
Walcząc o pierwszą ligę
Wybory do Parlamentu Europejskiego to dobry moment do dyskusji nie tylko nad tym, jaką strategię wybrać na następne pięć lat, lecz także nad tym, jak nie dać się wypchnąć z ustalania kształtu ligi i obowiązujących w niej zasad. Nasza propozycja to liga równych, uczciwych reguł. Mimo bólu i społecznego dyskomfort warto walczyć o pierwszą ligę – pisze Jarosław OBREMSKI
Każdy trener drugoligowego zespołu marzy o chwili w lidze mistrzów. Wie nie tylko to, że bez ambitnych aspiracji nie utrzyma się i na tym poziomie rozgrywek, lecz i to, że droga w górę prowadzi przez ekstraklasę i wymaga przeanalizowania potencjału zawodników, siły konkurencji, możliwości pozyskania sponsorów, a nawet jakości i wielkości stadionu. Podobnie jest w polityce zagranicznej. Aby się rozwijać, trzeba zmieniać ligi, a to wymaga analizy potencjału gospodarczego, geopolitycznego usytuowania na mapie, zamierzeń i siły innych.
Nasz rozwój i potencjał wymuszają na Polsce grę o pierwszą, europejską ligę, gdyż gra na obecnym poziomie rozgrywek stanowi strategiczne niebezpieczeństwo znaczącego ograniczania suwerenności i trwałego ugrzęźnięcia w pułapce średniego rozwoju, i to nie tylko w wymiarze gospodarczym, lecz także braku możliwości oddziaływania kulturowego i w efekcie zatracania tożsamości.
Wydaje się, że w Polsce panuje zgoda, iż polityczna, gospodarcza, kulturowa pierwsza liga nam się po prostu należy. Różnimy się jednak odpowiedzią, kiedy to może nastąpić.
Jedni uważają, że nadal jesteśmy nieurodziwą starą panną i jeszcze nie czas na awans, jeszcze lata treningów przed nami i optymalne zachowanie na dziś to przylgnięcie do najsilniejszego sąsiada, uczenie się od niego i proszenie o radę. Drudzy, że czas powstać z kolan i, nawet blefując, zacząć walkę o awans.
Rozstrzygnięcie wyborcze z 2015 r. powoduje, że sprawdzana jest taktyka druga – awansu teraz. Szukając zgody, nie warto jednak naśmiewać się z propozycji pierwszej, bo przecież jeżeli Polska walczy o pierwszą ligę, to niewątpliwie oznacza to więcej pracy, potu i kontuzji. Grozi atakiem konkurentów na nasze pomysły i realizacje, grozi utratą zewnętrznych, w miarę łatwych pieniędzy. Odebranie pieniędzy na orliki pod pretekstem złego ubioru arbitrów. Nasze wejście do ekstraklasy to destabilizacja składu drugiej i pierwszej ligi, co może powodować poważne konsekwencje wywołane niezadowoleniem kibiców degradowanych zespołów. Pamiętajmy, że Bismarckowy awans zjednoczonych Niemiec doprowadził do nowej stabilizacji przez dwie wojny światowe. W końcu należy zrozumieć mechanizm psychologiczny starych gwiazd piłkarskich, niepogodzonych z tym, że jeszcze niedawno chłopcy od podawania piłek próbują teraz grać razem z nimi, czasami strzelają im bramki, a czasami ośmielają się grać jak one, na pograniczu faulu, i komentować decyzje zaprzyjaźnionych z gwiazdami sędziów.
Przeanalizujmy, jakie czynniki determinują nas do gry w pierwszej lidze, a co ogranicza szanse promocji.
Nasza przynależność do pierwszych 25 najbogatszych krajów świata, kluczowe, geostrategiczne położenie na Nizinie Środkowoeuropejskiej, które uniemożliwia nieopowiadanie się po którejś ze stron bloków militarnych i gospodarczych, wielkość demograficzna i militarna w UE, mimo wszystko rola lidera Międzymorza jako nadziei wyrwania naszej części Europy z obowiązującej od 200 lat pułapki Mitteleuropy lub radzieckiej (rosyjskiej) czy tureckiej strefy okupacyjnej. Warto też zwrócić uwagę na nasilającą się w całej UE tendencję powrotu do polityki społecznej bardziej opartej na antropologii chrześcijańskiej niż liberalnej i w efekcie praktykowania wartości europejskich bliższych rozumieniu z czasów Schumana. To odwróciłoby obecną naszą sytuację braku soft poweru. Trzymając się piłkarskich metafor – wobec „sędziowskich niedoskonałości” lepszą strategią jest niedostosowywanie się do obowiązujących w Europie reguł symulowanych fauli w polu karnym, co czynią najlepsi z samym Ronaldo, na rzecz gry fair.
