Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK: Zawsze wiatr w oczy. Zapomniane Haiti

Zawsze wiatr w oczy. Zapomniane Haiti

Photo of Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Prof. Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Latynoamerykanistka, ekonomistka. Ekspertka do spraw Ameryki Łacińskiej w Ośrodku Analiz Politologicznych (OAP) Uniwersytetu Warszawskiego. Promotorka współpracy akademickiej uczelni polskich i latynoamerykańskich. Uwielbia wędrówki po zatłoczonym São Paulo i po kolumbijskich lasach deszczowych. Miłośniczka prozy Gabriela Garcíi Márqueza i poezji Maria Benedettiego.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autorki

Ostatnia dekada była dla Haiti okrutna: jedno z najbardziej tragicznych trzęsień ziemi na świecie w 2010 roku pochłonęło 230 tys. ofiar i pozostawiło stolicę kraju w gruzach; epidemia cholery pustoszyła kraj przez kilka kolejnych lat, w 2012 roku huragan Sandy zmiótł z powierzchni 70 procent upraw, a w 2016 roku huragan Matthew zniszczył 90 procent budynków wzdłuż południowego wybrzeża, co przyniosło straty 1,9 miliarda dolarów i kolejne ofiary – pisze Joanna GOCŁOWSKA-BOLEK

Do nieustannej recesji gospodarczej Haitańczycy już dawno się przyzwyczaili. Jednak obecny kryzys polityczny, który wybuchł po ujawnieniu ogromnego skandalu z udziałem prezydenta Jovenela Moïse’a, jeszcze bardziej zakłóca codzienne życie. Brakuje wody pitnej, na zakup żywności i paliwa stać niewielką część społeczeństwa, a zablokowane drogi utrudniają handel i komunikację. Czarna perła Karaibów znalazła się na krawędzi katastrofy humanitarnej.

Turyści zaglądają tu rzadko. Niewielu jest też reporterów zagranicznych dzienników. Dziś to raczej bogata w ropę Wenezuela przyciąga uwagę świata. O Haiti reportaże pojawiają się sporadycznie. Nie ma tu bogactw naturalnych, brak drogich, wygodnych kurortów. Przyroda i krajobraz nie zachęcają do szukania beztroskiego wypoczynku, choć to przecież wciąż Karaiby. 

Obok tradycyjnych problemów w przerażającym tempie narasta zadłużenie wobec Wenezueli, a mechanizm ujawnionego skandalu korupcyjnego pokazuje, że nawet duża zagraniczna pomoc tak naprawdę nie ma szansy dotrzeć do potrzebujących. W innych krajach najczęściej w obliczu klęski żywiołowej czy wyjątkowej tragedii wprowadza się szczególne mechanizmy, społeczeństwo mobilizuje się do współdziałania i wzajemnej pomocy, a porządku pilnuje policja. Tutaj nie działają sprawnie właściwie żadne instytucje, policja pierwsza rzuca się do rabunku pomocy, a zwyczajni ludzie na niewiele już mogą liczyć. Gangi i kartele narkotykowe mają większą władzę niż państwo, a za przemoc właściwie nie grozi żadna kara. Obecne tu organizacje międzynarodowe są niemal bezsilne w starciu z tak ogromną korupcją i zupełnym brakiem instytucji, które mogłyby zagwarantować dotarcie z pomocą do najuboższych. O Haiti mówi się: „prawie państwo”. Państwo, które prawie istnieje.

Olbrzymi skandal korupcyjny z udziałem prezydenta

.W dużym stopniu dzisiejszy kryzys w Haiti jest efektem domina wywołanym przez kryzys wenezuelski. Hugo Chávez, budując sieć sprzymierzeńców w regionie, w 2005 roku powołał sojusz naftowy pod nazwą Petrocaribe. Krajom z regionu Karaibów, które wspierały politycznie rewolucję boliwariańską, Wenezuela dostarczała ropę po preferencyjnych stawkach. W ten sposób do Haiti przez lata trafiała bardzo tania wenezuelska ropa, na którą Wenezuela dodatkowo udzieliła Haiti niskooprocentowanego kredytu rozłożonego na 25 lat. Zaoszczędzone środki finansowe miały być przeznaczone na odbudowę haitańskiej infrastruktury, na programy zdrowotne, edukacyjne i społeczne oraz na strategiczne inwestycje. 

