Paradoks Muska i Vance’a
Plan Trumpa jest kolosalnym i ryzykownym eksperymentem, który ma dowieść, że paradoks Muska i Vance’a jest w istocie rozwiązywalny, Ameryka zaś potrafi kroczyć wspólną drogą, wytyczoną przez te dwie symboliczne figury nowego rządu. Jeśli ten eksperyment choćby częściowo się uda – to nie tylko zmieni on ekonomiczne oblicze świata, ale przy okazji wywróci także do góry nogami społeczny krajobraz amerykańskiej polityki – pisze Jan ROKITA
.Paradoksalnym aspektem zwycięstwa Donalda Trumpa jest jednoczesność dwóch spodziewanych teraz w USA efektów: z jednej strony poprawy losu spauperyzowanych robotników przemysłowych, a z drugiej – ekspansji i nowych zysków wielkiego biznesu. Co więcej, uzasadnione jest przypuszczenie, iż bez potężnych nadziei, jakie Trump obudził zarówno w kręgu najbogatszych oligarchów, jak i w robotniczej biedocie, jego brawurowe zwycięstwo z 5 listopada nie byłoby możliwe. Wygrywając w newralgicznych politycznie stanach starego ciężkiego przemysłu – takich jak Michigan, Indiana, Ohio i Pensylwania (czyli w tzw. „pasie rdzy”) – Trump dowiódł niezbicie, że najbardziej ekonomicznie i kulturowo zaniedbane kręgi amerykańskiego społeczeństwa wcale nie muszą być politycznym zapleczem lewicy, ale mogą lewicę porzucić, stając się potencjalnie twardym elektoratem prawicowym. Natomiast gdy idzie o najpotężniejszych oligarchów, to zapewne najlepszym wskaźnikiem ich nowych nadziei są skokowe wzrosty giełdowe nie tylko akcji Tesli (co oczywiste z racji nowej roli Elona Muska), ale wszystkich koncernów Big-Tech, banków, operatorów kryptowalut i nafciarzy. Wygląda to tak, jakby sukces Trumpa był w jednakim stopniu zwiastunem sukcesu najuboższych pracowników i wielkiego amerykańskiego biznesu.
Z pozoru wygląda to na paradoks, ale przy nieco bliższym przyjrzeniu się rzecz przestaje być aż tak mało logiczna. Wielki biznes musiał być wystraszony kampanią Kamali Harris, która ożywiła ostro lewicowe plany prezydenta Bidena, w większości poniechane już wcześniej na skutek twardego lobbingu oligarchów i oporu republikańskich ustawodawców. Nie udał się gigantycznych rozmiarów neorooseveltowski plan inwestycji publicznych Bidena (Build Back Better), który sięgać miał aż czterech bilionów dolarów, a ostatecznie zawężony został do kwot o wiele niższych i przeznaczonych głównie na zielone projekty, słabo oddziałujące na losy najuboższych. Ale w obliczu wyborów plan budżetowy Demokratów założył nie tylko drastyczny wzrost podatków od biznesu (w niektórych stanach łączny podatek dochodowy sięgać miał 60 proc. zysków) – Harris powróciła nawet do idei tzw. unrealized capital gains tax, czyli podatku majątkowego, który uderzyć miał we wzrosty giełdowej wartości największych korporacji. Wielki biznes, a w ślad za nim Trump – uznał te plany za „próbę zabójstwa gospodarki amerykańskiej” poprzez świadome wyprowadzenie kapitału za granicę. Ale obozowi lewicy chodziło przecież nie o co innego, jak o podkopanie wiarogodności Trumpa w kluczowym dla wyniku wyborów „pasie rdzy”.
Republikanie zawsze odrzucali rozbudowę wydatków rządowych, a Trump niczego tutaj nie odmienił. Symbolem ciągłości tej tradycyjnej optyki amerykańskiej prawicy jest dziś figura najbogatszego człowieka świata, Elona Muska, który w nowym rządzie ma podjąć się misji deregulacji i cięcia kosztów, a więc tego wszystkiego, czego niegdyś bardzo pragnął, ale nie potrafił dokonać Ronald Reagan. Dlatego popularne wśród komentatorów przekonanie, iż trumpizm jest jakimś ostatecznym zerwaniem z klasycznym liberalizmem gospodarczym Partii Republikańskiej, jest złudzeniem, a zachowanie giełdy jest tu lepszym wskaźnikiem niźli analizy komentatorów.
Owszem, wielka obietnica Trumpa, złożona spauperyzowanemu światu robotniczemu, zrywa z innym aspektem tradycyjnej Reaganowskiej ideologii gospodarczej: z ideą wolnego handlu, która w epoce chińskiej handlowej dominacji zyskała nowy, antyamerykański i antyzachodni wektor. Ta obietnica, a ściślej mówiąc, dwie sprzężone ze sobą obietnice Trumpa zawierają się w nowym radykalizmie zaplanowanej polityki celnej oraz imigracyjnej. Zaporowe cła mają wymieść z Ameryki obce produkty, a „wielka deportacja” – usunąć obcych pracowników. W nowej elicie władzy symbolem tej obietnicy jest figura wiceprezydenta J.D. Vance’a – człowieka z samego społecznego dna stanu Ohio, którego marzeniem jest odnowa materialna i kulturowa „pasa rdzy”. Zatem to nie rozległe programy rządowe w stylu Roosevelta, wymagające nowych podatków i rozbudowy biurokracji, mają zapewnić awans społeczny amerykańskiego świata pracy. Ten awans ma nastąpić dzięki suwerennej odbudowie granic amerykańskiej republiki, powstrzymujących napływ obcych ludzi i obcych towarów.
W tym sensie plan Trumpa jest kolosalnym i ryzykownym eksperymentem, który ma dowieść, że paradoks Muska i Vance’a jest w istocie rozwiązywalny, Ameryka zaś potrafi kroczyć wspólną drogą, wytyczoną przez te dwie symboliczne figury nowego rządu. Jeśli ten eksperyment choćby częściowo się uda – to nie tylko zmieni on ekonomiczne oblicze świata, ale przy okazji wywróci także do góry nogami społeczny krajobraz amerykańskiej polityki.