Niestety, nasze szanse są osłabiane znaczącymi przeszkodami.
Po pierwsze, paradygmatem naszej, akceptowanej przez społeczeństwo myśli politycznej jest wiązanie ewentualnej utraty suwerenności, a nawet zagrożenia egzystencjalnego (broń atomowa) z Rosją. W konsekwencji uniemożliwia to Polsce subtelniejszą grę, którą np. prowadzą Węgry i Republika Czeska.
Strach przed Rosją powoduje kurs kolizyjny z dużymi graczami UE, jak Francja, Włochy i raczej Niemcy. Wymusza nie zawsze partnerski sojusz z USA.
Co przy pogarszających się relacjach USA z Niemcami i Francją i po politycznym osłabieniu brexitem spoiwa euroatlantyckiego, jakim bywała Wielka Brytania, dodatkowo czyni nas ciałem obcym w starej UE. Co gorsza, przyjęcie alternatywy europejskiej, o ile przyjmujemy założenie o zagrożeniu rosyjskim, byłoby naiwnością zarówno ze względu na brak potencjału wojskowego (powszechnie krytykowana pozorna siła Bundeswehry) i mentalnego (śmiem twierdzić – ze względu na społeczną i polityczną akceptację traktowania naszej części Europy przez Paryż i Amsterdam jako ewentualnej strefy zgniotu). Co więcej, wydaje się czymś nieuchronnym sojusz gospodarczy Berlin-Paryż z Moskwą (komplementarność gospodarek; surowce za technologie). Nasze bezpieczeństwo, a tym bardziej Ukrainy nie ma dla nich żadnego znaczenia (Nord Stream II). Podsumowując, twierdzę, że nasz strach przed Rosją powoduje, że mimo gry o pierwszą ligę emocjonalnie (ale czy tylko emocjonalnie?) ważniejsze jest nieprzegranie derbów z Rosją.
Po drugie, po kryzysie z 2008 roku, strukturalnym problemie strefy euro, wyparowała europejska solidarność. Pod maską zwiększenia efektywności zarządczej model poszukiwania kompromisów zastąpiono dyktatem najsilniejszych. Jaskrawym przykładem jest francuska postawa wobec pracowników delegowanych. Egoizm Francji okazał się ważniejszy niż wierność podstawowym filarom UE, w tym wolności przepływu usług. W kilka lat, i to o 180 stopni, zmieniła się linia orzecznictwa TSUE oraz kierunki działań Komisji Europejskiej. To mniej więcej tak, jakbyśmy grając w piłkę, do perfekcji doszli w grze „łapania na ofsajdzie”, w wyniku czego zarządzający ligami całkowicie zmienili przepisy o spalonym.
Dlaczego tak się dzieje? Niedawno usłyszałem od Francuza, że godząc się na powiększenie UE w 2004 i 2007 roku, Francuzi akceptowali przyszły infrastrukturalny awans nowej Europy, obniżenie bezrobocia przez utworzenie niskopłatnych miejsc pracy, ale przede wszystkim wierzyli w możliwość otwarcia naszego rynku na zachodnioeuropejskie wysoko przetworzone towary, korzyści finansowe z partycypowania w inwestycjach infrastrukturalnych, wykorzystanie polskiej, słowackiej taniej siły roboczej do obniżenia cen produktów francuskich eksportowanych z Polski czy Słowacji. Wzrastająca konkurencyjność środkowoeuropejskich gospodarek, zwłaszcza w porównaniu z kryzysem południa Europy, powoduje problemy wyborcze, w wyniku których stara Europa nie zawaha się użyć wszystkich dostępnych metod, łącznie z instrumentalnym użyciem Brukseli, do realizacji egoistycznych, narodowych polityk. Swój wywód zakończył tak: „Dlaczego mamy traktować was inaczej niż Grecję?”.