Jednak Wenezuela, sama pogrążona w kryzysie, zaprzestała tanich dostaw ropy, co wymusiło znaczny wzrost kosztów transportu w Haiti. Ogłoszenie 40-procentowych podwyżek cen benzyny wywołało ogromne perturbacje w gospodarce Haiti, a zdesperowani Haitańczycy wyszli na ulice. Ruch rozpoczął się dość pokojowo w lipcu zeszłego roku, przyciągając tysiące protestujących, domagających się wycofania podwyżek i większej odpowiedzialności rządu. Jednak stopniowo zaangażowali się politycy opozycji, doszło do strajków i krwawych zamieszek. Dziś na ulicach Port-au-Prince niemal codziennie dochodzi do demonstracji, bezpardonowo tłumionych przez siły rządowe.

Ogromne niezadowolenie społeczeństwa potęguje fakt, że z funduszu Petrocaribe, przeznaczonego na programy społeczne i poprawę codziennej sytuacji najbiedniejszych mieszkańców, znikło… blisko 2 mld dolarów! Z raportu opublikowanego w styczniu przez Najwyższy Trybunał Obrachunkowy wynika, że w skandal korupcyjny uwikłani są najwyżsi urzędnicy kraju, w tym zwłaszcza sam prezydent Jovenel Moïse.

Iskrą, która wywołała kryzys polityczny, był pewien tweet. Gilbert Mirambeau, haitański filmowiec mieszkający w Kanadzie, opublikował na Twitterze własne zdjęcie z zawiązanymi oczami, na którym trzyma karton z jednym pytaniem napisanym w języku kreolskim: „Kot Kòb Petwo Karibe a?”, czyli: „Gdzie są pieniądze z Petrocaribe?”. Tweet pod hasztagiem #PetroCaribeChallenge stał się wiralem i zyskał popularność najpierw wśród haitańskiej diaspory, a podchwycony następnie przez haitańską młodzież wyzwolił lawinową reakcję w całym społeczeństwie.

Frustracja wywołana ujawnieniem tak olbrzymiej defraudacji i korupcji, ale także destabilizującą gospodarkę inflacją, niedoborami energii i niespełnionymi rządowymi obietnicami zwiększenia produkcji rolnej, w lutym skutkowała wybuchem wielotysięcznych manifestacji w stolicy kraju, Port-au-Prince, i wielu innych miastach Haiti. 

Protestujący palili samochody i plądrowali sklepy, w końcu zablokowali prezydentowi dojazd do jego pałacu, a wówczas ten zdecydował się na użycie policji i wojska w celu rozpędzenia demonstrantów. W ciągu dwóch tygodni protestów co najmniej 40 osób straciło życie, a kilkadziesiąt zostało rannych. Przy okazji z więzienia w Aquin na południu Haiti uciekło 78 więźniów skazanych za najcięższe przestępstwa. 

Opozycja haitańska tradycyjnie nie zgłasza żadnych pomysłów na reformy czy planów poprawy sytuacji społecznej. Wręcz przeciwnie, nie kryje się z tym, że chodzi jej tylko o przejęcie władzy i dostęp do publicznych pieniędzy. Przywódca opozycji, Jean-Charles Moïse – przypadkowo o tym samym nazwisku, które nosi prezydent – twierdzi, że za ruinę gospodarki Haiti winę ponoszą skorumpowany przywódca oraz wieloletnia ingerencja Stanów Zjednoczonych w politykę wewnętrzną kraju. Demonstranci, paląc amerykańską flagę, skandowali hasła poparcia dla dotychczasowego wenezuelskiego prezydenta Nicolása Maduro, który ich zdaniem skutecznie i słusznie przeciwstawia się imperializmowi północnego sąsiada. 

Protestujący domagają się ustąpienia prezydenta Moïse’a i przeprowadzenia rzetelnego śledztwa w sprawie sprzeniewierzonych funduszy z Petrocaribe, ale też udokumentowania, co stało się z dalszymi 9 mld dolarów pomocy humanitarnej, które trafiły do Haiti po trzęsieniu ziemi w 2010 roku. Najwyraźniej w bardzo niewielkim stopniu dotarły one do potrzebujących. Prezydent Moïse nie zamierza jednak rezygnować, twierdząc, że jego odejście spowodowałoby przejęcie kraju przez uzbrojone gangi i handlarzy narkotyków. 

