Jan ŚLIWA: Asertywna Ameryka

Asertywna Ameryka

Photo of Jan ŚLIWA

Jan ŚLIWA

Pasjonat języków i kultury. Informatyk. Publikuje na tematy związane z ochroną danych, badaniami medycznymi, etyką i społecznymi aspektami technologii. Mieszka i pracuje w Szwajcarii.

Ryc.Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Nie ma co liczyć, że w razie problemów ochoczo przybędą Amerykanie, pognębią tyranów i jeszcze sypną dolarami. Ale mając do wyboru Rosjan i Chińczyków (jak również Niemców), wolę trzymać z Amerykanami – pisze Jan ŚLIWA

Ameryka widziana z bliska i z daleka

.Meksykanie mówią o swoim kraju: „Biedny Meksyk, tak daleko od Boga, a tak blisko Stanów Zjednoczonych!” (¡Pobre México, tan lejos de Dios y tan cerca de Estados Unidos!)

Wydawało mi się to dziwne, przecież wszyscy marzą o Ameryce. Jako Polak powiedziałbym raczej: Biedna Polska, tak daleko od Boga, a tak blisko Rosji/Niemiec! Ale dlaczego Stany? No więc odległość jest istotna. Wielkie państwo się rozpycha, co przeszkadza sąsiadom. Jeżeli jest od nas oddalone o kilka warstw państw buforowych, może to nawet być korzystne – gnębi tych, którzy gnębią nas. Ale z bliska wygląda to inaczej. Ta bliskość nie musi być geograficzna, może dotyczyć konkurencji o te same zasoby.

Dawne mocarstwa, takie jak Niemcy i Francja, wciąż mają ambicje globalne. Są aktywne w różnych rejonach świata, budują samoloty i rakiety. Dlatego nie chciałyby, żeby ktoś sabotował ich politykę lub wykradał plany myśliwców i czołgów. Polska – również dzięki zabiegom naszego aktualnego rządu – jest w tej grze tylko kibicem. Nasza osłona przed infiltracją jest dziurawa jak sito, co chwila pojawia się jakiś Rubcow, a nie wiadomo, ilu jeszcze działa w cieniu. Dlatego możemy obserwować tę konkurencję spokojnie, jak mecz Real-Barcelona.

Elon Musk wtrąca się w wewnętrzne sprawy Niemiec, Berlin i Bruksela wpadają w histerię, ale nie boli nas to, ponieważ niedawno Niemiec Manfred Weber nam dyktował, które partie u nas i w okolicy nie mogą przejąć władzy, niezależnie od wyniku wyborów. I wyniki wyborów były takie, jakie zostały zamówione. Natomiast Niemcy i Francja grają na poważnie, konkurują z Ameryką, stąd silniejsze tam nastroje antyamerykańskie. Dlatego też rozglądają się za odleglejszymi partnerami, których nie odbierają jako zagrożenie.

Poczucie misji

.Biali przybysze do Ameryki Północnej nie chcieli skraść złota Inków – chcieli się osiedlić i stworzyć Nowy Świat, wolny od europejskich zaszłości, takich jak wojny religijne. Amerykę widzieli jako kontynent nieograniczonych możliwości, gdzie chcieli stworzyć społeczeństwo ludzi wolnych i równych (mniej więcej) rządzące się samo według zasad opartych o rozum. Izolacjonizm był czymś naturalnym.

Żyć spokojnie u siebie, taki był cel. Nie mieszać się w cudze sprawy. Po co wracać do czegoś, od czego chciało się uciec? Ocean był podówczas solidną barierą, nie było szumu mediów społecznościowych. Żyć u siebie, czyli u kogo? Dysonans poznawczy dawali dotychczasowi mieszkańcy – kontynent nie był tak pusty, jakby chcieli – oraz sprowadzeni z Afryki niewolnicy. Ludzie oświecenia jednak mentalnie dawali radę. Również w rewolucyjnej Francji równość równością, ale służbę trzeba mieć. Danton jadł zacnie, a nie gotował przecież sam.

