Rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych do UE z Ukrainą, zarekomendowane przez Komisję Europejską
Komisja Europejska przedstawiła w środę 8 listopada 2023 roku sprawozdanie ze stanu przygotowań Ukrainy do członkostwa w Unii Europejskiej. Zarekomendowała rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z tym państwem.
Rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych do Unii Europejskiej z Ukrainą
.”W świetle wyników osiągniętych od czerwca 2022 r. (…) Komisja uważa, że Ukraina w wystarczającym stopniu spełnia kryteria związane ze stabilnością instytucji gwarantujących demokrację, praworządnością, prawami człowieka oraz poszanowaniem i ochroną mniejszości, określonych przez Radę Europejską w Kopenhadze w 1993 r., pod warunkiem że będzie kontynuować wysiłki reformatorskie i spełni pozostałe wymogi w ramach siedmiu kroków. Na tej podstawie Komisja zaleca Radzie UE rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Ukrainą” – czytamy w sprawozdaniu.
Ponadto Komisja zaleca, aby Rada Unii Europejskiej przyjęła ramy negocjacyjne po tym, jak Ukraina uchwali przepisy zwiększające limit zatrudnienia dla Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy; usunie ograniczenia w uprawnieniach tego Biura do weryfikacji majątków; uchwali ustawę regulującą lobbing zgodnie ze standardami europejskimi, w ramach planu działania przeciwko oligarchom; przyjmie ustawę implementującą zalecenia Komisji Weneckiej związane z mniejszościami narodowymi.
Jeśli rządy państw członkowskich UE zgodzą się z rekomendacją Komisji Europejskiej, to po raz pierwszy w historii Unia rozpocznie negocjacje akcesyjne z krajem znajdującym się w stanie wojny.
Ukraina wystąpiła o członkostwo w UE w lutym 2022 r., a w czerwcu 2022 r. uzyskała status kraju kandydującego do UE.
Komisja Europejska zaleca rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Mołdawią i Bośnią i Hercegowiną
.Komisja Europejska opublikowała w środę sprawozdania dotyczące przygotowania państw aspirujących do członkostwa w Unii. Według KE Unia powinna rozpocząć negocjacje akcesyjne z Ukrainą, Mołdawią, warunkowo – z Bośnią i Hercegowiną oraz przyznać status państwa kandydującego Gruzji.
„Komisja z zadowoleniem przyjmuje znaczące wysiłki reformatorskie podjęte przez Mołdawię od czasu posiedzenia Rady Europejskiej w czerwcu 2022 r., pomimo poważnych skutków, jakie w Mołdawii wywarła wojna Rosji z Ukrainą. Komisja uważa, że Mołdawia poczyniła znaczne postępy w zakresie dziewięciu kroków określonych w opinii z czerwca 2022 r. i podjęła dodatkowe środki w celu uzupełnienia i utrzymania tych osiągnięć” – czytamy w sprawozdaniu. Komisja zarekomendowała podjęcie negocjacji akcesyjnych z Mołdawią, stawiając jednocześnie warunek, że Kiszyniów powinien kontynuować walkę z korupcją.
KE zaleciła też rozpoczęcie negocjacji akcesyjnych z Bośnią i Hercegowiną „po osiągnięciu niezbędnego stopnia zgodności z kryteriami członkostwa”.
Komisja uważa również, że w związku z „wysiłkami reformatorskimi podjętymi przez Gruzję zgodnie z konstytucją tego kraju, która przewiduje integrację z UE” należy temu krajowi przyznać status kraju kandydującego.
A co jeśli Ukraina przegra?
.Europa Zachodnia wcale się Rosji nie boi, bo wie, że oddziela ją od Rosji pasmo krajów mniejszej niż ona ważności. A jednocześnie odnosi się z szacunkiem do Rosji, bo ta posiada broń atomową i jest użytecznym partnerem gospodarczym – pisze prof. Ewa THOMPSON na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.