Kraj stu kataklizmów

.Ostatnia dekada była dla Haiti okrutna: jedno z najbardziej tragicznych trzęsień ziemi na świecie w styczniu 2010 roku pochłonęło 230 tys. ofiar i pozostawiło stolicę kraju w gruzach; epidemia cholery sprowadzonej przypadkowo przez siły pokojowe ONZ pustoszyła kraj przez kilka kolejnych lat, kosztując życie co najmniej 10 tys. kolejnych osób; w 2012 roku po kilkumiesięcznej suszy huragan Sandy przyniósł ogromne ulewy, które zmiotły z powierzchni 70 procent upraw i pozostawiły miliony haitańskich rodzin bez środków do życia, a w październiku 2016 roku huragan Matthew zniszczył 90 procent budynków wzdłuż południowego wybrzeża, co przyniosło straty w wysokości blisko 1,9 miliarda dolarów i kolejne ofiary.

Tropikalne tornada i huragany przytrafiają się tu regularnie, ale trzęsienie ziemi w 2010 roku na tym niesejsmicznym terenie było zaskoczeniem. Epicentrum znajdowało się zaledwie 25 km od stolicy kraju, co spowodowało ogromne zniszczenia, a dodatkowe zdziwienie wzbudził fakt, że katastrofa nie objęła sąsiedniej bogatej Dominikany, leżącej na tej samej wyspie, pozostawiając ją zupełnie nienaruszoną. Niemal dekadę po trzęsieniu ziemi w Port-au-Prince większość zniszczonych budynków wciąż pozostaje nieodbudowana. Blisko połowa mieszkańców stolicy wciąż koczuje w tymczasowych obozach na obrzeżach miasta, najczęściej bez elektryczności, kanalizacji i bieżącej wody. Prowizoryczne budynki, sklecone z blachy falistej, kartonów i brezentu, pod naporem kolejnych huraganów padają jak domki z kart, a wiatr roznosi ubogi dobytek mieszkańców po okolicy. Murowanych domów jest tu niewiele. Te nieliczne, które się zachowały lub które z trudem udało się odbudować po trzęsieniu ziemi, mieszczą – nie zawsze działające – instytucje publiczne, urzędy, szkoły. Ale niewiele z nich zdoła przetrwać kolejny silniejszy huragan. Kataklizmy i anomalie pogodowe regularnie pustoszą uprawy i pozbawiają całe rodziny dorobku życia. „Mieliśmy niewiele, a i to straciliśmy” – mówią mieszkańcy. Pełno tylko stert śmieci, które po okolicy roznoszą podmuchy gorącego, tropikalnego powietrza. Dzieci poszukujące czegokolwiek, co nadawałoby się do jedzenia, biją się z psami o resztki ze śmietników.

Najbiedniejszy kraj na półkuli

.Również przed 2010 rokiem Haiti było najbiedniejszym krajem na półkuli zachodniej i jednym z najuboższych na świecie. Trzęsienie ziemi nie przyniosło nowych problemów, tylko zaostrzyło stare. W grudniowym raporcie przygotowanym przez Światowy Program Żywnościowy ONZ stwierdzono „znaczne pogorszenie bezpieczeństwa żywnościowego i sytuacji żywieniowej wiejskich gospodarstw domowych”. Dziś 2,2 miliona Haitańczyków znajduje się w sytuacji braku bezpieczeństwa żywnościowego, w tym 386 tys. w sytuacji zagrożenia życia. To wcale się nie poprawia, ale wciąż się pogarsza. W raporcie możemy przeczytać, że „do czerwca 2019 roku przewiduje się, że 2,6 miliona ludzi będzie miało poważne problemy z zaopatrzeniem w żywność, w tym 571 tys. będzie znajdować się w sytuacji zagrożenia żywnościowego”.

Aż 60 procent Haitańczyków żyje poniżej poziomu ubóstwa, dysponując najwyżej 2 dolarami dziennie, a 25 procent Haitańczyków żyje w skrajnej biedzie, mając do dyspozycji co najwyżej 1,25 dolara dziennie. Połowa dzieci jest niedożywiona i nie uczęszcza do szkół. Połowa społeczeństwa nie ma dostępu do czystej wody pitnej, co wywołuje szereg epidemii. Wysoka inflacja utrzymująca się od wielu lat, ostatnio przekraczająca 15 procent, sprawiła, że ​​większości Haitańczyków coraz trudniej jest kupić niezbędne produkty i nakarmić swoje rodziny. Mieszkańcy wsi często są uzależnieni od gazu i żywności przywożonych samochodami z Dominikany. Kryzys gospodarczy sprawił, że ciężarówki miały trudności z dostarczaniem oleju napędowego do stacji poza stolicą, a blokady dróg zakłóciły handel. Aż 70 procent Haitańczyków żyje na wsiach, próbując uprawiać przydomowe niewielkie gospodarstwa bądź ogródki, zatem nagły wzrost kosztów paliwa ma tu ogromne znaczenie. Transparency International alarmuje, że Haiti znajduje się w czołówce rankingu najbardziej skorumpowanych krajów świata.

