludzie, cuda! – aby upozorować wyrzuty sumienia, stosują tę samą metodę wobec siebie samych.

Postęp chce kolonizacji

.Dokąd nas to wszystko prowadzi? Ostatecznym wynikiem rewolucji nowoczesności, jak przewidział Del Noce, będzie fragmentacja, nihilizm i „śmierć sacrum”. Domniemywał, że dwiema siłami napędowymi rewolucji epoki powojennej będą scjentyzm i seks. Pierwsza uzurpuje rolę religii i kultury, sprowadzając całe życie do tego, co wymierne i da się kontrolować. Druga, poprzez rewolucję seksualną lat 60. XX wieku i wyrosłe na tym podłożu „społeczeństwo liberalne”, uwolniła radykalny indywidualizm skupiony wokół pożądania seksualnego. Doprowadziło to do fragmentacji wszystkiego – od narodowości po rodzinę – ale pozostawiło kapitalizm i towarzyszącą mu klasę społeczną, czyli burżuazję, nienaruszonymi.

Staje się teraz jasne, jak proces krytyki autorytetu, pierwotnie skierowany przeciwko konserwatyzmowi, przeciwko fałszywej świadomości, przeciwko mistyfikacji itd., osiąga najwyższy stopień konserwatyzmu i językowej hipokryzji, jaki zna historia. Z tej perspektywy łatwo zobrazować nowe cechy współczesnego kryzysu: upadek wiary we wszystkie ideały na skalę dotąd niespotykaną; wynikająca z tego utrata nadziei; udawanie miłości, niemal zawsze obdarzając nią coś „odległego”, aby usprawiedliwić naszą obojętność bądź wrogość wobec tego, co bliskie.

Postęp chce wszystko wykorzenić

.W ostatecznym rozrachunku nowoczesność miała na celowniku wszelką władzę, wszelką tradycję, wszystko, co zakorzenione i związane z przeszłością. Przepowiednia Del Nocego sprzed kilkudziesięciu lat stanowi, że ostatecznym rezultatem rewolucji nowoczesności będzie powstanie „nowego totalitaryzmu”. Tym razem nie będzie on związany z kamaszami czy mundurami. Zamiast tego będzie to technokracja zbudowana na scjentyzmie i wdrożona przez elity menedżerskie mające zapewnić utrzymanie porządku po tym, jak nowoczesność rozedrze na strzępy wszelkie dawne źródła autorytetu i prawdy.

Rewolucja porzuciła poszukiwania jedności i pogodziła się z gwałtownym sprzeciwem. Idealny punkt końcowy utożsamiany jest z wyzwoleniem od władzy, od panowania siły i konieczności. Jednak to, co wydarzyło się do tej pory, sugeruje raczej, że odrzucenie autorytetu, rozumianego w jego metafizyczno-religijnym fundamencie, prowadzi raczej do pełni „władzy”.

Innymi słowy, stwórz pustkę, a wypełnią ją potwory.

Nowy totalitaryzm, sugerował Del Noce, „całkowicie zaprzeczyłby tradycyjnej moralności i religii”, opierając swój światopogląd na „naukowym dogmatyzmie”. Zaprzeczyłby wszystkim „siłom duchowym”, łącznie z tymi, które w latach 30. XX wieku były wykorzystywane do oporu przeciwko hitleryzmowi i stalinizmowi: „chrześcijańską tradycją, liberalizmem i humanitarnym socjalizmem”. Byłby to „totalitaryzm dezintegracji”, gorszy nawet niż rosyjski komunizm, który do pewnego stopnia jawił się jako kontynuacja pewnej narodowej tradycji. Tym razem jednak „całkowite zaprzeczenie wszelkiej tradycji”, w tym tradycji narodowych „ojczyzn”, doprowadziłoby do rządów jedynych ostałych na polu walki wielkich instytucji: globalnych korporacji.

Del Noce podkreślał, że w obliczu tych wyzwań „istniejące formuły polityczne są do nich całkowicie nieprzystosowane”. Ani lewica, ani prawica nie posiadały właściwych instrumentów, by pojąć, co się dzieje. Zamiast tego obydwie frakcje zwykle wycofywały się do swoich historycznych stref komfortu, przy czym lewica obwiniała „faszystów”, a prawica „komunistów” za trwający rozpad świata. Prawdziwym źródłem tej dezintegracji nie jest jednak partyzantka – jest nim Maszyna.