Tłumaczymy, że otwarcie polskiego rynku, wobec asymetrii finansowej, oznaczało, i tak się stało, oddanie najbogatszym, czyli nie-Polakom, naszych banków, supermarketów, i dlatego powinno być to równoważone funduszami spójności. Dziś co prawda skonsumowaliśmy część tego, co nam obiecywano, lecz tłumacząc się nowymi politykami (obronna, migracyjna, ratowania miejsc pracy dla młodych na południu Europy), chce się ograniczyć wcześniejsze zobowiązania dotyczące funduszów europejskich, ale bez możliwości utracenia zysków w przyszłości przez najbogatsze państwa UE po przeprowadzonej już w naszej części Europy na ich korzyść prywatyzacji.
Stawiam tezę, że obecna praktyka UE utrudnia marzenia o pierwszej lidze. Trzeba cały czas mieć świadomość, że modyfikowane reguły gry i wyznaczani arbitrzy będą sprzyjać niezmiennemu składowi pierwszej ligi. Im lepsze ratingi, tym bardziej będą szukane preteksty do niedopuszczenia nas do rozgrywek. Będą pretensje co do jakości kibiców z jednoczesnym zakazem oceniania przez nas kibiców w żółtych kamizelkach pod trójkolorową flagą. Ograniczane będą obiecane środki na remonty, gdyż jakość stadionów może być powodem zawieszenia nas w rozgrywkach. Także z tej perspektywy należy myśleć o koniecznym buforze na inwestycje, niewątpliwie ograniczonym przez wieloletnie zobowiązania finansowe związane z „piątką Kaczyńskiego”.
Po trzecie, Polska nie ma zdolności pełnego wykorzystywania instytucjonalnych ram UE. Jest to spowodowane słabością polskiej dyplomacji i totalnością opozycji, prowadzącej swoją walkę także w Brukseli.
Słabością jest nieopanowanie brukselskiego narzecza, tkwienie w mentalnej pułapce imitacji i braku mechanizmów ułatwiających naszym rodakom pracę w unijnych instytucjach.
Co więcej, bardziej się obrażamy na użytek wewnętrzny, niż budujemy relacje i próbujemy wyjaśnić innym, dlaczego rzut karny podyktowany był niesłusznie. Rząd ma też świadomość polityki opozycji, polegającej na tym, że także na meczach wyjazdowych nie gramy do jednej bramki, celowo strzela się nam samobóje i aprobuje wybór arbitrów nas nielubiących. Niechcąc zrozumieć iż nawet zmiana trenera nie zatrzyma praktyki zagranicy do narzucania nam naszego składu.
I po czwarte, ideologiczna presja elit brukselskich do ujednolicania wszystkiego. Rozwiązania dla instytucjonalnego kryzysu poszukuje się nie poprzez pilnowanie wolności, w tym wolności rynku, lecz „synchronizację” podatków, socjalu, deficytów budżetowych, edukacji seksualnej, kształtu wymiaru sprawiedliwości. W efekcie wszystkim drużynom narzuca się grę w sztywnym ustawieniu 4+2+2, co przy elastyczności innych kontynentów zmniejsza szansę na Puchar Świata, a polską reprezentację przycina się nie do naszego temperamentu i szkoły trenerskiej. Tym, co uważają nadal, iż Bruksela powinna dążyć do ujednolicania prawie wszystkiego, przypomnę słowa H. Kissingera: „Pytanie nie dotyczy tego, jak dużo jedności potrzebuje Europa (…), ale tego, ile różnorodności Europa musi zachować, aby osiągnąć jedność, która miałaby sens”.
Geopolitycznie całe nasze bezpieczeństwo oparliśmy na sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. To one, a nie „zestarzałe” NATO mogą być znaczącym czynnikiem odstraszania, a tym bardziej nie, i to co najmniej w perspektywie najbliższych 30 lat, ewentualne siły obronne UE. Niestety, nasz wielki sojusznik jest słabnącym światowym hegemonem, co prawda jeszcze wciąż najsilniejszym, ale niezdolnym do interweniowania wszędzie. Politykę moralnej, choć czasem cynicznej polityki dobrego stróża zastępuje polityka transakcyjna (wniosek – niektóre mecze trzeba będzie kupić). D. Trump podjął zbyt późno wyzwanie wyścigu z Chinami o przyszły prymat na świecie, co umożliwia Rosji odgrywanie większej roli, niż pozwala jej na to faktyczna gospodarcza i polityczna pozycja. W tej grze Rosja, np. z jej ewentualną neutralnością, może okazać się dla USA ważniejsza niż nasza ojczyzna. Wniosek z tego jest jednak taki, że warto starać się o pierwszą ligę, nawet jeżeli to boli i powoduje krytykę zewnętrzną. Budować konsekwentnie tratwę ratunkową, którą dziś jest Międzymorze. Rozwijać się gospodarczo. To ostatnie oznacza wsparcie finansowe państwa dla nowych technologii, rozwoju nauki, przemysłu zbrojeniowego i naszej energetyki. Czy mamy na to pieniądze?
