Demokracja i rewolucja. Co dalej z Francją? - zastanawia się Nathaniel GARSTECKA

W ciągu kilku lat Emmanuel Macron obalił tradycyjny francuski system dwupartyjny, storpedował sens pięcioletniej kadencji prezydenta, przyspieszył klarowanie się życia politycznego, pchnął „front republikański” do rekordowego poziomu i ożywił francuską demokrację. Krótko mówiąc, przeprowadził prawdziwą rewolucję w sklerotycznym kraju, nie wprowadzając żadnych fundamentalnych zmian w kadrach politycznych, sprawowaniu władzy czy przeznaczeniu Francji.
.Wszyscy obserwatorzy słusznie koncentrują się na wyborczym zakładzie Emmanuela Macrona. Można powiedzieć, że próbował tchnąć nowy powiew w Zgromadzenie Narodowe i francuskie życie demokratyczne po skomplikowanym okresie między poprzednimi wyborami parlamentarnymi a ostatnimi wyborami europejskimi. Niemniej jednak jego ruch ma inne konsekwencje niż wzmocnienie lewicy i konfrontacja Rassemblement National z nowym szklanym sufitem.
Przyznanie się do porażki
.Zacznijmy od przypomnienia, że rozwiązanie parlamentu przez prezydenta było przede wszystkim przyznaniem się do porażki. Projekt, którego był inicjatorem i ucieleśnieniem, nie mógł mu dawać nadziei na długie pozostanie wiodącą siłą polityczną we Francji, w kraju przyzwyczajonym do klasycznej opozycji między centroprawicą a centrolewicą. Próba stworzenia jednego centralnego bloku utorowała więc drogę do wzmocnienia „skrajnych” skrzydeł, w szczególności La France Insoumise Jean-Luca Mélenchona i Rassemblement National Marine Le Pen. W ciągu zaledwie kilku lat pierwsze z tych ugrupowań stało się główną siłą na lewicy, zdolną do zgromadzenia wokół siebie innych progresywistycznych partii w celu utworzenia sojuszu wyborczego, który zdobędzie 130 miejsc w Zgromadzeniu Narodowym w 2022 r. i 180 w 2024 r. Drugie właśnie stało się wiodącą partią we Francji, po pobiciu rekordów w każdych kolejnych wyborach od 2017 r., z wyjątkiem wyborów samorządowych.
Wzrost ten był możliwy dzięki próżni pozostawionej przez Partię Socjalistyczną i Republikanów, które zostały splądrowane przez En Marche, partię Emmanuela Macrona – najpierw Partia Socjalistyczna, której Macron jest dysydentem, a następnie stopniowo Les Républicains. Synteza centrolewicowych i centroprawicowych elektoratów jest dość widoczna na mapie wyborczej: blok centrowy jest silny na historycznych ziemiach lewicy i w mieszanych regionach północno-zachodniej części kraju, a także w bogatszych dzielnicach i zachodnich przedmieściach Paryża, tradycyjnie zdobywanych przez Republikanów.
Francja niezbyt nadaje się do trójpartyjności, zwłaszcza gdy jedną z trzech partii, o których mowa, jest Rassemblement National, faszyzowany i demonizowany przez niemal całą francuską scenę polityczną, jak widzieliśmy wieczorem 7 lipca 2024 roku.
Gwałtowny wzrost frekwencji wyborczej spowodował przetasowania na scenie politycznej. Obóz narodowy (Rassemblement National i Ciotti) zdobył 10,5 miliona głosów w pierwszej turze, ale suma głosów centrum i lewicy to 13,5 miliona głosów w drugiej turze. To triumf „frontu republikańskiego”, który uważano za wymierający.
Francuski system dwupartyjny i znaczenie wyborów parlamentarnych
.Jak wytłumaczyć eksplozję frekwencji, która spadała od 1997 r. i rozwiązania rządu przez Jacques’a Chiraca? Były to ostatnie wybory, w których Zgromadzenie Narodowe odgrywało tak szczególną rolę jako przeciwwaga prezydenta. W 1986 r. François Mitterrand wprowadził proporcjonalną reprezentację w wyborach parlamentarnych, ale przegrał swój zakład. Była to pierwsza kohabitacja, po której nastąpiły dwie kolejne, w tym ta z 1997 roku. Aby uniknąć kolejnych kohabitacji, prezydent Chirac postanowił zastąpić siedmioletnią kadencję prezydenta kadencją pięcioletnią i zrównać wybory parlamentarne z wyborami prezydenckimi, by zapewnić nowo wybranemu lub ponownie wybranemu prezydentowi bezwzględną większość umożliwiającą rządzenie. Wybrane dzięki zwycięskiej fali prezydenta Zgromadzenie Narodowe mogło jedynie czuć się dłużne i nie sprzeciwiać się woli przywódcy kraju. Ostatecznie stało się ono niczym więcej, jak tylko izbą rejestrującą decyzje podejmowane „z góry”, a deputowani zyskali (lub odzyskali) przydomek „godillots” („sługusów”). W obliczu utraty znaczenia wyborów parlamentarnych wyborcy stopniowo odwracali się od nich. W 2022 roku frekwencja osiągnęła najniższy w historii poziom 47,5 proc.