Dla przybywających na Ellis Island widok Statuy Wolności był jednak symbolem Ziemi Obiecanej. Przybywali Anglosasi, Niemcy, Polacy do rzeźni Chicago, Żydzi ze sztetla wystraszeni pogromami (w tym Bugsy Siegel z Białegostoku, założyciel Las Vegas i Murder, Inc), mafiosi i pizzaioli z Włoch. Większość Europejskich narodów miała tu swoich przedstawicieli.

Umberto Eco we wspomnieniowej książce „Tajemniczy płomień królowej Loany” wspomina dzieciństwo w faszystowskich Włoszech, gdzie z uwagi na oś Berlin-Rzym miał znienawidzić Amerykę. Było to trudne, była to bowiem kraina kowbojów i Indian, filmów i komiksów, a do tego prawie każdy Włoch miał wujka w Ameryce. Przyjeżdżali do Ameryki niemieccy naziści i atynaziści oraz przedstawiciele szkoły frankfurckiej. W Pacific Palisades powstała kolonia niemieckich emigrantów, takich jak Tomasz Mann, Bertolt Brecht, czy Lion Feuchtwanger. W czasie wojny uciekinierzy z nazistowskich Niemiec budowali bombę atomową, a po wojnie (dzięki operacji Paperclip) uciekający przed denazyfikacją weterani programu V2 budowali rakiety kosmiczne. Lepiej nie pytać, ilu w programie Apollo było członków SS albo przynajmniej NSDAP. Tygiel, „melting pot”.

Dla wielu Ameryka była „God’s chosen land”, z misją cywilizacyjną wobec świata. Nie oni pierwsi tak myśleli. Anglicy uważali. że cywilizowanie świata to brzemię białego człowieka, przy czym szczytem rozwoju ludzkości był angielski gentleman. Ameryka w ubiegłym wieku dwukrotnie uchroniła Europę przed tyranią. Nie robiła tego całkowicie bezinteresownie. W obu przypadkach weszła do wojny dość późno, gdy państwa europejskie się już wykrwawiły, co pozwoliło jej umocnić swoją dominację przemysłową i finansową. Trzeba jednak przyznań, że nie była to ich wojna. Przenieśli się za Atlantyk, żeby uciec od europejskich szaleństw. Ale jak Europa dokonała samozagłady, to czemu nie skorzystać z okazji? Nawet tak miły (?) człowiek, jak Franklin Delano Roosevelt, dbał o przyszłą pozycję Ameryki i podgryzał bratnie imperium brytyjskie, np. zmuszając do przekazania wielu baz Royal Navy.

W II wojnie światowej Ameryka pokonała jednego tyrana z pomocą drugiego – pokonanie obu było chyba niemożliwe. Ale zwycięskiemu tyranowi pozwolili zbudować imperium, z którym się Ameryka mierzy aż do dzisiaj. Cynizm czy głupota? Gdy już izolacjonizm został porzucony i Ameryka stała się policjantem świata, rozkręciła się na dobre – wojna koreańska, wojna wietnamska, powstrzymywanie sowietów na Kubie i w Berlinie. A potem wojna z islamskim terroryzmem. Każda coraz droższa, z coraz mniejszym rezultatem – być może z powodu zakładania, że przeciwnik myśli podobnie jak my. Idealiści mówią, że chodziło o ratowanie wolnego świata. Cynicy mówią, że celem była amerykańska dominacja i zapewnienie zamówień dla kompleksu wojskowo-przemysłowego. Prawda leż gdzieś pośrodku. Ostatnio Ameryka widziała też swoją misję w promowaniu rewolucji obyczajowej: LGBT, gender, aborcja. Nie wszędzie budziło to sympatię, zwłaszcza w krajach islamskich. Moim skromnym zdaniem, sprawami łóżkowymi nie musi zarządzać światowy hegemon. Ale wygląda, że się to kończy. Zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja.

