
Donald Trump. Co dalej z Ukrainą?
Donald Trump i jego administracja doskonale zdają sobie sprawę, że na tym etapie całkowita przegrana Ukrainy – po wydaniu tylu pieniędzy i zainwestowaniu wielkiego kapitału politycznego – oznaczałaby uszczerbek na wizerunku Ameryki, utratę wiarygodności – pisze prof. Kazimierz DADAK
.Objęcie rządów przez Donalda Trumpa jest postrzegane jako wielkie zagrożenie dla sprawy ukraińskiej. Tymczasem wiele wskazuje na to, że w zakresie stosunków z Rosją Trumpa i Bidena dzieli nie tak wiele. Idealistyczne argumenty, którymi szermowała ekipa Bidena, były przykrywką dla realizmu w stosunkach międzynarodowych. Gdy tylko nie powiodła się rosyjska próba zajęcia Kijowa, pojawiła się możliwość upieczenia dwu pieczeni przy jednym ogniu – osłabienia Rosji i pośrednio uderzenia w Pekin. Z tego powodu Zachód nie poparł porozumienia wynegocjowanego w Istambule.
Zbliżenie pomiędzy Putinem i Xi Jinpingiem, które znalazło swe odbicie w ogłoszonym tuż przed napaścią na Ukrainę „przymierzu bez granic”, jest wymierzone w USA. Kreml stał się najbliższym sojusznikiem największego przeciwnika Stanów Zjednoczonych i osłabienie Rosji było nad Potomakiem widziane także jako pośredni cios w Chiny.
Nadzieje, że działania wojenne i sankcje gospodarcze rzucą Rosję na kolana, okazały się płonne. Biorąc także pod uwagę „zmęczenie” zwykłych obywateli tą wojną, Waszyngton już ponad rok temu zmienił naczelne hasło, pod którym wspierano Ukrainę, z „tak długo, jak to będzie potrzebne” na „tak długo, jak będziemy mogli”. Zatem bez względu na wynik ubiegłorocznych wyborów było jasne, że Waszyngton będzie zmierzać do zmniejszenia swego zaangażowania w te zmagania. Sukcesy odnoszone przez Rosjan na polach bitew wręcz postawiły tę sprawę na ostrzu noża, bo istnieje groźba, że ukraiński opór nagle się załamie.
Zapowiedź Donalda Trumpa, że on ten konflikt zakończy w ciągu jednego dnia, została przez różnych znawców uznana za zapowiedź niezwłocznego porzucenia Ukrainy. Jest to uproszczenie, ponieważ w USA dba się o ciągłość polityki międzynarodowej. Trump i jego administracja doskonale zdają sobie sprawę z tego, że na tym etapie całkowita przegrana Ukrainy – po wydaniu tylu pieniędzy i zainwestowaniu wielkiego kapitału politycznego – oznaczałaby uszczerbek na wizerunku Ameryki, utratę wiarygodności. Natomiast wiarygodność jest konieczna, żeby na obszarze Indo-Pacyfiku utworzyć koalicję antychińską.
Zaprzestanie działań wojennych pomiędzy Rosją i Ukrainą można osiągnąć na dwa sposoby, wywierając maksymalny nacisk na Ukrainę (odcięcie pomocy) albo wywierając maksymalną presję na Rosję, albo stosując i jedno, i drugie. Naszym zdaniem najbardziej prawdopodobna jest właśnie ta ostatnia możliwość, bo ani Rosja, ani Ukraina do negocjacji się nie palą.
Rosja powoli osiąga przewagę na froncie i postulowana przez wielu przerwa w walkach jest w Moskwie postrzegana jako okazja do tego, żeby wyczerpanemu wojsku ukraińskiemu dać chwilę wytchnienia oraz przeszkolić i dozbroić nowych rekrutów. Natomiast prezydent Zełenski związał sobie ręce, ogłaszając we wrześniu 2022 r. 10 punktów, które widział jako warunki wstępne do negocjacji. Rosja miała między innymi wycofać się do granic z 1991 r., a Putin miał stanąć przed specjalnym trybunałem, który miał go sądzić za zbrodnie wojenne. Za tymi warunkami poszedł prezydencki dekret zabraniający negocjacji z Putinem. Zatem Kijów musiałby przełknąć gorzką pigułkę w postaci odwołania tego dekretu.
