Korzenie zjednoczonej Europy
Powtarzane jak mantra hasło „więcej Europy” jest jak odpryskujący lakier, pod którym widać rdzę. Natomiast błędem jest spisywanie Europy na straty – pisze Jan ŚLIWA
Czy wspólnota europejska wyłoniła się jak Wenus z piany morskiej, przy dźwiękach Ody do radości? Nie, organizacje ani kraje nie biorą się z niczego, podobnie jak ludzie – doświadczeni politycy i organizatorzy – nie pojawiają się jak deus ex machina. Mają swoją przeszłość, nie zawsze prostą. Tu zajmiemy się procesem jednoczenia Europy, a zwłaszcza jego mniej znanymi głębokimi korzeniami. Zobaczymy, kto i z jakimi intencjami się podpinał pod pojęcie Europy oraz z jakimi problemami zmagała się rodząca się Unia. W końcu przejdziemy do współczesności, która jest tak zawikłana, że nikt nie jest w stanie przewidzieć ostatecznego efektu. Możemy jednak rozważyć wyzwania, trendy i możliwe opcje.
Europa i jej granice
Europa to obszar geograficzny, ekonomiczny i kulturowy, czasem jednoczony politycznie. Jej granice zmieniają się w czasie, zależą też od punktu widzenia. Geograficznie przyjmuje się dość abstrakcyjną granicę na Uralu, który daje wyraźną pionową linię na mapie. Od południa Morze Śródziemne obecnie oddziela Europę od krajów islamskich, a niegdyś raczej łączyło wspólny świat. Wtedy też centrum znajdowało się na południu, potem przeniosło się na północ. Zmienny był stosunek do Wschodu. Dwa tysiące lat temu świat helleńsko-rzymski sięgał po Aleksandrię, Damaszek i Konstantynopol, później granicę wyznaczyły podboje arabskie oraz schizma Kościoła wschodniego.
Słowiańszczyzna musiała o swoje miejsce w świadomości Zachodu walczyć, co się udawało ze zmiennym szczęściem. Polska czuła się częścią i przedmurzem Zachodu, co Zachodu szczególnie nie interesowało – wymazał ją z mentalnej mapy Europy. A Rosja wzbudzała wielkością swoich przestrzeni i brutalną siłą to zachwyt, to strach. Dzięki (sponsorowanej) sympatii Voltaire’a i Diderota jej totalitarna modernizacja została uznana za oświecanie dzikich ludów przez Katarzynę, Semiramidę Północy.
Rosja, ubrana we francuskie stroje, lecz w głębi z mongolską duszą. Od bezpośredniego kontaktu z jej turańską cywilizacją strzegła Europy Zachodniej Polska, dlatego też Rosja postrzegana jest jako ojczyzna Tołstoja, Dostojewskiego, atakująca Paryż najwyżej Baletami Rosyjskimi – z muzyką Strawińskiego herbu Sulima, a na scenie z Niżyńskim i Matyldą Krzesińską. Polacy w roli wybitnych Rosjan, a sama Polska z etykietką rusofobii, niezrozumiałej dla Zachodu. Aspirujemy do tego Zachodu, lecz jest to miłość jednostronna: to Przybyszewski tworzy w Berlinie, a nie Nietzsche w Warszawie, podobnie zresztą Ionesco w Paryżu, a nie Camus w Bukareszcie.
Różne były czynniki jednoczące duchowo Europę. Po upadku Cesarstwa Rzymskiego było to chrześcijaństwo. W okresie Oświecenia rolę taką spełnia wspólnota filozofów, matematyków i przedstawicieli innych nauk. Technicznym warunkiem takiej wspólnoty myśli jest łączność. Od XVI wieku rozwija się poczta dostępna dla wszystkich (pewnie nie za tanio), która umożliwia ich intensywną korespondencję. Innym warunkiem jest wspólny język, najpierw łacina, potem francuski i niemiecki, a dużo później angielski. Pozwala to na wymianę myśli w tej europejskiej wieży Babel.
Politycznie kraje Europy współdziałały w obliczu zewnętrznego zagrożenia, arabskiego lub tureckiego (a ostatnio nazistowskiego i komunistycznego). Europa była jednak na tyle dynamiczna, że to europejskie kraiki – konkurując ze sobą – tworzyły światowe imperia. Były też na tyle ekspansywne demograficznie, by je zaludniać. Jeżeli ktoś miał wizję wspólnoty, to raczej myślał o własnej dominacji, jak Napoleon czy wiele lat później, w innych okolicznościach, Hitler i Stalin.
Imperializm i geopolityka
Pod koniec XIX wieku, gdy państwa zaczęły operować coraz bardziej globalnie, pojawiła się teoria wielkich mocarstw, geopolityka, Weltreichslehre. Świat zaczął się robić ciasny, nie dla każdego starczało miejsca. Rozwinęły się państwa-kontynenty: Stany Zjednoczone na zachodzie i Rosja na wschodzie, a do tego morskie imperium brytyjskie. Może jeszcze Francja, choć tracąca dynamikę.
