Która religia rozwija się najszybciej?

Liczba wyznawców islamu na świecie rośnie szybciej niż chrześcijaństwa – wynika z badania opublikowanego przez amerykańskie Pew Research Center. Choć chrześcijanie są nadal największą grupą religijną, to stanowią coraz mniejszy odsetek ludzkości – pisze „Washington Post”, wskazując w nowym artykule, która religia ma największą ilość wyznawców.
Coraz mniej chrześcijan, liczba muzułmanów cały czas wzrasta
.Islam jest obecnie najszybciej wzrastającą grupą religijną, zwiększa się też odsetek osób, które nie są związane z żadną grupą wyznaniową – stwierdziło centrum badawcze, którego pracownicy przeanalizowali 2700 wielonarodowych spisów, zestawień i badań.
Na świecie chrześcijanie (łącznie, bez względu na wyznanie) liczą obecnie około 2,3 miliarda osób. Jednocześnie jednak grupa ta kurczy się jako odsetek ludzkości: w opisanej dekadzie jej liczebność spadła o 1,8 punktu procentowego i stanowi obecnie 28,8 proc. W tym samym czasie liczba muzułmanów (również liczonych jako jedna grupa) wzrosła o 1,8 pkt proc. i wyznawcy islamu stanowią obecnie 25,6 proc. ludzkości.
Zdaniem badaczy przyrost liczby wyznawców islamu wiąże się z kilkoma czynnikami. Muzułmanie są młodszą grupą (średnia to 24 lata, podczas gdy średni wiek chrześcijanina to 33 lata, a buddysty – 39 lat), z wyższym wskaźnikiem urodzeń. Jednocześnie grupę tę opuszcza mniejszy odsetek wyznawców niż inne religie.
Największy odsetek chrześcijan – ok. 31 proc. stanowią mieszkańcy Afryki Subsaharyjskiej. Tym samym Europa została w ubiegłej dekadzie zdetronizowana jako obszar najliczniej zamieszkany przez chrześcijan.
Washington Post wskazuje, która religia znika najszybciej
.Ubiegła dekada nie była łaskawa dla buddystów. Grupa ta skurczyła się najbardziej. W 2010 r. były ich 343 miliony, obecnie – 19 mln mniej. Nie zmienił się odsetek wyznawców hinduizmu i judaizmu.
W 2020 roku 24,2 proc. ludzkości nie była związana z żadną religią. Dziesięć lat wcześniej ich odsetek był mniejszy – 23,3 proc. Chiny są krajem z największą grupą bezreligijnych mieszkańców – 1,3 mld. Na drugim miejscu znajdują się Stany Zjednoczone, w których 101 milionów nie należy do wyznawców żadnej religii, a na trzecim Japonia, w której brak przynależności religijnej deklarują 73 mln osób.
„Washington Post” podkreśla, że przynależność do grupy bezreligijnych nie odnosi się do poglądów i wierzeń, ale do nieidentyfikowania się z żadną konkretną religią i wyznaniem.
Jesteśmy nowym rodzajem istoty – człowiekiem postreligijnym
.Co zrobić, gdy nie ma czego zachować? Odpowiedź zależy od tego, co w ogóle próbowaliśmy chronić. W Wielkiej Brytanii, która przez stulecia przewodziła nowoczesnej rewolucji, wszystko, co było stałe, zamieniało się w dym co najmniej od czasów Oświecenia. W konsekwencji kraj stracił niemal wszystko, co Edmund Burke, który już dwa wieki temu został przyparty do muru, uznałby za warte zachowania. Podobny proces toczy się we współczesnym świecie – nazwałem to wielkim niepokojem.
W tym niespokojnym świecie coraz głośniej mówi się, że Zachód niszczeje, upada, umiera, a nawet popełnia samobójstwo. Podejmowane są liczne działania mające wzmocnić tę chyboczącą się konstrukcję. Nowoczesność, którą Zachód stworzył i wyeksportował, okazała się dzbanem, któremu w końcu urwało się ucho i z którego wylewa się na nas śmierdzący szlam.
Jeśli jednak chcecie spierać się o to, jak zachować „Zachód” lub jak go obronić, najpierw musicie wiedzieć, czym on właściwie jest. W tym celu należy przypomnieć sobie jego początki.
Opowieść zaczyna się w ogrodzie, na samym początku wszystkich rzeczy. Jest on pełen wszelkich form życia: można tu znaleźć każdą żywą istotę, każdego ptaka i zwierzę, każde drzewo i roślinę. Żyją tu także ludzie. Oraz Stwórca – źródło wszystkiego – który jest tak blisko, że można ujrzeć Go „przechadzającego się po ogrodzie”. Jest to wizja, którą zawsze kochałem. Wszystko tu pozostaje w komunii ze wszystkim innym.
W centrum tego ogrodu rosną dwa drzewa, z których jedno może przekazać ukrytą wiedzę. Pewnego dnia ludzie, ostatnie stworzenie powołane do życia przez Stwórcę, będą gotowi, by zjeść owoc z tego drzewa. Kiedy to zrobią, posiądą sekretną wiedzę i wykorzystają ją mądrze, z korzyścią dla siebie i wszystkich innych stworzeń żyjących w ogrodzie. Na razie jednak nie są jeszcze gotowi. Są wciąż młodzi i – w przeciwieństwie do reszty stworzenia – tylko częściowo ukształtowani. Gdyby już teraz zjedli owoc z drzewa poznania, konsekwencje byłyby straszne.
„Nie jedzcie tego owocu” – mówi Stwórca. „Możecie jeść wszystko inne, ale nie to”. Znamy dalszą część tej historii, ponieważ przytrafia się nam ona wciąż i wciąż na nowo, w każdej godzinie dnia. „Dlaczego nie mielibyście jeść tego owocu?” – pyta kusząco wąż, głos skryty w głębi naszych umysłów. „Dlaczego nie mielibyście posiąść mocy, której jesteście godni? Dlaczego Stwórca miałby zatrzymać to wszystko dla siebie? Czemu mielibyście go słuchać? Ponad wszystko pragnie nad wami górować. Skosztujcie tego owocu. Macie do tego prawo. Jesteście tego warci!”.
Zjadamy więc owoc i orientujemy się, że jesteśmy nadzy. Zaczynamy odczuwać wstyd. Nasz umysł wypełnia się pytaniami, a koła zębate w jego wnętrzu zaczynają się obracać. Nagle powstają pojęcia my i oni, ludzkość i natura, ludzie i Bóg. Pomiędzy nami a resztą stworzenia zatrzaskuje się brama słów i droga do domu zostaje na zawsze zamknięta. Zaczynamy niszczeć i nie ma już dla nas miejsca w ogrodzie. Opuszczamy więc go, by nigdy już nie powrócić. Znika stan beztroskiego spokoju, który był naszym przyrodzonym prawem. Wybraliśmy wiedzę zamiast komunii; władzę zamiast pokory.
Teraz naszym domem jest Ziemia. A Ziemia jest wadliwą wersją ogrodu. Na Ziemi musimy trudzić się, by uprawiać glebę i sadzić nasiona oraz walczyć z drapieżnikami. Chorujemy i umieramy. Wszystko zjada wszystko inne. Takie są konsekwencje naszej pogoni za wiedzą i władzą. Mimo to wciąż za nimi gonimy – nie widzimy bowiem innego wyjścia. Poza tym potrzebujemy czegoś, co zajęłoby nasze wielkie, poszukujące mózgi. Budujemy wieże i miasta, zapominając, skąd pochodzimy. Zapominamy o Stwórcy i zaczynamy czcić samych siebie. Wszystko to dzieje się w naszych wnętrzach każdego dnia.
W końcu Stwórca się nad nami lituje. Po wielu stuleciach nieustannego zjadania owocu przez ludzi przeprowadza On interwencję. Przybywa na Ziemię w ludzkiej postaci, aby pokazać nam drogę powrotną do domu. Lecz, będąc ludźmi, torturujemy go i zabijamy. Tymczasem okazuje się, że o to właśnie chodziło. Stwórca nie posługuje się językiem władzy, ale pokory, nie podboju, lecz poświęcenia. Jego ofiara otwiera nam drogę powrotną do domu. Jeśli nią podążymy, możemy odzyskać duchową jedność. Możemy być takimi, jakimi mieliśmy być, czyli świętymi – słowo to [mowa o angielskim „holy” – red.] wywodzi się ze staroangielskiego halig, które oznacza całość [ang. whole].
Taka jest nasza historia. Teraz wyobraźcie sobie, że wokół tej historii zbudowana jest cała kultura. Wyobraźcie sobie, że ta kultura przetrwała ponad tysiąc lat i jest fundamentem, na którym zbudowano kolejne warstwy znaczeń, tradycji, innowacji i wytworów, jakkolwiek niedoskonałych.
Następnie wyobraźcie sobie, że ta kultura umiera, pozostawiając po sobie wyłącznie ruiny.
Jeśli mieszkacie na Zachodzie, nie musicie sobie tego wyobrażać. Żyjecie wśród ruin, i to od urodzenia. Są one pozostałościami po tym, co zwano „chrześcijaństwem” – po trwającej 1500 lat cywilizacji, przenikniętej opowiedzianą wcześniej świętą historią, która ukształtowała każdy aspekt życia, naginając, zmieniając i przekształcając wszystko na swój obraz.
Nie możemy jednak żyć pośród ruin zbyt długo. Ludzie są budowniczymi, a Natura nie znosi próżni. Myślę, że Bóg również jej nie znosi i że, czy nam się to podoba, czy nie – a w dzisiejszych czasach przeważnie nie – ludzie potrzebują Boga. To dlatego każda ludzka kultura zawsze i wszędzie kierowała swój wzrok ku boskości.
To właśnie powinniśmy zrozumieć, jeśli chcemy myśleć lub mówić o „zachowaniu”, „powrocie” lub „przywróceniu” czegokolwiek. Gdy mowa jest o „obronie Zachodu”, chodzi tak naprawdę o obronę chrześcijaństwa i wartości przez nie stworzonych i/lub stworzonej przez nie kultury liberalnej, która została wzniesiona na tych wartościach.
Każda kultura zbudowana jest wokół świętego rdzenia. To właśnie zaniedbanie rdzenia powoduje gnicie wszystkich kultur. Zazwyczaj oznacza to, że ludzie oderwali wzrok od świętego centrum i skierowali go w inną stronę – ku fałszywym bogom, złotym cielcom lub własnemu upiększonemu odbiciu w lustrze. Chesterton i w tej kwestii nie zgadzał się z Marksem. „W rzeczywistości to brak religii jest opium dla ludu” – pisał. „Gdy ludzie nie wierzą w nic poza światem, będą czcić świat”. Jest to kult, który chrześcijaństwo zwykło potępiać jako „bałwochwalstwo”, a któremu dzisiejszy Zachód oddaje się na całego.
Wiele osób mówiących o „obronie Zachodu” próbuje bronić albo bezlitosnej agresji kapitalizmu – systemu, który bardziej niż cokolwiek innego przyczynił się do zniszczenia kultury i odwiecznych wartości Zachodu – albo wolności słowa, indywidualizmu i prawa do złośliwego zachowania w internecie. Powiedziałbym, że te elementy same w sobie są wynikiem ugody opracowanej w ramach procesu znanego obecnie jako „Oświecenie”, mającej na celu zastąpienie pierwotnej świętej historii Zachodu wersją nową, skoncentrowaną na człowieku.
Była to ugoda liberalna. Zakładała, że ludzie są odseparowanymi jednostkami, które mogą przemierzać świat i wypowiadać się oraz konsumować bez ograniczeń, a także narzucać światu racjonalny, naukowy porządek mający zapewnić postęp. Ugoda ta połączyła wartości moralne i uniwersalizm zachodniego chrześcijaństwa z prawnie usankcjonowanym indywidualizmem oraz wiarą w naukę i technologię. Przyniosła też nową historię pochodzenia, która zastąpiła tę o ogrodzie i wężu.
Nowa historia opowiadała o tym, jak zostaliśmy uratowani od przesądów i ignorancji przez świętą trójcę nowoczesności: Rozum, Naukę i Technologię. Przestaliśmy wierzyć w niedorzeczne opowieści o bogach i potworach wymyślonych przez naszych niedouczonych przodków. Zaczęliśmy dostrzegać trudną, ale ekscytującą rzeczywistość, w której wszechświat jest niczym więcej niż tylko pozbawionym znaczenia kłębowiskiem materii i energii, które powstało z niczego i bez żadnego powodu i w którym ludzie są tylko machiną replikujących się genów. Teraz zaś usiłujemy wymyślić, jak racjonalnie zarządzać całym tym przedstawieniem. Jesteśmy nowym rodzajem istoty – człowiekiem postreligijnym.
Dorastając, do pewnego stopnia wierzyłem w tę nową historię. Myślałem, że religia się skończyła, a my porzuciliśmy jej głupie przesądy. Dzisiaj już w to nie wierzę. Dzisiaj wierzę w coś innego, a mianowicie w to, że w istotnym sensie wszystko jest religijne.
W 2021 roku, po bardzo długich poszukiwaniach prawdy, zostałem chrześcijaninem – prawosławnym chrześcijaninem – czym zaskoczyłem samego siebie i czym na początku się przeraziłem. Późniejsze zanurzenie się w chrześcijańskiej historii pozwoliło mi lepiej zrozumieć to, co działo się wokół mnie w 2020 roku. Przede wszystkim odkryłem święte fundamenty ludzkiej kultury. Marks twierdził, że historia wszystkich społeczeństw była historią walk między klasami, ja jednak sądzę, że była to historia wierzeń religijnych. Choć „wiara” to nieodpowiednie słowo. Może lepszym byłoby „doświadczenie” lub „zanurzenie”.
Im częściej uczestniczyłem w boskiej liturgii, tym bardziej zdawałem sobie sprawę, że to, co kiedyś odrzuciłem jako głupi przesąd, było w rzeczywistości istotą życia. Na Zachodzie w czasach przednowoczesnych – podobnie jak jest to dziś na znacznym obszarze świata – nie istniało coś takiego jak „religia”. Chrześcijańska opowieść była podstawą rozumienia rzeczywistości. Nie było „religii”, ponieważ nie zakładano, że prawda jest opcjonalna lub częściowa – podobnie jak dzisiaj nie uważamy grawitacji bądź kulistości Ziemi za prawdy, z którymi utożsamiamy się tylko w niedzielne poranki.
Powtórzę raz jeszcze: wszystko jest religijne.Nieliczni, którzy uważają inaczej, to ludzie zamieszkujący obszar z lubością nazywany „świeckim” zakątkiem świata. Kiedyś sądziliśmy, że dzięki zniesieniu religii wyprzedziliśmy resztę ludzkości. Lecz nagle ta narracja przestała być głoszona z niezachwianą pewnością. Sytuacja się zmieniła i świecka liberalna nowoczesność nie wydaje się już najlepszym kandydatem na zwycięzcę gry w Koniec Historii.
Jeśli więc wszystko jest religijne, a nasza stara religia jest martwa i to, czym próbowaliśmy ją zastąpić – racjonalny, świecki, humanistyczny postęp – zawodzi, ponieważ nie odpowiada na prawdziwe ludzkie potrzeby, to gdzie jesteśmy? Co będzie dalej?
Warto poszukać odpowiedzi u przedstawiciela filozofii wieczystej René Guénona, ulubieńca naszego nowego króla. Guénon był Francuzem, który przyjął islam, wyemigrował do Egiptu i poświęcił swoje życie próbie ocalenia Zachodu przed jego własnym materializmem. Przewidział, że o ile nie wrócimy na ścieżkę religii, wraz z początkiem XXI wieku nadejdzie coś, co nazwał „rządami ilości”. Będzie to wiek absolutnego materializmu, w którym każdy aspekt życia zostanie zmierzony, policzony i poddany naukowej ocenie i kontroli technologicznej.
Co istotne, pod rządami ilości uczucia religijne również nabiorą charakteru ilościowego. Ludzkość nigdy nie wyzbędzie się pragnienia transcendencji, ale nie będzie w stanie zamanifestować tego pragnienia na żadnym innym poziomie niż materialny. Obiektem kultu nie będzie zatem tajemnicza, nietykalna, święta siła poza stworzeniem, lecz potęga woli w królestwie materializmu.
Myślę, że właśnie w tym punkcie znajdujemy się dzisiaj – impuls religijny manifestuje się w formie materialnej, głównie poprzez wykorzystanie technologii do promowania ludzkiej woli. Zjawisko to, które nazywam Machiną, jest materialną manifestacją ludzkiego pragnienia wyzwolenia poprzez technologię; wyzwolenia, w którym wszystkie formy są porzucane na rzecz ostatecznego i jedynego suwerena: niezależnej racjonalnej jednostki, uwolnionej od więzów historii, wspólnoty i natury.
Według prawosławnego światopoglądu wszyscy jesteśmy ikonami Boga. Ludzkość została stworzona na podobieństwo Stwórcy i nawet jeśli nie udaje nam się wywiązać z wynikającej z tego odpowiedzialności, daje nam to jasny punkt odniesienia. Wiemy, czym są ludzie i jaki jest cel istnienia świata. Jeśli odrzucimy tę historię, gdzie znajdziemy punkt stały dla obracającego się świata? Tego nie wie nikt. Jedynym punktem odniesienia na postchrześcijańskim, postliberalnym Zachodzie jest to, czego akurat chcemy lub co akurat czujemy. A ponieważ liberalizm konsumencki nauczył nas, że pożądanie nie jest czymś, ponad co należy się wznosić lub co należy kontrolować, ale czymś, czemu należy się natychmiast poddać, a następnie uznać za wartościowe, sama rzeczywistość staje się podatna na nieskończoną redefinicję. Któż może wiedzieć, co jest dobre, złe lub prawdziwe?
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/paul-kingsnorth-czlowiek-postreligijny/
PAP/MB