

Macron, terapia szokowa i wybory europejskie
Różnice na poziomie politycznym są jak najbardziej uprawnione, ale rozłam kontynentu byłby niebezpieczny. Prezydent Emmanuel Macron potrzebuje przeciwnika, ale nie wroga – pisze prof. Cyrille BRET
.„Szalone umysły okłamujące swoje narody” – taką szokującą formułą prezydent Francji określił przywódców Węgier i Polski w czasie wizyty na Słowacji 26 października. Jego słowa spotkały się z żywą reakcją w całej Europie. W Paryżu, Warszawie, Budapeszcie ludzie nie przestają pytać: Skąd takie określenie? Czy to kontrolowana prowokacja? Jakaś przemyślana strategia?
Na kilka miesięcy przed przyszłorocznymi, majowymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, francuski prezydent wybrał drogę terapii szokowej. Manifestuje publicznie swoją gotowość do podjęcia rywalizacji, jasno pokazując, kto będzie jego adwersarzem. Jest to z jednej strony ozdrowieńcze, bo wyznacza na najbliższe miesiące tematykę debaty na poziomie unijnym, ale z drugiej, może skutkować większymi podziałami po wyborach. Różnice na poziomie politycznym są jak najbardziej uprawnione, ale rozłam kontynentu byłby niebezpieczny. Prezydent Emmanuel Macron potrzebuje przeciwnika, ale nie wroga. Zachowanie równowagi jest w tym wypadku niezbędne.
Manifestowanie braku zgody na to, co dzieje się w Europie Środkowej i Wschodniej może mieć dobre strony. Przypomnijmy: w Bratysławie, francuski prezydent wyraził swoją złość, tak jak zrobiłby to każdy zdeklarowany Europejczyk słysząc, jak premier Węgier przyrównuje sowiecką opresję do Unii Europejskiej. Nie! Unia Europejska nie topi buntów we krwi jak robił to sowiecki reżim w Berlinie w 1953 roku, Budapeszcie w 1956 i Pradze w 1968. Nie! Unia Europejska nie powstała w wyniku zbrojnego podbicia krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Konstrukcja europejska, jak niedoskonała by nie była, powstała za przyzwoleniem narodu polskiego, węgierskiego, czeskiego, bułgarskiego, rumuńskiego itd. Jest najlepszą gwarancją dla ich suwerenności i odrębności kulturowej.
Nie można bezkarnie zestawiać ze sobą żelaznej kurtyny i wielkiego rozszerzenia Unii w 2004 roku. ZSRR zranił Europę, natomiast Unia Europejska przynosi Europie jedność i staje się jej dopełnieniem.
Jest w tym coś więcej, niż tylko złość. Coś więcej, niż tylko emocjonalny wyskok. Publiczne wypowiedzi prezydenta Macrona wpisują się w jego strategię wyborczą. Z jednej strony, prezydent Francji wskazuje na swych politycznych przeciwników, gdyż polski PiS oraz węgierski Fidesz różnią się wszystkim od jego ugrupowania Republika Naprzód!. Na poziomie europejskim, PiS jest w Sojuszu Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, Fidesz zaś w Europejskiej Partii Ludowej. Dla obu tych partii, podobnie zresztą jak dla ÖVP i FPÖ w Austrii oraz dla Ligi we Włoszech, to suwerenność państwa jest najważniejsza. A jest to wizja radykalnie sprzeczna z federalizmem głoszonym przez partię Macrona. Rolą Europejczyków jest wybór między tymi dwiema wizjami. Nikt tego wyboru nie może za nich dokonać.
Z drugiej strony, prezydent Macron wskazuje na swoich sojuszników. Są nimi wszyscy ci, którzy w Polsce, na Węgrzech, w Grupie Wyszehradzkiej i wszędzie indziej w Europie uważają, że priorytetem jest solidarność między państwami członkowskimi. Macron podkreśla, że myślenie egoistyczne będzie miało druzgocące konsekwencje, jeśli chodzi o wielkie wyzwania XXI wieku: migracje, obronność, wzrost itd. Stwierdzenie, które padło w Bratysławie, ma uzmysłowić czeskim przywódcom z ANO i słowackim socjaldemokratom, przed jakim wyborem staną za kilka miesięcy.
Wypowiedź Macrona ma w końcu również pokazać gotowość lidera europejskiego klanu do stoczenia tej rywalizacji. Wschodzącą siłą w Europie stała się ostatnimi czasy Grupa Wyszehradzka, czyli przywódcy Polski, Węgier, Czech i Słowacji. Słowa Viktora Orbána, które odbiły się szerokim echem, musiały spotkać się z reakcją Macrona, inaczej uszedłby za słabego.
Na kilka miesięcy przed niezwykle istotnymi dla kontynentu wyborami, należy odrzucić dyplomatyczną nowomowę. Podkreślanie podziałów umożliwi bowiem znalezienie odpowiedzi na kryzys demokratyczny w Europie. Nie może się to jednak odbywać ani ze szkodą dla interesów Francji w regionie, ani kosztem jedności Europy. Ktoś taki jak ja – zadeklarowany Europejczyk zakochany w narodach Europy Środkowej i Wschodniej – nie może nie wzywać do umiaru.
Gdy francuski lider polityczny wypowiada się w Europie Wschodniej na temat Europy Wschodniej, wówczas powinien wystrzegać się wszystkiego, co może wyglądać na protekcjonalizm.
Kraje Europy Środkowej i Wschodniej, czy to w czasach reżimu sowieckiego, czy transformacji demokratycznej, czy rozszerzenia z 2004 roku, zawsze dbały o to, aby uznawano nie tylko ich suwerenność, ale również narodową godność. W oporze wobec okupanta nazistowskiego, w powstaniach przeciwko jarzmu sowieckiemu i w przygotowaniu ponownego zjednoczenia z krajami Europy Zachodniej, wszystkie te państwa i wszystkie te narody aspirowały tylko do jednego: do wolności. Niezbędną rzeczą jest pokazywanie, którędy przebiegają linie podziału. Ale równie niezbędną rzeczą jest uznawanie godności tych narodów.
W czasie zbliżającej się kampanii będziemy musieli powstrzymać się od dawania lekcji, nie tracąc jednak z oczu najważniejszego: przyszłości wspólnego projektu. Wiadomo, że ani PiS ani Fidesz w Parlamencie Europejskim nie wejdą do koalicji, którą prezydent Macron próbuje budować wokół Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy (ALDE). Ale ten jak najbardziej uprawniony duch walki politycznej nie powinien już dziś, nim poznamy rozstrzygnięcia wyborcze, przekreślać szans na zawieranie koalicji z parlamentarzystami wybranymi przez Polaków i Węgrów.
.Terapia szokowa jest lekarstwem na deficyt demokratyczny debaty publicznej w Europie. Ale terapia szokowa nie wystarczy, aby wygrać wybory europejskie i aby stworzyć nową dynamikę dla Unii. Terapia szokowa nie powinna być strategią trwałego podziału. Wręcz odwrotnie.
Cyrille Bret