W pierwszej lidze było tylko kilka miejsc. Kto chciał takie miejsce mieć, musiał je sobie wywalczyć. Ambicje takie miały też państwa, które przystąpiły do konkurencji z opóźnieniem: w Azji Japonia, a w Europie niedawno zjednoczone Niemcy oraz Włochy. Do tego dochodzą narody pragnące odrodzenia swego bytu państwowego, jak Polacy czy inspirowani syjonizmem Żydzi. A świat się szybko zmieniał, gnał do przodu.
Kapitalizm w końcu XIX wieku radykalnie się różnił od tego z połowy stulecia. Niektórzy mówią o drugiej rewolucji przemysłowej. Kto nie nadążał, zostawał z tyłu. Pierwsza linia londyńskiego metra została otwarta 10.1.1863 r., 12 dni przed wybuchem powstania styczniowego. To pokazuje dobitnie, kto gdzie był.
Powszechne stają się publikacje, analizujące własne położenie i zamierzenia na tle sytuacji ogólnej i w konkurencji do innych narodów. Niemcy stawiają sobie (zbyt) ambitne zadania, a jako alternatywy widzą: światowe mocarstwo albo upadek. Dmowski pisze Myśli nowoczesnego Polaka, Herzl Państwo żydowskie, a Arthur Ruppin zastanawia się nad kulturową i rasową wartością Żydów. Pod wpływem Darwina i Galtona teoria ras i eugenika wkraczają do mainstreamu naukowego i politycznego, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii. Rozwija się przekonanie o misji dziejowej i wyobrażenie o przestrzeni życiowej, niezbędnej narodowi do rozwoju.
Geograficzne centrum Europy stanowią Niemcy – Europy liczonej po polskie Kresy, może trochę dalej. Czy łączą Europę, czyją dzielą? Wschodnia część Imperium Karolińskiego, późniejsze Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego, sięgające aż po Włochy, było niemieckie i nie tylko niemieckie. Z jednej strony zbiór królestw i księstw, z drugiej strony pewna łącząca je idea. Podczas gdy Francja stawała się państwem narodowym, Niemcy pozostawały rozproszone, a po wojnach religijnych i pokoju westfalskim (1648) również podzielone wyznaniowo, według zasady cuius regio, eius religio. Ośrodkiem jednoczącym była monarchia Habsburgów, a również Prusy, krok po kroku zbierające pod swoją dominację resztę państw niemieckich. W XIX wieku Niemcy szybko rozwijają się przemysłowo, w roku 1870 armaty Kruppa rozbijają armię francuską, a Prusy ogłaszają w zdobytym Wersalu Cesarstwo Niemieckie, Drugą Rzeszę. Jest to państwo narodowe, jednak tradycja sprawowania pieczy nad czymś więcej trwa do dziś – tak jak poczucie odpowiedzialności za konstrukcję europejską, w tym za stan greckiej gospodarki i polskiej demokracji, nie zawsze za zgodą podopiecznych.
W upojeniu nagłą potęgą Niemiec wielu rozważało dalsze geopolityczne perspektywy. Jednym z nich był Heinrich Claß, imperialista, pangermanista, rasista, antysemita i inspirator Hitlera (żył do 1953 r.). W roku 1912 w swoim bestsellerze Gdybym był cesarzem nawoływał do rugowania Polaków z ziemi i do ich germanizacji, bez praw politycznych. Radykalnie sprzeciwiał się idei przekształcenia poznańskiej akademii w uniwersytet i osadzenia na poznańskim zamku księcia, który miałby dbać o pojednanie z Polakami. Wokół Niemiec chciałby mieć wyludnione tereny, choć wiedział, że przymusowa „ewakuacja” terenów zaludnionych może być problematyczna – ale jako odwet za napaść na Niemcy już całkowicie uzasadniona. Ambitniej do sprawy podchodził Karl Gabriel marzący o obszarze niemieckim od Pirenejów po Ural.
Na tym tle książka Friedricha Naumanna Mitteleuropa wydaje się o wiele mniej agresywna. Mamy już rok 1915, wiadomo, że świat nie będzie taki sam jak przed wojną. Wiele jest tam mowy o unii celnej Niemiec i Austro-Węgier i ich dalszej współpracy jako zalążku wspólnoty środkowoeuropejskiej. Niemcy wnoszą jako wartość swoją zdolność solidnej pracy, sprawną organizację i postęp techniczny, a inni, współpracując z nimi, więcej zyskają, niż stracą. Ciekawe są rozważania, czemu Niemcy są tak mało lubiani, ale odpowiedzią jest właśnie ta nadmierna skuteczność, za którą inni nie nadążają. Co do sprawy polskiej, Naumann uważa, że wojna tu będzie ważną cezurą, lecz niewielu, również wśród Polaków, wierzy w powstanie całkowicie niezależnej Polski. Pierwszym celem powinno być zjednoczenie polskich ziem, najlepiej w ramach Mitteleuropy. Do rozwiązania pozostaje też problem Rusinów (Ruthenen), o czym dobrze wiemy dzisiaj. Łącznie wygląda to na sytuację win-win, oczywiście pod niemieckim przewodnictwem.
