Thierry CROUZET: Gdy wolność staje się niebezpieczna

Gdy wolność staje się niebezpieczna

Photo of Thierry CROUZET

Thierry CROUZET

Filozof nowych mediów. Autor bestselleru "J'ai debranche" ("Odłączyłem się", 2012), wcześniej wydanych "Populacja podłączonych" (2006), "Piąta władza" (2007), "Genius Locus" (2009), "Alternatywa nomadyczna" (2010), "Mam pomysł" (2010), "Strategia cyborga" (2010), "Bit, sex and bug" (2011). Ostatnio w Ed.Fayard wydał "Czwartą teorię".

ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Nie interesuje mnie, czy jakiś serwis, jakieś oprogramowanie, jakaś społeczność są wolne czy nie. Chcę wiedzieć, jakie są ich współzależności, jakie stworzono zabezpieczenia, żeby uniknąć koncentracji władzy, a jednocześnie, w jaki sposób otwierają się one na ludzi pozostających na zewnątrz – bardzo ważne pytania o przyszłość świata nowych mediów stawia Thierry CROUZET

.Dla liberałów, libertarian, piewców wolnej kultury, anarchistów… wolność to coś nieprzekraczalnego, to stan, który należy utrzymywać za wszelką cenę, ponieważ wynikają z niego jedynie same korzyści. Niestety, takie przekonanie jest zbyt piękne, by było prawdziwe.

Popatrzmy, na przykład, na ptaki migrujące: lecą one w pewnym szyku, ale nie wykonują poleceń żadnego przywódcy, mają pełną wolność, mogą sobie lecieć dokąd chcą. Rozumieją jednak, że jeśli zdecydowałyby się na samotną wędrówkę, z dużym prawdopodobieństwem nie przeżyłyby jej.

Wolność absolutna nie istnieje. Wolność, związana zawsze z historią danej jednostki, jest odpowiedzią na tak wiele ograniczeń, że można by je wymieniać długo. Istnieje co najwyżej jakaś optymalna wolność w danej sytuacji i dla danej osoby. Kto tego nie dostrzega, stąpa po niebezpiecznym, gdyż całkowicie idealistycznym, gruncie.

Oto w początkach Internetu mogliśmy, w sposób niczym nieskrępowany, tworzyć linki do takich stron jakie nam się podobały. Mieliśmy pełną wolność. Dwadzieścia lat później stworzyliśmy Google i Facebook – dwa potwory, których nikt, kto miłuje wolność, tak naprawdę nie powinien hołubić.

Wolność powiązana z pasją, z mimetyzmem, z owczym pędem, a nawet, kto wie, i z szaleństwem może skutkować pojawianiem się struktur wrogich wolności.

Google zaczęło usuwać nasze linki, gdyż uważa je za reklamy stanowiące konkurencję dla jego reklam. Facebook czyni nas zakładnikami swoich stron, i potrafi wysyłać nam ostrzeżenia gdy jakiś link odsyła poza Facebook. Przykłady można by mnożyć.

Stworzyliśmy Google i Facebook – dwa potwory, których nikt, kto miłuje wolność, tak naprawdę nie powinien hołubić.

Piewcy wolnej kultury, świadomi tych problemów, zachęcają nas do przenoszenia się do serwisów, które uważają za mniej szkodliwe, a które takimi są jedynie tymczasowo, ponieważ na razie nie cieszą się większą popularnością. Gdy i tam pojawią się tłumy użytkowników wystąpią takie same problemy, ponieważ nikt nie zastanawia nad tym, gdzie tkwią korzenie zła.

Wolność źle używana może prowadzić do najgorszego.

Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, wolność nie przychodzi razem z poradnikiem, jak należy tej wolności dobrze używać. Gdy na drogach można było robić co się komu żywnie podobało, śmiertelność była większa niż jest dzisiaj.

Paradoksalnie, wolność jest płodna jedynie wtedy, gdy ogranicza ją cały szereg zasad. Wszyscy artyści intuicyjnie zrozumieli jak działa ten mechanizm, a zwłaszcza poeci: wersyfikacja nie odbiera im wolności tworzenia, wręcz odwrotnie, wzmaga ją.

Płodna wolność rodzi się we współzależności i we wzajemnych powiązaniach. Im więcej ich jest, tym więcej jest wolności (o czym piszę w książce L’alternative nomade[1]). Wolność nie była przed człowiekiem i nie została odziedziczona po bogach. Jest celem, do którego człowiek dąży, choć tak naprawdę nigdy go nie osiągnie.

Grupa moich znajomych marzy o tym, żeby stworzyć federację wolnych społeczności[2], bardziej niezależnych od państwa i mogących wchodzić w relacje między sobą. Czym by to się różniło od Internetu? Relacje nawiązane całkowicie dobrowolnie mogłyby doprowadzić do wyłonienia się dwóch albo trzech superspołeczności, które stłamsiłyby wszystkie pozostałe. Żadne prawo naturalne nie chroni nas przed mimetyzmem, bo on sam w sobie jest naturalny. Musimy go pokonać naszymi ludzkimi siłami, wytworami naszej kultury. Nie wystarczy samo tworzenie wolnych społeczności, jak na przykład ma to miejsce w Notre-Dame-des-Landes[3], by wchodziły one w relacje między sobą na równych prawach i z wzajemnym poszanowaniem. Początkowy, nieznaczny brak równowagi pomiędzy nimi, niewielka przewaga którejś z nich w ilości powiązań mogłyby z czasem doprowadzić do sytuacji, w której jedna społeczność stanęłaby na czele swoistego imperium.