Ameryka nie ma granic

.Herb Związku Sowieckiego zawiera sierp i młot, czerwoną gwiazdę i kulę ziemską. To nie terytorium, lecz idea, zaoferowana całemu światu. Podobnie Ameryka to pewna globalna idea, granice to tylko pewna niedogodność. Jak uważał Fukuyama, zbłąkane owieczki powinny dołączyć do stada – to tylko kwestia czasu, jako że innej drogi nie ma. Niekoniecznie dotyczy to Stanów Zjednoczonych, raczej globalnej gospodarki opartej na wolnym handlu, ale w końcu to na jedno wychodzi.

Granice Ameryki są trudne do zdefiniowania. 7 grudnia 1941 Japończycy zaatakowali Filipiny, Guam i Hawaje. Do historii przeszło to jako „atak na Pearl Harbor”. Dlaczego? Wszystkie były posiadłościami amerykańskimi, ale nie były emocjonalnie odbierane jako własne, a ostra reakcja wymagała „ataku na Amerykę”. Hawaje były geograficznie najbliżej, nie były wtedy stanem, ale przynajmniej „U.S. territory”, więc dobrze się nadały jako motyw do odwetu. Amerykanie jak ognia unikali słowa „kolonie”. W przeciwieństwie do Anglików, udawali, że nie budują imperium. Stąd dziś takie książki jak „Przypadkowe imperium” czy „Jak ukryć imperium”. A miały takowe. Wiele terytoriów przejęły po rozpadzie imperium hiszpańskiego, jak Kubę, Filipiny i Puerto Rico. Prowadziły wojnę z Hiszpanią, potem tłumiły powstanie na Filipinach. Walka w dżungli była ciężka, ale to Filipińczycy walczyli o swoje. Z tego czasu pochodzi piosenka, dość szorstka w wymowie:

Damn, damn, damn the Filipinos
Cross-eyed kakiack ladrones
Underneath our starry flag
Civilize ’em with a Krag
And return us to our own beloved homes.

Ladrones to złodzieje, a Krag, którym mają być cywilizowani, to norweski karabin Krag–Jørgensen. Czy różni się to od wojny kolonialnej? Nie za bardzo. Równocześnie (1899–1902) Wielka Brytania, drugi filar demokracji, prowadziła wojnę przeciwko holenderskim Burom. Zakładała dla nich obozy koncentracyjne, choć gwoli ścisłości wynalazł je nieco wcześniej (1897) hiszpański generał Valeriano Weyler, zwalczający powstanie kubańskie. Miały one koncentrować „dobrych Kubańczyków”, a kto pozostał poza nimi, był zwierzyną łowną. W 1898 do wojny przystąpiły Stany Zjednoczone, zastępując brutalną władzę hiszpańską swoją własną.

Ekonomia i informacja jako broń

.Od II wojny światowej amerykańskie państwo i firmy zdobyły decydującą pozycję w wielu dziedzinach. Walutą światową jest dolar, system wymiany międzybankowej SWIFT jest de facto pod amerykańską kontrolą. Krytyczne węzły Internetu znajdują się w Stanach. Pozwala to na przykręcanie kurka, ale też na (w mniej lub bardziej elegancki sposób) uzyskanie dostępu do danych. Największe firmy internetowe, gromadzące dane osobowe (oczywiście z zachowaniem prywatności), są w Stanach.

Jeżeli Elon Musk by chciał wiedzieć o mnie więcej niż ja sam, to by mógł. Dlatego też walczono ze sprzętem Huawei, podejrzewając, że może bokiem podawać informacje do KP Chin. Z drugiej strony Chiny się bronią przed Googlem i kolegami, nie tylko, by kontrolować informacje docierające do Chińczyków, ale by amerykańskie firmy nie gromadziły danych o obywatelach chińskich.

A gdzie tu jest Europa? Ano nigdzie. Europa ma za to najdziwniejsze zakrętki świata i 56 płci.