Jeszcze radykalniej w kwestii polskiej wypowiedział się szwedzki (a więc neutralny) geopolityk Rudolf Kjellén, skądinąd twórca pojęcia „geopolityka”. W roku 1916 pisał: „21-milionowy naród, wysoce kulturalny i rozwinięty społecznie, o bogatej literaturze i wielkich tradycjach… żyje bezdomny, w trzech obcych mieszkaniach. Nigdy nie popełniono większej zbrodni przeciw zasadzie narodowości”.
To wszystko są stare historie, ale stanowią podwaliny późniejszych idei i czynów. Zmiana dekoracji może być myląca, ale wiele problemów ciągnie się przez kolejne epoki. Również ludzie żyją długo, czasem zmieniają mundur na garnitur i garnitur znowu na mundur, lecz są to ci sami ludzie. Niestety ambicje różnych narodów nakładają się na siebie, co prowadzi do konfliktu. W I wojnie światowej Europa popełnia zbiorowe samobójstwo. Stary porządek upada, wszystko wymaga nowego przemyślenia.
Idea Paneuropy
W roku 1923 Richard N. Coudenhove-Kalergi publikuje swój manifest Paneuropa. Pochodził on z austro-węgierskiej arystokratycznej i kosmopolitycznej rodziny. Jego ojciec, dyplomata, znał 16 języków. Matka była Japonką (urodził się w Tokio), a prababką była Maria Kalergis, ukochana Norwida. Hitler nazwał go „kosmopolitycznym bastardem” (Allerweltbastard), trudno było między nimi o sympatię. Był osobą znaną i barwną, jego ucieczka z Europy była inspiracją dla filmu Casablanca, był pierwowzorem Victora Laszlo. Podczas Anschlussu Austrii wydostał się z żoną Idą, żydowską aktorką, na czechosłowackich paszportach do Bratysławy, Budapesztu i Zagrzebia, a potem do Szwajcarii przez Włochy, z eskortą zapewnioną przez Mussoliniego. W 1940 r. wydostał się z upadającej Francji znowu w ostatnim momencie, pokonując Atlantyk hydroplanem Yankee Clipper z Lizbony.
Paneuropa to niewielka broszura, 169 stron, pisana prostym językiem. Kalergi proponuje tam polityczny i gospodarczy związek krajów Europy od Polski do Portugalii. Nie obejmuje on komunistycznej Rosji, która jest przeciwnikiem o innej kulturze i agresywnych zamiarach. Z kolei Wielka Brytania, ze światowym imperium morskim, ma inne cele, choć widziana jest jako sojusznik. Widząc kształtowanie się globalnych bloków, wymienia następujące:
- Paneuropa
- Panameryka
- Imperium Brytyjskie
- Imperium Rosyjskie
- Azja Wschodnia
Paneuropa to Europa kontynentalna z koloniami, w Afryce i Indonezji. Kolonie traktuje bez skrępowania jako zasób: terytorialny, ekonomiczny i ludzki. Celem ma być faktyczne zjednoczenie, bez granic. Argumentem jest to, że granice polityczne, etniczne, językowe, ekonomiczne się nie pokrywają. Między świeżo wyzwolonymi narodami Europy Wschodniej dochodzi do konfliktów. Ludność jest przemieszana, w nowym państwie są mniejszości, a w nich kolejne mniejszości.
Lepiej jest zrezygnować z granic i oprzeć współżycie na przyjaźni, szacunku i wzajemnym poszanowaniu praw. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. To było celem obecnej Unii, a co wyszło, widzimy – walka każdego z każdym, konfiskowanie funduszy, instalowanie rządów u sąsiadów, wyzwiska. No dobrze – mówimy o manifeście. Docenić należy wymienienie Polski jako wschodniej flanki, potraktowanej na równi z innymi krajami. Warto to podkreślić, bo po stu latach Niemcy chcą dobrosąsiedzkich stosunków z Rosją, zapominając, że jakieś kraje leżą pomiędzy nimi.
Pax Germanica
Od 1939 roku na europejskiej scenie dominującym graczem stają się Niemcy. Nastawione były na długą i ciężką wojnę z Francją – i na to też liczył trzeci w tej grze, Stalin. Tymczasem zwycięstwo przyszło zaskakująco łatwo. Poprzedziło je zdobycie Danii i Norwegii, dzięki czemu nagle prawie cała Europa znalazła się pod dominacją niemiecką. Oś stanowił tandem niemiecko-włoski, Węgry, Słowacja, Rumunia i Bułgaria już wcześniej związały się z Niemcami, Finlandia walczyła z ZSRR. Francja w połowie podbita, w połowie kolaborująca, sympatyzująca Hiszpania i Portugalia, neutralna Szwecja i Szwajcaria. Norwegia pod rządami Quislinga, rasowo bliska, podobnie jak bratnie germańskie narody Danii i Niderlandów. Dalej jednak, od (dawnej) Polski po front wschodni, rozciągała się czarna dziura bezprawia i ludobójstwa, lecz również pod niemieckim butem.
