
Jestem za utrzymaniem ciszy wyborczej, nawet jeśli to przeżytek
Dlaczego nie mogę podyskutować w dniu wyborów w lokalu wyborczym z przedstawicielem partii zasiadającej w komisji, aby zachęcił mnie i przekonał do swego programu? Po co cisza wyborcza, gdy wszyscy znają już wyniki, szybujące od wczesnego popołudnia na Twitterze? Po co cisza, jeśli do końca trwa walka o ostatni głos?
Właśnie dlatego. Aby odpocząć od tej batalii, spojrzeć z boku, zastanowić się, odrzucić plewy propagandy od ziarna meritum. Tak, wiem, to już prawie niemożliwe. Nie ma już w postpolityce kwestii merytorycznych, z wyborów na wybory coraz bardziej rządzą wizerunek i emocje albo narracje i strachy mobilizujące własne szeregi przed nadchodzącym „czarnym ludem”.
I właśnie dlatego warto na chwilę przystanąć. Nie podejmować decyzji tak ważnej (głos każdego z nas może okazać się decydujący, szczególnie przy niskiej frekwencji) pod wpływem emocji. Pomyśleć, przeanalizować, sięgnąć do internetu (w żadnym innym miejscu nie sposób dziś przecież znaleźć pełne programy wyborcze i informacje nieprzetworzone, bezpośrednio od ich nadawców), porozmawiać z przyjaciółmi (to zabronione przecież nie jest), a nawet zapytać tych, którzy na metodzie d’Hondta, systemach przeliczenia głosów zjedli zęby.
* * *
.Tak, cisza wyborcza wydaje się dziś przeżytkiem. I to bynajmniej nie dlatego, że jest internet i są szybkie media takie jak Twitter. Także dlatego, że coraz potężniejsze i przemyślniejsze są pomysły strategów, jak ciszę wyborczą obchodzić. I nie zostać przy tym namierzonym, złapanym, oskarżonym i skazanym.
Sposoby te zostawię dla siebie. Może tylko jeden z dosyć prostych: gigantyczny wzrost notowań partii Zielonych w jednym z krajów zachodniej Europy przed kilkoma laty. Zero uzasadnienia dla świetnego wyniku wyborczego. Ani kampania Zielonych nie była wówczas szczególnie zachwycająca, ani liderzy nie byli szczególnie inni niż we wcześniejszych kampaniach, ani przekaz nie był lepiej niż zwykle dopracowany. Gdy później prowadzono pogłębione badania tych, którzy zdecydowali się oddać swój głos, okazało się, że znacząca większość z nich dzień wcześniej w głównym programie telewizyjnym, po wieczornych wiadomościach, oglądała przepiękny film „Home” Yanna Arthusa-Bertranda. O Ziemi, która woła o pomoc. O Ziemi, która woła o pomoc w ciszy wyborczej.
A cóż dopiero mówić o internecie, który w ciszy wyborczej wręcz buzuje. Profesjonaliści wiedzą, że nic lepiej nie zmobilizuje szeregów wyborców niż informacja, że partia przegrywa niewielką różnicą głosów i niezbędny jest jeszcze ten jeden wysiłek, ten ostatni, bo liczy się każdy głos. Stąd pojawiające się sondaże na ostatniej prostej przedwyborczej: 4,7 czy 4,9 procent głosów, które chcą oddać Polacy na daną partię. Brzmi to o wiele lepiej niż demobilizujące 5,1 czy 5,5 procent. Szczególnie, gdy błąd sondażowy podawany przez ośrodki badawcze wynosi 3 procent. Zresztą, rozmowa o sondażach w Polsce nie ma najmniejszego sensu — służą one wyłącznie propagandzie, wynik można najzwyczajniej kupić, jeśli nie w jednym, to w drugim ośrodku demoskopowym, drożej lub taniej, najczęściej za cenę dwu – trzech billboardów. Zwracałem uwagę na tę patologię wielokrotnie: środowisku badaczy opinii publicznej nie zależy ani na wypracowaniu jednorodnej metodologii badawczej, ani na eliminowaniu ze swojego środowiska czarnych owiec.
A cóż dopiero mówić o „sondażach”, które pojawiają się w niedzielę wyborczą jeszcze przed południem? To nic innego jak manipulacja — i to tak grubymi nićmi szyta, że aż szkoda słów.
„Wycieki tajnych danych” w niedzielne wyborcze południe mają wyłącznie jeden cel: zmobilizowanie wyborców tej partii, która lepiej operuje sztuczkami. Realne (i ciekawe) dane pojawiają się zwykle od godziny 16.30, 17, 17.30 na Twitterze i ukryte są w masie balastu informacyjnego, czyli zwyczajnych fałszywek. Potrzeba wyjątkowej uwagi i wiedzy, kilkuletniego (!) obserwowania kont nadawców w serwisach społecznościowych, aby wiedzieć, skąd nadchodzą dane prawdziwe. Do łask wraca tradycyjny SMS — dziś tylko on daje mi gwarancję dotarcia do osób w ośrodkach demoskopowych i innych miejscach przetwarzających napływające wyniki. Ta wiedza, wiedza prawdziwa, ma przecież w dzień wyborów swoją cenę.
* * *
.Tak wygląda w praktyce cisza wyborcza. Dlaczegóż więc uważam, że jest potrzebna?