Ciągła niestabilność polityczna mocno uderza w gospodarkę, ponieważ powoduje nie tylko przestoje w produkcji i handlu, ale też wstrzymanie i tak nielicznych inwestycji zagranicznych, które mają ogromne znaczenie dla odbudowy kraju. Inwestorzy czekają, aż sytuacja polityczna uspokoi się, a zdewaluowana waluta, haitański gourde, stanie się bardziej konkurencyjna. 

Jeszcze przed trzęsieniem ziemi w 2010 roku jedna czwarta społeczeństwa nie miała dostępu do elektryczności i dziś ten problem pozostaje na podobnym poziomie. Brak elektryczności i oparcie gospodarki na węglu drzewnym, a także brak infrastruktury i wykształconych kadr są głównymi przyczynami strukturalnego niedorozwoju. Prezydent Jovenel Moïse doszedł do władzy, obiecując budowę elektrowni i walkę z korupcją, ale jak się okazało, swoich obietnic nie spełnił. 

Już nie ma lasów, tylko hula wiatr

.Jako jeden z krajów najbardziej na świecie narażonych na ekstremalne zjawiska pogodowe, Haiti od dawna cierpi na chroniczne problemy. Haiti zajmuje zachodnią część wyspy dawniej zwanej Hispaniolą, sąsiadując z bogatą Republiką Dominikany. Mniej więcej trzecia część powierzchni wyspy to Haiti, a dwie trzecie należą do Dominikany. Kontrast pomiędzy tymi dwoma krajami jest uderzający. Republika Dominikany to jedna z najbogatszych i najszybciej rozwijających się gospodarek regionu, oparta na eksporcie cukru, tytoniu i kawy oraz na turystyce. Zielona Dominikana posiada najlepiej rozwiniętą na Karaibach infrastrukturę turystyczną, na którą składają się wielkie kompleksy hotelowe międzynarodowych sieci, usytuowane bezpośrednio przy plażach, uważanych za jedne z najpiękniejszych na Karaibach. 

Czasem zbłąkani turyści, nieco już znudzeni leżeniem na rajskich plażach i pływaniem jachtami po przepięknym wybrzeżu Dominikany, wpadają na pomysł, aby wybrać się na wycieczkę do sąsiedniego Haiti. Po przebyciu granicy od razu zmienia się krajobraz. Zamiast zielonych lasów pojawiają się piaszczyste ugory, a asfaltowa droga zamienia się w nieutwardzoną, wyboistą szosę. Zwykle dojeżdża się do najbliższego miasteczka, w którym jednak trudno znaleźć jakąkolwiek kawiarnię. Turyści natychmiast oblegani są przez tłum obdartych dzieciaków, domagających się czegoś do jedzenia czy pieniędzy. Jeśli nieostrożny turysta z dobrego serca czy ze zniecierpliwienia zdecyduje się któremuś z dzieci wręczyć cukierka czy jakąś drobną monetę, staje się świadkiem dramatycznej sytuacji, gdy pozostały tłum dzieci rzuca się na wyróżnionego szczęśliwca, próbując mu zabrać pieniądze czy słodycze, tratując przy okazji młodszych kolegów i czasem dotkliwie turbując, nawet do śmierci, wyróżnione przez turystę dziecko. Lepiej nie ulec słabości i nie wręczać żadnemu z umorusanych, żebrzących dzieciaków ani 25-centówki, bo ta krótka chwila szczęścia może kosztować go zdrowie i życie.

Po zrobieniu sobie selfie na tle rozpadających się domków, naprędce i nieumiejętnie skleconych z tego, co udało się znaleźć wokół, turyści zwykle uciekają po dwóch, trzech godzinach do swoich bogatych, wygodnych hoteli po dominikańskiej stronie. W Haiti lepiej nie zostać na noc w przypadkowym miejscu. Brak elektryczności potęguje niebezpieczeństwo pobicia i rabunku. Poziom przestępczości jest tu bardzo wysoki, a na pomoc policji nie można liczyć w zasadzie w żadnej sytuacji. 

Haiti jest krajem tak górzystym jak Szwajcaria, z niewielkimi tylko równinami wzdłuż wybrzeży. Jeszcze w 1925 roku Haiti było bujnie zalesione – lasy pokrywały wówczas 60 procent powierzchni kraju. Jednak na skutek nierozsądnego gospodarowania w kolejnych latach zniszczono 95 procent drzewostanu. Przez dziesięciolecia drewno eksportowano głównie do sąsiedniej Dominikany oraz innych bogatych krajów, które obejmując ochroną własną przyrodę, chętnie korzystały z zasobów leśnych swojego sąsiada. Lasy karczowano także w celu pozyskania terenów uprawnych oraz wykorzystując drewno jako opał. 