W tej sytuacji na Niemcy spadło zadanie jakiegoś zorganizowania tych terenów. Oczywiście pierwszym celem było wysysanie gospodarcze podbitych krajów, by żaden Niemiec nie był głodny ani ubogi. Na wschodzie brano, ile chciano, reszta zostawała dla podludzi. Jak nie przeżyją, to ich problem. Ludy Zachodu były bliższe rasowo i kulturowo, poza tym Niemcy nie miały dość wojska na brutalną okupację, większość poszła na Ostfront. Do tego na Zachodzie Niemcom zależało na opinii obrońców cywilizacji europejskiej, walczących z bolszewickimi hordami. I wielu dołączyło do tej krucjaty: w międzynarodowych oddziałach Waffen-SS były dziesiątki tysięcy ochotników, była to w pewnym sensie europejska armia. Jeżeli chodzi o oceny moralne, to od ukraińskich stepów świat demokracji był daleko, a poza tym na kontynencie były dostępne tylko dwie opcje: z Hitlerem przeciwko Stalinowi i ze Stalinem przeciwko Hitlerowi. Do tego triumf Hitlera wydawał się bliski.
W początkowym okresie wojny pewność zwycięstwa dawała impuls dla ambitnych planów, w ramach Tysiącletniej Rzeszy, zapewniającej zwycięzcom i podbitym Pax Germanica. Pojawiły się więc różne koncepcje na organizację Europy po wojnie. I tak w 1942 roku minister gospodarki Walther Funk publikuje książkę Europejska wspólnota gospodarcza. Z kolei w marcu 1943 r., po Stalingradzie, Ribbentrop składa propozycję Konfederacji Europejskiej (Europäischer Staatenbund) – odrzuconą przez Hitlera. A propozycji jest wiele, od totalnej dominacji Niemiec po współpracę z Niemcami w roli primus inter pares. Były one wysuwane przez różnych ludzi i organy, w MSZ i w instytutach byli myślący ludzie, którzy rozumieli, że na dłuższą metę trzeba znaleźć jakiś w miarę akceptowalny modus vivendi.
Wbrew pozorom nazistowskie Niemcy nie były monolitem. Paladyni Hitlera, jak Göring, Himmler czy Goebbels, konkurowali o wpływy, a różne urzędy miały nakładające się zakresy zadań. Czy jednak propozycje nowego porządku miały znaczenie dla konkretnych decyzji? Nie za bardzo, bo w końcu decydowało twarde jądro z Hitlerem na czele. A ten, zasklepiony w swoich rasistowskich poglądach, prowadził Niemcy i siebie do katastrofy.
Bardziej konstruktywne były propozycje europejskich kolaborantów, którzy chcieli wierzyć, że pod wodzą Niemiec budują nową Europę. Pierre Laval, premier rządu Vichy, nakłaniał Niemcy do złożenia perspektywicznych propozycji dla Europy. Vidkun Quisling z Norwegii przedstawił własny plan, gdzie nawet sugerował integrację Rosji (jako że ze względu na liczebność nie da się jej pokonać) w germańsko-słowiańskie, a szerzej – w europejskie, kontynentalne mocarstwo. Oba te memoranda pochodzą z okresu po Stalingradzie, gdy robiło się już gorąco, co wzmagało kreatywność. Jednak Niemcy uważali, że dadzą radę sami. Nawet Mussolini twierdził, że po wydaniu przez aliantów Karty Atlantyckiej w sierpniu 1941 przekonywał Hitlera o konieczności ogłoszenia podobnego dokumentu, ale wyszło na to, że Nowy Porządek Hitlera to nic więcej niż niemiecki protektorat. Było to widoczne pod koniec wojny, gdy Niemcy w wielu krajach przejmowali brutalnie bezpośrednią kontrolę, a sami próbowali ratować to, co się da, i porozumieć się z zachodnimi aliantami. Kolaboranci usiłowali ratować skórę, Pétain ze swoimi ludźmi salwował się ucieczką na zamek Sigmaringen w Niemczech. Niemiecka nowa Europa leżała w gruzach.