Dla mnie akt wyborczy to akt demokratyczny najwyższej wagi. Jedynie raz na cztery lata możemy zdecydować o tym, co przez rozpoczynającą się po ogłoszeniu wyników wyborów kadencję najważniejsze stanie się na scenie politycznej, społecznej, także medialnej, także w nauce, także w edukacji, także wydawałoby się w tak odległym od aktu wyborczego miejscu jak choćby priorytety systemu dotowania produkcji kinematograficznej.
Jeden wybór, jeden krzyżyk, jedno zakreślenie na liście wyborczej, a tak ważna decyzja o tym, jakim zasadom zostanie podporządkowane życie publiczne przez następne cztery lata.
Jakie idee mają szansę na wykiełkowanie. Z jakimi ludźmi, ludźmi jakich zasad, ludźmi jakiego zasobu leksykalnego, jakiego poziomu kultury osobistej będziemy zmuszeni (lub będziemy mieli przyjemność) obcować w przestrzeni publicznej. Gdzie na mapie politycznej znajdą się po wyborach prawda, szacunek dla ludzi, zwyczajna, najzwyczajniejsza przyzwoitość.
W zatopieniu się w kanonadę sztuczek, chwytów, śmiesznostek, konwencji, oskarżeń, hejtu, przepychanek, briefingów, autobusów, serników i rolad, wywiadów prasowych, nagrań z ukrycia, rozbijanych domków dla lalek, piosenek, ulotek, klepsydr, nagrań wideo, które natychmiast koniecznie trzeba zobaczyć, bo wszyscy o tym mówią; taśm, które trzeba wysłuchać; debat do obejrzenia oraz przygotowań do debat i komentarzy do debat, memów, manifestów i apeli… w tym wszystkim pomyśleć nie można. Można płynąć. Będąc pchanym, przepychanym to tu, to tam, z nadzieją autorów rywalizujących kampanii, że już tak się zawirujemy w tym wszystkim, że pójdziemy i oddamy głos tak jak chcą.
Dlatego zatrzymajmy się.
To są bardzo ważne wybory. Wybory do głębokiego przemyślenia.
* * *
.Równie ważne jest to, że system otwiera się tylko raz w ciągu czterech lat. Polska nie jest Szwajcarią, w której wszyscy tak liczą się z opinią wyrażoną w referendum. W Polsce opinie wyborców – poza tym jednym momentem – ma się za nic. Społeczeństwo obywatelskie to w Polsce w dużym stopniu, niestety, fikcja. Duża część NGOsów wyspecjalizowała się w zabiegach o granty, państwo zaś dba, aby granty trafiały do tych, którzy państwo tak zbudowane — trochę zjełczałe — wspierają.
Państwo stoi w kontrze do aktywności obywatelskiej. Do tej aktywności, która choćby w tak bliskiej mi Francji jest wspierana i promowana. W Polsce choćby pięć czy sześć milionów podpisów zebrali obywatele pod inicjatywą społeczną, chcieli na coś zwrócić uwagę, o czymś podyskutować, do czegoś przekonać — nie ma takiej szansy, ich podpisy trafią wolą parlamentarnej większości do niszczarki.
I nie ma najmniejszej szansy, aby doprowadzić do przyspieszonych wyborów, gdy władza się skompromituje. Nie ma takiego mechanizmu. Brak klucza, który byłby oddany w ręce ludu, a który (bez rozlewu krwi) mógłby skrócić kadencję najbardziej nawet skompromitowanej, skorumpowanej władzy. Władza skompromitowana trwa zresztą pod każdą szerokością geograficzną tym silniej, im większa kompromitacja. Nie ma już bowiem nic do stracenia.
Raz na cztery lata więc przychodzi czas wyboru. Czas refleksji. I właśnie tej refleksji uważam, że zmarnować nie można. Trzeba się odciąć, wyłączyć i po prostu pomyśleć.
* * *
.To trochę tak jak wychodzące z mody całowanie starszych kobiet w rękę.
Cisza wyborcza jest jak całowanie starszych kobiet w rękę, jak pisanie listów w świecie opanowanym przez szybkie media, jak czytanie papierowej prasy w sobotni poranek albo jak te śmieszne, bardzo śmieszne łańcuchy strażników w Parlamencie Europejskim.
Czy można szanować babcię bez ucałowania jej ręki? Zapewne tak, tylko co to za szacunek?
Czy można rozwijać się i stawać lepszym bez czytania książek i bez sięgania po papierowe tytuły w innych językach? Zapewne tak, ale…
Chrońmy demokrację i jej zasady, nawet jeśli wydają się śmiesznym przeżytkiem.
Chrońmy demokrację i bez wkurzania się, bez złych emocji (pozbywszy się tych emocji, od których była pełna kampania wyborcza) pójdźmy i rozważnie oddajmy głos. Na ludzi, którym dobrze patrzy z oczu.
Później bardzo dużo pracy przed całą społecznością, nie tylko przed tą częścią, której kandydaci wygrają i stworzą większość, w porządkowaniu spraw. Także, a może przede wszystkim pracy nad przywracaniem zasad, czasami zwyczajnej przyzwoitości w sfatygowanym życiu publicznym. Dużo, bardzo dużo pracy dla wszystkich propaństwowców.
.Trzeba pójść i spokojnie, zupełnie spokojnie, bez najmniejszego pośpiechu, zagłosować.
Powodzenia nam wszystkim w tym najważniejszym akcie obywatelskim.
Eryk Mistewicz