W tym miejscu łączą się obydwie analizy – niezdolności centrowego projektu do przetrwania i dostrzegalnej bezużyteczności wyborów parlamentarnych. W 2022 r. i po raz pierwszy od 2002 r., a więc od dwudziestu lat, ponownie wybrany prezydent nie uzyskał bezwzględnej większości w wyborach parlamentarnych. François Hollande częściowo ją utracił, ale stało się to w trakcie jego kadencji i to bunt deputowanych Partii Socjalistycznej doprowadził do rozłamu i powstania En Marche.
Prezydent Macron stanął w obliczu rosnących napięć społecznych i związanych z bezpieczeństwem, a brak bezwzględnej większości oznaczał, że musiał szukać poparcia posłów Les Républicains, aby przeforsować swoje ustawy, skoro nie skorzystał po prostu z art. 49 ust. 3 konstytucji, czyli przeforsowania ustaw. W ciągu roku i dwóch miesięcy (od października 2022 r. do grudnia 2023 r.) rząd Elizabeth Borne użył tego artykułu rekordowe 23 razy.
Względna większość, jaką cieszył się obóz prezydencki, nie była już wystarczająca, a kraj stawał się nie do rządzenia. Porażka w wyborach europejskich w czerwcu 2024 r. była kroplą przepełniającą czarę. Nie było to już zwykłe ostrzeżenie, ale czerwona kartka pokazana przez wyborców, którzy dali Rassemblement National ponad dwukrotnie więcej głosów niż blok centrowy. Coś trzeba było zrobić, i to szybko. Emmanuel Macron rozwiązał Zgromadzenie Narodowe w wieczór swojej porażki i zwołał przedterminowe wybory parlamentarne zaledwie trzy tygodnie później, zgodnie z konstytucją. W tym momencie właśnie storpedował znaczenie pięcioletniej kadencji, ponieważ kadencja Zgromadzenia Narodowego niezmiennie trwa pięć lat, a zatem wybory prezydenckie są teraz oddzielone od wyborów parlamentarnych. Zgromadzenie Narodowe nagle odzyskało pewien sens: swoją funkcję jako przeciwwagę uzyskaną pod koniec lat 80. i utraconą na początku XXI wieku.
Wyborcy wyczuli to instytucjonalne trzęsienie ziemi i skorzystali z okazji, by ponownie zabrać głos w wyborach parlamentarnych. Ostatecznie frekwencja wyborcza powróciła do poziomu sprzed 1997 r., a zarówno Jean-Luc Mélenchon, jak i premier Gabriel Attal (którego rezygnacja została przesunięta przez prezydenta) zauważyli, że „środek ciężkości demokracji powrócił do Zgromadzenia Narodowego”.
Nowe rozwiązania
.Wyniki są również bogate w lekcje, ale skupmy się na tym, co będzie dalej. Utworzenie nowej większości i nowego rządu będzie trudnym zadaniem. Francuska demokracja wyszła z nawyku tworzenia koalicji od czasu… „gauche plurielle” w 1997 roku. Reaktywacja tej koalicji w postaci NUPES, a następnie Nowego Frontu Ludowego nie pozwoliła lewicy na uzyskanie bezwzględnej większości ani nawet na przekroczenie granicy 200 posłów, ale ponownie jest ona największym blokiem parlamentarnym w Zgromadzeniu Narodowym. Pod warunkiem że przetrwa wewnętrzne wojny i żądzę władzy Jean-Luca Mélenchona.
Niezależnie od wyniku negocjacji w sprawie utworzenia nowego rządu pozycja następnego premiera będzie niepewna. Żadna dalekosiężna polityka nie będzie możliwa w kraju, który nadal gotuje się od wewnątrz. Już teraz mówi się o przyszłym rozwiązaniu (konstytucja przewiduje to dopiero po upływie jednego roku) i jest niemal pewne, że Zgromadzenie Narodowe zostanie ponownie rozwiązane tuż po wyborach prezydenckich w 2027 roku.
Te wybory będą kluczowe. Jeśli obóz Emmanuela Macrona utrzyma władzę w latach 2024–2027, jego popularność będzie nadal spadać i możemy nawet przewidzieć drugą turę między Jean-Lukiem Mélenchonem (jeśli ten ostatni zostanie wykluczony z nowej koalicji i skoncentruje swoją retorykę na demokratycznym zamachu, jeszcze bardziej radykalizując swój przekaz) a Marine Le Pen. W perspektywie trzech lat to czysta spekulacja, ale jest to niepokojąca możliwość w kontekście wyborów parlamentarnych, które bez wątpienia odbędą się zaraz po wyborach prezydenckich.