Postęp chce wyzwolenia od wszystkiego

.Postęp. Maszyna. Moloch. Antychryst. Technium. Wszyscy szukamy tu po omacku, próbując uchwycić coś, czego nie widzimy, ale czego wpływ możemy odczuć, jeśli podkopiemy fundamenty wszystkiego, co znamy. Dokonana przez Augusta Del Noce analiza współczesnej rewolucji oraz pozbawionego korzeni, bezdusznego, immanentnego świata, który wydała, wskazuje na ostateczny cel, jakim jest jednocześnie totalitaryzm i nihilizm.

Kevin Kelly, rzecz jasna, nie zgodziłby się z tym. Dla niego i jego kolegów, technologicznych idealistów, oczyszczenie transcendentnego królestwa jest tylko preludium do zbudowania kolejnego – które tym razem się uda.

Dominacja technologii ostatecznie nie wynika z jej narodzin w ludzkich umysłach, lecz z jej pochodzenia w tej samej samoorganizacji, która powołała do istnienia galaktyki, planety, życie i umysły. Jest to część wielkiego asymetrycznego łuku, który zaczyna się wraz z Wielkim Wybuchem i z czasem rozciąga się w coraz bardziej abstrakcyjne i niematerialne formy. I tenże łuk oznacza powolne, acz nieodwracalne wyzwolenie od pradawnego imperatywu materii i energii.

Postęp chce wyjść poza to, co naturalne

.Del Nocego często określa się mianem myśliciela konserwatywnego, a wręcz i reakcyjnego, tymczasem on nie godził się na zaszufladkowanie. Jego zdaniem prosta „reakcja” nie stanowiła odpowiedzi na to, co powoli nam się jawiło. Jako narzędzia oporu zarówno nostalgia, jak i utopia okazały się koniec końców bezowocne. Jeśli permanentna rewolucja i wynikająca z niej dezintegracja są podstawowym stanem skupienia świata, który zaprzecza transcendencji, to alternatywa jest jasna. Jest nią powrót do duchowego centrum – odkrycie na nowo czy też odzyskanie sfery transcendentnej i jej miejsca w naszym życiu. To i tylko to jest alternatywą dla panowania ilości i towarzyszących jej bożków, demonów i maszyn.

To, czego chce Moloch, którego duszę stanowią elektryczność i banki, to poświęcenie. Mamy poświęcić siebie i nasze dzieci w imię mieszkań dla robotów i otumanionych rządów. To, czego chce Antychryst, to przeciwieństwo transcendencji. Jeśli przyjście Chrystusa reprezentuje transcendentne wdarcie się w doczesność, aby ją odmienić na lepsze, to jego przeciwnik będzie zwiastował nieskończony świat czystej materii na wyciągnięcie ręki.

Wszystko na tym świecie jest do zgarnięcia. Wszystko, od lasów deszczowych po ludzkie ciało, można przejąć i przekształcić w imię postępu ludzkiej woli. To najstarsza z historii.

Rwący nurt, który płynie pod epoką Postępu, energia współczesnego świata, rzeka, która niesie nas naprzód – dokąd nas zabiera? Znamy odpowiedź na to pytanie. Ludzie nie mogą długo żyć bez pewnego przebłysku transcendencji lub słabo rozumianej aspiracji, by stać się z nią jednością. Odmówiono nam tej ścieżki – nie szkodzi, wytyczymy własną. Pozbawieni przebłysku niebios, spróbujemy sami go tutaj wyczarować. Ten niedoskonały świat, tych niedoskonałych ludzi – trzeba zastąpić, poprawić, przerobić. Defektywna materia jest teraz w naszych rękach. Wiemy, co z nią zrobić.

Postęp chce nas zastąpić

I być może ostatnie pytanie, jakie winniśmy sobie zadać, brzmi: „Czy mu na to pozwolimy?”.



Paul Kingsnorth
Tekst został opublikowany w nr 43 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 września 2022