Prof. Artur ANDRZEJUK: Permanentna obecność filozofii klasycznej

Permanentna obecność filozofii klasycznej

Photo of Prof. Artur ANDRZEJUK

Prof. Artur ANDRZEJUK

Filozof, profesor Polskiego Uniwersytetu Na Obczyźnie oraz Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, gdzie pełni funkcję kierownika Katedry Historii Filozofii Starożytnej i Średniowiecznej.

Ryc. Fabien Clairefond

helleńska rzymska średniowieczna
indyjska elżbietańska włoska
francuska nade wszystko chyba
trochę weimarska i wersalska
tyle dźwigamy naszych ojczyzn

Zbigniew Herbert, Odpowiedź,
z tomu Hermes, pies i gwiazda (1957)

.Profesor Mieczysław Gogacz uważał, że platonizm i arystotelizm są dwiema drogami, którymi do dziś wędruje filozofia. Oczywiście jest i trzecia droga: rezygnacja z filozofii, czyli rezygnacja z myślenia i rozumu – irracjonalizm. I wprawdzie irracjonalizm się zdarza w dziejach ludzkiej myśli, to jednak dominuje w niej wysiłek zrozumienia, czyli filozofia, i nawet zakwestionowanie tego wysiłku wymaga filozofowania, co interesująco ilustrują dzieje różnych wrogów filozofii, jak Tertulian, Al-Gazali czy Marcin Luter.

Wynika z tego, że fundamentem naszej filozofii i w ogóle kultury są idee powstałe w starożytnej Grecji i do dziś myślimy albo tak jak Platon, albo tak jak Arystoteles. Możemy więc uważać, jak Platon, że pierwotne są relacje i procesy, w wyniku których powstają różne obiekty, a wśród nich jednostkowe byty, takie jak człowiek. Możemy też, tak jak Arystoteles, uważać, że pierwotne są jednostkowe byty, które, gdy już istnieją, mogą podejmować rozmaite działania i nawiązywać różne relacje. Te dwa wyjściowe stanowiska ontologiczne przekładają się na poglądy dotyczące poznawania (epistemologiczne). W platońskim idealizmie punktem wyjścia jest umysł, wyposażony z natury w pojęcia i narzędzia, a człowiekowi pozostaje tylko ich używanie, czyli myślenie. W arystotelesowskim realizmie źródłem wszelkiej wiedzy o bycie jest sam byt, wobec czego człowiek musi go poznać. Przed procesem nabywania wiedzy intelekt jest tabula rasa (wytartą tablicą).

Dziś nie mamy do czynienia z myślą Platona lub Arystotelesa w czystej postaci, bo dzieje filozofii – najogólniej mówiąc – to epopeja ścierania się platonizmu i arystotelizmu, różnych ich modyfikacji, harmonizacji, a czasem także zakwestionowań. Od czasu do czasu w tej historii pada hasło powrotu do korzeni, często połączone z odrzuceniem narosłych przez stulecia interpretacji i korekt.

Najbardziej znane jest włoskie odrodzenie, które w XV i XVI wieku głosiło hasło powrotu do „czystego” Platona (i w mniejszym stopniu do „czystego” Arystotelesa). Podziwiamy do dziś dzieła włoskiego renesansu: architekturę, sztukę, literaturę; znamy także dość dobrze (w dużym stopniu dzięki wybitnemu polskiemu historykowi filozofii Stefanowi Swieżawskiemu) renesansową filozofię. Możemy podziwiać pomysłowość, intelektualną ruchliwość, gorączkowe poszukiwania nowych źródeł wiedzy, wysiłki godzenia różnych formuł filozoficznych. Szanujemy filozofów renesansu za postawienie akcentu na człowieku, podkreśleniu jego godności i wyjątkowości we wszechświecie. Jednocześnie musimy odnotować, że filozofia nowożytna zrodziła się w filozofii Kartezjusza z innych źródeł: myśli św. Augustyna, św. Anzelma z Canterbury, bł. Jana Dunsa Szkota (a za jego pośrednictwem z filozofii Awicenny). Kartezjusz bowiem, jak wcześniej św. Augustyn, na początku musiał przezwyciężyć sceptycyzm, kwestionujący możliwość prawdziwego i pewnego poznawania rzeczywistości. A ponieważ – znów podobnie jak biskup Hippony – rozbił to z pozycji samego myślenia, to nie miał innego wyjścia, jak właśnie w myśleniu znaleźć punkt oparcia. Słynna formuła cogito ergo sum jest tego wyrazem. Z tego punktu widzenia włoskie odrodzenie nie kontynuowało się w nowożytności. Było tylko historycznym intermezzo pomiędzy średniowieczem i nowożytnością.

