
Noblowska mantrafobia
Nic dziwnego, że nie wygrał Michel Houellebecq, tak silnie kojarzący się z „romantycznym” modernizmem, tym silniejszym, gdy jest już dostępne na rynkach Unicestwianie – pisze Karol SAMSEL
Wybór Annie Ernaux jest dla komisji noblowskiej wyborem więcej niż znamiennym. To nie znaczyłoby, że uważam go za niesłuszny, niesprawiedliwy bądź arbitralny, jest wręcz przeciwnie. Po prostu – (twórczo) zdumiewam się, a właściwie – daję się wyborowi zaskakiwać, Ernaux bowiem przedstawia swoim pisarstwem jakości całkowicie „wyprzedzające”, lecz równocześnie „omijające” najważniejsze antynomie XX-wiecznych estetyk literackich, również i te, których zadowalającej żywotności byliśmy jeszcze pewni na etapie chociażby przyznawania Nagrody Nobla dla Olgi Tokarczuk czy też Petera Handkego. Nazwałbym je – niejako in clauso – modernistycznymi. Z nimi zaś, jak słyszę i zauważam, Ernaux nie chce mieć nazbyt wiele wspólnego. Miałyby one reprezentować całą migotliwość warsztatu, a Ernaux warsztat służy wyłącznie do „produkcji iluzji”.
Pisarka uprawia w swoich największych powieściach, również w dostępnych w Polsce Latach czy Miejscu, „białą narrację”, tworzy bez sztucznej, literackiej głębi, w sposób „bezchwytowy”, jest też w swoim opisywaniu własnego miejsca pochodzenia, klasy społecznej i różnicy społecznej odważna, a zarazem surowa, czerpiąca z historii, socjologii i literatury naraz, ale nigdy np. z filozofii, która szkodliwie, a zarazem i niepotrzebnie sproblematyzowałaby jej powieściowe wyznania. Wydaje się, że w projekcie „białej narracji”, stale wykorzystywanej w kolejnych literackich powrotach Annie Ernaux do normandzkiego Yvetot, miasta jej narodzin i trudnego wychowania w rodzinie drobnych handlarzy, jest więcej Comte’a i pozytywistycznego zacięcia konfesji aniżeli Marcela Prousta, z którym tak często proza autobiograficzna Ernaux jest zestawiana.
„Bezchwytowość” to także antypoetyckość, w tym też – odrzucenie pokus awangard oraz ignorowanie ofert pozyskiwanych dzięki ryzyku stylistycznemu bądź eksperymentowi, sumiennie wypracowywanej głębi eksperymentu. Ernaux opowiada swoje życie z pasją skoncentrowaną na nieposiadaniu pasji, chciałoby się powiedzieć, pasja bywa bowiem słabością i kojarzy się z literacką obsesyjnością całego XX wieku.
Frapuje ją doświadczenie klasy, ale zręcznie unika wytrychów – nie chce opowiadać o ekstazie ani tragizmie przeskoków klasowych. Yvetot jest jej skrupulatnie opisywanym genius loci, jednak jedynie powierzchownie czytającym Ernaux Yvetot mogłoby skojarzyć się z modernistycznym Dublinem Joyce’a ze skrzącego się od efektów, „wielochwytowego” Ulissesa. Tymczasem nie ma chyba dalszej drogi niż ta, którą należałoby pokonać, ruszając z Yvetot Ernaux do Dublina Joyce’a. I vice versa. Miasto dla Joyce’a jest nie tylko symbolem całej literackiej konfesji, ale i – romantycznym talizmanem albo ideologemem, soczewką skupionych i wytężonych celów pisarskich – Ernaux tak nie postępuje.
Gdyby tylko istniał w literaturze osobny nurt reprezentacjonizmu, kondensacjonizmu, pisarka, tak mi się właśnie zdaje, z miejsca by go zasiliła. Tak, kondensacjonizmu również, bo Lata, swoiste opus magnum Ernaux, to objętościowo tylko dwieście pięćdziesiąt stron… Jest jeszcze jedna widoczna różnica pomiędzy portretowaniem miast przez Ernaux oraz przez Joyce’a: mam na myśli mantrafobię, a więc lęk przed kostnieniem wszelkich formuł językowych. Mantrafobia zrodziła Ulissesa, jednak w najmniejszym stopniu nie jest i nie będzie lękiem Ernaux. Ernaux nie pozwala sobie na romantyzm lęków. Wydaje się już w tym przypadku (w pełni) obywatelką literackiego wieku XXI – uwolniła się ostatecznie z recytacji mantrafobicznych zaklęć.
Nic dziwnego, że nie wygrał Michel Houellebecq, tak silnie kojarzący się z „romantycznym” modernizmem, tym silniejszym, gdy jest już dostępne na rynkach Unicestwianie. Warto zauważyć, jak bardzo multiintertekstualnym tekstem pozostaje Anéantir. Tu nawet swoimi „nazwiskami znaczącymi” postaci Unicestwiania nawiązują do wielkich tradycji francuskiej literatury: doktor Lesage to przecież u Houellebecqa nawiązanie do Alain-René Lesage’a i jego XVIII-wiecznych dzieł, takich jak np. Diabeł kulawy czy jednoaktówka Anioł Mahomet (ten utwór mógł autora Uległości interesować szczególnie). Informatyk w Anéantir nazywający się Doutremont to również osobliwa gra Houellebecqa z europejską tradycją literacką – po pierwsze: sformułowanie „d’autre monde” sugeruje, że będzie to niejako „informatyk z innego świata”, a po drugie, Doutremont wydaje się nawiązaniem do uwielbianego przez autora Mapy i terytorium Lautréamonta, autora Pieśni Maldorora.
.Pozwalam sobie przywoływać tutaj wydane kilka dni temu w Polsce Anéantir obszernymi passusami przede wszystkim, by uświadamiać, jak bardzo daleko od Houellebecqa „trafiliśmy” tym razem – dzięki decyzji komisji noblowskiej honorującej spuściznę Annie Ernaux, autorki Miejsca i Lat.
Karol Samsel