* * *
.Do swojej administracji Donald Trump powołuje ludzi podobnych do niego, takich, którzy są zdolni osiągać postawione przed nimi zadania. Ministerstwo spraw zagranicznych ma objąć senator Marco Rubio, który w swej dotychczasowej karierze zapisał się jako zwolennik twardej postawy w stosunkach z Chinami i Rosją oraz ich sojusznikami. Specjalnym pełnomocnikiem do spraw Ukrainy zostanie gen. Keith Kellogg, były dowódca elitarnej 82 Dywizji Powietrznodesantowej. Jest on autorem planu rozwiązania tego konfliktu, którym to planem posługiwała się kampania wyborcza Trumpa. Wstępna wersja zakładała uznanie frontowych realiów i odkładała na przyszłość ostateczne rozwiązanie konfliktu. Plan ten uwzględniał także „kij” – pomoc dla Kijowa miałaby być gwałtownie zwiększona na wypadek, gdyby Kreml nie był zainteresowany podjęciem rozmów i zaprzestaniem działań zbrojnych.
W grudniu 2024 r. w wywiadzie telewizyjnym gen. Kellogg z aprobatą wyraził się o zezwoleniu, którego Ukraińcom udzieliła ustępująca administracja Bidena w zakresie użycia pocisków ATACMS do ataków na cele na obszarze Rosji. Stwierdził również, że w pełni popiera masową wysyłkę uzbrojenia dla Kijowa, która właśnie miała miejsce. W innym wywiadzie na pytanie, co sądzi o lekceważącej wypowiedzi bliskiego Putinowi oligarchy Małofiejewa na temat negocjacji pokojowych, zimno odparł, że ów Rosjanin nie rozumie Trumpa i Ameryki i że jest to wielkim błędem. Podobnie jak gen. Kellogg, Mike Waltz, który niebawem ma objąć stanowisko doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego (również zasłużony wojskowy), wyraził zadowolenie z tego, że Biden właśnie dostarcza Ukrainie wielkie ilości broni. Omówienie nadchodzącej ekipy Trumpa należy zakończyć tym, że stanowisko szefa ds. przeciwdziałania terroryzmowi ma objąć Sebastian Gorka, który niedawno w wywiadzie określił Putina jako „zbrodniczego zbira” i powiedział, że jeśli Putin nie przystąpi do negocjacji, to odpowiedzią będzie tak wielkie zwiększenie pomocy wojskowej, że jej obecny zakres będzie wyglądać niczym „drobiazg”.
* * *
.Jeśli potrzeba, to w amerykańskiej polityce stosuje się wszystkie chwyty – gra się „hardball” (hard – twardy, silny, w przeciwieństwie do „softball”, soft – miękki; softball to „miększa” forma baseballu). Donald Trump, weteran jednego z najbardziej konkurencyjnych rynków nieruchomości w świecie, który jako biznesmen bronił własnych interesów przy użyciu wszystkich metod, włącznie z ogłaszaniem niewypłacalności, jest człowiekiem nawykłym do grania „hardball”. To jest jego żywioł.
Grając „hardball”, nowa administracja Trumpa może dotrzymać obietnicy o zmniejszeniu amerykańskiego zaangażowania w sprawy Ukrainy bez porzucania Kijowa. Na przykład Niemcy nie wyraziły zgody na dostarczenie Ukrainie pocisków Taurus. Te rakiety mają dużo większy zasięg od ATACMS i można się spodziewać, że w razie potrzeby Berlin znajdzie się pod ogromnym naciskiem, żeby w tej sprawie zmienić zdanie. Amerykanom argumentów nie brakuje. Mimo wielokrotnych obietnic Niemcy nadal nie wydają 2 proc. PKB na obronę. Ponadto Trump obwieścił zamiar nałożenia ceł na import samochodów, a sprawa ta jest niesłychanie żywotna dla kulejącej niemieckiej gospodarki. Biden dokładał wszelkich starań, żeby stosunki USA-Europa miały dobrosąsiedzki charakter, natomiast Trump takich chęci nie przejawia. Podczas swej pierwszej kadencji nie przebierał w słowach i pod tym względem druga zapewne nie będzie inna.
Weźmy pod uwagę inny przypadek – co zrobiłaby Warszawa, gdyby „poproszono” ją o przeniesienie systemów Patriot znad Wisły nad Dniepr? Albo co byśmy odpowiedzieli na propozycję, aby otrzymywane właśnie Leopardy i Abramsy przekazywać na wschód? Nowa administracja może podjąć wiele podobnych kroków.