Efektem są postępujące jałowienie i erozja gleby, co przyczynia się także do katastrofalnych powodzi, wywoływanych najczęściej tropikalnymi cyklonami. Brak lasów sprawia, że nie ma naturalnej osłony przed takimi zjawiskami pogodowymi – regularne huragany nie napotykają przeszkód w postaci bujnych lasów, jak ma to miejsce w sąsiedniej Dominikanie. Haitańczycy wykarczowali nie tylko większość drzewostanu we wnętrzu wyspy, ale szukając opału pozbyli się nawet większych zarośli przybrzeżnych, które wcześniej stanowiły naturalną zaporę przed falami w razie tajfunów. Stąd huragany, które na zielonej Dominikanie wywołują tylko niewielki dyskomfort, w Haiti przynoszą dziesiątki i setki tysięcy ofiar oraz zniszczenia liczone w miliardach dolarów. Bezleśne, nagie Haiti jest też znacznie mniej odporne na regularne kilkumiesięczne susze i następujące zaraz po nich powodzie w porze deszczowej.

Niedawne badania przeprowadzone przez naukowców na podstawie zdjęć satelitarnych potwierdzają, że pokrywa leśna, która po dziesięcioleciach wylesiania była niewielka już pod koniec ubiegłego stulecia, w ostatnich latach została zredukowana do śladowych rozmiarów: pozostało zaledwie 0,32 procent pierwotnych lasów. Czyli w całym kraju zachowało się tylko około 85 km kw. pierwotnego drzewostanu. Drastyczne wylesianie zaczęło się już w poprzednich wiekach, co było związane z ekspansją rolnictwa niewolniczego, jednak obserwowane przyspieszenie ma teraz inne przyczyny. Według danych Banku Światowego prawie 80 procent potrzeb energetycznych kraju zaspokajają drewno i węgiel drzewny.

Na jednej wyspie dwa kraje, dwa światy

.Haiti było kolonią francuską, a Dominikana hiszpańską. Ludność Dominikany to głównie Kreole – urodzeni na wyspie potomkowie hiszpańskich kolonizatorów, stąd kraj był zorganizowany na wzór europejski, co do dzisiaj widać w architekturze czy sposobie zarządzania. Na Dominikanie budowano bardziej solidnie, na murowanych fundamentach, zatem wiele budynków przetrwało do dziś w dobrym stanie, nic sobie nie robiąc z huraganów. 

Natomiast Haiti w 95 procentach to ludność pochodzenia afroamerykańskiego, reszta to Mulaci. Ludności białej jest tu bardzo mało. Haiti musiało swoją niepodległość wywalczyć na polu bitwy, w wielu krwawych walkach, okupionych życiem tysięcy osób. Stało się pierwszym niepodległym państwem w całej Ameryce Łacińskiej. A gdy wywalczyło niepodległość od Francji, od razu napadło na sąsiednią Dominikanę. Dominikańczycy uzyskali niepodległość, ale w obawie przed morderczymi atakami Haitańczyków szybko wrócili pod ochronę Hiszpanii, przyjmując z powrotem status kolonii, po czym ostrożnie wyzwalali się ponownie później. Żyli w ciągłym strachu przed napadami sąsiadów i musieli przetrwać wiele grabieży, zresztą często nie pozostawali dłużni. Oba kraje, choć zajmują jedną wyspę, to dwa różne światy. Od początku żyją w konflikcie, który co pewien czas przybiera ostrą formę.

Haitańczycy musieli zmierzyć się z okrutną dyktaturą Duvalierów (1957–1986), podczas gdy na Dominikanie przez trzy dekady (1930–1961) panował równie nieludzki Leonidas Trujillo, archetyp dyktatorów latynoamerykańskich, sportretowany przez Vargasa Llosę w znakomitej powieści „Święto kozła”. Jeśli Dominikana w czasie dyktatury była koszarami, to o Haiti mówi się, że było jednym wielkim obozem koncentracyjnym. 