Trzeba pamiętać, że wszystkie te rozważania o nowej Europie dotyczą „lepszej” części kontynentu, gdzie do tej idei zapalili się również intelektualiści, jak Céline, Drieu la Rochelle czy Brasillach. Przeznaczeniem „gorszej” części było jej bezlitosne wyzyskiwanie i wyniszczanie, od rozstrzeliwań po (ostatnio przypomniane) zagładzanie. Prace przymusowe i brutalna ekonomia: mniejsza wydajność -> mniejsze racje -> mniejsza wydajność -> mniejsze racje… Można więc zapytać, czy w obliczu niemieckiego ludobójstwa takie rozważania w ogóle mają sens. Z doświadczenia wiemy, że nie takie wolty są możliwe. Stalin był krwiożerczym dyktatorem, potem stał się jedyną nadzieją demokracji, potem znów wrogiem. Był w sojuszu chyba z każdym. Po Stalingradzie, na konferencji w Teheranie, wymuszał ustępstwa, sugerując, że mógłby znowu zmienić front. W tym samym czasie Niemcy sugerowali, że gdy Stalin rośnie w siłę, to oni chętnie razem z aliantami poprowadzą krucjatę przeciwko niemu. W końcu po klęsce jako tako odmienione Niemcy faktycznie zostały włączone w zachodni system bezpieczeństwa
A dziś? Jeżeli po tym, co wiemy o brutalnej agresji Rosji na Ukrainę, podstawowym zmartwieniem prezydenta Macrona jest to, by nie poniżać Rosji, to wszystkie kombinacje są możliwe. Zależy to od układu sił i łańcuchów dostaw. Racjonalne wyjaśnienie decyzji znajdzie się potem, a na deser doda się uzasadnienie moralne.
O okresie tym mówi się niechętnie, ale jest ważny, bo przechodzimy od niego płynnie do etapu powojennego, gdzie tworzy się świat, z którym mamy do czynienia obecnie. Spotykamy po części tych samych ludzi i te same niektóre idee.
Pax Americana et Sovietica
W II wojnie światowej Europa popełnia kolejne zbiorowe samobójstwo. Jak można się domyślić, decydować będą za nią inni. Już w roku 1942 Roosevelt twierdził, że świat powinien być rządzony przez Czterech Policjantów: Anglię, Stany, ZSRR i Chiny. Koncert mocarstw, świat podzielony na strefy wpływów.
Powstają jednak różne inicjatywy – od Unii Europejskich Federalistów Altiero Spinellego poprzez Ruch Paneuropejski naszego znajomego, hrabiego Coudenhove-Kalergi, po kontynuatorów budowy Europy nazistowskiej. Pojawia się też tajemnicza postać Józefa Retingera. Ma on podobnie jak Kalergi doskonałe powiązania i jeszcze bardziej zawiły życiorys. Jego prapradziadek Filip był żydowskim krawcem z Tarnowa, który w roku 1827 przeszedł na katolicyzm. Retinger jest twórcą osławionej Grupy Bilderberg. To Retinger należał do głównych organizatorów „kongresu Europy”, który odbył się w roku 1948 w Hadze pod przewodnictwem Winstona Churchilla. Zgromadził on ponad 700 delegatów z całej Europy, w tym z Niemiec (na równych prawach) i pięciu z Polski. Obecni byli politycy oraz przedstawiciele świata kultury i nauki. W tej nowej inicjatywie ważne było zgromadzenie liczących się nazwisk. Efektem było m.in. powołanie Rady Europy, istniejącej do dziś.
Od początku trwał spór o to, czy chodzi o federację przy zaniku państw narodowych, ścisły związek – Stany Zjednoczone Europy – czy organizację suwerennych państw, współpracujących według potrzeb i możliwości. Intelektualiści byli często za federacją, kto sam był premierem lub prezydentem (jak de Gaulle), chciał zachować swoją pozycję.
Idea Europy napotykała też na opory. Zwłaszcza na początku alergię powodowało wspomnienie Europy nazistów. Używali oni często tej retoryki, organizując Pakt Antykominternowski i wspólną krucjatę Europy przeciw bolszewikom, z Waffen-SS jako zbrojnym ramieniem. Podczas zachęcania Francuzów do pracy w Niemczech wieszano dwujęzyczne transparenty: „Europa siegt / Europe vaincra”. Niezbędne było więc „odczarowanie” pojęcia Europy. Poszukiwania prawdziwej istoty europejskości podjął się m.in. francuski historyk Lucien Febvre w swoich wykładach w Collège de France, rozpoczętych w roku 1944, gdy Niemcy jeszcze stacjonowali w Alzacji. Ulica jego imienia prowadzi dziś do Parlamentu Europejskiego w Strasburgu.
Również lewica, sterowana z Moskwy, była przeciwko. Argumentowała, że jednoczenie (zachodniej) Europy to umocnienie amerykańskiej dominacji oraz remilitaryzacja Niemiec. Jak głosiła propagandowa broszurka, Europa sprzedała swoją wolność „za dolary”. Owszem, sporo w tym prawdy, jednak przeciwna opcja prowadziłaby do sprzedania wolności za ruble (o ile w ogóle za coś).
