Wolność słowa w Polsce zagrożona. Wraca cenzura. Nowe regulacje

X (dawniej Twitter) wybuchł. Niedzielny wieczór zdominowała informacja o tym, że wraca cenzura – rząd Donalda Tuska chce cenzurować Internet. Literalnie, bo przepisy o których przeczytaliśmy w „Dzienniku Gazecie Prawnej” dawałyby władzy (tej, czy innej) narzędzia absolutne.
.Wszystko dlatego, że rządowy projekt nowelizacji przepisów dotyczących blokowania treści w internecie wywołuje poważne obawy o wolność słowa i przejrzystość procedur. Ministerstwo Cyfryzacji proponuje bowiem, aby prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) mógł nakładać nakazy blokowania treści bez konieczności angażowania sądu czy w ogóle, pytania kogokolwiek o zdanie. Co więcej, przepis wprowadzono już po zakończeniu konsultacji publicznych, co rodzi pytania o uczciwość procesu legislacyjnego. Orwell lepiej by tego nie wymyślił.
Według nowych regulacji, prezes UKE miałby więc podejmować decyzje o blokowaniu w niezwykle krótkim czasie – od dwóch do 21 dni — treści, które uznałby za niewłaściwe. Choć przewidziano możliwość odwołania się do sądu administracyjnego, autorzy treści dowiedzą się o jej usunięciu dopiero po fakcie. W zasadzie więc, zostaną pozbawieni prawa głosu czy działania. Brak udziału sądu na etapie podejmowania decyzji jest zaś więcej, niż niepokojący. Oczywiście, kwestia opieszałości sądownictwa i całego procesu wydawania wyroków to inna rzecz. Władza wykonawcza uzyskałaby jednak w ten sposób ogromne kompetencje do ograniczania swobody wypowiedzi, co w demokratycznym państwie prawa powinno podlegać surowej kontroli sądowej. Oczywiście, powie ktoś, że wolność słowa i jej granice zostały już w Internecie tak dalece przeciśnięte, że powinniśmy się najpierw zastanowić, gdzie one dzisiaj leżą, jednak faktem jest, że urzędnicze kontrolowanie debaty publicznej, która dzisiaj toczy się głównie w Internecie, powinno budzić obawy.
.Jeszcze bardziej kontrowersyjny jest bowiem sposób, w jaki dodano przepis do projektu – już po zakończeniu konsultacji publicznych. To działanie stawia pod znakiem zapytania transparentność procesu legislacyjnego i świadczy o ignorowaniu głosu obywateli oraz ekspertów, którzy oczywiście byliby przeciwni takim kompetencjom dla prezesa UKE. W kontekście prawa, które wkracza bezpośrednio w sferę wolności słowa, taki brak dialogu społecznego jest po prostu niemożliwy do zaakceptowania.
Jednym z największych zagrożeń związanych z tymi przepisami jest ryzyko arbitralności decyzji UKE. Brak jasno określonych kryteriów blokowania treści i szybki tryb podejmowania decyzji mogą prowadzić do sytuacji, w której urzędnicy będą nadużywać nowych uprawnień. Zwłaszcza, w tak spolaryzowanym społeczeństwie jak nasze; zwłaszcza w kraju, gdzie jak pisał klasyk „wszystko jest polityczne, poza samą polityką”. Możliwość zaskarżenia decyzji do sądu administracyjnego po jej wykonaniu jest przecież rozwiązaniem iluzorycznym – raz usunięte treści często tracą swoją aktualność i znaczenie, zanim sprawa zostanie rozstrzygnięta. Poza tym, w natłoku informacji i danych działanie takie bardziej przypominać będzie teatr, niż rzeczywiste działanie.
Wprowadzenie tak daleko idących regulacji w sferze Internetu powinno być jednak poprzedzone przede wszystkim szeroką debatą publiczną, opartą na dialogu z obywatelami, mediami i organizacjami społecznymi. Ekspertów od cyfryzacji, Sieci i komunikacji w końcu nie brakuje. Tymczasem obecna propozycja rządzących każe postawić niepokojące pytanie: czy rzeczywiście chodzi o ochronę bezpieczeństwa i porządku publicznego, czy raczej o zwiększenie kontroli nad informacją? I to zwłaszcza, w tak newralgicznym dla kraju momencie, tuż przed wyborami prezydenckimi w Polsce?
.Rządzący muszą pamiętać, że każda ingerencja w wolność słowa wymaga szczególnej rozwagi i równowagi pomiędzy interesem publicznym a ochroną podstawowych praw obywateli. Także dlatego, że z Internetem czy bez, z rządzących szybko mogą stać się opozycją. Niezależnie jednak od miejsca przy politycznym stole podstawowym priorytetem powinno być dobro wspólne. Obecny projekt zdaje się zapominać o tej zasadzie, przekazując nieproporcjonalne uprawnienia w ręce urzędników. Jeśli zostanie przyjęty w obecnej formie, może to oznaczać krok w stronę ograniczania wolności w imię administracyjnej wygody. Może też być pierwszym krokiem w kierunku wygaszania swobodnej debaty publicznej w Internecie. Debaty, która rzecz jasna wymaga nałożenia jakichś ram bo często wymyka się spod kontroli. Jak pokazuje historia jednak, odgórna urzędnicza cenzura jest często rozwiązaniem najgorszym z możliwych.
Michał Kłosowski