Przypatruję się dyskusjom politycznym w Polsce. Od miesięcy widzę wzmożenie uwag w rodzaju: „Prezydent Kaczyński ostrzegał już w Tbilisi… Trzeba było go słuchać… Ależ ci zachodni politycy są naiwni, myśleli, że…”. Polacy nie mogą się nadziwić łatwowierności zachodnich Europejczyków
Tego rodzaju reakcje są bardzo chrześcijańskie i bardzo arystotelesowskie. Bardzo chrześcijańskie jest również zdziwienie, że mimo wciąż rosnącej liczby dowodów, że Rosja ma drapieżne zamiary w stosunku do sąsiadów, kraje Europy Zachodniej ociągają się z niesieniem Ukrainie pomocy. Każdy czołg trzeba wyżebrać, każdy system obrony powietrznej wyciągnąć z gardła nie do końca przyjaznych Ukrainie sfer rządzących i – co najlepiej widać w Niemczech – zwykłych ludzi, demonstrujących od czasu do czasu w obronie interesów Wielkiej Rosji.
Na nic się zdały zachodnie think tanki i instytuty promujące studia nad Rosją. Zamiast dostarczyć wiedzy o jądrze ciemności w Moskwie, były one i do pewnego stopnia wciąż są ośrodkami rosyjskiej propagandy (oczywiście są wyjątki). Mądrzy Polacy prześcignęli niemądry zachodni świat. Rosja była i jest taka sama: chciwa cudzych ziem i gotowa je przemocą zagarniać.
Ostatnio zaczynają pojawiać się głosy, że być może stoimy u progu wielkiej zmiany, jeżeli chodzi o postawę Zachodu w stosunku do Rosji. Oznaką tej być może rzeczywistej przemiany ma być opinia Henry’ego Kissingera (a któż, jak nie Kissinger, reprezentuje deep state, czyli najgłębszy nurt polityki potężnych państw Zachodu), że Ukraina powinna zostać przyjęta do NATO. Oczywiście może to być fałszywy drogowskaz – tak jak fałszywym drogowskazem były zapewnienia USA, Wielkiej Brytanii i Rosji o nienaruszalności granic Ukrainy, wyartykułowane w Budapeszcie w 1994 roku. Załóżmy jednak, że taka wielka przemiana w stosunku Zachodu do Rosji rzeczywiście się zaczyna. Jakie napotka przeszkody?
Rosja zaczęła pretendować do statusu europejskiej potęgi za czasów Piotra I, po jego zwycięstwie nad Szwedami w 1709 roku. A już na pewno stała się taką potęgą po rozbiorach Polski, gdy zyskała nie tylko terytorium i gospodarkę, ale i ludność skontaktowaną ze światem zachodnim i znającą europejskie języki, uniwersytety i biblioteki z książkami pisanymi alfabetem łacińskim. Wydaje mi się, że Polacy nie doceniają olbrzymich gospodarczych, kulturowych i politycznych korzyści, jakie Prusy i Rosja osiągnęły dzięki rozbiorom Polski. Rosja nie zagrażała Europie Zachodniej przed rozbiorami – była krajem odległym, egzotycznym raczej niż groźnym. Rozbiory Polski przybliżyły ją do Europy. A zwłaszcza do Niemiec. Głęboka przyjaźń rosyjsko-niemiecka zaczęła się od rozbiorów Polski. Fryderyka Wielkiego i Katarzynę II łączyły wspólny język i narodowość.
Można dyskutować o tym, kiedy Europa Zachodnia zaczęła zauważać, że bliskość Rosji może też oznaczać niebezpieczeństwo. Z chwilą obalenia monarchii i objęcia władzy przez komunistów zaistniała tego pewność. Ale strach przed Rosją był mitygowany przez istnienie pasma krajów, powołanych do życia przez traktat wersalski. Po I wojnie światowej kraje Europy Zachodniej nie musiały traktować Rosji jako bezpośredniego niebezpieczeństwa (pomimo nauczki, którą była, wspomagana przez Sowietów, wojna w Hiszpanii). Permanentna niezawisłość tych państw nie była na rękę ani Rosji, ani Niemcom, ani całej Europie Zachodniej. Był to cordon sanitaire, wał ochronny, przez który Rosja musiałaby przejść, aby uszczknąć choćby milimetr „prawdziwej” Europy.