Wiele jest do zrobienia także w innych dziedzinach. Wbrew szumnym zapowiedziom UE nadal kupuje w Rosji wielkie ilości gazu ziemnego, ale w postaci ciekłej (LNG). Zeszły rok był rekordowy w tym zakresie i ogólnie rzecz biorąc, Rosja była drugim największym po Norwegii dostawcą błękitnego paliwa do Europy. Trump domaga się zwiększenia importu tego surowca z USA (co nastąpiłoby właśnie kosztem Rosji) i będzie to łatwe, jeśli nagłośni się europejską dwulicowość. Utrata rynku europejskiego byłaby potężnym ciosem w rosyjskie interesy, bo do tego, żeby ten wywóz przekierować, alternatywni nabywcy muszą mieć stosowną infrastrukturę, a z tym są kłopoty.
Moskwa jest w stanie finansować wysiłek wojenny dzięki eksportowi ropy naftowej. Główne porty załadunkowe znajdują się koło Petersburga (Bałtyk) i Noworosyjska (Morze Czarne). Niedawno Finlandia przejęła tankowiec załadowany rosyjską ropą, który to statek jest podejrzany o uszkodzenie kabla elektroenergetycznego Estlink 2 biegnącego po dnie Bałtyku. NATO właśnie ogłosiło utworzenie „straży bałtyckiej”, wzmożonej obecności marynarek wojennych państw członkowskich w tym akwenie celem ochrony infrastruktury. Zatem zostały stworzone warunki do tego, żeby wziąć pod lupę działalność rosyjskiej „floty cieni”. Natomiast gdyby Niemcy przekazały Ukrainie pociski Taurus, to terminale koło Noworosyjska byłyby w ich zasięgu. Nawet bez podejmowania tak ostrych kroków wywóz rosyjskiej ropy można ograniczyć. 10 stycznia administracja Bidena nałożyła sankcje na 200 podmiotów, w tym 180 tankowców, które biorą udział w przewozie rosyjskiej ropy, i ta decyzja niebawem przyniesie owoce. Są więc sposoby, żeby jeśli nie całkiem zablokować wywóz ropy z portów w europejskiej części Rosji, to istotnie go utrudnić, co natychmiast ujemnie odbiłoby się na rosyjskim budżecie.
Te kilka przykładów pokazuje, jak bardzo Stany Zjednoczone mogą podwyższyć koszt prowadzenia wojny, nie wydając z własnej kieszeni złamanego centa.
Ukraina również może podjąć kroki mające na celu zwiększenie presji na Moskwę. Naczelnym brakiem, z jakim boryka się wojsko ukraińskie, nie jest brak broni, ale ludzi. W zeszłym roku władze w Kijowie z największym trudem obniżyły wiek poborowy z 27 do 25 lat, tymczasem na całym świecie standardowy wiek poborowych zaczyna się z ukończeniem lat 18. Amerykanie od dawna wysuwali postulat, żeby Ukraina dostosowała swe ustawodawstwo do tej normy. Nadchodząca administracja Trumpa zapewne tę sprawę potraktuje jako papierek lakmusowy tego, czy Ukraina naprawdę walczy o swój byt. Można przypuszczać, że zanim Waszyngton przejdzie do zarysowanych powyżej kroków względem Rosji, to gen. Kellogg jasno tę sprawę przedstawi rządowi Ukrainy podczas swej pierwszej wizyty w Kijowie. Jeśli Kijów tego nie uczyni, to Zachód będzie mógł powiedzieć, że ze swej strony już dołożył wszelkich starań, aby wesprzeć walkę Ukrainy.
Kreml zdaje sobie sprawę z możliwych dalszych kroków, jakie Zachód może podjąć. Amerykański prezydent jest w stanie zaoferować Moskwie warunki, które uwzględniałyby wiele rosyjskich żądań (co nie znaczy, że wszystkie), i jednocześnie uchronić Ukrainę przed dalszymi stratami. 15 stycznia taką strategię zarysował kandydat na sekretarza stanu, sen. Marco Rubio, podczas wysłuchań w Senacie.