W końcu jednak o dalszym biegu spraw zadecydowała twarda polityka. Początkowo Zachód jeszcze miał nadzieję na demokrację w Europie Wschodniej, później jednak zapadła żelazna kurtyna. Europa podzieliła się na dwa wrogie bloki pod kontrolą swoich hegemonów. We Francji i Włoszech starcia z komunistami prowadziły na skraj wojny domowej. Ameryka z rozgrzaną gospodarką pomogła Europie, by zapobiec konfliktom społecznym, najpierw w ramach agencji UNRRA, a potem planu Marshalla (1948). Narastający konflikt Wschód-Zachód, blokada Berlina Zachodniego i most powietrzny (1948–1949), a potem wojna koreańska (1950–1953) wymogły zwarcie szeregów.
Jednym z podstawowych problemów była sprawa Niemiec. W wyniku wojny zostały podzielone na cztery strefy okupacyjne – co z nimi teraz zrobić? Henry Morgenthau, amerykański sekretarz skarbu, zaproponował we wrześniu 1944 plan: podział Niemiec, demilitaryzację, denazyfikację, likwidację przemysłu ciężkiego, stworzenie gospodarki rolniczo-pasterskiej, czyli dość dosłownie mówiąc – zaoranie. Plan ten został wkrótce zarzucony, realizm zwyciężył. Ale jeżeli miałoby dojść do zjednoczenia Niemiec, to przez kogo, na jakich warunkach? Na początku Stalin był za zjednoczeniem, z polityczną neutralnością, mając oczywiście nadzieję, że to on obejmie kontrolę nad całością Niemiec. Miał w końcu doświadczenie w tworzeniu rządów jedności narodowej w krajach satelickich. Problem ten uzależniał Niemcy od łaski Sowietów, podobnie jak sprawa jeńców wojennych. W roku 1955 Adenauer podczas wizyty w Moskwie uzyskał zgodę na ich powrót, po dziesięciu latach. Wróciło zaledwie 10 tysięcy z miliona lub więcej (na Syberii doliczyć się trudno), co i tak było świętowane jako zapowiedź lepszych czasów. Celem tej wizyty było nawiązanie stosunków dyplomatycznych. I tu był kolejny problem: kto uznaje które Niemcy? Czy uznanie NRD oznacza zerwanie z RFN (doktryna Hallsteina)? Każde z dwóch państw niemieckich było forpocztą wrogiego systemu. Sam pamiętam jeszcze granicę niemiecko-niemiecką, najsilniej strzeżoną granicę świata. A przecież po drugiej stronie byli rodacy. Trudna sprawa. I jeszcze kwestia armii, ewentualnie z bronią atomową. W końcu powstała Bundeswehra, silna podówczas, zintegrowana w strukturach NATO.
Krytyczne dla przyszłej Europy były stosunki francusko-niemieckie. Ważne było, by nie dopuścić do kolejnej rundy pojedynku. Niemcy przegrały, ale wiadomo, do czego doprowadziły olbrzymie reparacje po I wojnie. Francja jednak pragnęła znów pozycji dominującej, a Niemcy mogły wrócić do grona cywilizowanych narodów tylko jako element większej konstrukcji. Tak zresztą zostało do dzisiaj: Niemcy, broniąc się przed zewnętrznymi oznakami nacjonalizmu, zrobiły ze zjednoczonej Europy swoją zastępczą ojczyznę i przedstawiają swoje interesy jako „europejskie”. Kością niezgody był pas od Lotaryngii po Zagłębie Ruhry, gdzie oba kraje mają przemysł ciężki, niezbędny do prowadzenia wojny. Region odbijany przez dekady jak piłeczka pingpongowa – raz Niemcy, raz Francja.
Zamiast się bić, można współpracować, pod wspólnym zarządem i amerykańską protekcją. Wynikiem była deklaracja Schumana z 9 maja 1950 (data obchodzona jako Dzień Europy), a w konsekwencji powstanie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (Francja, Niemcy, Włochy i Benelux), zalążka integracji europejskiej, prowadzącej do obecnej Unii. Dalsze zacieśnianie współpracy francusko-niemieckiej doprowadziło do Traktatu Elizejskiego, podpisanego przez de Gaulle’a i Adenauera w roku 1963. Francuska piosenkarka Barbara śpiewa w 1964 „Göttingen”, piosenkę o jasnowłosych dzieciach, Heldze i Hansie, które są takie same w Getyndze i w Paryżu. Śpiewa, że jest świadoma, że takie bratanie może u wielu wywoływać sprzeciw. Urodzona jako Monique Serf w rodzinie o pochodzeniu żydowskim, już jako dziecko musiała się ukrywać przed Niemcami, tym mocniejsze są więc jej słowa. Jednym ze słuchaczy koncertu w Getyndze jest młody student Gerhard Schroeder. Dziś tandem francusko-niemiecki wydaje się oczywisty, kojarzy się raczej z walcem drogowym, ale dla pokoju w Europie ta przemiana miała znaczenie podstawowe.