Zastanówmy się również nad plusami taktyki „brzydkiej starej panny”. Odrzućmy jako naiwną myśl, że jak nas nie chcą, to się nie pchajmy, bo nas sfaulują i będziemy płakać, bo przecież jak będą potrzebować punktów, to i tak nas sfaulują. Proponuję jednak zastanowić się nad sposobem myślenia starzejącego się piłkarza przed meczem, który miał zadecydować o awansie jego zespołu o ligę wyżej. Piłkarz ten wyjaśniał, że jemu na zwycięstwie nie zależy, bo to więcej treningów, potu i kontuzji, a co gorsza, brak pewności utrzymania się w składzie i w efekcie ryzyko wypadnięcia z siatki płac. Jego rozumowanie było odpowiedzialnym myśleniem w stosunku do jego rodziny. Awans oznaczał ryzyko i przewartościowanie pozycji w zespole. Ja sam przecież też należę do pokolenia, które awansowało z PRL-owskiej trzeciej, a nawet czwartej ligi i wciąż jest dumne z dokonań III RP i cudu niepodległości. Więcej we mnie lęku, by tego nie stracić, niż aspiracji pięcia się w górę. Co więcej, nasze mecze z silnymi mogą nas na tyle osłabić, że awans osiągną dziś mniejsi, np. w składzie z napastnikiem V. Orbánem, a przecież nosimy w sobie dumę pionierskości „Solidarności”. Pierwsza liga w końcu to znaczące odmłodzenie składu politycznego i podświadome przeczucie pokolenia zwycięzców 1989 roku, że wtedy nawet byli premierzy i ministrowie spraw zagranicznych nie będą się nadawać, ze względu na mentalność drugoligową, ani na trenerów, ani na działaczy.
Za taktyką „awans nie teraz” mógłby przemawiać argument naszego doświadczenia historycznego, podpowiadającego, że każdy sojusz Berlin-Moskwa kończył się dla nas niedobrze, i dlatego konieczne jest dążenie do poprawy relacji z Niemcami, być może znalezienia nowego konsensusu. Opozycja w tej sprawie mogłaby pomóc. Musimy być bliżej Niemiec, choć Rosja, Chiny, USA i Francja nas dzielą. W teorii „brzydkiej panny” jest także ukryte założenie, że konflikt z Rosją to nie dziś, i dlatego lepsze relacje, w tym ekonomiczne, są ważniejsze niż nie w pełni pewny sojusz z USA (skądinąd korzyści ekonomicznych ze współpracy z Amerykanami nie widać). Bogacenie się dziś, wyrwanie pieniędzy na infrastrukturę bez politycznych obstrukcji Brukseli wzmocni na tyle naszą pozycję, że w przyszłości zwiększy się liczbę drużyn w pierwszej lidze specjalnie dla nas, a zaoszczędzimy potu, łez i… guzów. Przecież taktyka wstawania z kolan także nie jest przepisem na sukces. Jest drogą, na której popełniane będą liczne błędy, uwarunkowane przede wszystkim brakiem dobrych zawodników na każdej pozycji i taktyką opartą na znakomitych bramkarzach. Bruksela atakuje, a my się dzielnie bronimy.
.Wybory do Parlamentu Europejskiego to dobry moment do dyskusji nie tylko nad tym, jaką strategię wybrać na następne pięć lat, lecz także nad tym, jak nie dać się wypchnąć z ustalania kształtu ligi i obowiązujących w niej zasad. Nasza propozycja to liga równych, uczciwych reguł. Mimo bólu i społecznego dyskomfort warto walczyć o pierwszą ligę.
Jarosław Obremski