Jak wspomniałem, już ponad rok temu administracja Bidena zdała sobie sprawę z tego, że spełnienie „idealistycznych” postulatów wyparcia Rosjan z zagrabionych obszarów jest możliwe tylko w przypadku bezpośredniego włączenia się NATO do działań zbrojnych. Taki rozwój sytuacji grozi wybuchem III wojny światowej i Waszyngton nie widzi powodu, aby podejmować takie ryzyko. Podobnie Warszawa winna dokładać wszelkich starań, żeby do tego nie doszło, bo to grozi przerodzeniem się konfliktu w wojnę atomową, a taki obrót spraw byłby chyba równoznaczny z zaprzepaszczeniem wszelkich korzyści, jakie odnieśliśmy po 1989 r., jeśli nie od czasów panowania Mieszka I.
* * *
.Dla zwolenników idealizmu w stosunkach międzynarodowych zakończenie wojny, w ramach którego Rosji przypadną jakiekolwiek korzyści, będzie zapewne równoznaczne z „drugą Jałtą”. Natomiast realiści zapytają o koszty, jakie pociąga za sobą idealizm.
W listopadzie 2022 r. gen. Milley, ówczesny szef Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, powiedział, że Ukraina powinna wykorzystać dobrą dla niej sytuację (trwającą wówczas zwycięską kontrofensywę) i rozpocząć negocjacje pokojowe z najeźdźcą. Wśród „idealistów” zdanie to wywołało konsternację, by nie powiedzieć – oburzenie. Patrząc na rozwój sytuacji w trakcie ostatnich dwu lat, trudno nie odnieść wrażenia, że realizm gen. Milleya miał mocne podstawy. Ukraina została zmuszona do przejścia do defensywy, kraj uległ dalszemu ogromnemu zniszczeniu i poległy tysiące Ukraińców. Nie bez znaczenia jest też to, że w ciągu tego okresu Zachód udzielił Ukrainie dalszej ogromnej pomocy wojskowej i finansowej, który to wysiłek nie dał pożądanych skutków. Ten fakt zapewne zaciąży nad decyzjami tyczącymi się pomocy dla Ukrainy po zakończeniu wojny. Stąd zdaniem niżej podpisanego bilans pożytków i kosztów idealistycznego podejścia do wojny rosyjsko-ukraińskiej nie jest dodatni.
Dojście do władzy realisty Trumpa nie gwarantuje szybkiego zakończenia wojny. Żądania Kremla są daleko idące, Kijów też nie przejawia ochoty do uczynienia poważnych ustępstw, a w przypadku bezpośrednich negocjacji pomiędzy Trumpem i Putinem obaj będą chcieli zrobić wrażenie, że zwycięzca jest jeden. Zatem wszystkie zainteresowane strony mają ograniczone pole manewru. W przypadku niepowodzenia bezpośrednich negocjacji Trump-Putin, co jest wysoce prawdopodobne, zapewne realizowany będzie scenariusz nakreślony powyżej – dalsza eskalacja, głównie poprzez intensyfikację europejskiej pomocy. Jeśli opór Ukrainy się nie załamie, to rok 2025 dla tego państwa zapowiada się jako trudny.
.Wszyscy, którzy uważają, że na polach Ukrainy ważą się losy kontynentu, przynajmniej naszej jego części, dalszą eskalację zmagań zapewne przyjmą z radością. Niemniej należy pamiętać, że przeniesienie głównego ciężaru pomocy z USA na Europę niesie ze sobą nie tylko obciążenie finansowe, ale i większe ryzyko. Gdy w Rosję będą uderzać rakiety Taurus, a nie ATACMS, Patrioty i czołgi będą płynąć od europejskich członków NATO, a nie zza oceanu – wówczas prawdopodobieństwo rosyjskiego odwetu w stosunku do Europy zasadniczo wzrośnie. Zatem spora doza realizmu w zakresie dalszego rozwoju sytuacji za naszą wschodnią granicą jest wskazana. Dopóki USA są w pierwszym szeregu pomocy Ukrainie, pozostali członkowie NATO są bezpieczni. Gdy Stany Zjednoczone nieco usuną się w cień, ułańskie szarże będą mniej wskazane.
Tekst ukazał się w nr 69 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [PRENUMERATA: Sklep Idei LINK >>>]. Miesięcznik dostępny także w ebooku „Wszystko co Najważniejsze” [e-booki Wszystko co Najważniejsze w Legimi.pl LINK >>>].