Warto dodać, że Europejska Wspólnota Węgla i Stali miała charakter mocno technokratyczny, i dobrze, bo zamiast haseł były konkrety. Jednak z „wolą ludu” miała mało wspólnego. Deklaracja Schumana została przygotowana w wąskim kręgu z Jeanem Monnetem, francuski rząd poznał ją dopiero 9 maja rano. Poinformowani byli w Niemczech Adenauer i amerykański sekretarz stanu Dean Acheson, co sprawiało wrażenie traktatu przywiezionego w teczce. Elementem EWWiS był trybunał – jego posiedzenia były tajne, votum separatum niemożliwe. To zmniejszało możliwość nacisku rządu na „swojego” sędziego. Trybunał był bardziej niezależny, ale i wszechmocny, jak w Procesie Kafki. Jeżeli chodzi o wyższość jego wyroków nad prawem krajowym, to bardziej ją sobie wywalczył, niż od kogoś otrzymał.
Warto jeszcze wspomnieć o projektach Europejskiej Wspólnoty Obronnej, sformułowanych przez francuskiego premiera René Plevena. Niewiele z tego wyszło, z powodu łatwych do przewidzenia problemów: armia duża czy mała, pod czyim dowództwem, rola Niemiec, rola Wielkiej Brytanii, uzupełnienie czy opozycja do NATO. Temat jest odgrzewany do dziś, jak na razie z podobnymi skutkami.
A potem zaszło wiele procesów i zdarzeń, na które nie mamy tu już miejsca: spory o dopłaty rolnicze i strefy połowów, epopeja euro, kolejne etapy rozszerzenia, jak również kurczenia. Mało kto wie, że oprócz Wielkiej Brytanii od Europy odpadły już całkiem spore obszary. W 1962 odeszła Algieria, dotąd obecna jako francuskie departamenty zamorskie. W 1985 autonomiczna Grenlandia wystąpiła z EWG (ale nie z Danii), natychmiast się z nią stowarzyszając.
A teraz – co dalej?
A teraz szybko podsuwamy taśmę do czasów współczesnych. Co zostało z pięknych marzeń o europejskiej wspólnocie?
„Nowe” kraje pierwszego maja bieżącego roku (2022) osiągnęły pełnoletność – 18 lat w Unii. Ale „starzy” nie chcą tego dostrzec. Nadal uważają, że młodzi nawet o własnych sprawach nie mogą samodzielnie decydować. Do najczęstszych słów należą: sankcje, konfiskaty, blokady funduszy. Wobec wątpiących stosowany jest argument tej klasy co: „Mąż panią bije? Przecież sama pani za niego wyszła, koniec dyskusji”. Tymczasem ostatnio ponownie wybrany prezydent Macron bezrefleksyjnie stawia na pogłębianie integracji, na bazie tradycyjnego francusko-niemieckiego duetu. To mogło mieć sens jeszcze 23 lutego, ale od tego czasu trudno uważać Niemcy za wiarygodnego partnera. Dwadzieścia lat polityki uzależniania od Rosji, polityki antyeuropejskiej i nawet antyniemieckiej. Do tego cóż tam za wolne media, które przez cały ten czas nie potrafiły tego zauważyć?
Równocześnie przedstawiane są wyniki Konferencji w sprawie Przyszłości Europy, podobno oparte na głosach obywateli. Czy ktoś zauważył jakąś szeroką dyskusję? Tymczasem Guy Verhofstadt z radością i satysfakcją przedstawia jej wyniki jako wyraz konsensu: koniec jednomyślności i prawa weta, wyborcze listy ponadnarodowe, armia europejska (znowu). To by była całkowita przebudowa Unii w zupełnie inny twór.
Kto w Europie jest świadomy tych zmian? Owszem, można przekazać kompetencje władzy centralnej – Nebraska nie ma własnej armii ani waluty, ale rząd federalny miesza się tylko w jasno zdefiniowane sprawy. Powierzenie losów kontynentu pragnącym samorealizacji politykom i sędziom (czyli też politykom) mogłoby doprowadzić do katastrofy. Zwłaszcza że nawet w przypadku egzystencjalnego zagrożenia koncentrują się oni na sprawach marginalnych. Są jak managerowie, którym firma upada, a oni liczą spinacze. Powtarzane jak mantra hasło „więcej Europy” jest jak odpryskujący lakier, pod którym widać rdzę. Natomiast błędem jest spisywanie Europy na straty. Ma większy potencjał niż bycie Disneylandem z muzeami, gondolami i pizzą dla turystów z Ameryki i Azji, z krajów grających w wielką grę polityczną, gospodarczą i militarną. Ale by się do tego potencjału dostać, potrzebne jest solidne odgruzowanie. I choć wielu uważa, że pierwszeństwo należy im się z racji lepszego urodzenia, może trzeba poszukać nowych złóż energii w nowych okolicach. To wymaga przemiany mentalnej, ale świat się od lutego zmienił, powrotu nie ma. Niektórzy, ufortyfikowani w swoich okopach (Świętej Trójcy?) wciąż jednak twierdzą, że największym problemem są populiści i uzgadnianie płci – niby obóz postępu, lecz ultrakonserwatywny.
