Burmistrz wyłączył prąd w mieście przed emisją nieprzychylnego reportażu

Burmistrz chilijskiego miasta Rinconada podejrzewany jest o odcięcie prądu w prawie całej tej miejscowości tuż przed emisją w telewizji reportażu śledczego, w którym zarzucono mu korupcję – podał w środę portal Infobae.
Czy skorumpowany burmistrz miał udziały w lokalnym kasynie?
.Prokuratura prowincji Los Andes w regionie Valparaiso wszczęła dochodzenie w sprawie nagłej przerwy w dostawie prądu, która według miejscowych mediów dotknęła w niedzielę wieczorem ponad 80 procent domów w gminie Rinconada.
Przerwa zaczęła się tuż przed emisją reportażu śledczego telewizji Mega, którego bohaterem był burmistrz Rinconady Juan Galdames. W materiale zarzucono mu oszustwa podatkowe, korupcję i inne przestępstwa, związane między innymi z działającym tam kasynem.
W programie pokazano również, jak funkcjonariusze urzędu miasta „brutalnie popychają” i obrażają dziennikarzy, którzy prosili Galdamesa o komentarz w sprawie zarzutów przeciwko niemu.
Według telewizji Mega przerwa w dostawie prądu spowodowana była celowym aktem sabotażu w sieci elektrycznej. Wielu mieszkańców Rinconady wyrażało przypuszczenie, że dokonali go podwładni Galdamesa, by wyciszyć sprawę zarzutów przedstawionych w reportażu – poinformował z kolei chilijski portal Emol.
Jak zmienia się polityka?
.Kiedy to się zaczęło? Czy wtedy, gdy na scenę prawyborów we Wrześni w 1995 r. wskoczył w rytm „Ole Olek” tryskający energią, opalenizną, witalnością Aleksander Kwaśniewski? A może wtedy, gdy Jacques Chirac zrezygnował z opierania się swemu doradcy i paroma gestami – w tym gestem siły, zaciśniętej pięści, i perfekcyjnym opanowaniem wzroku przed kamerą – świadomie zaczął budować swą charyzmę?
A może wtedy, gdy w wyborach we Francji w 1988 r. (zanim jeszcze nie wprowadzono zakazu reklamy) w kampanii prezydenckiej przekroczono magiczną granicę wydatków na reklamę w polityce: 500 mln franków? Ostatnia kampania prezydencka w USA pochłonęła na reklamę dziesięć miliardów dolarów. I nie widać granicy.
A może w 1981, gdy człowiek ze świata reklamy promujący w agencji RSCG nowe samochody, kawę Carte Noir i modele luksusowych perfum, autor książki „Nie mówcie mojej mamie, że pracuję w reklamie, ona myśli że jestem pianistą w burdelu” Jacques Seguela zaproponował Francoisowi Mitterrandowi, aby ten pracował nie tyle nad programem politycznym, ale nad wizerunkiem. Słowem, aby pozwolił popracować technikom stomatologicznym: „nieznośnie wystające spiczaste zęby nadawały mu zbyt agresywnego wyglądu, tak nie wygrałby żadnych wyborów, no to trzeba było to zmienić” – wspominał po latach.
A może zaczęło się to jeszcze wcześniej, gdy 10 maja 1974 r. kandydat do Pałacu Elizejskiego Valery Giscard d’Estaing wygrał pojedynek z Francoisem Mitterandem decydującym starciem w niedocenianej dotąd telewizji? Obejrzało ich sobie dokładnie 25 milionów Francuzów. I na podstawie nie tylko tego co, ale i jak mówili – zadecydowali na kogo oddać swój głos. Wcześniej w kampanii po raz pierwszy powołano w ekipie Giscarda wydzieloną komórkę do analizowania wyników sondaży dotyczących wizerunku (nie tylko poparcia). I podporządkowano im przekaz. Po raz pierwszy też w kampanii użyto wówczas życia prywatnego: aby zmodyfikować wizerunek technokraty przypisany w ocenie Francuzów Valeremu Giscard d’Estaing pokazywano go a to grającego na akordeonie, a to na plakatach z najmłodszą córką Jacinthe – bez politycznego hasła, tylko z nazwiskiem. Nazwisko i wygląd okazał się ważniejszy od sloganu. I zapewniły wygraną.
A może jeszcze wcześniej, w 1965 roku, gdy do poprowadzenia kampanii mało znanego polityka Jeana Lecanueta zaangażowano człowieka reklamy Michale Bongranda? Starsi Francuzi do dziś jeszcze pamiętają plakaty kandydata z wspaniałymi skrzącymi się zębami, z „efektem hollywoodzkim”. Nazwiska kandydata nikt już nie pamięta, kandydata „o białych zębach” zaś wielu. Poległ, przegrał z osobowością Charlesa de Gaulle’a. Wtedy jeszcze Francuzi nie dawali się tak łatwo kupować sprzedawcom politycznych złudzeń. A może ten sprzedawca, Bongrand, i jemu podobni, nie byli jeszcze u szczytu formy?