Niepodległość Haiti z polskim wątkiem w tle

.Historia nie była dla Haiti łaskawa. Gdy w 1492 roku Krzysztof Kolumb odkrył dla Europy wyspę nazwaną przez konkwistadorów Hispaniolą (czyli Małą Hiszpanią), zamieszkiwały ją plemiona Arawaków, Tainów i Karaibów, ale w trakcie konkwisty ludność tubylczą niemal całkowicie wyniszczono. W 1697 roku na mocy traktatu z Rijswijk część wyspy, na której znajduje się obecne Haiti, przeszła we francuskie władanie jako Saint-Domingue. W XVIII wieku francuska administracja kolonialna przeżywała rozkwit – rozwinęły się uprawy trzciny cukrowej, kawy, bawełny i indygo. Do pracy na plantacjach sprowadzono z Afryki, głównie z Gwinei i Kongo, setki tysięcy niewolników, którzy pod koniec wieku stanowili większość mieszkańców. Jak pisze polski historyk Szymon Askenazy, haitańscy niewolnicy, „traktowani gorzej od bydła, trzymani byli w posłuszeństwie kar niesłychanych. Byli katowani, okaleczani ohydnie, żywcem grzebani lub paleni, oblewani cukrem i wystawiani mrówkom na pożarcie”.

W zgodzie z postępowymi hasłami rewolucji francuskiej, niewolnictwo zniesiono formalnie w 1793 roku po serii powstań niewolniczych wspieranych przez Koronę Hiszpańską, ale późniejszy system wielkoplantacyjny de facto przywrócił wykorzystywanie pracy niewolniczej. Pod koniec XVIII wieku z Haiti pochodziło 60 procent światowej produkcji kawy i 40 procent światowej produkcji cukru. Haiti było najbogatszą kolonią francuską, a na plantacjach potrzebowano wiele rąk do pracy.

Nic dziwnego, że Francuzi nie zamierzali łatwo zrezygnować ze swojej najbardziej dochodowej kolonii. Gdy wybuchły ruchy niepodległościowe, natychmiast sprowokowały zbrojną interwencję Francji. Na Hispaniolę wysłano doskonale wyposażoną armię francuską pod dowództwem sprawdzonego dowódcy, generała Charles’a Leclerca. 

Ciekawy jest w tym kontekście wątek polski. Do walki przeciwko ruchom niepodległościowym na Haiti w ramach napoleońskiego korpusu ekspedycyjnego wysłano także trzy brygady Legionów Polskich, których zresztą nikt nie pytał o zgodę na udział w takiej wyprawie. Polskich żołnierzy Napoleon Bonaparte utrzymywał w przekonaniu, że jadą na Karaiby bronić haseł francuskiej rewolucji, utrwalać najwyższe wartości, czyli wolność, równość i braterstwo. Ale gdy zdezorientowani Polacy przybyli na wyspę, stwierdzili, że mieliby uśmierzać walkę innych o wolność, w imię której powstały przecież polskie legiony. W dużej części ci polscy legioniści, którzy nie ponieśli śmierci w początkowych walkach, odłączyli się od dowództwa francuskiego i z poczucia wspólnoty z uciemiężonymi Haitańczykami stanęli po stronie zbuntowanych murzyńskich powstańców. 

Gdy w 1802 roku kolejne powstanie przerodziło się w wojnę o niepodległość – w której walczyli, już przeciwko Francuzom, także Polacy – na czele rebeliantów stanął Jean-Jacques Dessalines, który zdołał zyskać przychylność zarówno ówczesnej ludności murzyńskiej, jak i Mulatów. Dowodzona przez niego armia pokonała wojska francuskie i 1 stycznia 1804 roku proklamowano niepodległość Saint-Dominique jako Haiti. Prawdą jest jednak, że Francuzów pokonała przede wszystkim żółta febra, zabójcza również dla części żołnierzy polskich, natomiast Afroamerykanie i Mulaci okazali się dużo odporniejsi na epidemię.

Obie strony dokonywały wyrafinowanych okrutnych tortur na jeńcach i zadawały im śmierć w bardzo wymyślny sposób. Wziętych do niewoli powstańców Francuzi nie tylko rozstrzeliwali, ale często wieszali po wcześniejszym okaleczeniu, powoli topili w zawiązanych workach czy dusili siarką pod pokładami wraków. Dowódca francuski, generał Donat Rochambeau, znany z sadystycznych praktyk, sprowadził też z Kuby kilkaset dogów, które poddane specjalnej tresurze tropiły powstańców, by następnie w ciągu kilku chwil rozszarpywać ich ku uciesze francuskich dam. Haitańscy powstańcy postępowali równie okrutnie – jeńców okaleczali, opiekali na rożnach, przecinali piłami. Tak okrutnej śmierci doświadczyło też kilku grenadierów polskich. Jednak gdy się okazało, że Polacy traktują jeńców dużo lepiej niż Francuzi, haitańscy rebelianci szybko zaczęli im się odwdzięczać równie ludzkim traktowaniem.