Tymczasem najwyraźniej jesteśmy w punkcie zwrotnym. Na naszych oczach formuje się naród ukraiński, w sposób, który powinien wywołać szok poznawczy. Ludzie gotowi do obrony niepodległości, nawet ryzykując życiem. Mężczyźni bronią ojczyzny, kobiety chronią dzieci. Dyscyplina społeczna i ofiarność dla wspólnoty, dla narodu. Nie twierdzę, że znowu jednostka jest niczym, zerem, ale mało tu miejsca na ekstremalny indywidualizm. I widać, jaką to daje moc, nie dla destrukcji, lecz do obrony swojego. Jak skończy się agresja Rosji na Ukrainę – nie wiemy. Rosja ma rezerwy ludnościowe, ale nie takie, jak za cara i Stalina. Poza tym nie za wiele da sprowadzenie z dzikich stepów Zabajkala masy Buriatów, „których do boju popędzają biczem, aby nie pierzchli przed wolnych obliczem”. Nie przypadkiem wracam do dawnej poezji. Historia zatoczyła wielkie koło – co było nowe, już jest zmurszałe, co było stare, znów lśni świeżością. Krótkie i dobitne zdania Zełenskiego („Ja tut”), który w lutym pozostał z rządem w Kijowie, przejdą do historii. Podobnie jak mocne przemówienie prezydenta Dudy (22 maja) w Radzie Najwyższej Ukrainy. Nie są wstydem godność i patos. Nie wiem, czy przesadą jest porównanie do mowy Churchilla („Nigdy się nie poddamy”), czy de Gaulle’a („Francja przegrała bitwę, ale nie przegrała wojny”). Historia przecież dopiero się tworzy…
Co ma z tym zrobić Zachód, dla którego wszystkie te pojęcia i sposoby myślenia są na indeksie? Jak ma sobie poradzić z patriotyzmem i męstwem ktoś, kto powtarza tylko okrągłe zdania o różnorodności i tęczowym świecie, banalne jak wyjęte z podręcznika agitatora? Jak ma docenić natychmiastową, spontaniczną solidarność ktoś, kto od półtora roku szuka pretekstów, by nie wypłacić środków z funduszu prędkiej pomocy? Funduszu, który miał Unię związać, a ją rozbija, czego – sądząc po minach – nie dostrzegają eurodecydenci. Słoń w składzie porcelany czuje się dobrze.
.Mamy więc do czynienia z narastającym konfliktem. Wschód jest przekonany, że stoi po właściwej stronie, że fiksacje mentalne Zachodu są blokadą rozwoju. Zachód jest wciąż silniejszy i ma dostęp do kurka z pieniędzmi. Myśli, że wystarczy przeczekać i jakoś to będzie, podobnie jak przedtem. Ale nie będzie. Wschód traci więc respekt dla Zachodu, zwłaszcza widząc, że Zachód jest raczej zagrożeniem, a nie wsparciem dla jego bezpieczeństwa w chwili prawdziwej próby. Jeżeli chodzi o przyszłość, to wiele zależy od wojny na Ukrainie. Tu mamy możliwości od złamania rosyjskiej potęgi po atak dalej na Zachód zaprawionej w boju armii rosyjskiej, rozgrzanej jak Konarmia Budionnego. Kraje rdzenia Unii mogą rzucać kolejne kraje na pożarcie, licząc na to, że krokodyl się nasyci, zanim do nich dojdzie. W każdym razie stwierdzenie prezydenta Macrona, że Ukraina mogłaby zostać przyjęta do Unii „za dekady”, jest optymistyczne, bo zakłada, że będzie do czego wstępować.
Jan Śliwa
Richard N. Coudenhove-Kalergi, „Paneuropa”, 1923
Friedrich Naumann, „Mitteleuropa”, 1915
Karl Haushofer, „Geopolitik der Pan-Ideen”, 1931
Daniel Frymann (Heinrich Claß), „Wenn ich Kaiser wär”, 1912
Lucien Febvre, „L’Europe: Genèse d’une civilisation”, 1999 (wykłady z lat 1944-45)
Martyn Bond, „Hitler’s Cosmopolitan Bastard: Count Richard Coudenhove-Kalergi and His Vision of Europe”, 2021
Sönke Neitzel, „Weltmacht oder Untergang: Die Weltreichlehre im Zeitalter des Imperialismus”, 2000
Kiran Klaus Patel, „Projekt Europa: Eine kritische Geschichte”, 2017
Wilfried Loth, „Europas Einigung: Eine unvollendete Geschichte”, 2014