Czy to nieuniknione? Nie sądzę, ale powinniśmy w końcu przestać mówić przy każdej okazji o wolności. To samo dotyczy takich kwestii jak oprogramowanie, waluta, Internet, społeczności, gmin. W praktyce chodzi o zmianę sposobu organizacji więzów, które nas ze sobą nawzajem łączą.

Na przykład, w przypadku gmin, taką zmianą byłoby uwolnienie się w części od nadzoru państwa i połączenie się z innymi gminami. I w miejsce gmin zależnych od państwa otrzymalibyśmy gminy współzależne od siebie. Gdzie w tym wszystkim jest wolność? Współzależność oparta na peer-to-peer może nieść ze sobą dużo więcej ograniczeń niż zależność od państwa.

Pozostaje jeszcze kwestia mimetyzmu. Jak go pokonać? Potrzebujemy praw, zasad, zabezpieczeń… czyli tworów kulturowych, w takim sensie, że powołujemy je do życia po to, żeby przeciwstawić się tym czysto naturalnym siłom. Państwo jest jednym z takich tworów. Ma ono wiele wad, ale zdołało zapewnić nam aktualny poziom naszej wolności. Zgadzam się, że ten poziom jest niezadowalający, ponieważ to państwo na przykład prowadzi wojny, które potępiam. Ale z drugiej strony wydaje się, że jest to poziom bardziej zadowalający niż to miało miejsce w poprzednich epokach.

Powinniśmy zresztą nazywać państwem taką organizację, w której dyskutuje się o zasadach i stara się za wszelką cenę, by były one stosowane. Takie państwo nie musi być scentralizowane, nie musi mieć rządu czy innej reprezentacji, ale musi koniecznie istnieć.

Sama wolność nie wystarczy, żeby ludzie się zorganizowali.

Wyobraźmy sobie, że mielibyśmy taki Internet, w którym jakiemuś portalowi zabroniono by przyjmować bądź udostępniać więcej niż 500 linków. Sytuacja byłaby dzisiaj z pewnością inna. Nie byłoby prawdopodobnie bardziej demokratycznie, ale byłoby inaczej. Nie potrafię powiedzieć a priori jakie zasady byłyby właściwe, żeby zorganizować sieć gmin, czy jakąkolwiek inną sieć. Wiem jedynie, że potrzebujemy zasad, które byłyby w stanie, w pewnym sensie, zdominować tę organizację (nic nie stoi na przeszkodzie, żeby te zasady podlegały zmianom).

Nie możemy dopuścić, żeby przestał nas interesować wymiar globalny, to, co jest ponad. Nie wolno nam chować się wewnątrz autonomicznych tworów, w których żylibyśmy jak epikurejczycy w ogrodzie. Takie zamknięcie się w swoim świecie, przy braku zasad, które by go regulowały, mogłoby się okazać definitywne.

Zmierzamy w stronę wolności razem z wszystkimi innymi ludźmi, a nie tylko zamknięci w gronie współwyznawców.

Dlatego właśnie, choć nie mogę już znieść Facebooka ani Twittera, to mam problem, by przekonać się do korzystania z Diaspory, czy innych jej podobnych serwisów społecznościowych. Ta undergroundowa przestrzeń w niczym nie różni się od tego, czym były Facebook i Twitter u swego zarania. Nie mam ochoty przeżywać tego od nowa.

Wszystko musi zostać stworzone od zera. Dysponujemy już technologiami peer-to-peer, pozostaje nam jedynie wymyślić instytucje, które zajęłyby się ich harmonijnym rozwojem.

A tymczasem skłonny jestem uważać e-mail za najlepszą obecnie technologię społeczną. Ta zdecentralizowana wymiana typu peer-to-peer jest dużo mniej ostentacyjna niż Internet, jest otwarta a jednocześnie dyskretna, mój adres należy do mnie, moje dane również… Przywróćmy do łask listy dyskusyjne i przestańmy powielać to, co nie zdało egzaminu.

Nawet jeśli taki czy inny serwis jest przestrzenią wolności, nie chroni nas to w niczym przed mimetyzmem, a jedynie przed kapitalizmem. To jednak mocno niewystarczające. Niewystarczające przede wszystkim do tego, by plusy rekompensowały minus, jakim jest, z ekonomicznego punktu widzenia, odrzucenie kapitalizmu.

.Podsumowując, nie interesuje mnie, czy jakiś serwis, jakieś oprogramowanie, jakaś społeczność są wolne czy nie. Chcę wiedzieć, jakie są ich współzależności, jakie stworzono zabezpieczenia, żeby uniknąć koncentracji władzy, a jednocześnie, w jaki sposób otwierają się one na ludzi pozostających na zewnątrz.

E-mail, w jakimś sensie, wciąż się broni.

Thierry Crouzet

[1] http://tcrouzet.com/alternative-nomade/ [2] http://francescocasabaldi.typepad.com/francesco_casabaldi/2015/12/vers-une-f%C3%A9d%C3%A9ration-de-communes-libres.html [3] miejscowość na płn.-zach. od Nantes, gdzie grupa kilkuset aktywistów proekologicznych, anty-kapitalistów i rolników blokuje teren, na którym ma powstać lotnisko międzynarodowe.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 stycznia 2017
Tłumaczenie: Andrzej Stańczyk