Wdzięczność Haitańczyków wobec polskich żołnierzy, którzy bardzo przyczynili się do przepędzenia Francuzów i uzyskania niepodległości, była ogromna. W pierwszej konstytucji zapisano zakaz przebywania na wyspie białych, z wyjątkiem Polaków i Niemców. Przez kolejne 120 lat w haitańskiej konstytucji zagwarantowane było uzyskanie automatycznego obywatelstwa przez wszystkich Polaków, którzy chcieliby się osiedlić na wyspie. Polska legenda jest na Haiti zresztą wciąż żywa. Do dziś na Haiti można spotkać niebieskookich potomków polskich legionistów.

Kraj odwiecznego nieszczęścia

.Tak więc w 1804 roku powstało Haiti – pierwsze w Ameryce Łacińskiej i drugie na kontynentach amerykańskich po Stanach Zjednoczonych wolne państwo. Wcześniejszy przywódca rebeliantów, Jean-Jacques Dessalines, ogłosił się cesarzem. Kilkukrotnie bezskutecznie próbował zająć wschodnią część wyspy Hispanioli, czyli dzisiejszą Dominikanę. Wkrótce został zamordowany w wyniku buntu mulackich właścicieli ziemskich, a Haiti się rozpadło na dwie części: afroamerykańskie Królestwo na północy i mulacką Republikę na południu i zachodzie wyspy. W 1820 roku, po rebelii wojskowej i buncie nielicznej arystokracji w Królestwie Haiti, które sprowokowały samobójstwo króla Henryka, prezydent mulackiej Republiki Jean-Pierre Boyer zjednoczył Haiti i niedługo potem podbił wreszcie Dominikanę. 

Konieczność spłaty należności Francuzom skłoniła prezydenta Boyera do przywrócenia quasi-niewolniczego systemu wielkoplantacyjnego, co społeczeństwo przyjęło z ogromnym niezadowoleniem. W całym Haiti wybuchły antyrządowe zamieszki, w efekcie których zniesiono reformy prezydenta i wprowadzono drobnotowarową gospodarkę chłopską. Dominikana wykorzystała ten moment na oderwanie się od Haiti. Haiti próbowało jeszcze wielokrotnie podbić swojego sąsiada, co prowadziło do krwawych zamieszek i ciągłego osłabiania państwa. 

Rozwój Haiti przez kolejne dziesięciolecia paraliżowały anarchia, konflikty polityczno-rasowe oraz zacofanie gospodarcze. Kraj popadał w coraz większe zadłużenie, próbując z jednej strony spłacić Francuzów, z drugiej popadając w uzależnienie od kapitału przedsiębiorców ze Stanów Zjednoczonych. Pod pretekstem zabezpieczenia spłat haitańskiego zadłużenia w 1915 roku wojska amerykańskie zbrojnie zajęły Haiti, okupując kraj przez blisko dwie dekady. Po zakończeniu okupacji amerykańskiej władzę sprawowały elity mulackie, silnie skłaniając się w stronę dyktatury, utrwalając korupcję i wykorzystując gospodarkę państwa jako swoje prywatne dochody.

W 1957 roku wybory prezydenckie wygrał sadystyczny nacjonalista François Duvalier, zwany Papa Doc (z zawodu był lekarzem). Okres jego prezydentury był jedną z najokrutniejszych i najkrwawszych dyktatur w XX wieku. Papa Doc rządy oparł na milicji Tonton Macoute, pełniącej funkcję prywatnej armii odpowiedzialnej za terroryzowanie, torturowanie i mordowanie przeciwników politycznych. Wprowadził kult swojej osoby, próbując do tego wykorzystać również Kościół katolicki. Nakazał haitańskim duchownym wprowadzić nowe wersje modlitw, zawierające odwołania do prezydenta, co zakończyło się ekskomuniką Watykanu. W odpowiedzi na to Papa Doc oficjalną religią państwa uczynił voodoo. Niewzruszone dyktatorskimi zapędami i powszechnym łamaniem praw człowieka Stany Zjednoczone cały czas wspierały finansowo reżim Duvaliera, również podczas konfliktu z Fidelem Castro, który udzielał azylu uchodźcom z Haiti. 