Czego uczy nas ta historia? Przede wszystkim, że nie ma powrotu do źródeł w ich czystej postaci albo że taki powrót z góry skazany jest na klęskę. Jego idea opiera się bowiem na z gruntu fałszywym przekonaniu, że pomiędzy starożytnymi geniuszami i nami rodzili się niemal włącznie fałszerze i niszczyciele antycznego dziedzictwa. Owszem, starożytni filozofowie byli geniuszami, ale nie absolutnymi, a ich interpretatorzy, którzy w ciągu wieków szukali mądrości w ich tekstach, nie byli pozbawionymi inteligencji zarozumialcami. Raczej chcieli, stając na barkach olbrzymów, zobaczyć dalej, więcej i dokładniej (według znanego wyrażenia Bernarda z Chartres). Usiłowali też, co z właściwym sobie poczuciem humoru skonstatował Étienne Gilson, nie stać się ofiarami geniuszu swoich mistrzów. Wynika z tego przekonanie o pewnej stałej relacji filozofii do jej antycznych źródeł.

Historia Kartezjusza jest dla nas pouczająca także w odniesieniu do stanowiska całkowicie przeciwnego, a więc tego, które właśnie skrytykowaliśmy, czyli postulatu całkowitego odrzucenia zastanej tradycji i rozpoczęcia budowania świata od nowa. Pamiętać bowiem warto, że sam Kartezjusz uważał siebie za założyciela nowej filozofii, całkowicie wolnego od wpływu innych, odrzucającego tradycję, która według niego w całości była błędna. Swoje prekursorstwo w dziedzinie filozofii głosił z takim przekonaniem, że uznano go za ojca filozofii nowożytnej. Historycy filozofii na takie dictum przecierali okulary za zdziwienia, bo Kartezjuszowe cogito jest niemal dosłownym powtórzeniem wyrażenia Augustyna (si falso sum), argumentacja za istnieniem Boga jest niewielką modyfikacją tzw. dowodu ontologicznego Anzelma z Canterbury, a koncepcja samego Boga jest powtórzeniem ujęcia Dunsa Szkota. Okazuje się bowiem, że francuski reformator tkwił głęboko w średniowiecznej tradycji filozoficznej, nawet z tego nie zdając sobie sprawy (nauczył się tego wszystkiego w szkole średniej – kolegium jezuickim im. Henryka IV w La Fleche). Lepiej więc zdawać sobie sprawę z dziedziczonych tradycji, a jeszcze lepiej: dobrze je poznać.

Wniosek tej historii może być tylko jeden: nie ma prostej recepty na korzystanie z zastanego dziedzictwa.