Politycy zachodnioeuropejscy zdawali sobie sprawę, że to nowe pasemko państw będzie zażarcie broniło swojej niepodległości. Wprawdzie skazane było na klęskę, ale wyczerpana „utrzymywaniem go w porządku” Rosja nie odważyłaby się na dalsze parcie na zachód. Te państwa również były źródłem taniej siły roboczej dla Europy Zachodniej. Ergo, istnienie słabych lub częściowo tylko suwerennych państw oddzielających „prawdziwą Europę” od Rosji było ze wszech miar korzystne dla Europy Zachodniej. Było i wciąż jest. Nie mówiąc już o przyjemnościach, wynikających z „porządku dziobania” (pecking order), według którego ta wschodnia niby-Europa znajdowała się o stopień niżej niż Europa „prawdziwa”. Implikacje permanentnej niezawisłości tych państw zburzyłyby wielowiekowy już porządek rzeczy. Wygodniej było uważać Polskę za „wersalskiego bękarta”. Rzeczywista równość niegermańskiej Europy Środkowej i Europy Zachodniej byłaby akceptacją ryzyka bez żadnych dla podejmujących to ryzyko korzyści. Deep state Europy Zachodniej był i jest przeciwny powiększeniu świata Zachodu. W interesie Europy Zachodniej jest stan niepewności w niegermańskiej Europie Środkowej oraz w krajach Europy Wschodniej. Dla krajów Europy Zachodniej te państwa są jak ekstra gotówka w kieszeni – dobrze mieć coś ekstra, coś poza ciasnym budżetem, można tym nawet podzielić się z sąsiadem ze Wschodu.
Polska i Ukraina bronią bezpiecznej Europy, musimy im pomóc
.„Jeśli Rosja pozostanie agresywna lub wojna z Ukrainą zakończy się niestabilnym kompromisem terytorialnym, rozmieszczenie znacznych sił amerykańskich i sojuszniczych w Polsce i Ukrainie, a także w krajach bałtyckich i innych państwach okaże się niezbędne” – piszą William COURTNEY i Peter A. WILSON.
Wyjaśniają dalej: „Stany Zjednoczone obecnie utrzymują w Polsce skromne siły rotacyjne – około 10 000 żołnierzy. Na Ukrainie nie ma ich wcale. Zwiększenie tej liczby w przyszłości może być niezbędne, by skutecznie odstraszać Rosję, poprawić logistykę i zapewnić wsparcie wysokiej klasy. To ostatnie może obejmować wywiad, obserwację i rozpoznanie, obronę przeciwlotniczą i przeciwrakietową, artylerię, samoloty, środki walki elektronicznej i operacje specjalne. Stany Zjednoczone już zapewniają niektóre z tych elementów”.
„Zwiększona liczba wojsk USA w Polsce i Ukrainie stworzyłaby zapewne nowe możliwości. Ze względu na silną rosyjską obronę przeciwlotniczą Stany Zjednoczone powinny wystawić myśliwce F-35 typu stealth, uzbrojone w pociski nowej generacji. Ponadto siły amerykańskie mogłyby wprowadzić zaawansowane pociski precyzyjnego rażenia dalekiego zasięgu (PrSM – Precision Strike Missile) w miejsce pocisków balistycznych ATACMS, które wkrótce prawdopodobnie zostaną dostarczone Ukrainie” – dodają eksperci.
.„Kwestią wymagającą rozpatrzenia jest rozmieszczenie wojsk amerykańskich i sojuszniczych w Polsce i Ukrainie po zakończeniu wojny. Jeśli Rosja pozostanie agresywna lub wojna z Ukrainą zakończy się niestabilnym kompromisem terytorialnym, rozmieszczenie znacznych sił amerykańskich i sojuszniczych w Polsce i Ukrainie, a także w krajach bałtyckich i innych państwach okaże się niezbędne. Z drugiej strony, jeśli po wojnie Moskwa stanie się mniej niebezpieczna, a jej armia będzie znacznie osłabiona, ponadto jeśli Ukraina wygra wojnę lub dołączy do NATO, może się okazać, że rozmieszczenie znacznych sił Sojuszu i USA w regionie nie będzie konieczne. Prawdopodobnie jednak nie będzie można całkowicie zrezygnować z ich obecności” – podają William COURTNEY i Peter A. WILSON.
PAP/ Artur Ciechanowicz/ Wszystko co Najważniejsze/ LW