
O Powodzi Tysiąclecia, ukazanej w serialu Wielka Woda, opowiada Bogdan ZDROJEWSKI, prezydent Wrocławia w latach 1990-2001. Najbardziej zaskoczyła go bardzo słaba koordynacja instytucji rządowych na poziomie państwowym czy niekompetencja instytucji monitorujących stan rzek i pogody.
.W wyniku powodzi tysiąclecia, która nawiedziła Polskę, Czechy, Słowację, Niemcy i Austrię w lipcu 1997 roku, zginęło 114 osób, a straty materialne spowodowane przez powódź oszacowano na około 4,5 mld dolarów, z czego w Polsce szkody wyniosły 3,5 mld, a oficjalna liczba ofiar śmiertelnych to 56 osób. O problemach, z jakimi borykali się zarówno mieszkańcy, jak i władze Wrocławia w czasie powodzi, opowiada Bogdan ZDROJEWSKI, pełniący wówczas funkcję prezydenta miasta.
Zwraca uwagę, że na początku lipca nic nie wskazywało na zbliżającą się katastrofę.
Początek lipca 1997 roku to były najpierw solidne opady deszczu, ale zaraz potem prawdziwe, słoneczne lato. Mieszkańcy i turyści chodzili na wały, by pogadać i odpocząć nad Odrą. Spojrzenie na rzekę meandrującą przez pełne zgiełku i aut miasto od zawsze pozwalało choć trochę odpocząć i zwolnić tempo życia.
Sytuacja zmieniła się jednak 10 lipca, kiedy poziom wody w Odrze zaczął się wyraźnie podnosić. „Poziom wody mocno się podnosił i choć była to spora atrakcja – zaczynała też budzić niepokój. Zaczęły się też spory o ewentualne konsekwencje i stan wrocławskiego węzła wodnego.” Jak twirdzi były prezydent Wrocławia, pierwszym trudnym momentem było skonfrontowanie własnych obserwacji z wiedzą ekspertów, którzy uspokajali i dość zgodnie formułowali ściśle alarmistyczne scenariusze. „Dodam, że nikt nie przewidział połączenia się dwóch fal (Odry i Nysy Kłodzkiej) tuż przed Wrocławiem”.
Moje obserwacje sytuacji w Kłodzku, a następnie osobiste uczestnictwo w diagnozowaniu katastrofy w okolicach Opola były jednak źródłem poważnego niepokoju. Szanując wiedzę ekspertów, przez prawie dwa dni obserwowałem ich spory i rozmaite prognozy. Brakowało jedynie konkluzji. Jedyną konkretną decyzją było podjęcie uchwały o upuście wody na wysokości Jeszkowic (niezrealizowany). Czas uciekał. Pamiętam, że trzasnąłem drzwiami, co zdarza mi się niezwykle rzadko, i opuściłem wojewódzki sztab przeciwpowodziowy, kierując się wprost do szefa wojewódzkiego inspektoratu obrony cywilnej, pułkownika Romualda Grodzkiego. To w jego gabinecie powstał pierwszy projekt reakcji, a zwłaszcza komunikatów dla wrocławian.
Bogdan ZDROJEWSKI w artykule „Powódź Tysiąclecia. Nic nie zapowiadało takiej katastrofy” opisuje również bardzo złą koordynację instytucji państwowych oraz brak kompetencji organów odpowiadających za monitorowanie stanu rzek i pogodę. Sytuację pogarsza fakt do miasta Wrocławia nie należały wały oraz śluzy na Odrze.
Trzeba pamiętać, że do miasta nie należą ani wały, progi, śluzy, ani też instytucje istotne z punktu widzenia prognozowania zagrożeń. Wszystko to podlega instytucjom rządowym, w tym szczebla wojewódzkiego. Niemniej jednak to na gospodarza określonego terenu spada największy ciężar walki z takimi katastrofami. To kompletnie inne wyzwanie, nieprzewidywalne i z natury łączące się ze sporym chaosem. Wymagało to błyskawicznego przejścia z powagi sprawowania urzędu i pewnej pedantyczności na akcję zarządzania ogromną ilością chętnych do obrony ludzi. Trzeba więc było tu pokonać wszystkie swoje rozmaite przyzwyczajenia i nawyki.
Warto wspomnieć, że w tym czasie Polska przyjmowała prezydenta USA Billa Clintona. Nie była to jednak jedyna ważna wizyta, która negatywnie wpłynęła na koordynację działań polskich służb. Ponadto władze miasta napotkały trudności w nawiązaniu kontaktu z wojewódzkimi organami służb i kluczowymi urzędami.
Trzeba przypomnieć, że Wrocław był wówczas po serii ważnych inwestycji i wizyt szczególnych gości (m.in. królowej Beatrix i Paoli, a także Jana Pawła II). Po zakończeniu Kongresu Eucharystycznego większość szefów rozmaitych instytucji udała się na wakacje. Nie było komendanta wojewódzkiego policji, szefa okręgu wojska polskiego, kardynała, szefów archiwów, sądu, prokuratury etc. Próby obdzwonienia ich zastępców nie zawsze kończyły się sukcesem. Z czasem było jeszcze trudniej. Telefonia komórkowa była jeszcze w powijakach, a wiele instytucji rządowych pozostawało z nieklarownymi kompetencjami na tak trudny czas.
Ogromne zagrożenie stanowiła nie tylko woda. W jednym z najbardziej krytycznych momentów o losach najcenniejszej historycznie części Wrocławia, mógł przesądzić fake news, na temat drugiej fali, która rzekomo pojawiła się na Odrze. „Udało się dzięki straży miejskiej, krótkofalowcom, a także jednej załodze WOPR zweryfikować dane i odwołać ewakuację. Dwie fale połączyły się przed Wrocławiem i mieliśmy już z nimi do czynienia. Poczucie ulgi nad ranem było ogromne. Stare Miasto było uratowane.„
Innym miastem, które niezwykle dotkliwe odczuło skutki powodzi, było Kłodzko. W tym przypadku sytuację pogorszył zrzut wody ze zbiornika retencyjnego po czeskiej stronie, o którym strona polska nie została uprzedzona.
Woda przemierzała wówczas Wrocław w tempie 3700 tys. m sześc. na sekundę, co czyniło ten żywioł zwycięzcą nad zmaganiami ludzi. Jedyne, co mogliśmy robić, to szybko niwelować skutki tej katastrofy – pisze Bogdan Zdrojewski, ówczesny prezydent Wrocławia.
Oprac. MAC