Prywatne korporacje, prywatne armie

.Jest anglosaską tradycją, że ekspansja dokonywała się dzięki niezależnym śmiałkom i przedsiębiorcom. W XVI wieku angielscy korsarze atakowali hiszpańskie statki i porty. Robili to na własną rękę, z przyzwoleniem korony, a najsławniejszy z nich został uszlachcony jako Sir Francis Drake. Podobnie Kompania Wschodnioindyjska działająca w Indiach i Chinach była przedsięwzięciem biznesowym, wspieranym przez koronę.

W Ameryce od dawno magnaci mają efektywną władzę porównywalną z potęgą państwa. Kiedyś byli to baronowie działający w przemyśle stalowym, samochodowym, elektrycznym i petrochemicznym oraz oczywiście w bankach i mediach. Swoimi pieniędzmi potrafili wpływać na wybory prezydenckie. Dziś takim potentatem jest Elon Musk, który z własnych zasobów potrafi prowadzić program kosmiczny oraz decydować, czy ostrzeliwana przez Rosjan Ukraina będzie miała zapewnioną łączność satelitarną. Chce bezpośrednio wpływać na rządy Niemiec i Wielkiej Brytanii. Czy to jest polityka amerykańska, czy działalność prywatna? Przejście jest płynne.

Na obrzeżach legalnego i widocznego biznesu działają prywatne armie, dokonujące w interesie państwa, własnym i tego, kto zapłaci, ataków na gospodarkę i pieniądz niepokornego państwa, kampanii dezinformacyjnej, a gdy trzeba – zmiany władzy, mniej lub bardziej brutalną metodą. Biznes ten jest międzynarodowy. W Izraelu działa grupa „Team Jorge”, specjalizująca się w wygrywaniu wyborów, płatna zależnie od sukcesu. Takie metody można spotkać też bliżej od nas. Na okładce poświęconej temu tematowi książki znalazłem notkę Yanisa Varoufakisa, że zna je, ponieważ sam ich doświadczył – od wysłanników Unii Europejskiej. Tym niemniej największymi zasobami dysponują firmy amerykańskie. Nie będąc klasycznymi siłami zbrojnymi mogą sobie pozwolić na (delikatnie mówiąc) przekraczanie reguł gry, ale z taką ceną, że w razie porażki nikt się do nich nie przyzna.

Tematy te pobudzają fantazję. Stąd sensacyjne powieści o tym, jak Apple wykupuje grecki dług i przejmuje kraj, lub o tym, jak biznesmani zamawiają u specjalistów dokonanie przewrotu w azjatyckim państewku, by przeprowadzać tam w spokoju nielegalne eksperymenty biologiczne. Nie jest to odległe od realnych sytuacji.

America first

.Prezydent Donald Trump głosi hasło „America first” i traktuje je poważnie. Jego żądania są szokująca, a akcje spektakularne. Przypomina to sceny z filmów o Alu Capone, gdzie agenci federalni wjeżdżają do nielegalnej gorzelni, otwierają ogień z karabinów maszynowych, a potem rozmawiają z tymi, którym udało się ukryć. Robi to wrażenie w kinie, również w życiu, ale nie należy tego nadużywać. Zastraszanie sojuszników ma krótkie nogi, mogą się kiedyś odwinąć albo przynajmniej zwlekać z pomocą, gdy będą potrzebni. Takimi zachowaniami Donald Trump komunikuje: „Ja tu jestem szeryfem”. Ale potem musi nastąpić: „I zaprowadzę porządek”, a nie „Radźcie sobie sami”. Najlepsze by było: „Zróbmy to razem, dzieląc koszty i zyski”. Lepsza byłaby więc wspólnota (Commonwealth), ale wspólnota ma taką nieprzyjemną cechę, że trzeba brać pod uwagę interes innych.