Po śmierci François Duvaliera, w 1971 roku, urząd prezydenta przejął jego ociężały umysłowo (i fizycznie – ważył ponad 140 kg) 19-letni syn, Jean-Claude Duvalier, kontynuujący krwawe, autorytarne rządy, przypisując sobie moc pochodzącą z wierzeń voodoo. Gdy uciemiężony naród haitański powiedział w końcu „dość”, po masowych zamieszkach z 1986 roku i ograniczeniu wsparcia finansowego haitańskiego prezydenta przez USA, Jean-Claude Duvalier zbiegł wraz z kochanką z kraju i spędził resztę życia w wygodnej rezydencji we francuskich Alpach. Podczas swoich rządów sprzeniewierzył 64 procent dochodu kraju oraz dziesiątki milionów dolarów z funduszy publicznych, lokując wszystko na prywatnych kontach w Szwajcarii. Pod koniec życia pokłócił się z ukochaną Michelle, która przejęła wszystkie jego pieniądze, i nie niepokojony przez nikogo wrócił na Haiti.

Od tej pory Haiti przeżywało istny kalejdoskop politycznych klęsk, przewrotów i powrotów. Władzę w kraju ogarniętym poważnym kryzysem gospodarczym przejęło wojsko. Dopiero w 1990 roku odbyły się pierwsze demokratyczne wybory prezydenckie zakończone zwycięstwem kandydata lewicy, Jean-Bertranda Aristide’a. Był to katolicki ksiądz, sympatyzujący z teologią wyzwolenia, który w trakcie sprawowania rządów prezydenckich również zaczął przemieniać się w dyktatora. Kilka miesięcy po wyborach został obalony w wyniku kolejnego wojskowego zamachu stanu, wspieranego przez Stany Zjednoczone, i uciekł do Wenezueli, wciąż jednak próbując wpływać na sytuację polityczną w Haiti. W trakcie rządów junty, stosującej terror wobec zwolenników Aristide’a, nasiliła się emigracja Haitańczyków, zwłaszcza do Stanów Zjednoczonych i Dominikany. Jednak w 1994 roku pod groźbą interwencji zbrojnej Stanów Zjednoczonych junta oddała władzę z powrotem księdzu Aristide’owi. Chociaż Aristide, mimo dyktatorskich zapędów, cieszył się powszechną sympatią społeczeństwa, to nie zdołał rozwiązać ogromnych problemów społecznych i gospodarczych kraju i w końcu musiał władzę oddać.

W 1995 roku wybory prezydenckie wygrał René Préval – absolwent studiów rolniczych w Belgii, a więc osoba jak na standardy haitańskie niezwykle wykształcona. Obiecał reformy rolne i podniesienie gospodarki z zapaści, czego zresztą nie zdołał w najmniejszym stopniu osiągnąć. A w 2001 roku na urząd prezydenta po wyborczym sukcesie powrócił Aristide. Jednak tym razem wyniki wyborów zostały zakwestionowane przez opozycję i obserwatorów międzynarodowych. Opozycja domagała się rezygnacji Aristide’a, dochodziło do zamieszek i zamachów, a kryzys polityczny znowu odbił się na gospodarce. W 2004 roku, po wielodniowych zamieszkach, obalono prezydenta Aristide’a, by wkrótce potem, w 2006 roku, do władzy powrócił Préval. Znów podjął on próby wyprowadzenia kraju z zapaści gospodarczej, ale korupcja, brak stabilnych instytucji, kłopoty z dostarczaniem energii i niesprawne rolnictwo nie pozwoliły na żadną poprawę. 

Od końca ubiegłego wieku sytuacja gospodarcza pozostawała niezmiernie trudna, a problemy potęgowała ogromna korupcja i systemowe sprzeniewierzanie funduszy państwowych. Od początku obecnego stulecia Haiti już nie mogło obejść się bez pomocy międzynarodowej, tymczasem łamanie zasad demokratycznych i praw człowieka skutkowały jej zamrożeniem. Państwa regionu, zwłaszcza w ramach Organizacji Państw Amerykańskich, prowadziły negocjacje z międzynarodowymi instytucjami finansowymi, lobbując za udzieleniem pomocy Haiti zagrożonemu już wówczas katastrofą humanitarną. Tragiczne trzęsienie ziemi z 2010 roku ostatecznie pogrążyło całą haitańską gospodarkę. Dziś jest to państwo upadłe, pogrążone w rozpaczy, poczuciu niesprawiedliwości, bez nadziei na lepsze jutro.

.A może jednak? Może protestujący młodzi Haitańczycy wychodzą na ulicę i domagają się zmiany rządów, bo wierzą, że jest jakaś szansa, aby było lepiej?

Joanna Gocłowska-Bolek

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 6 kwietnia 2019