Jak głosować? Zasady i prawo
7 kwietnia w lokalu wyborczym głosujący otrzymają cztery lub trzy karty do głosowania. Aby oddać ważny głos w wyborach, na jednej karcie należy postawić znak X w kratce przy nazwisku tylko jednego kandydata.
Rozpoczęły się wybory samorządowe
.Od godz. 7 w całym kraju trwają wybory samorządowe. Głosowanie zakończy się o godz. 21.
Do lokalu wyborczego trzeba wziąć dokument ze zdjęciem potwierdzający tożsamość, który pozwoli na znalezienie wyborcy w spisie i dopuści go do głosowania.
Każdy wyborca otrzyma cztery lub trzy karty. Na każdej karcie powinna się znajdować pieczęć obwodowej komisji wyborczej oraz wydrukowany odcisk pieczęci terytorialnej komisji wyborczej. Na dole każdej karty znajdzie się informacja o sposobie głosowania. Wszystkie karty do głosowania będą koloru białego, przy czym nazwiska kandydatów będą wydrukowane na kolorowym tle.
Tam, gdzie wyborcy otrzymają cztery karty do głosowania, nazwiska kandydatów znajdą się na tle: szarym – w wyborach do rad gmin w gminach do 20 tys. mieszkańców oraz powyżej 20 tys. mieszkańców; żółtym – w wyborach do rad powiatu; niebieskim – w wyborach do sejmików wojewódzkich; różowym w wyborach wójta, burmistrza.
W miastach na prawach powiatu wyborcy otrzymają trzy karty. Na szarym tle znajdą się nazwiska kandydatów do rady miasta; na niebieskim – do sejmików wojewódzkich; na różowym – w wyborach prezydenta miasta. Kart wyborczych w miastach na prawach powiatu jest mniej, gdyż nie odbywają się w nich wybory do rad powiatu.
Jak oddać głos w wyborach samorządowych?
.Wyjątkiem jest Warszawa, gdzie wyborcy – oprócz tych trzech kart – otrzymają dodatkowo kartę w wyborach do rady dzielnicy – nazwiska kandydatów znajdą się na niej na tle żółtym. Do obsadzenia jest 420 miejsc w radach dzielnic stolicy.
Na każdej z kart do głosowania można postawić tylko jeden znak X przy jednym nazwisku. Za nieważny uznaje się głos, gdy wyborca w żadnej z kratek nie postawi znaku X lub zagłosuje na więcej niż jedną osobę.
Zgodnie z przepisami dopiski na karcie do głosowania nie wpływają na ważność głosu, jednak organy wyborcze apelują o powstrzymanie się od czynienia takich dopisków.
Po wypełnieniu kart wyborca musi je wrzucić do urny wyborczej; nie wolno wynosić kart do głosowania poza lokal wyborczy ani też odstępować komukolwiek takiej karty. Przepisy karne Kodeksu wyborczego mówią, że grozi za to kara grzywny, ograniczenia wolności, a nawet pozbawienia wolności do lat 2. Do urny musi być wrzucona kompletna karta do głosowania. Karta, której część została oderwana i niewrzucona lub wrzucona osobno, będzie uznana za nieważną.
Aby odpocząć od tej batalii, spojrzeć z boku, zastanowić się, odrzucić plewy propagandy od ziarna meritum
.O znaczeniu ciszy wyborczej, która pomimo zmieniających się realiów postpolityki dalej ma znaczenie, pisze na łamach Wszystko co Najważniejsze Eryk MISTEWICZ, prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy „Wszystko co Najważniejsze”.
W jego ocenie warto na chwilę przystanąć. Nie podejmować decyzji tak ważnej (głos każdego z nas może okazać się decydujący, szczególnie przy niskiej frekwencji) pod wpływem emocji. Pomyśleć, przeanalizować, sięgnąć do internetu (w żadnym innym miejscu nie sposób dziś przecież znaleźć pełne programy wyborcze i informacje nieprzetworzone, bezpośrednio od ich nadawców), porozmawiać z przyjaciółmi (to zabronione przecież nie jest), a nawet zapytać tych, którzy na metodzie d’Hondta, systemach przeliczenia głosów zjedli zęby.
„Tak, cisza wyborcza wydaje się dziś przeżytkiem. I to bynajmniej nie dlatego, że jest internet i są szybkie media takie jak Twitter. Także dlatego, że coraz potężniejsze i przemyślniejsze są pomysły strategów, jak ciszę wyborczą obchodzić. I nie zostać przy tym namierzonym, złapanym, oskarżonym i skazanym” – opisuje autor artykułu.
Znaczącym elementem w tej układance jest internet, który w ciszy wyborczej wręcz buzuje. Profesjonaliści wiedzą, że nic lepiej nie zmobilizuje szeregów wyborców niż informacja, że partia przegrywa niewielką różnicą głosów i niezbędny jest jeszcze ten jeden wysiłek, ten ostatni, bo liczy się każdy głos. Stąd pojawiające się sondaże na ostatniej prostej przedwyborczej: 4,7 czy 4,9 procent głosów, które chcą oddać Polacy na daną partię. Brzmi to o wiele lepiej niż demobilizujące 5,1 czy 5,5 procent. Szczególnie, gdy błąd sondażowy podawany przez ośrodki badawcze wynosi 3 procent. Zresztą, rozmowa o sondażach w Polsce nie ma najmniejszego sensu — służą one wyłącznie propagandzie, wynik można najzwyczajniej kupić, jeśli nie w jednym, to w drugim ośrodku demoskopowym, drożej lub taniej, najczęściej za cenę dwu – trzech billboardów.
„Zwracałem uwagę na tę patologię wielokrotnie: środowisku badaczy opinii publicznej nie zależy ani na wypracowaniu jednorodnej metodologii badawczej, ani na eliminowaniu ze swojego środowiska czarnych owiec” – pisze Eryk Mistewicz.
Tak więc, „wycieki tajnych danych” w niedzielne wyborcze południe mają wyłącznie jeden cel: zmobilizowanie wyborców tej partii, która lepiej operuje sztuczkami. Realne (i ciekawe) dane pojawiają się zwykle od godziny 16.30, 17, 17.30 na Twitterze i ukryte są w masie balastu informacyjnego, czyli zwyczajnych fałszywek. Potrzeba wyjątkowej uwagi i wiedzy, kilkuletniego (!) obserwowania kont nadawców w serwisach społecznościowych, aby wiedzieć, skąd nadchodzą dane prawdziwe.
„Do łask wraca tradycyjny SMS — dziś tylko on daje mi gwarancję dotarcia do osób w ośrodkach demoskopowych i innych miejscach przetwarzających napływające wyniki. Ta wiedza, wiedza prawdziwa, ma przecież w dzień wyborów swoją cenę” – dodaje autor.
Dla prezesa Instytutu Nowych Mediów akt wyborczy to akt demokratyczny najwyższej wagi. Jedynie raz na cztery lata możemy zdecydować o tym, co przez rozpoczynającą się po ogłoszeniu wyników wyborów kadencję najważniejsze stanie się na scenie politycznej, społecznej, także medialnej, także w nauce, także w edukacji, także wydawałoby się w tak odległym od aktu wyborczego miejscu jak choćby priorytety systemu dotowania produkcji kinematograficznej.
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB