Mapa wojny na Ukrainie. Frontowa „strefa śmierci” stale się poszerza

Na obecnym etapie wojny drony uderzeniowe wyznaczają realia pola walki, a „strefa śmierci” sięga już 10 kilometrów – przekazał w dniu 14 października 2025 r. naczelny dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy generał Ołeksandr Syrski. „Strefa śmierci” to obszar na linii frontu, gdzie drony uniemożliwiają ofensywę, a życie żołnierzy jest szczególnie zagrożone.
Frontowa „strefa śmierci” na Ukrainie stale się poszerza
.Kill zone, czyli „strefa śmierci”, to obszar, w którym wojsko ma potencjał maksymalnego zniszczenia przeciwnika. Z reguły stosuje się masowy ogień bezpośredni przez krótki okres czasu – wyjaśnił ukraiński portal Militarnyj. W wojnie Rosji przeciwko Ukrainie termin ten często oznacza strefy, do których wojska wabią przeciwnika w celu jego zniszczenia. Według portalu Militarnyj w 2024 roku „strefa śmierci” miała około 500 metrów do dwóch kilometrów, na początku maja 2025 roku rozszerzyła się do pięciu kilometrów, a w niektórych kierunkach do siedmiu kilometrów.
„Na obecnym etapie wojny realia pola walki determinują drony uderzeniowe, a »strefa śmierci« sięga już 10 kilometrów. W takich warunkach ogromne znaczenie dla szybkiej ewakuacji rannych mają możliwości naszej logistyki i medycyny wojskowej. Musimy postrzegać wojnę przez pryzmat potrzeb ukraińskiego żołnierza piechoty, chronić jego życie i zdrowie” – napisał Ołeksandr Syrski na Facebooku.
Ołeksandr Syrski wspomniał o profesjonalnych konsultacjach, które lekarze szpitali tyłowych udzielają żołnierzom w rejonach wykonywania zadań bojowych za pomocą przenośnych kompleksów FMC. „System ten umożliwia przeprowadzanie bezpiecznych konsultacji online z przekazywaniem danych EKG, dermatoskopii, ultrasonografii, otoskopii w przypadku dużej odległości od linii frontu do szpitali i placówek medycznych, w których pracują wyspecjalizowani lekarze” – zaznaczył Ołeksandr Syrski. Dowódca poinformował, że do jednostek wojskowych dotarła pierwsza partia takiego sprzętu i już widać efekty jego zastosowania.
Doktryna Żółkiewskiego, czyli jak Polska i Europa powinny odpowiedzieć na rosyjską agresję
.Europa doszła do punktu, z którego nie ma odwrotu. Rosja nie zamierza kończyć wojny – od pierwszego dnia inwazji Putin nie zrobił ani jednego kroku w stronę pokoju. Musimy przygotować się na długi marsz. Temu właśnie służy Doktryna Żółkiewskiego – pisze Mateusz MORAWIECKI.
Historia zapamięta noc z 9 na 10 września 2025 roku. Dziewiętnaście rosyjskich dronów naruszyło polską przestrzeń powietrzną. To nie był incydent. To był akt agresji wobec Polski, NATO i całego wolnego świata. Kolejny dowód, że imperialne instynkty Rosji są niezmienne.
To wydarzenie musi mieć konsekwencje. Potrzebujemy natychmiastowej odpowiedzi, ale przede wszystkim długofalowej strategii. Dlatego przedstawiam Doktrynę Żółkiewskiego – plan kompleksowej odpowiedzi na rosyjską agresję. Plan dla Polski i dla całej Europy. Bo jeśli będziemy działać razem, problem agresywnej Rosji może zostać raz na zawsze rozwiązany.
Jeśli najpierw nie zrozumiemy mechanizmu działania Rosji, nasza odpowiedź będzie nieskuteczna. Dlatego musimy przyswoić trzy fundamentalne prawdy o Rosji.
Po pierwsze – Rosja jest więźniem wojny. Konflikt, przemoc, szantaż i ekspansja terytorialna to jej sposób istnienia. Prowokuje, wysyła agentów, prowadzi dywersję i antagonizuje społeczeństwa. Posuwa się krok po kroku i zatrzymuje dopiero, gdy natrafi na mur. Ustępstwa traktuje jako słabość i zaproszenie do ataku.
Po drugie – Rosja się nie zmienia. Trafnie ujął to Oscar Wilde: „W Rosji wszystko jest możliwe, poza zmianą na lepsze”. Od Iwana III Srogiego po Putina mechanizm władzy jest ten sam: tyran na tronie, zastraszeni poddani u jego stóp. Kostiumy się zmieniają, ale istota władzy pozostaje wciąż ta sama.
Po trzecie – Rosja to państwo służb. Jej siłą nie są zasoby, lecz gargantuicznych rozmiarów aparat kontroli. Opricznina, Ochrana, NKWD, KGB, dziś FSB i GRU – historia Rosji to historia tajnych policji. Od ćwierćwiecza państwem rządzi oficer KGB, dla którego polityka to teatr służb i gra pozorów, w którą Zachód wciąż daje się wciągać.
Dlatego musimy wyciągnąć wnioski – i zamiast liczyć na cudowną przemianę Kremla, trzeba negocjować z nim w jedynym języku, jaki rozumie – w języku siły. Wtedy się cofa. Jak po klęskach 1856, 1905, 1920 czy 1989.
Niestety, Rosja od wieków pozostaje kłamstwem, w które Europa wierzy. Spójrzmy tylko: od „wiosek Potiomkina”, przez sowiecką wizję „państwa robotników i chłopów”, aż po złudzenia lat 90., gdy Jelcyn i młody Putin mieli rzekomo prowadzić kraj ku demokracji. Tymczasem dekady uzależnienia od rosyjskich surowców przełożyły się na realne wpływy w kasie Kremla: kupując gaz i ropę, Zachód w praktyce finansował odbudowę rosyjskiego imperium.
Cenę tej naiwności płaci dziś cała Europa, a najbardziej Ukraina. Prezydent Lech Kaczyński ostrzegał: „Dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Państwa Bałtyckie, a później może i czas na mój kraj, na Polskę!” Siedemnaście lat później ta wizja spełnia się punkt po punkcie. Rosja znów atakuje – tym razem świadomie i wielokrotnie naruszając polską przestrzeń powietrzną.
Mimo to iluzje wciąż trwają. Trzy lata po wybuchu wojny import rosyjskiego LNG do Unii osiągnął rekord. W pierwszej połowie 2025 roku Unia Europejska sprowadziła gaz za 4,48 mld euro – o 29% więcej niż rok wcześniej. Od lutego 2022 UE zapłaciła Rosji 105,6 mld dolarów – równowartość 75% budżetu wojskowego Kremla z 2024 roku. 87% tego gazu trafiło do Hiszpanii, Francji i Belgii, a potem popłynęło dalej – także do Niemiec. Do sztambucha wszystkim, którzy sławią dzisiejszą postawę Zachodniej Europy 3.5 roku po słynnych „pięciu tysiącach hełmów”, które kanclerz Scholz chciał wysłać jako pomoc dla Kijowa.
Podobnie jest z ropą. Indie kupują tani rosyjski surowiec, przerabiają go i sprzedają jako własny produkt. Rafineria w Schwedt korzysta z „kazachskiej” ropy tłoczonej tym samym rurociągiem „Przyjaźń”, którym płynie ropa rosyjska. Tak to właśnie wygląda: różne etykiety, a w środku ruskie paliwo.
Jeszcze groźniejsze są furtki handlowe. Brazylia – największy członek Mercosur – importuje z Rosji paliwa i nawozy za ponad 11 mld dolarów rocznie, a następnie sprzedaje Europie żywność wyprodukowaną na ich bazie. W praktyce oznacza to jedno: finansujemy wojnę Putina w zamian za tani import. A mimo to Europa rozważa dziś umowę, która tę zależność tylko pogłębi. Nie ma wątpliwości: Mercosur musi zostać zablokowany.
.Stawka „derusyfikacji” europejskiej gospodarki nigdy nie była wyższa. Donald Trump postawił sprawę jasno: Ameryka nałoży realne sankcje tylko wtedy, gdy NATO całkowicie odetnie się od rosyjskich surowców. To ostateczny test wiarygodności Zachodu.
Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/mateusz-morawiecki-doktryna-zolkiewskiego-czyli-jak-polska-i-europa-powinny-odpowiedziec-na-rosyjska-agresje/
PAP/Iryna Hirnyk/MJ