Wiadomo, że ludzie od zawsze za takimi prostymi receptami tęsknili – koncepcja doskonałego państwa Platona może być tego dobrym przykładem, wszak opiera się na przekonaniu, że dobrze urządzony (za pomocą prawa) organizm państwowy doprowadzi ludzi do szczęścia. Wiara w to, że prawo automatycznie spowoduje sprawiedliwość, nieobca jest ludziom także dzisiaj i prowadzi do absurdalnego w wielu wypadkach prawniczego przeregulowania różnych dziedzin życia, zmuszającego ludzi do usuwania się w takie czy inne „szare strefy”. Podobna wiara łączona bywa z religią (często też redukowaną do prawa), nauką i techniką, ideologią. Tymczasem – jak już napisano – nie ma prostych recept, ale zamiast nich mamy intelekt. Człowiek musi poznawać i decydować. Także w dziedzinie przejmowania dziedzictwa historii, a więc i stosunku do antycznych źródeł naszego myślenia oraz ich późniejszych (hellenistycznych, syryjskich, arabskich i łacińskich) interpretacji czy modyfikacji.

Musimy więc poznać filozofię Platona, jej neoplatońskie przekształcenia, na których wszak buduje się zasadniczo nasza europejska kultura (szczególnie w odniesieniu do różnych instytucji), a także ciekawe i ważne wersje chrześcijańskie neoplatonizmu: zachodnią św. Augustyna i wschodnią – Pseudo-Dionizego Areopagity. Bezpośredni kształt naszej kulturze nadał platonizm szkoły w Chartres, uniwersytetu w Oksfordzie, a także Akademii Platońskiej we Florencji (wraz z całym włoskim odrodzeniem). Platonicy nowożytni i współcześni z Heglem i Husserlem na czele nie pojawili się deus ex machina, lecz wyrośli z tego właśnie dziedzictwa. Nie mniej ważne (a naszym skromnym zdaniem nawet ważniejsze) jest poznanie nauczania Arystotelesa, zmodyfikowanego przez aleksandryjskich neoplatoników i w takiej postaci przejętego przez chrześcijan w Syrii i przekazanego Arabom w IX i X wieku. To w dużym stopniu dzięki nim w XIII wieku na Uniwersytecie Paryskim możliwe było zbudowanie naukowego obrazu świata w pismach św. Alberta Wielkiego i filozofii bytu istniejącego w wydaniu św. Tomasza z Akwinu czy logiki Dunsa Szkota. Kartezjusz, Leibniz, Kant i Comte, a także koło wiedeńskie i szkoła lwowsko-warszawska nie będą zrozumiali bez uwzględnienia tego historycznego bagażu.

Czy więc powrót do antyku? Tak! Ale do antyku żywego wielobarwną paletą jego rozumień i ujęć, które podejmowali myśliciele nie mniej genialni niż starożytni twórcy pierwszych zasad.

Uczymy dziś przecież klasycznego rachunku zdań logicznych, który pochodzi wprost z logiki Arystotelesa, ale przecież niektórym z nich ostateczną formułę nadał Duns Szkot albo Leibniz. Zapisujemy je za pomocą symboli logicznych, które zostały wprowadzonej jeszcze później (zasługi w tej dziedzinie położyli także polscy logicy, opracowując tzw. notację beznawiasową, która powszechnie przyjęła się szczególnie w informatyce po pewnej modyfikacji pod nazwą „odwrotnej notacji polskiej”). Te wszystkie zmiany nie negują, lecz uwypuklają geniusz logiczny Arystotelesa, a intensywny rozwój informatyki ten geniusz zdaje się potwierdzać. Owszem, można postępować tak, jak dziś robi się to z nauką łaciny. Uczy się jej bowiem w taki sposób, jakby na srebrnej łacinie (I-II wiek) kończył się jej żywot. A tymczasem po łacinie pisało średniowiecze, powstała liturgia, literatura i poezja (nie tylko religijna), po łacinie powstały prace Dantego, Petrarki, Erazma z Rotterdamu, Marcina Lutra, Mikołaja Kopernika, Jana Keplera czy Isaaca Newtona. Czy więc zatrzymując się na dziejach spisku Katyliny, wojnie galijskiej czy Historii Tacyta, nie tracimy z pola widzenia wielkiego łacińskiego dziedzictwa?