Zastanawiająca jest decyzja Trumpa, by przemianować Denali, najwyższą górę Ameryki Północnej, z powrotem na Mount McKinley. Ten powrót jest względny, bo Denali to nazwa wcześniejsza. Znaczy „Wielka góra”, czemu odpowiada „Bolszaja Gora” z czasów rosyjskiej Alaski. Nie wiem, czy Trumpowi chodziło tylko o nazwę anglojęzyczną, czy również o nawiązanie do Williama McKinleya, który był prezydentem podczas zdobycia Kuby i Filipin. Jego następcą był Theodore Roosevelt, budowniczy kanału panamskiego i autor powiedzenia „Mów łagodnie i noś grubą pałkę” (Speak softly and carry a big stick). Polityka grubej pałki i dyplomacja kanonierek stały się znakiem charakterystycznym amerykańskiej polityki. Rozpychanie się – dla dobra wspólnego, które my znamy najlepiej, a inni niech się dostosują, dla własnego dobra. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ta epoka brutalnej dominacji to autentyczna inspiracja obecnego prezydenta.

Samiec alfa robi wrażenie. Można jednak zapytać, czy dobry jest system, gdzie jeden człowiek jest praktycznie cesarzem połowy świata. Wszyscy się teraz zastanawiają, co Trump ma w głowie i jaka będzie jego następna decyzja. Nie dołączam do chóru tych, którzy go kiedyś chcieli wsadzić do psychuszki. Tym niemniej jego sprawność umysłowa to globalny zasób strategiczny i nie jest to sytuacja bezpieczna. Single point of failure – awaria jednego elementu powoduje załamanie systemu. Jest to cecha systemów z silną prezydenturą, zwłaszcza że Trump korzysta ze swoich uprawnień energicznie. Podobny problem był z Joe Bidenem, którego demencja miała wpływ na losy świata. Można było zapytać, czy dla swojego syna nie poświęcał interesów Ameryki. A dokładnie mówiąc, ze względu na cenzurę nie można było o to zapytać.

Po drugiej jednak stronie mamy bezwolną, dryfującą Unię Europejską. Można by było ją zdynamizować poprzez centralizację, ale wtedy byłby problem z uczciwym i rozsądnym procesem decyzyjnym. Gdyby miała ona tylko służyć projekcji siły Niemiec, kraju przywalonego problemami politycznymi i ekonomicznymi, szukającego własnej tożsamości – też niewiele by to dało. Co dowodzi (bez większego zaskoczenia), że znalezienie optymalnej organizacji wielkiego państwa (lub zbioru państw) nie jest łatwą sprawą. Do tego niezbędna jest stała obserwacja, czy taka struktura się w coś niebezpiecznego nie wyradza.

Podkreślam, że chociaż tekst ten zwraca uwagę na historyczną i obecną asertywność Ameryki, nie jest jednak antyamerykański. Trzeba sobie bowiem zdawać sprawę z tego, jakie mamy opcje do wyboru. Nikt nie lubi policjanta, ale policjant jest potrzebny. Gdy w ramach ruchu Black Lives Matter apelowano o ograniczenie finansowania policji (defund the police) i policjanci zaczęli się bać zdecydowanie wkraczać do akcji, zagrożenie dla czarnoskórych nie zmalało, ale wzrosło, tyle że ze strony bandytów, a nie policji.

Obecny świat to życie wśród wilków. Nie można sobie pozwolić na nadmierne czułości. Dotyczy to też nielegalnej imigracji. Trump postuluje zdecydowane kroki. Powstaną przy tym brzydkie zdjęcia. Ale co robić? W Europie wszyscy wiedzą, że obecna sytuacja jest katastrofalna i zmierza do całkowitego załamania. Mało kto jest jednak gotów to powiedzieć, a prawie nikt nie ma dość odwagi, by coś zrobić.

.Podsumowując: Nie ma co liczyć, że w razie problemów ochoczo przybędą Amerykanie, pognębią tyranów i jeszcze sypną dolarami. Ale mając do wyboru Rosjan i Chińczyków (jak również Niemców), wolę trzymać z Amerykanami.

Jan Śliwa

Literatura
Daniel Immerwahr „How to Hide an Empire”, 2019
Peter Zeihan „The Accidental Superpower: Ten Years On”, 2023
Henry Farrell i Abraham Newman „The Underground Empire”, 2023
John Perkins „The New Confessions of an Economic Hit Man”, 2016

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 31 stycznia 2025