Lewica, centrum i prawica
.Na lewicy zapał w zmierzaniu do zwycięstwa szybko osłabł. Jak wspomniano powyżej, wewnętrzne konflikty nigdy nie wygasły, a perspektywa uczestnictwa lub nie w koalicji rządowej z blokiem centrowym tylko je zaostrzy. Jean-Luc Mélenchon domaga się stanowiska premiera, ale prawdopodobnie go nie otrzyma. Kilka osób z obozu Macrona wykluczyło jakąkolwiek współpracę z La France Insoumise pomimo paktu wyborczego zawartego w drugiej turze w celu „zablokowania skrajnej prawicy”. Inne osobistości, takie jak minister spraw zagranicznych i sekretarz generalny Renaissance, Stéphane Séjourné, wezwały do centrowego sojuszu rozszerzonego na partie „republikańskie” zarówno z lewej, jak i prawej strony. Innymi słowy, bez La France Insoumise i bez Rassemblement National. Może się to wydawać najbardziej logiczne – taki sojusz mógłby uzyskać absolutną większość, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę możliwą odmowę ze strony niektórych posłów Les Républicains oraz niektórych ekologów i socjalistów. Lewica ponownie byłaby podzielona, zaledwie kilka dni po tym, jak sprawiała wrażenie zjednoczonej. Jeśli ta tak zwana „republikańska” lewica weźmie udział w rządzie, który nie sprzeciwi się Emmanuelowi Macronowi, wyborcy będą bardzo rozczarowani i to La France Insoumise odniesie korzyści w perspektywie średnioterminowej, na przykład trzech lat. Dlatego ten wariant nie jest pewny.
Ryzyko Emmanuela Macrona nie było od początku skazane na porażkę. Jego próba tchnięcia nowego życia w jego centrowy projekt, nawet jeśli oznaczało to jeszcze większe jego rozszerzenie pod pretekstem „zjednoczenia sił republikańskich przeciwko skrajnościom”, była ryzykowna – sukces tego posunięcia nie jest gwarantowany, ale było ono dobrze przemyślane. Doradcy prezydenta trafnie ocenili, że chociaż kraj nie jest w przeważającej mierze prawicowy, nie jest też w przeważającej mierze skrajnie lewicowy. La France Insoumise i Rassemblement National (z Ciottim) mają razem „tylko” 220 deputowanych. Dopiero okaże się, czy uda się prezydentowi zmusić pozostałych 357 do współpracy. Emmanuel Macron stoi przed kolejnym problemem, tj. wyborem następcy, który będzie miał trudne zadanie dotarcia do drugiej tury wyborów prezydenckich w 2027 roku. Édouard Philippe, Gabriel Attal, François Bayrou? Jest jeszcze zbyt wcześnie, by wymieniać nazwiska, ale pewne jest, że wielu już o tym myśli. Pewne jest to, że zwycięzca z 2017 i 2022 roku nie ma zamiaru na tym poprzestać. Podobnie jak większość tych, którzy sprawowali najwyższy urząd przed nim, nie odejdzie z polityki na dobre. Jego młodość uprawnia go do tego.
Gdy zdumienie po ogłoszeniu wyników minęło, kadry Rassemblement National wróciły do pracy. Ich misja jest tytaniczna. W ciągu zaledwie trzech lat muszą przebić się przez nowy szklany sufit, który powstał nad partią Marine Le Pen. W grę wchodzi kilka strategii: kontynuacja dediabolizacji, po zauważeniu, że wyniki wyborcze partii tylko rosną (choć ten postęp będzie nieuchronnie powolny); ożywienie koncepcji „zjednoczenia patriotów z lewej i prawej strony” lub podążanie za linią Ciottiego i skupienie się na możliwym „zjednoczeniu prawicy”. Realizować „strategię krawatu” w Zgromadzeniu Narodowym, nawet jeśli oznacza to dopuszczenie do ukształtowania się sojuszu Renaissance-LR, czy też pójść na całość opozycyjnego podejścia na wzór LFI? Czy przeprowadzić drastyczną czystkę kontrowersyjnych członków kierownictwa i kandydatów, czy też zaakceptować fakt, że RN nie jest partią grzecznych notabli? Czy RN powinien pozwolić na istnienie ideologicznej opozycji po swojej prawej stronie, czy to w postaci Reconquête, czy struktury stworzonej przez Marion Maréchal, czy też powinien wyeliminować wszelki sprzeciw i stać się jedyną prawicową partią w kraju? Na te wszystkie pytania Marine Le Pen i jej współpracownicy muszą odpowiedzieć bardzo szybko. „Front republikański” zadziałał w 2024 roku, prawdopodobnie zadziała też w 2027 roku.
.W ciągu kilku lat Emmanuel Macron obalił tradycyjny francuski system dwupartyjny, storpedował sens pięcioletniej kadencji prezydenta, przyspieszył klarowanie się życia politycznego, pchnął „front republikański” do rekordowego poziomu i ożywił francuską demokrację. Krótko mówiąc, przeprowadził prawdziwą rewolucję w sklerotycznym kraju, nie wprowadzając żadnych fundamentalnych zmian w kadrach politycznych, sprawowaniu władzy czy przeznaczeniu Francji. Złudna rewolucja? Zgodnie ze słynnym powiedzeniem z Gattopardo – „wszystko musi się zmienić, aby nic się nie zmieniło”.
Nathaniel Garstecka