Oczywiście, że nie wszystko ze spuścizny przodków warte jest kultywowania: ludobójstwo, wojny, grabieże, niewolnictwo, poddaństwo, nierówność wobec państwa i prawa, kolonializm ze wszystkimi jego nadużyciami, zasada cuius regio, eius religio, zabobonność, niski poziom higieny, przemoc fizyczna, wszechobecna w życiu rodzinnym i społecznym, wszelkiego typu absolutyzmy i totalitaryzmy są tym, czego chcielibyśmy uniknąć w bliższej i dalszej przyszłości. Żadnej z tych rzeczy nie chcemy też przekazać swoim dzieciom i wnukom.

Powtórzmy więc raz jeszcze: nie da się uciec od używania intelektu – rozpoznawania rzeczy ze skupieniem i uwagą, starannego rozważenia wszelkich okoliczności i roztropnego wyboru. Wspomniany na początku prof. Mieczysław Gogacz uważa, że są trzy (następujące po sobie) kryteria rozumnego wyboru tego, co dobre, słuszne lub właściwe. Pierwszym takim kryterium jest sumienie, czyli najprościej mówiąc, pragnienie dobra i niechęć do zła. Sumienie jest podstawą wyboru dobra, bo jeśli nie ma dobrych intencji, to właściwie wszystko inne nie ma sensu. Gdy jednak chce się dobrze, to jeszcze trzeba wiedzieć, co jest tym dobrem. Nie wystarczy przecież chcieć pomóc człowiekowi, który zasłabł, trzeba jeszcze wiedzieć, jak to zrobić, i umieć odróżnić np. atak serca od udaru. Dlatego to drugie kryterium wiąże się z poznaniem, koniecznością nabycia odpowiednich informacji, zastanowieniem się. Prof. Gogacz określił to mianem kontemplacji dlatego, że kontemplacja jest poznaniem przenikniętym przejęciem, miłością, wiedzą angażującą człowieka osobiście. A przecież to, jak mamy postąpić, nie jest dla nas obojętne, przejmuje nas to, niepokoi, dlatego termin „kontemplacja” wydał się tu najbardziej odpowiedni. Ale nawet „szacowna” kontemplacja nie wystarczy do odpowiedzialnego decydowania „tu i teraz”. Trzeba bowiem umieć wiedzę zastosować w konkretnej sytuacji; umieć z poznanej prawdy wyprowadzić dobro. To jest zadanie mądrości. Dopiero więc mądrość może być uznana za rozstrzygające kryterium ludzkiego działania.

Mądrość zatem powinna być także zasadą korzystania z dziedzictwa tradycji. Nie da się bowiem „mechanicznie” uznać np., że co dawniejsze, to lepsze, bo wyjdzie na to, że lepsze były niewolnictwo i przemoc fizyczna.

Odwrotnie: jeśli przyjmiemy (zgodnie z oświeceniową ideą postępu, którą Mircea Eliade nazwał „bóstwem współczesnego pogaństwa”), że to, co nowsze, jest lepsze od tego, co starsze, wszak coraz lepsze mamy samochody, komputery i telefony, to wyjdzie na to, że druga wojna światowa była „lepsza” od pierwszej, a ta od wojny prusko-francuskiej i wojny krymskiej – wydaje się, że rzecz ma się wręcz odwrotnie, jeśli weźmiemy pod uwagę liczbę zabitych, poziom barbarzyństwa czy zbrodnie wojenne.

.Nie da się więc uciec od mądrościowego (sapiencjalnego) wymiaru filozofii, nauki i kultury. Mądrość bowiem jest narzędziem ułatwiającym ludziom prawidłowy wybór tego, co w tej filozofii, nauce i kulturze (i to w różnych ich wymiarach) dobre i cenne, słuszne i właściwe, chroniące człowieka i jego relacje z innymi osobami i całym otaczającym go światem.

Andrzej Andrzejuk
Tekst ukazał się w nr 30 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 lipca 2021